O mnie

Moje zdjęcie
Kobieta wciąż zadziwiona otaczającym ją światem. Z wykształcenia archeolog, z wyboru Wolny Człowiek i Kustosz we własnym Muzeum. Z urodzenia Wrocławianka, z wyboru mieszkanka małej wsi. Na pytania miejskich kolegów: "co ty robisz do licha na tej wsi"??? odpowiada: "żyję!!!". Zawsze niepokorna i pozostanie taką do śmierci. Wyznaje w życiu maksymę: "Ludzie posłuszni żyją, aby spełniać oczekiwania innych. Nieposłuszni realizują swoje marzenia". Kobieta owa ma wciąż wiele pomysłów, które uparcie realizuje na powyższej zasadzie. Posiadaczka 2 psów i 1 Chłopa. Chce się dzielić z ludźmi swoim kawałkiem życia prowadząc Gospodarstwo Agroturystyczne, Muzeum Dwór Feillów oraz Hodowlę Psów Rasy Golden Retriever.

poniedziałek, 30 stycznia 2012

Jak bolszewik biurko wyzwalał.


Uparłam się, że tego typu przedsięwzięcie, jakim jest muzeum, wpisuje się w kryteria związane z unijnymi dotacjami. Z regulaminem w zębach przypuściliśmy lekki atak na Lokalną Grupę Działania „Partnerstwo Izerskie” (polecam wszystkim "Izerbejdżanom" i mieszkańcom Pogórza) w celu wysondowania naszych możliwości. Dziewczyny przyjęły nas z otwartymi rękami oraz uśmiechem na twarzach. Okazało się, że tak, owszem, mamy ogromne szanse na dofinansowanie remontu stajenki- siedziby muzeum- pod warunkiem, że prawidłowo wypełnimy wniosek. Od razu zapisaliśmy się na szkolenie, które odbyliśmy w miniony piątek. Rzeczywiście, bez szkolenia ani rusz. Wyjaśniła się tajemnica, dlaczego jako kraj, wykorzystujemy tylko 3% możliwych unijnych dotacji. Bez zrozumienia specyfiki myślowej, jaką musisz zastosować, aby papiery wypełnić, wniosek nie przejdzie nawet etapu pierwszej weryfikacji, która dokonuje się we wspomnianym LGD (Lokalna Grupa Działania). Odetchnęłam z ulgą, gdyż przeraziłam się, że straciliśmy umiejętność czytania instrukcji ze zrozumieniem. Teoretycznie bowiem nie musisz uczestniczyć w szkoleniu, powinna wystarczyć instrukcja wypełniania wniosku. Co ta instrukcja w takim razie daje? Nie mam dzisiaj humoru na wyrażanie się wprost, zatem nie powiem.

Tak wygląda obecnie nasz stół jadalny. Dodam, że już po pozostawieniu tylko papierów dotyczących wniosku. Mam nadzieję, że na drugim planie nie widać tej książki, którą obecnie czytam, bo będzie obciach. Znalazłam na strychu przy sprzątaniu i wiecie... przypomnieć sobie chciałam :-)

Od soboty siedzimy nad wnioskiem, wizualizujemy cele i opisujemy ich realizację. Chociaż nie mam pewności, czy wszystko pójdzie dobrze (zawalisz jedną tabelkę i po sprawie) mam wrażenie, że teraz na wiele rzeczy mogłabym kasę z unii wyrwać. Nie po to, oczywiście, żeby wyrwać, ale żeby po fizycznym stworzeniu muzeum, coś nadal się działo.

-A czy moglibyśmy sprowadzić do Zapusty ludowe?- pyta Chłop z błyskiem w oku. 
Szczerze mówiąc wiedziałam, że  kiedyś padnie to pytanie. 
–Bo ja bym sobie sprowadził Swojaków na oficjalne otwarcie muzeum.

Czochram się po głowie gotowa wyrwać ze zgrozy garść włosów, ale wpadam w tej chwili na znakomity pomysł.

-Dobrze, ale pod warunkiem, że sprowadzimy też Czarnego Rycerza Wiesława z Grodźca.
Wiesława poznaliście przy okazji rekonstrukcji bitwy z husytamiw Lubaniu. To ten postawny mąż, co dumnie wypinał pierś nad końską kupą.

-Mogę sobie Wieśka z Grodźca ściągnąć?- dopraszam się.

Chłop myśli i myśli. Jak się okazało, odtwarza w pamięci mapę terenu działania LGD.

-Możesz. Wiesiek mieszka na terenie LGD jest lokalną gwiazdą, zatem dotowaną, podobnie, jak Swojacy. Dody sobie nie możesz sprowadzić.

Dotowany Wiesiek bardzo mi się spodobał.

-Na co mi Doda? Dawaj Wieśka!

Przed piątkiem była to jakaś abstrakcja, ale dziś wizja Czarnego Wiesława- Rycerza z Grodźca pod płotem w Zapuście, tudzież ludowych na posesji, wydaje się być całkiem realna i w zasięgu ręki. Podobnie, jak zaproszenie punk- rockowego zespołu z Gryfowa. A może zrealizuję kiedyś marzenie z mojej bajki i zorganizuję piknik gotycki lub przynajmniej taki rodem z epoki wiktoriańskiej? Wystarczy tylko dobrze wypełnić wniosek.

