O mnie

Moje zdjęcie
Kobieta wciąż zadziwiona otaczającym ją światem. Z wykształcenia archeolog, z wyboru Wolny Człowiek i Kustosz we własnym Muzeum. Z urodzenia Wrocławianka, z wyboru mieszkanka małej wsi. Na pytania miejskich kolegów: "co ty robisz do licha na tej wsi"??? odpowiada: "żyję!!!". Zawsze niepokorna i pozostanie taką do śmierci. Wyznaje w życiu maksymę: "Ludzie posłuszni żyją, aby spełniać oczekiwania innych. Nieposłuszni realizują swoje marzenia". Kobieta owa ma wciąż wiele pomysłów, które uparcie realizuje na powyższej zasadzie. Posiadaczka 2 psów i 1 Chłopa. Chce się dzielić z ludźmi swoim kawałkiem życia prowadząc Gospodarstwo Agroturystyczne, Muzeum Dwór Feillów oraz Hodowlę Psów Rasy Golden Retriever.

niedziela, 24 czerwca 2012

Jak znalazłam wała, zamiast kwiatu paproci.


W Tuskulum czas płynie swoim własnym nurtem, zupełnie niezależnym od kalendarza juliańskiego, liturgicznego, a nawet nie zależnie od pór roku, co może mieć wpływ na chaos w miejscu, w którym powinien być ogród. Nie odliczamy też czasu do weekendów, gdyż każdego dnia mamy takie same obowiązki. Jeśli są szczenięta, czas odliczamy tygodniami od momentu urodzenia się maluchów, kiedy jest sezon turystyczny od gości do gości. W pozostałe części roku, po prostu czekamy na sezon jeden, lub drugi. Nic dziwnego, że zawalam wszelkie daty, od urodzin, imienin w najbliższej rodzinie i u przyjaciół, po własną datę ślubu. Nie pamiętam, ile razy udało się nam w nią trafić, ale rzadko. 

Podobnie mam ze świętem Kupały i Nocą Świętojańską- nigdy nie wiem, kiedy przypada. Ma to tyle dramatyczne konsekwencje, że ludzie na wsi zobowiązani są wówczas dokonać przypadającej raz na rok  ablucji. Z tej racji, że źródła podają różnie (od najkrótszej nocy w roku, po dzień św. Jana (to chyba dzisiaj?), na poszukiwanie kwiatu paproci ruszam, tak na wszelki wypadek, już po 20-tym czerwca. Być może moje poszukiwania są z góry skazane na niepowodzenie, gdyż w paprociach buszuję podczas dnia, ale co ja na to poradzę, że boję się nocą wychodzić poza własne podwórko? Nawet pies nie dodaje mi otuchy. Czując mój strach, lub co gorsza, widząc nocą rzeczy, których ludzkie oko nie wypatrzy, pies boi się bardziej. A wtedy ja się boję jeszcze bardziej, ponieważ moja wyobraźnia zaczyna wariować. Jedyną istotą, która nie boi się niczego, to Chłop, ale nocą z kolei on traci poczucie humoru i na wędrówkę nie da się skusić.


Jakoś tak w okolicach właściwego, zgodnego z budową Wszechświata (brzmi poważniej, niż Układ Słoneczny) przesilenia letniego, zabrałam Fionę i ruszyłyśmy w las. Żebym chociaż grzybów przy okazji nazbierała, albo jagód! Nawet kleszczy nie przyniosłyśmy, bo jesteśmy z tych, kogo się kleszcze nie imają (Fionie pomagają kropelki, a ja po prostu tak mam i już). 


Wracamy gruntową drogą, kontemplując własne pole, aż coś mnie tknęło i postanowiłam skrócić sobie dystans podążając, wbrew sobie, po świeżo gryką obsianej ziemi.

Tu wtrącę się z dygresją, że nasz Wielki Syf podziałał na dzierżawcę wielce motywująco tak, że zgłosił się jednak i  nieśmiało zapytał, czy może jednak skorzystać z naszego pola. Zgodziliśmy się chętnie, tym samym odpadł nam problem kupowania na siłę brony do stalerzowania chwastów w celu uzyskania dopłat. Szybciutkim truchtem Chłop udał się do stosownej placówki i dołożył wniosek o dopłaty uzupełniające. Będzie kasa na bronę, wybraną starannie i kupioną z rozmysłem. Przy okazji dowiedziałam się, że do zorania pola wcale nie potrzeba pługa, ale o moich rolniczych odkryciach może opowiem kiedyś indziej.


