W Tuskulum czas płynie swoim własnym nurtem, zupełnie
niezależnym od kalendarza juliańskiego, liturgicznego, a nawet nie zależnie od
pór roku, co może mieć wpływ na chaos w miejscu, w którym powinien być ogród. Nie
odliczamy też czasu do weekendów, gdyż każdego dnia mamy takie same obowiązki.
Jeśli są szczenięta, czas odliczamy tygodniami od momentu urodzenia się
maluchów, kiedy jest sezon turystyczny od gości do gości. W pozostałe części
roku, po prostu czekamy na sezon jeden, lub drugi. Nic dziwnego, że zawalam
wszelkie daty, od urodzin, imienin w najbliższej rodzinie i u przyjaciół, po
własną datę ślubu. Nie pamiętam, ile razy udało się nam w nią trafić, ale
rzadko.
Podobnie mam ze świętem Kupały i Nocą Świętojańską- nigdy nie wiem,
kiedy przypada. Ma to tyle dramatyczne konsekwencje, że ludzie na wsi
zobowiązani są wówczas dokonać przypadającej raz na rok ablucji. Z tej racji, że źródła podają różnie
(od najkrótszej nocy w roku, po dzień św. Jana (to chyba dzisiaj?), na
poszukiwanie kwiatu paproci ruszam, tak na wszelki wypadek, już po 20-tym
czerwca. Być może moje poszukiwania są z góry skazane na niepowodzenie, gdyż w
paprociach buszuję podczas dnia, ale co ja na to poradzę, że boję się nocą
wychodzić poza własne podwórko? Nawet pies nie dodaje mi otuchy. Czując mój
strach, lub co gorsza, widząc nocą rzeczy, których ludzkie oko nie wypatrzy,
pies boi się bardziej. A wtedy ja się boję jeszcze bardziej, ponieważ moja
wyobraźnia zaczyna wariować. Jedyną istotą, która nie boi się niczego, to
Chłop, ale nocą z kolei on traci poczucie humoru i na wędrówkę nie da się
skusić.
Jakoś tak w okolicach właściwego, zgodnego z budową
Wszechświata (brzmi poważniej, niż Układ Słoneczny) przesilenia letniego,
zabrałam Fionę i ruszyłyśmy w las. Żebym chociaż grzybów przy okazji
nazbierała, albo jagód! Nawet kleszczy nie przyniosłyśmy, bo jesteśmy z tych,
kogo się kleszcze nie imają (Fionie pomagają kropelki, a ja po prostu tak mam i
już).
Wracamy gruntową drogą, kontemplując własne pole, aż coś mnie tknęło i
postanowiłam skrócić sobie dystans podążając, wbrew sobie, po świeżo gryką
obsianej ziemi.
Tu wtrącę się z dygresją, że nasz Wielki Syf podziałał na
dzierżawcę wielce motywująco tak, że zgłosił się jednak i nieśmiało zapytał, czy może jednak skorzystać
z naszego pola. Zgodziliśmy się chętnie, tym samym odpadł nam problem kupowania
na siłę brony do stalerzowania chwastów w celu uzyskania dopłat. Szybciutkim
truchtem Chłop udał się do stosownej placówki i dołożył wniosek o dopłaty
uzupełniające. Będzie kasa na bronę, wybraną starannie i kupioną z rozmysłem.
Przy okazji dowiedziałam się, że do zorania pola wcale nie potrzeba pługa, ale
o moich rolniczych odkryciach może opowiem kiedyś indziej.
Idę ja sobie po tej ziemi, świeżo obsianej, lekko cierpię, że
depczę po jedzeniu. W sumie, to nie znoszę kaszy gryczanej, zatem wyrzuty
sumienia są mniejsze. Idę zupełnie w innym kierunku, niż dom, ale coś mnie tam
ciągnie. Nagle widzę- jakiś worek leży na środku pola. Myślę sobie i szlag mnie
trafia, że cieć na traktorze wrzucił śmieci. Cały czas bowiem, tu i ówdzie
znajduję puste paczki po papierosach i czasem w krzaczkach puszki po piwie. Ale
podchodzę, patrzę, a tam… balonik!!! :-) I wisi przy nim jakiś wałek.
Podnieciłam się
straszliwie, naiwnie myśląc, że tutka ukrywa jakąś urodzinową niespodziankę
dla znalazcy. A tu ktoś zrobił sobie ze mnie wała :-(
Była tam tylko karteczka:
Cóż, życie :-) Ale te 10 minut spaceru do domu i zastanawianie się, co jest w środku- bezcenne :-)
Natychmiast przyszła mi do głowy myśl, że warto byłoby puścić coś takiego w świat i wsadzić tam jakiś drobiazg dla znalazcy oraz karteczkę: ten, kto to znajdzie, nich da znać, czy coś takiego. Jeśli uda mi się przywieźć z jakiegoś festynu baloniki nabombane helem, pomysł zrealizuję :-)
Balonik (bez tutki, a zatem bez nadziei dla kolejnego znalazcy) wypuściłam wolno. Poszybował na drugą stronę Kwisy, a może dalej, ku słońcu? :-)
Nie jest jednak tak źle. Od Złotego Kota otrzymałam przesyłkę, w której znalazłam wygraną na candy torbę. To rzeczywiście obszerna torba!
Torba jest świetna i do wszystkiego pasuje. Klaudia, bardzo dziękuję :-)
Jest mi niezmiernie miło, że niektórzy biorą udział w tworzeniu naszego muzeum. Wspominałam, że od Alicji z Tkackich historii otrzymaliśmy nawijarkę. Tym razem w sporej paczce od Jagódki z Chaty Magoda znaleźliśmy "starożytne prawidła" :-)
Bardzo dziękujemy! Postaram się za te dowody sympatii i wsparcia sukcesywnie odwdzięczać się jakimiś drobiazgami. Do Alicji dotarły już moje frywolitkowe robótki, kolczyki i mini serwetki:
A ja frywolnie dziergam i dziergam, co sprawia mi ogromną frajdę :-)
Wiecie, co to oznacza? Szykujcie się już na CANDY w TUSKULUM! :-)