Ech, marzenia... Tymczasem prace remontowe gabinetu i renowacja biblioteczki posuwają się powoli, ale do przodu. Na wysprzątanym kawałku strychu stanął regał. Będzie dodatkowe miejsce na lamus.

Na razie przerzuciłam tam katalogi z wystaw oraz prenumerowane od lat czasopisma- "Wiedza i Życie", "Pies", luźne gazetki "wnętrzarskie" i ogrodowe.

Gabinet został pomalowany. Zyskał szlachetną barwę na ścianie- Dzikie Wino. Rzeczywiście, kolor przypomina wybarwiające się jesienią na czerwono liście winobluszczu. Zrobiło się przytulniej.
Ze ściany zniknął straszący nas od lat bohomaz.

Co to w ogóle miało być, na litość boską!!!???

Do gabinetu wjechała siłą mięśni Chłopa i jego kolegi-naszego przyszłego sąsiada- biblioteczka. Po odkurzeniu jej i przyjrzeniu się detalom, jakoś mniej zaczęła mi się podobać.

Biblioteczka podczas polerowania

-Ona taka jakaś uboga jest. Na pewno lepsza od regału, ale szału nie ma.
-A bo to taki dziadowski eklektyk- machnął ręką Chłop i wyjaśniło się czemu nie naciskał przez te dziesięć lat na sprowadzenie bliblioteczki ze strychu.

Dziadowski, nie dziadowski, zabrałam się za robotę. Przy ściąganiu uchwytów okazało się, że są one z... żelaza. Zatem to bardzo dziadowski eklektyk.
Z zapałem zabrałam się do szlifowania i woskowania. Moja praca została doceniona.

-Nie pamiętam, aby ta biblioteczka była kiedyś w takim dobrym stanie- rzekł Chłop, który miał ten mebel na wyposażeniu swojego pokoju od czasu urodzenia.

Przed woskowaniem

Po dwóch woskowaniach już zasiedlona. Szufladki jeszcze się kleją.

Biblioteczka zajmuje połowę miejsca niż regał, zatem wreszcie znaleźliśmy miejsce na piękne zdobione biurko. Stało w stodole dziesięć lat i czekało na swój czas.


Biurko na drugim planie, na którym pracuję przy komputerze, zostanie zamienione na to biurko ze stodoły. Obecnie użytkowane stanie koło biblioteczki (jest mniejsze i lepiej się wpasuje) i będzie przeznaczone do przechowywania dokumentacji muzeum.



To biurko ma ciekawą historię. Pochodzi z jakiegoś dworu lub pałacu, który został przerobiony na PGR. Ma uszkodzone drzwi. Bolszewik nie wytrzymał i postanowił wyzwolić biurko z zawartości. Włamywał się do środka- wyrąbał dziurę, zniszczył też szufladę. Biurko stało w tym PGR-rze służąc kurom za grzędy. Zabrał je pradziad Chłopa, sam wyzwolony z całego majątku na Woli Zręczyckiej. Po śmierci przodka, w latach 80-tych, biurko trafiło do garażu teściów, a stamtąd do naszej stodoły. Przez dziesiątki lat poniewierane, zyska lada dzień swoje godne miejsce do ekspozycji.
W tym tygodniu przywrócę biurku blask. Nie wiem, jak potraktować tę bolszewicką dziurę. Przecież to zabytkowa dziura, ma swoją historię.


 Podczas gdy ja nie wiem, w co łapy wsadzić, są tacy domownicy, którzy mają wszystko w nosie i spędzają te mroźne dni na słodkim leniuchowaniu.

Pozycja Jaskra "na Rejtana", czyli: nie zabierajcie mi mojej kanapy!
Zdjęcie podczas przygotowań do remontu.

Dwa leniuszki po remoncie gabinetu. Gaja na krześle i Mantra na kanapie.

Leniuszek w koszyku w sypialni- Fiona.

I wyrzucony z kanapy przez Mantrę leniuszek Jaskier w kuchni.

Najchętniej sama zwaliłabym się, jak nasi podopieczni i przespała te mrozy. Niestety, jakoś musimy to przeżyć, ponoć najgorsze mrozy jeszcze przed nami :-(



poniedziałek, 23 stycznia 2012

Jak założyć prywatne muzeum?


Mam marzenie. Widzę w naszym kraju wypielęgnowane, estetyczne wioski, takie, jakie widziałam w latach 90—tych w Bretanii i w Normandii. Takie, jakie są standardem w Europie Zachodniej. W każdej wiosce znajduje się jakaś atrakcja, która cieszy oczy odwiedzających okolicę turystów. Ludzie uśmiechają się do siebie, bo rozwój turystyki oznacza godne życie dla gospodarzy.

Mimo, że jest już kilka zarejestrowanych prywatnych muzeów w Polsce, czujemy się, jak pionierzy. Po udanej akcji zarejestrowania muzeum dopadł nas chwilowy entuzjazm i euforia. Szybko został przytłumiony obowiązkami, jakie w związku z tym na nas spadły. Pozostała wciąż radość i chęć ogłoszenia tej „dobrej nowiny” wszystkim wokół. Jakże szybko zostaliśmy brutalnie sprowadzeni na ziemię.