Idę ja sobie po tej ziemi, świeżo obsianej, lekko cierpię, że depczę po jedzeniu. W sumie, to nie znoszę kaszy gryczanej, zatem wyrzuty sumienia są mniejsze. Idę zupełnie w innym kierunku, niż dom, ale coś mnie tam ciągnie. Nagle widzę- jakiś worek leży na środku pola. Myślę sobie i szlag mnie trafia, że cieć na traktorze wrzucił śmieci. Cały czas bowiem, tu i ówdzie znajduję puste paczki po papierosach i czasem w krzaczkach puszki po piwie. Ale podchodzę, patrzę, a tam… balonik!!! :-) I wisi przy nim jakiś wałek. 




Podnieciłam się straszliwie, naiwnie myśląc, że tutka ukrywa jakąś urodzinową niespodziankę dla znalazcy. A tu ktoś zrobił sobie ze mnie wała :-( 
Była tam tylko karteczka:


Cóż, życie :-) Ale te 10 minut spaceru do domu i zastanawianie się, co jest w środku- bezcenne :-)
Natychmiast przyszła mi do głowy myśl, że warto byłoby puścić coś takiego w świat i wsadzić tam jakiś drobiazg dla znalazcy oraz karteczkę: ten, kto to znajdzie, nich da znać, czy coś takiego. Jeśli uda mi się przywieźć z jakiegoś festynu baloniki nabombane helem, pomysł zrealizuję :-)

Balonik (bez tutki, a zatem bez nadziei dla kolejnego znalazcy) wypuściłam wolno. Poszybował na drugą stronę Kwisy, a może dalej, ku słońcu? :-)

Nie jest jednak tak źle. Od Złotego Kota otrzymałam przesyłkę, w której znalazłam wygraną na candy torbę. To rzeczywiście obszerna torba!


 Mieści się do niej pół szafy i jeszcze da się wygospodarować miejsce na szpica :-)
Torba jest świetna i do wszystkiego pasuje. Klaudia, bardzo dziękuję :-)



Jest mi niezmiernie miło, że niektórzy biorą udział w tworzeniu naszego muzeum. Wspominałam, że od Alicji z Tkackich historii otrzymaliśmy nawijarkę. Tym razem w sporej paczce od Jagódki z Chaty Magoda  znaleźliśmy "starożytne prawidła" :-) 


Bardzo dziękujemy! Postaram się za te dowody sympatii i wsparcia sukcesywnie odwdzięczać się jakimiś drobiazgami. Do Alicji dotarły już moje frywolitkowe robótki, kolczyki i mini serwetki:



A ja frywolnie dziergam i dziergam, co sprawia mi ogromną frajdę :-)


Wiecie, co to oznacza? Szykujcie się już na CANDY w TUSKULUM! :-)

37 komentarzy:

  1. Poganie obchodzą Kupałę dokładnie w przesilenie letnie, czyli 21, schrystianizowani Słowianie w wigilie św Jana, a przeważnie jest to najdogodniejsza Sobota wokół tej daty ;) , więc pomimo kalendarza innego niż wszystkie mieścisz się idealnie :D. Ja niestety nie znalazłam ani kwiatu paproci ani nawet balona :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zawsze jest nadzieja na przyszły rok. Ja nie rezygnuję :-) W tym roku balonik, a w przyszłym kto wie, może św. Graal :-)

      Usuń
  2. Balonik zamiast kwiatu paproci? Czemu nie, zawsze to objaw nowoczesności:)
    Ty lepiej znaczaj z drogi, albo idź dokładnie w przeciwnym kierunku niż zamierzasz. A może znajdziesz jakies skarby, które Cię ucieszą lub zaskoczą (pozytywnie oczywiście).
    Możesz nawet na te spacery z torbą chodzić, bo tam zmieścisz wiele skarbów:)
    A z tym kwiatem paproci to ściema na całego, ale warto mieć marzenia:)
    Buziaki:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To tak nie działa z premedytacją. To mnie musi samo prowadzić. E tam, że ściema :-) Trochę magii w życiu też się przydaje :-)

      Usuń
  3. Wieki temu, jeszcze w liceum nasza francuzica opowiadała, że od znalezienia takiego balonika, który pod Starogard przyleciał aż z Masywu Centralnego - zaczęła się współpraca między moją dawną budą a miasteczkiem Chenonceaux.... Może zatem warto zadzwonić pod numer podany na karteczce i pokonwersować..?

