O mnie

Moje zdjęcie
Kobieta wciąż zadziwiona otaczającym ją światem. Z wykształcenia archeolog, z wyboru Wolny Człowiek i Kustosz we własnym Muzeum. Z urodzenia Wrocławianka, z wyboru mieszkanka małej wsi. Na pytania miejskich kolegów: "co ty robisz do licha na tej wsi"??? odpowiada: "żyję!!!". Zawsze niepokorna i pozostanie taką do śmierci. Wyznaje w życiu maksymę: "Ludzie posłuszni żyją, aby spełniać oczekiwania innych. Nieposłuszni realizują swoje marzenia". Kobieta owa ma wciąż wiele pomysłów, które uparcie realizuje na powyższej zasadzie. Posiadaczka 2 psów i 1 Chłopa. Chce się dzielić z ludźmi swoim kawałkiem życia prowadząc Gospodarstwo Agroturystyczne, Muzeum Dwór Feillów oraz Hodowlę Psów Rasy Golden Retriever.

wtorek, 25 września 2012

Rozdawajka z lekkim posmakiem skandalu.

Pamiętacie, jak przy okazji mojego ostatniego candy obiecywałam Wam, że następnym razem będę rozdawać jeszcze ładniejsze frywolitkowe akcesoria? Mimo mało sprzyjającej pory, gdyż jesienią jest w gospodarstwie sporo roboty, wieczory spędzam przy książce lub moje frywolne paluszki dziergają oryginalną biżuterię.

Tym razem potrzebuję tchnąć "świeżego ducha" i rozreklamować nowy projekt, jakim jest współtworzony razem z Adminem R-O blog Korzystne Zakupy, rozdawajka zatem odbędzie się właśnie tam.
Do wylosowania jest książka:  C.Darbonne, S.Girard "Kawy świata" (wyd.Twój Styl, wartość 32 zł) oraz frywolitkowa zakładka.


A na deser stylowa biżuteria- błękitno-kremowe frywolitkowe kolczyki z paciorkami.


Wszystkich chętnych serdecznie zapraszam.

piątek, 21 września 2012

Zajęłam fotel burmistrza.

Miało to miejsce w Goerlitz i siedziałam tam wprawdzie jedynie trzy minuty, ale od czegoś przecież trzeba zacząć :-)
Niestety, zdjęcie jest do bani, ponieważ za mną w okno świeciło ostre słońce, a przede mną gulgotali po barbarzyńsku inni chętni. Nie było czasu na ustawienie trybu zdjęć.  Poza tym Chłop ma bardzo wysokie mniemanie o moich umiejętnościach związanych z grafiką komputerową. "Poprawisz sobie w domu"- rzekł, pokazując mi czarną plamę, jaką stałam się na matrycy :-(
Zrobiłam, co mogłam, żeby nie stracić fajnej pamiątki. Przede mną, w gablotce, atrybuty burmistrza Goerlitz.


Nie ukrywam, że od jakiegoś czasu notuję lekki obłęd związany z Goerlitz. To miasteczko mnie po prostu urzekło. Skorzystałam zatem z okazji, która nadarzyła się 9 września i pojechałam wziąć udział w Dniu Otwartych Zabytków. To wydarzenie miało miejsce przy okazji kilkudniowego święta Goerlitz -Patrimonium Gorlicense.

Dzień Otwartych Zabytków w Goerlitz organizowany jest co roku w drugą niedzielę września. Mam nadzieję, że nie zapomnę o tym, bo już dziś wiem, że za rok chcę tam wrócić. W tym dniu ludzie mają niebywałą okazję wejść do takich miejsc, które są zazwyczaj niedostępne. Ideą Dnia Otwartych Zabytków jest udostępnianie zwiedzającym obiektów za darmo. Nie dotyczy to muzeów. 
Nie ukrywam, że dla mnie byłoby zbyt dużym obciążeniem zwiedzanie miasta, gdzie w każdym miejscu zostawia się 3-5 euro za wstęp. Dla Niemca jest to odczuwalne, jak dla nas 3-5 zł, ale dla nas to już wyraźnie 4x więcej.  Grzechem zatem byłoby nie skorzystać. 

Kościół św Piotra widok ze Zgorzelca

Kościół św. Piotra ominęłam, ponieważ kiedyś już tam byłam. I tak nie sposób było obejść wszystkich udostępnionych miejsc.
Myślą przewodnią tegorocznego święta było drewno. Bardzo ładnie wpisało się to w nasze ostatnie muzealne sprawy związane ze znalezieniem czerpni i próbą odtworzenia, na razie teoretyczną, infrastruktury związanej z dawnym, drewnianym systemem wodociągów. 