-A wy tutaj dalej te pieski sprzedajecie?- pyta uprzejmie ksiądz z okazji corocznego zbierania kopert po domach.

Mielę w ustach brzydkie słowo, bo znów zabrzmiało mi to, jakbyśmy uprawiali permanentny handel psami.

-Tak, po trochu hodujemy, ale rozwijamy również profil turystyczny gospodarstwa. W tym roku organizujemy prywatne muzeum, już jesteśmy wciągnięci przez ministerstwo w wykaz.

-Ueeee?- Oczy księdza robią się wielkie, jak spodki. Po jego minie wnioskuję, że nie wie, o co chodzi. To zbyt abstrakcyjny projekt.

Przez długie lata mieliśmy księdza za osobę światłą. Tak jak my przeniósł się w te strony z Wrocławia. Niestety, jeśli wejdziesz między wrony... i zostaniesz przyjacielem burmistrza, to już po tobie.

Była też druga próba pochwalenia się projektem, po której absolutnie zaprzestałam rozmów z miejscową ludnością na ten temat. Osoba zainteresowana historią regionu, zatem w moim mniemaniu godna tej informacji, na wiadomość zareagowała mniej więcej tak:

-Ale tu już przecież nic nie ma, co wy chcecie pokazywać?
Kiedy mimo wszystko usiłowałam wytłumaczyć się z naszego stanu posiadania i nadal słyszałam, że tu nic nie ma, poczułam się lekko urażona i machnęłam ręką.

Najlepszą taktyką jest robić swoje, nie słuchać opinii innych. Nikomu też nie zamierzam się tłumaczyć ze swoich motywów ani ze swoich poczynań. Wszystko co robię, robię dla siebie i swoich gości.

Obiecałam portalowi MyViMu napisać o doświadczeniach związanych z zakładaniem prywatnego muzeum. Chodziło o pokazanie tego procesu w praktyce. Mój tekst wszedł jako fragment ogólniejszego opracowania. Jeśli ktoś jest zainteresowany szerszym omówieniem tematu, zapraszam TUTAJ. Poniżej wklejam tylko to, co sama napisałam i czym chciałabym podzielić się z przyszłymi twórcami prywatnych muzeów. Mam bowiem jeszcze jedno marzenie, aby jak najwięcej ludzi szło w nasze ślady. Razem bowiem, małymi kroczkami, będziemy w stanie zmienić oblicze ziemi. Tej ziemi :-D



-Czy trudno jest założyć muzeum?- pyta nas sąsiad, kiedy w świąteczny dzień siedzimy przy kawie w salonie.
-Nie- odpowiadamy chórem.
-To dlaczego jest tak mało prywatnych muzeów?

No właśnie, dlaczego? W tym miejscu należałoby się zastanowić, czy to, co jest stosunkowo łatwe dla nas, nie sprawi sporych problemów innym.

Do pewnych projektów trzeba po prostu dorosnąć, dojrzeć emocjonalnie.

Pamiętam, że kiedy 10 lat temu nasz znajomy zakładał w Świdnicy prywatne Muzeum Broni i Militariów była to dla nas rzecz nie do pojęcia. Proces wydał się nam się tak skomplikowany, że wręcz nie do ogarnięcia. I proszę, minęło 10 lat, tym razem my znaleźliśmy się w tym samym punkcie i wcale nas to nie przytłacza.

Jeśli myślisz o założeniu muzeum, nie wystarczy tylko dysponować kolekcją, mieć miejsce i czas. Musisz dokładnie zdawać sobie sprawę, co robisz i po co to robisz?

Od kilku lat snułam luźne marzenia, które obejmowały liczne kolekcje mojego męża i kilka moich ulubionych przedmiotów. Przez lata nie miałam pomysłu, co z nimi zrobić, jak je wyeksponować, aby stały się atrakcją również dla gości i turystów odwiedzających nasz zakątek kraju. Marzyła mi się jakaś niewielka stała wystawa, która mogłaby powstać przy pomocy włodarzy gminy. Były to mrzonki, gdyż niestety w naszej gminie nie ma klimatu dla promocji turystyki i regionu Pogórza Izerskiego. Nic dziwnego, skoro burmistrz legitymuje się tytułem magistra nauk społecznych z Wieczorowego Uniwersytetu Marksizmu i Leninizmu (WUM-L). Ludzie, mający wpływ na kształt naszej lokalnej rzeczywistości, pochodzą z innych czasów i tkwią jeszcze bardzo głęboko w minionej epoce. Wokół nas niszczy się przedwojenne zakłady przemysłowe z tradycjami jeszcze z XIX wieku i zabytkowe folwarki oraz dwory, a wyposażenie wywozi się na złom. Ludzi, którzy sprzeciwiają się tym praktykom traktuje się jak dziwaków. Przyszłością dla gminy, według włodarzy, nie mają być muzea i rozwój turystyki, ale farma z wiatrakami łopoczącymi nam nad głowami w ciasnej wiejskiej zabudowie. W takim klimacie przyszło nam zakładać prywatne Muzeum Techniki i Rzemiosła Wiejskiego w Zapuście.