    OdpowiedzUsuń
  4. No z nocą kupalną to jest tak różnie, od 21 do 24, ogólnie w tym czasie można (należy!) się bawić nocami, skakać przez ogniska i wycierać się po krzakach do woli.

    Nasi praprzodkowie mieli swoje zapatrywania na temat tego "wycierania się" - tak mi się właśnie przypomniało. Dziewice wśród Słowian były "towarem" wybrakowanym, bo po co komu taka baba której wcześniej nikt nie chciał - znaczy coś z nią nie tak;) Wyczytane u Normana Davisa. Pozdrówka ślę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mało tego, najlepsza była panna z dzieckiem - względy praktyczne, urodziła zdrowe i przeżyła, a już para rąk w rodzinie do pracy była :)

      Usuń
    2. Davies to żaden autorytet - i jeśli rzeczywiście coś takiego podaje, to za Ibrahimem ibn Jakubem. Którego jednakowoż ŻADNE INNE źródła nie potwierdzają i w związku z tym uważa się raczej, że to fantazja - ot tak, dla zaznaczenia "egzotyczności" stron, w które podróżnika zaniosło (nie takie rzeczy się Francuzom na Tahiti zwidywały...).

      Przecież taki Thietmar, gdyby coś tak kompromitującego o obyczajach Polan wiedział - to by o tym na pewno napisał! Że milczy - znakiem tego: nie można ibn Jakubowi pod tym względem ufać...

      Usuń
    3. To nie tylko Słowian dotyczy. To obyczaj jeszcze sprzed wyjścia z "kolebki indoeuropejskiej". A może był tak oczywisty i naturalny dla wszystkich, że nie warto było o nim wspominać? Na temat obyczajowości sakralnej, nie tylko Słowian mam zaufanie do Mircea Eliade. Polecam.

      Usuń
    4. Sakralne orgie - a sprzeczny z naturą i zdrowym rozsądkiem brak zainteresowania pochodzeniem potomstwa, na wychowanie którego się łoży - to chyba jednak nie to samo?

      Po pierwsze - nie spotkałem poważnego historyka (Davies nie jest historykiem "poważnym", a Eliade - w ogóle nie jest historykiem...), który by do tej wzmianki ibn Jakuba przywiązywał jakąkolwiek wagę.

      Po drugie - jest to tak podobne do młodszych o 750 lat fantazji Diderota o obyczajach "dobrych dzikusów" z Polinezji - że prędzej widziałbym w tym konwencjonalny motyw literacki "opisu egzotyczności", niż ślad jakiegokolwiek realnego obyczaju...

      Usuń
    5. Też to biorę z przymrużeniem oka.
      Davisa bardzo lubię. Nie odmawiam mu autorytetu, ani kompetencji, ale to raczej eseista.
      Do średniowiecznych kronikarzy mam mocno ograniczone zaufanie, ponieważ byli tendencyjni.
      Wspomniałam Eliadego, ponieważ potrafi doszukać się w reliktowo zachowanej obyczajowości echa dawnych zwyczajów, mimo chrześcijańskiej nakładki. Do tego typu analiz mam chyba największe zaufanie, choć trzeba zachować zdrowy rozsądek i nie dać się ponieść fantazji. Eliade świetnie daje sobie z tym radę.
      Do historii religii trzeba jednak inaczej podejść, niż do historii faktów. Siłą rzeczy i metody badawcze są nieco inne. Stąd Mircea Eliade wydaje mi się mocno kompetentny.

      Usuń
    6. Pomijając autorytety i historię - posiadanie dzieci przedmałżeńskich i kontakty przedmałżeńskie są kompromitujące głównie dla wyznawców tych religii które tego zabraniają ;). Dla Ibrahima zapewne było, ale czy dla Słowian ? :). Podobne w wiarygodności ( czyli nie wiemy jak to bywało do końca ;) ) źródła podają dla odmiany, że już w małżeństwie - wierność była pilnowana bardzo rygorystycznie.
      Pochodzenie potomstwa wcale też nie musiało być takie tajemnicze, bardzo możliwe, że tak jak się dzieje bardzo często i dzisiaj - "kupalne" dzieci wychowywane były przez swoich tatusiów, bo panna wiedziała za kogo wyjść za ten mąż i cała reszta plemienia również ;)
      Adopcja dzieci też nie jest wynalazkiem naszego świata, wręcz im mniej cywilizowane społeczeństwo, tym mniej domów dziecka, a więcej przygarniętych dzieci i moim zdaniem była całkiem możliwa. Trzeba pamiętać, że dawniej dzieci to byli robotnicy od najmłodszych lat i odpracowywały ciężko chleb który jadły. Zupełnie inną sprawą jest czy taki Słowianin traktował swoje i przedmałżeńskie dzieci tak samo, ale myślę że nikt nie odmówił robotnika. Był przecież zwyczaj "przygarniania" za pracę dorosłych do gospodarstwa. Tacy ludzie za dach nad głowa i miskę strawy pracowali jako "wyrobnicy".
      Zdecydowanie protestuję przeciwko tezie, że adopcja dzieci jest sprzeczna z naturą i zdrowym rozsądkiem.