Jesienią 2011 roku dojrzeliśmy do zrobienia pierwszego kroku. Zwróciłam się z zapytaniem do wydziału ds. muzeów Departamentu Dziedzictwa Kulturowego przy Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego o dokumenty, jakie należy przedłożyć w celu uzgodnienia regulaminu dla prywatnego muzeum w organizacji. E-mail z odpowiedzią przyszedł jeszcze tego samego dnia, co natchnęło nas nadzieją na to, że przynajmniej Ministerstwo Kultury działa szybko i sprawnie. Sam regulamin, wraz z listem motywacyjnym, nie wzbudził naszych wątpliwości, natomiast w prawdziwy popłoch wprawił nas niezbędny wykaz zabytków. Przecież muzeum jest w organizacji, nie mamy jeszcze katalogu przedmiotów. Na szczęście nie chodziło o kompletny wykaz, lecz o kategorie zabytków, które mają być eksponowane w przyszłym muzeum.

List intencyjny, natomiast, musi zawierać informacje o założycielu muzeum, o siedzibie i warunkach eksponowania przedmiotów. Dobrze, jeśli znajdą się tam poważne motywy, które skłoniły założyciela do podjęcia takiego kroku.

Najtrudniej jest oczywiście skonstruować sam regulamin. Nie sposób zrobić to nie zapoznawszy się wcześniej ze wszystkimi prawnymi regulacjami dotyczącymi zakładania i funkcjonowania muzeum. Nawet jeśli swój regulamin komponujesz na wzór statutów muzeów dostępnych w sieci, musisz wiedzieć, które punkty wpisują się w twoje realia.

Praca nad naszym regulaminem była zespołowa. Mój mąż posiadł dar odczytywania ze zrozumieniem zawiłego prawnego żargonu, który dla mnie jest absolutnie nie do przebrnięcia. Dzięki temu, że tłumaczył paragrafy „z polskiego na nasze”, udało mi się zebrać razem wszystkie niezbędne punkty i stworzyć z nich propozycję regulaminu. Zanim ostatecznie do tego doszło, trzeba było usiąść i dokładnie omówić wizję tego, co zamierzamy stworzyć, regulamin bowiem musi zawierać absolutnie wszystko, czego zamierzamy się podjąć w ramach działalności muzeum.

-Co państwo rozumiecie pod punktem mówiącym o prowadzeniu działalności naukowo-badawczej?- zapytała przez telefon sympatyczna pani Monika z wydziału ds. zabytków, z którą omawialiśmy regulamin fragment po fragmencie.
-A chociażby poszukiwania w archiwach informacji o mało znanych, czy niezidentyfikowanych ruinach w naszej okolicy. Analizowanie na podstawie dawnych map zmian w osadnictwie, infrastrukturze, czy w sposobie gospodarowania…
-To dobrze. Bo wie pan, ludzie często nie rozumieją tego, co piszą.

Wniosek z tego wypływa taki, że skoro korzysta się ze wzorów cudzych regulaminów, trzeba dokładnie wiedzieć, co się przepisuje.

W kontakcie z urzędami trzeba również znać swoje prawa inaczej sprawa, z którą się zwracamy może zagubić się w specyficznej urzędniczej czasoprzestrzeni. Trzeba pamiętać, że każdy urząd, w tym Ministerstwo, ma obowiązek zająć się naszą sprawą w przeciągu miesiąca. Jeśli z jakiegoś powodu nie jest w stanie tego zrobić, powinien powiadomić na piśmie o terminie, w którym podejmie dotyczące naszej sprawy działania.

Kiedy minął miesiąc bez żadnej informacji ze strony Departamentu Dziedzictwa Kulturowego, drogą elektroniczną przypomniałam o przekroczeniu zarządzonego ustawą terminu i o oczekiwanej przez nas reakcji na przedłożenie regulaminu dla naszego muzeum. Dopiero wtedy, po ingerencji, zajęto się naszą sprawą. Dlaczego?

Nikt nie powie Wam tego wprost, ale spomiędzy wierszy, z aluzji, z niedomówień da się wywnioskować, że nasze małe muzea traktuje się po prostu mało poważnie. Są muzea, których regulaminy zawierają kilkadziesiąt stron. Stanowi to ogromne wyzwanie dla pracującego nad nimi urzędnika. Te nasze małe sprawy odkładane są na bok, gdzie często wypadają z pamięci i giną pod stosem papierów. Oczywiście prawo nie dyskryminuje prywatnych muzeów. Nasze małe inicjatywy są tak samo ważne, jak duże państwowe instytucje. Dlatego nie zawahałam się po upływie terminu, upomnieć o nasze, ustawą zagwarantowane, prawa. Reakcja była natychmiastowa. Od tego czasu, przez cały tydzień omawialiśmy z panią Moniką z Departamentu Dziedzictwa Kulturowego punkt po punkcie naszego regulaminu. Co to oznacza?

Urzędnik ma za zadanie dostosować regulamin do istniejącego prawa. Właściciel muzeum musi czuwać nad tym, aby proponowane zapisy były zgodne z zamysłem oraz za bardzo nie ograniczyły działalności muzeum. W naszym przypadku ustaliliśmy, że nie zawrzemy ram czasowych odnoszących się do obiektów, aby nie zamykać sobie drogi do rozwoju muzeum. Dzięki sugestii pani Moniki, zajmującej się naszą sprawą, przebudowaliśmy też kategorie zabytków. Musieliśmy wprowadzić do regulaminu zapis o tym, że muzeum ma wydzielone konto bankowe oraz że dyrektorem muzeum jest jeden z założycieli. Wcześniej wydawało się nam, że skoro jest dwóch równorzędnych właścicieli, to nie potrzebujemy dyrektora. Otóż dyrektor jest potrzebny. Jeśli nie potrafimy wyłonić osoby reprezentującej muzeum ze swojego grona, to możemy zatrudnić osobę z zewnątrz. Na szczęście nie ma takiej potrzeby, umiemy współdziałać, dzielić się obowiązkami i nie prześcigamy się w realizowaniu własnych ambicji. Reszta poprawek nie dotyczyła spraw merytorycznych, a wyłącznie kosmetycznych.

Po omówieniu regulaminu trzeba przesłać minimum cztery podpisane przez założyciela muzeum egzemplarze uzgodnionego regulaminu ponownie na adres Departamentu Dziedzictwa Kulturowego i uzbroić się w cierpliwość. Pechowo złożyło się, że w paradę weszły nam następujące po sobie grudniowe święta i nie czekaliśmy na podpisane przez Ministra dokumenty obiecany przez panią Monikę tydzień, a znów prawie miesiąc. 13 stycznia, w piątek- szczęśliwie, jak na taką niby pechową datę- listonosz przyniósł nam „dobrą nowinę”.

Nasze muzeum ma status „w organizacji”. Oznacza to, że mamy prawo działać już jako instytucja, ale nie mamy obowiązku udostępniać swoich zbiorów przed otwarciem wystawy stałej. Przed nami bardzo dużo pracy. Jeśli ktoś zapyta, czy trudno jest założyć muzeum, odpowiem, że nie. Cała trudność zaczyna się po tym jak to muzeum już założysz. Musisz bowiem stworzyć regulamin wewnętrzny, stworzyć instrukcję przeciwpożarową oraz plan ochrony muzeum. Jeśli starasz się o dofinansowanie projektu z funduszy unijnych, musisz zapoznać się z niezwykle zawiłym wnioskiem i nauczyć się go wypełniać. Trzeba się również przebić przez gąszcz przepisów nakazujących sposób prowadzenia dokumentacji i zabezpieczeń. Trudnością jest to, że przepisy są jednakowe dla muzeów o randze narodowej, jak i dla twojego małego prywatnego muzeum mieszczącego się w jakiejś stajence. Przepisy są tak skonstruowane, że odnosi się niejednokrotnie wrażenie, iż paragrafy sobie zaprzeczają. Jeśli nie masz w sobie pasji i determinacji, nie wybrniesz z tego. Czasem wymogi są tak dziwne, że nie sposób odgadnąć, jaki był zamysł autora. Mnie najbardziej ubawił, ale i wprawił w konsternację zapis o tym, że księga inwentarzowa ma być przeszyta sznurkiem. A że nie są to żadne żarty dowiedziałam się, kiedy przeczytałam raport z kontroli jednego z muzeów. O zgrozo, w ich księdze zanotowano… brak sznurka! Nie umiem znaleźć powodu używania sznurka w czasach, kiedy zeszyty są zszywane i klejone. Może to taka tradycja jeszcze rodem ze średniowiecza? Któż jednak, jak nie muzeum, powinno stać na straży tradycji? Będzie zatem sznurek!

Z błyskiem w oku oczekuję na akcję przewiercania grubego brulionu wiertarką w celu wprowadzenia do niego sznurka :-)

sobota, 14 stycznia 2012

Niezawodny sposób na pozbycie się zwłok...


...w Ministerstwie nie polega, jak sugerowała w komentarzach pod ostatnim postem koleżanka M, na użyciu wanny z sodą :-)
 Niezawodnym sposobem jest posłużenie się magicznym słowem: prasa.

Fragment mojego e-maila do Departamentu Dziedzictwa Kulturowego:

Bardzo proszę o informację na jakim etapie jest obecnie nasza sprawa związana z odesłaniem do nas podpisanego, uzgodnionego Regulaminu Muzeum Techniki i Rzemiosła Wiejskiego w Zapuście.
Dokument ten jest nam niezbędny, ponieważ staramy się o dofinansowanie dla muzeum z unijnego budżetu, z programu "małe projekty". Wniosek musimy złożyć już teraz, regulamin musi być do niego załączony. Każde opóźnienie działa na naszą niekorzyść.
Jednocześnie zlecono mi napisanie artykułu do prasy o zakładaniu prywatnego muzeum z praktycznej strony, czyli z perspektywy założyciela. Zależy mi, aby do czasu przedłożenia artykułu (20.01.2012), mieć pełen obraz sytuacji, by rzetelnie podzielić się z czytelnikami swoim doświadczeniem związanym z całym procesem uzgadniania regulaminu od pierwszego kontaktu z Departamentem po otrzymanie podpisanego Regulaminu.