      Usuń
    7. Nie zamierzam tu bynajmniej udowadniać, że Davis jest wiarygodny. Przypomniało mi się to po prostu; a że nie jestem i nigdy nie byłam wielką miłośniczką historii, więc nie będę się tu wymądrzać. Davisa lubię czytywać, może właśnie dlatego, że dobry z niego eseista.

      A to o czym wspomniałam to miało być tak z humorem, na luzie ;)

      Usuń
    8. A właściwie o co chodziło?

      O noc kupały tak?

      Pewnie że się tarzali po zaroślach - nie ma wątpliwości, że się tarzali!

      Z obyczajów nieco bardziej "ekstremalnych" - przyjmuje się, że żałobnicy zwykli gwałcić tę z żon drogiego zmarłego, która miała mu towarzyszyć na pogrzebowy stos...

      Usuń
    9. No ekstremalne dosyć... już teraz nie pamiętam szczegółów ale czytałam o podobnych rytuałach, które rzekomo miały miejsce u ludów germańskich. I co taka żona mogła za to, że jej mąż wykorkował??? Wiem, że wtedy całkiem inna mentalność była normą, ale jak dla mnie straszne!

      Usuń
    10. Zaiste - było to straszne dla biednej wdowy.

      Ale pomyślcie też i o żałobnikach: a jak któryś akurat w starszych paniach nie gustował (rozumiem, że najczęściej wybierano na stos akurat najmłodszą żonę, ale przecież - nie zawsze była ładna, bo to nieprawdopodobne!), albo w ogóle - nie lubił gwałcić: to co? Też musiał? To dopiero było straszne!

      Usuń
    11. Co Wy za pierdoły opowiadacie o tych gwałtach? :-D Siedzę w temacie po uszy (nie gwałtów, tylko starożytnych obyczajowości) i w życiu o czymś takim nie słyszałam :-)
      "Głodnemu chłop na myśli!!!"- że tak sobie rzucę luźną parafrazą :-)

      Usuń
    12. U Thietmara jest aluzja. Ale w tej chwili Ci nie znajdę dokładnie gdzie...

      Usuń
  5. Wiesz ,że nie sądziłam ,że aż TAKA pakowna :-) Pozdrów Szpica^^

    OdpowiedzUsuń
  6. Wpadłam po dawkę humoru a tu widzę, że grozisz odwdzięczaniem się! Protestuję! Ja chcę bezinteresownie!!!
    Uściski ślę dla Waszej całej gromady (ze szpicem w torbie włącznie). Pozdrawiam!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale ja tak bardzo lubię mieć za co się odwdzięczać :-)
      :-*

      Usuń
  7. Istnieje w Niemczech taka tradycja, że na różnego rodzaju uroczystości (urodziny, śluby itp.) wręcza się solenizantom czy też młodej parze pęk balonów z karteczkami. Karteczki lecą tak daleko jak potrafią, a ludzie którzy je znajdują odsyłają dodając swoje pozdrowienia. Kuzynka mojej Magdy właśnie miała niedawno wesele w okolicach Frankfurtu i posłali w niebo około setki lampionów. Jeden z gości zorganizował taki spektakl. Z powrotem wróciło do nich około sześćdziesięciu kartek z życzeniami i gratulacjami- czyli całkiem fajny wynik. Z tego co się dopytałem taki wynik nie jest wcale wyjątkiem i większość Niemców odsyła takie kartki. Ciekawe. U nas wynik pewnie już taki fajny by nie był.
    Nie do końca rozumiem, ale zdaje się jest to kartka od dzieci z domu dziecka w Oberwaldzie. Dom dziecka imienia świętego Jana obchodzi sześćdziesiąte urodziny. Byłoby dzieciom miło gdyby dostały kartkę "aus polen".
    Tutaj linki: http://www.ebersbach-neugersdorf.de/Johanniter-Kinderhaus-Oberland,
    http://www.johanniter.de/einrichtungen/fuer-kinder-und-jugendliche/kindertagesstaetten/kinderhaus-oberland/
    oraz Googlowe tłumaczenie (Kali mieć krowa):
    http://translate.google.pl/translate?hl=pl&sl=de&u=http://www.johanniter.de/einrichtungen/fuer-kinder-und-jugendliche/kindertagesstaetten/kinderhaus-oberland/&prev=/search%3Fq%3Djohanniter-kinderhaus%2Boberland%2Bebersbach%26hl%3Dpl%26biw%3D1045%26bih%3D772%26prmd%3Dimvns&sa=X&ei=TYnnT6uiDarP4QSq_YWuAQ&sqi=2&ved=0CGMQ7gEwAA
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No pewnie, że nie zawiodę dzieci :-) Przez jakiś czas myślałam, że może balonik wysunął się komuś z ręki, ale po zastanowieniu się, też wydaje mi się, że właśnie chodzi o odesłanie życzeń.
      Fajna zabawa i ja chętnie się w nią wkręcę :-)
      Dzięki za odwiedziny :-)