I wiecie co? Już na trzeci dzień dokumenty miałam w ręku. Listonosz dostarczył je wczoraj. Niech mi ktoś powie, że 13-tego w piątek to data pechowa :-)





Ale odjazd! Naprawdę to zrobiliśmy! 
Niestety, nie mogę się nawet utrąbić z radości młodym tuskulańskim, bo po sprzątaniu strychu i remoncie gabinetu pokręciło mnie jakieś lumbago. Nawalona prochami przeciwbólowymi, których skutkiem ubocznym, jak przeczytałam w ulotce, jest... pustka w głowie :-), mogę jedynie zaproponować Wam wizytę na włożonej świeżutko przeze mnie na serwer stronie internetowej muzeum. Grafika, układ i treść są również od początku do końca mojego autorstwa.






niedziela, 8 stycznia 2012

Zwłoki w Ministerstwie


18 listopada minionego roku złożyliśmy w wydziale do spraw muzeów Departamentu Dziedzictwa Kulturowego przy Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego, regulamin wraz z listem przewodnim dla naszego prywatnego Muzeum Techniki i Rzemiosła Wiejskiego w Zapuście. Regulamin został przedłożony do uzgodnienia z wyżej wspomnianą instytucją. Oznacza to w praktyce, że oczekiwaliśmy na jakikolwiek odzew i zajęcie się naszym projektem. Uzbrojeni w wiedzę dotyczącą prawa administracyjnego przeczekaliśmy przewidziany ustawą miesiąc i mimo wszystko zadziwiliśmy się brakiem jakiegokolwiek kontaktu z nami.

"Poczekajmy jeszcze tydzień"- mówiliśmy. Znając pracę urzędników, wysłali oni informację w ostatni możliwy dzień i teraz idzie to na piechotę Pocztą Polską. Kiedy po tygodniu nie doczekaliśmy się na upragnione wiadomości, postanowiliśmy poczekać jeszcze tydzień, ponieważ znamy również niechlubne rekordy w doręczaniu przesyłek przez pocztę. Kiedy również następny tydzień przeszedł do historii, byłam już mocno wkurzona. Nasze perypetie w Ministerstwie Rolnictwa, związane z próbą odzyskania dworu w Wólce Zręczyckiej, spowodowały, że wszelakie ministerstwa uważam za wrogie ludziom, a osoby tam pracujące za zatrudnione tylko po to, aby przysparzać ludziom zmartwień i szykan.

-Żarty się skończyły!- mówię do Chłopa. –Jaki mamy następny krok, aby pobudzić ich do pracy?
-Napisz e-mail z zapytaniem, a jak nie odpiszą, to pomyślimy.
-Tylko e-mail? –mówię zawiedziona. -Ja pragnę krwi, ściętych głów!

Moje elementarne poczucie sprawiedliwości buntuje się przeciwko temu, że my szarzy obywatele nie możemy spóźnić się ani jednego dnia z zeznaniem podatkowym, zapłaceniem rachunku, a urzędy nie trzymają się swoich terminów. Wykracza to poza moje pojmowanie rzeczywistości, kiedy Ministerstwo Rolnictwa, które ma miesiąc czasu na wydanie zasądzonej przez NSA decyzji o zwrocie majątku na Wólce, zwleka z tym już jedenasty miesiąc!
Nie dziwcie się zatem, że wpadłam w furię mając w perspektywie walkę z jeszcze jednym ministerstwem.

-Jeśli urząd nie odpowiada w określonym czasie, mam prawo napisać skargę na bezczynność i wezwać urząd do zaprzestania naruszenia prawa- głośno się zastanawiam. –I teraz trzeba przemyśleć, czy pisać oficjalną skargę, czy postraszyć skargą w e-mailu?

-Na litość boską!- irytuje się mój z natury bardziej opanowany Chłop. –Napisz grzecznego e-maila, w którym uprzejmie zapytujesz, co dzieje się z naszą sprawą?

Przez chwilę buntuję się, bo mały wewnętrzny tajfun nie pozwala mi na żadne grzeczne pisanie.

-No dobrze-poddaję się. –Ale to nie może być grzeczny i uległy e-mail. Będzie to urzędowe, oschłe pismo. Niech tam wiedzą, że znamy swoje prawa i że nie będą nas lekceważyć tylko dlatego, że oni są w Warszawie, a my mieszkamy na wsi.

Po wstępie zawierającym meritum sprawy, przystąpiłam do nokautowania odbiorcy e-maila prawnym żargonem, z którego najbardziej podoba mi się zjadliwa fraza "Pragnę zauważyć...". Wraz ze spójnikiem "iż" brzmi wg mnie, jakbym chciała wbić szpilkę w dupę rozmówcy. I tak też jest w rzeczywistości.

"Pragnę zauważyć, iż minął przewidziany ustawą termin…" -piszę.
-I zapytaj tam jeszcze, co jest przyczyną zwłoki?- podpowiada Chłop.

"Zwłoki"- delektuję się słowem. Tak, to jest właśnie to, co odzwierciedla mój stan psychiczny. Pragnę teraz czyichś zwłok.

-Albo wiesz co? Nie pisz "zwłoki", bo to bardzo głupio brzmi.
-A co ty masz do "zwłoki"?- denerwuję się, bo mam ochotę właśnie na zwłoki.
-No, proszę cię!- załamuje się Chłop, myśląc, że nie wyczułam dwuznaczności tego słowa.

Zamykam oczy i tonem godnym wieszcza mówię: "Przyczyną zwłoki są zwłoki". Szybko wchodzę na stronę Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Sprawdzam, czy obsada jest ta sama, co miesiąc temu. Tak, Minister żyje, dyrektor Departamentu Dziedzictwa Kulturowego również ten sam, adres do korespondencji się nie zmienił.

-To co mam napisać?- denerwuję się zmianą koncepcji.
-Napisz "opóźnienia".
"O nie"- myślę sobie. "Okres ochronny dla Ministerstwa już minął dwa tygodnie temu". I nic nie mówiąc Chłopu napisałam "zwłoki".

Może ta szpila w dupie, a może zwłoki pobudziły panią, która była odpowiedzialna za uzgodnienie naszego regulaminu. Zadzwoniła do mnie jeszcze tego samego dnia, a była tak posrana, że nie ulegało wątpliwości, iż z regulaminem i z naszą sprawą zapoznała się dopiero po otrzymaniu mojego e-maila. Skręcając się od przeprosin za przekroczenie terminu (oj, chyba ma groźnego szefa, gdyby się dowiedział!) przystąpiła do pracy. Tydzień, jaki spędziłam z panią wisząc na telefonie uzmysłowił mi, co naprawdę znaczy „uzgadniać regulamin”. Targowaliśmy się o każdą kropkę i przecinek, o słowa i ich synonimy. 
Z rzeczy istotniejszych okazało się, że nawet jeśli właścicielem jest dwójka osób, muzeum musi mieć jednego dyrektora, przynajmniej takiego na piśmie. Pomyślałam, czy naprawdę zależy mi na funkcji dyrektora i podjęłam decyzję, gdyż już w Świętej Księdze napisano: "…niedoskonały mężczyzna popełnia błędy (…) jednak żona nie powinna pomniejszać tego, co mąż robi, ani zajmować jego miejsce".

A poza tym, jak to brzmi: Chłop Dyrektor!

Ja zadowolę się funkcją kustosza. I tak mam roboty po kokardki. Podczas, gdy Chłop ma cały katalog zabytków w głowie, ja muszę to wszystko spisać, skatalogować w dwóch, a nawet w trzech egzemplarzach (dla wirtualnego muzeum). Niestety, ustawa nie przewidziała archiwizacji zabytków w głowie Chłopa. Jako, że powyższy święty cytat słusznie stwierdza, iż mężczyzna jest niedoskonały, nie ma możliwości podłączenia się kablem USB z jego głową.

Jako, że Chłop uważa, że to co wie jest wiedzą, którą i ja powinnam dysponować, moja praca polegająca na wyciśnięciu z Chłopa szczegółowych informacji o przyniesionych przez niego do domu przedmiotach, porównywalna jest z orką patykiem po ugorze. Po dziesięciu opisanych zabytkach jestem tak wyczerpana psychicznie, że zalegam bezmyślnie w jakimś kąciku i cichutko jęczę.

Regulamin dla naszego muzeum został uzgodniony kilka dni przed świętami. Przesłaliśmy go do ministerstwa. Obecnie oczekujemy na zwrot podpisanych przez Ministra papierów. W międzyczasie, w ramach świątecznego relaksu, stworzyłam grafikę dla potrzeb strony internetowej muzeum. Strona zostanie opublikowana zaraz po otrzymaniu papierów z Ministerstwa, czym na pewno się pochwalę.

Tymczasem zostałam zaproszona do współpracy z Gazetą Kolekcjonera, która została utworzona przy portalu Moje Wirtualne Muzeum. Serdecznie zapraszam do lektury mojego pierwszego artykułu dla tego prasowego tytułu:


poniedziałek, 2 stycznia 2012

Stajnia Augiasza w Tuskulum


Straciłam coś ostatnio wenę do pisania. Zacięłam się, niczym ten rozporek w starych gaciach Chłopa. Powoli jednak trzeba zacząć wracać do życia i normalnej aktywności. Zanim przejdę do stajni, pozwólcie, że nadrobię kilka zaległych spraw.

Przede wszystkim bardzo dziękuję za życzenia i prezenty, jakie do mnie spłynęły. Choć nie przypominam sobie, abym była bardziej grzeczna w tym roku, niż w pozostałych, Mikołaj był na tyle miły, iż podrzucił paczuszkę z wymarzonymi mydełkami od Soap Bakery.  Cztery mydełka w kształcie ciasteczek są wprost „do zjedzenia”.





-Trzymaj te mydełka z daleka od dzieci, nie podrzucaj do łazienki gości –instruuje mnie Chłop.
-Czemu?- pytam zdziwiona jego egoistyczną postawą.
-Bo jakiś dzieciak to zeżre i będzie straszna afera.

Mydełka nie tylko wyglądają, ale i pachną tak słodko, że rzeczywiście na razie trzymam je z daleka nawet od Chłopa- ciasteczkowego potwora. Trochę nacieszę się ich widokiem i tak akurat na Święto Kupały, kiedy ludzie na wsiach dokonują rytualnej ablucji, rozpakuję i może nawet użyję :-)
Magdo z Soap Bakery- dziękuję za spełnienie mojego życzenia.

Mam jeszcze zaległe, ale szczere podziękowanie dla Mateusa za wyróżnienie.


Naprawdę myślałam przez całe święta, czego jeszcze o mnie nie wiecie i wychodzi mi na to, że wszystko, co chciałam powiedzieć albo już powiedziałam, albo dopowiem w stosownym czasie i okolicznościach. Z resztą, czym, na boga, może Was jeszcze zaskoczyć dziewucha, która w poprzednim wpisie opowiadała o własnych cyckach???