      Usuń
    2. Tylko, cholerka jasna, jak ja mam skonstruować jakieś życzenia po niemiecku? Hm... wrrr..

      Usuń
    3. Napisz po polsku, a mistrz Chłop-Dyrektor przetłumaczy:) A w ogóle, czemu masz pisać po niemiecku? Znalazłaś, na polskiej, własnej zresztą, ziemi to i pisz w rodzimym języku. Zawsze to ciekawsze dla odbiorcy, taki rozmach i zasięg przedsięwzięcia:)Wiem, że mistrzowsko wybrniesz z sytuacji!!! I pomyśl też o balonikach wysłanych z Tuskulum. Ja chętnie odpiszę, chćby nawet pomyślne wiatry nad morze takowego nie przywiały:)
      Pozdrawiam cieplutko:)

      Usuń
    4. Och, nie bardzo chcę narażać dzieci na odcyfrowywanie polskiej mowy szeleszczącej :-) Przy pomocy Chłopa i internetu, coś powinno nam z tego wyjść :-)

      Usuń
    5. Jak byłam dzieciakiem, w mojej wsi też ktoś znalazł taki balonik, sensacja była na pół gminy ;). Nie pamiętam czego dotyczyła wiadomość i co było na karteczce, ale znalazcy wydedukowali, że trzeba kartkę odesłać i tak zrobili. W jakim pisali języku i czy w ogóle coś pisali tego rzec nie potrafię. Fajna zabawa z tymi balonikami.

      Usuń
    6. No - prawie jak gołębie pocztowe. Tylko balonikom nikt łba nie ukręca, jak do gołębnika nie trafią...

      Jejuśku - co ja dzisiaj w taki turpizm wpadam..?

      Usuń
  8. O, to moje, moje na zdjęciach! ;)
    Riannon, jeszcze raz dziękuję za miłe podarunki.

    OdpowiedzUsuń
  9. O kurcze, aleś znalezisko przytargała do domu.
    Dobrze, że języki znacie, to chociaż wiedzieliście w czym rzecz :)))
    Ale prawdę mówiąc, nie słyszałam o taki zwyczaju. Po rz pierwszy z czymś takim sie spotkałam. Czego to ludziska nie wymyslą :)))
    Torba - rewelacja.
    A koroneczki piękne tworzysz, jeżdzicie jeszcze na te kursy, czy to już "samouczki domowe" ?
    Pozdrawiam bardzo serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To już samozaparcie i inwencja własna. Kurs zakończył się wraz z kwietniem:-(

      Usuń
  10. Mnie jakos nie udalo sie znalezc kwiatu paproci ale za to mamy robaczkow swietojanskich pod dostatkiem, swieca i mamia ale zaden nie chce pokazac drogi do tajemniczego kwiata.

    Twoj pierwszy odruch byl prawidlowy bo balonik to smiec i do tego jeszcze z zagranicy:)))))
    Kiedys my tez wypuscilismy balon podczas urodzin taki zwykly ze sklepu. Ten latajacy obiekt latajacy przemierzyl wiele mil i dotarl do innego stanu. Znalazca oddzwonil na drugi dzien i tak oto mamy swoj pierwszy rekord na koncie.
    Pozdrawiam ocierajac pot z czola bo "fala upalu" przeszla przez Chicago:)

    OdpowiedzUsuń