Może to nie tyle brak weny, co wyciszenie i zamyślenie się z okazji Nowego Roku. Ten czas instynktownie poświęcam na planowanie i układanie sobie w głowie spraw związanych z życiem. Wielu ludzi boi się tego roku. Wszędzie straszą nas apokalipsą, a tych, którzy realniej patrzą na świat- kryzysem. Nie mam wpływu ani na apokalipsę, ani na kryzys, zatem przejmować się tym nie mam najmniejszego zamiaru. Mam wpływ jedynie na sprawy, które są ograniczone płotem na naszej posesji, nawiasem mówiąc, również mocno w stylu vintage. Określenie „mocno w stylu vintage” nie oznacza artystycznego nieładu, a stwierdzenie faktu, że jeżeli coś się z nim nie zrobi, to tu i ówdzie płot zmieni swoją pozycję z pochylonej na całkowicie horyzontalną.

Tymczasem korzystam z dobrodziejstwa zesłania nam przez bozię wiosny zimą i postanowiłam przed planowanym od dawna remontem gabinetu ogarnąć to i owo na strychu, aby zrobić miejsce na niepotrzebne rzeczy, czyli urządzić tak zwany lamus. Strych w Tuskulum jest bowiem synonimem określenia „Stajnia Augiasza”. Już dawno, mniej więcej w okolicach przygody z Iwanem, przestałam kontrolować, co tam jest. 

Antyczne rzeźby, to już lekka przesada, nieprawdaż? :-)

Do tego, co już było wcześniej doszedł dziesięć lat temu spory ładunek z lamusa wrocławskiego. Przez lata wygrzebując potrzebne rzeczy z niepotrzebnych, zrobił się (oczywiście sam) taki bałagan, że szkoda pisać, zobaczcie sami.




Wszelkie próby ogarnięcia tego skazane były do tej pory na niepowodzenie. Dlaczego? Sprzątanie czegokolwiek w towarzystwie Chłopa, już po godzinie grozi popadnięciem w obłęd. Każda rzecz, która ma być tylko przesunięta z kąta w kąt (o wyrzuceniu czegokolwiek nawet przestałam już marzyć) jest oglądana kilka razy ze wszystkich stron. Toczone są przemyślenia, czy jest potrzebna, czy nie. Mało tego, każda z tych rzeczy ma swoją historię i ową historię trzeba mi koniecznie opowiedzieć nawet wtedy, kiedy słyszałam ją już kilka razy. Efekt jest taki, że po tej godzinie może dwie rzeczy zostają przesunięte na bardziej właściwe miejsce. W tym tempie grozi nam, że nigdy nie uporamy się z tym, co powinno było zostać zrobione już dziesięć lat temu.

Zamiast dręczyć się kryzysem (bo na apokalipsę oczekuję z ciekawością) , czy kolejnymi podwyżkami, jakie z nowym rokiem funduje nam rząd, zanurzyłam swój łeb w chaosie, czyli weszłam na strych z mocnym postanowieniem odwalenia tej roboty samodzielnie. Wykorzystałam fakt, że Chłop zajęty jest obecnie innymi sprawami poza domem, zatem przeszkadzać nie będzie.
Pracowałam dzielnie i udało mi się odsłonić kawał podłogi. 


Niestety, po godzinie, kiedy i tak kręgosłup niesympatycznie już zgrzytał i prosił o odpoczynek, natrafiłam na barłóg.


I tu mnie przystopowało, nie tylko ze względu na łupanie w krzyżu. Przypomniałam sobie bowiem, że od paru miesięcy nikt nie słyszał i nie zna losów naszego okolicznego dziada wędrownego, niejakiego Picka, co to zadekował się swojego czasu niedaleko tuskulańskiego płotu. Skojarzyłam też, że od pewnego czasu budzą nas po nocach jakieś dziwne stukoty. Wprawdzie wcześniej prorokowałam, że to komin nam się wreszcie wali, jednak zobaczywszy ów barłóg, wycofałam się uznając, że jednak Chłop jest tu absolutnie niezbędny. Jeśli znajdę pod barłogiem jakieś zwłoki, czy to Picka, czy nawet zwykłej myszy, zawał murowany!

Jaki jest sens tego strychowego szaleństwa? To jest bardzo skomplikowana logistycznie operacja. Żeby zrobić remont gabinetu, muszę wyprowadzić z pokoju koszmarną meblościankę, która miała być prowizorką. 


Aby opróżnić meblościankę z książek i mnóstwa rzeczy, muszę mieć miejsce, aby je gdzieś przenieść na czas remontu. Meblościanka stanie jako lamus na strychu, a ze strychu zostanie ściągnięta biblioteczka z prawdziwego zdarzenia. 


Obecnie biblioteczka jest przywalona rupieciami, a na meblościankę nie ma po prostu miejsca. Czemu nie wstawiliśmy od razu do pokoju biblioteczki? Wymaga ona renowacji, a wymontowanej z mojego wrocławskiego mieszkania meblościance niczego nie brakowało. No może prócz tego, że pasuje do tego domu, jak krowia kupa na salony :-)