W katalogu udostępnianych zabytków Chłop odkrył willę ze zrekonstruowaną drewnianą pompą, taką, o której wspominałam ostatnio. 
Z mapy wynikało, że miejsce to znajduje się na obrzeżach Goerlitz, tuż pod samą górą Landeskrone. Nie miałam ani czasu, ani ochoty orientować się w komunikacji miejskiej miasteczka. Błędnie też założyłam, że to nieduża miejscowość, A poza tym pomyślałam, że co to jest tych kilka kilometrów dla dziewczyny zaprawionej w marszu po 30 km dziennie na Via Regia? :-)

Po nabyciu katalogu (koszt 1 euro) skierowaliśmy się w stronę wspomnianej willi z drewnianą pompą. Obawiałam się, że pompa przesłoniła Chłopu cały świat i nic już więcej nie zobaczymy, zatem lawirowałam tak po uliczkach, aby "przypadkiem" natykać się na zaznaczone na mapie obiekty. 
Najpierw weszliśmy do Ratusza, którego początki sięgają XIV wieku.
Oto elementy z pierwotnego wystroju Ratusza. 



Przebiegliśmy się po wnętrzach, zajrzeliśmy we wszystkie kąty...



... i pobiegliśmy dalej. Pod Ratuszem rozpoczynał się jarmark. Można było zobaczyć tam pokaz starych techniki obróbki drewna. Szkoda, że nie można było pogadać. Chłop wprawdzie rozumie Niemca i wszystko mi potrafi przetłumaczyć, ale panicznie broni się przed konwersacją. Nie ukrywam, że ten pan i jego tokarka w wersji "unplugged" bardzo nas zainteresowali.



Emocje przeżyłam także przy pani koronczarce. Frywolitka czółenkowa jest bardzo trudna, ale koronka klockowa, to jakaś masakra :-) Na szczęście produkty z koronki klockowej nie robią na mnie takiego wrażenia, jak frywolitka, zatem nie mam parcia, aby koniecznie zgłębić tę technikę. 



Mam wrażenie, że podobny efekt można uzyskać maszynowo, podczas gdy frywolitki nie sposób podrobić.
Mimo to z trudem oderwałam się od koronczarki i jej zręcznych paluszków.

Nie jestem w stanie opisać i pokazać Wam wszystkich zabytków (być może znajdę czas na opracowanie ważniejszych na blogu turystycznym), niemniej jednak kilka obiektów zasługuje na uwagę.
Jednym z piękniejszych budynków, który zawsze w Goerlitz podziwiam, jest secesyjny dom handlowy. Obecnie praktycznie pusty. Zaniepokoiło mnie to, że jego przyszłość jest niepewna.





Jest to jeden z ostatnich budynków tego typu w całych Niemczech. Mam nadzieję, że zostanie on jakoś mądrze wykorzystany. Gdyby znajdował się w Polsce, drżałabym że podzieli los zabytkowych budynków wrocławskich browarów,  rzeźni miejskiej, gazowni oraz pięknych secesyjnych kamienic zrównanych z ziemią decyzją tych, których obowiązkiem jest zachować dziedzictwo minionych pokoleń (w tym miejscu przesyłam nieszczere pozdrowienia dla naszych "ulubieńców" z WKZ-u ;-)

A tak dba się o dziedzictwo kulturowe dwa kroki za Nysą:

kamienica z końca XIX wieku


sklepienia przejazdu pod kamienicą

O kamienicach i związanych z nimi ofertach dla Polaków, przygotuję już wkrótce osobny wpis na Korzystnych Zakupach, gdzie oczywiście zapraszam już dzisiaj.

W drodze do drewnianej pompy minęliśmy dworzec kolejowy. Pamiętacie, jak wygląda dworzec z Zgorzelcu? Kto nie widział, zapraszam tutaj. Dworzec w Goerlitz wygląda całkiem odmiennie:




Zależało mi na tym, aby pozwiedzać trochę kościołów, szczególnie tych dla nas egzotycznych. Na trasie do pompy, natknęliśmy się na należący do gminy staroluterańskiej, kościół Św.Ducha.
Kościół przypomina zamek warowny. Został postawiony na początku XX wieku w stylu neoromańskim.




W tym jedynym miejscu pastor powitał nas w łamanym języku polskim. Nie ukrywam, że było to bardzo miłe, gdyż pod koniec dnia czułam już zmęczenie brakiem kontaktu werbalnego z otoczeniem. 
Czemu odczuwałam dyskomfort? Otóż mieszkańcy Goerlitz są niezwykle mili w sposób, który z czasem stał się dla nas mocno kłopotliwy. Kiedy tylko zatrzymywaliśmy się na chwilę, aby zerknąć w przewodnik i skonfrontować trasę z mapą, każdy się zatrzymywał i pytał, czy może nam w czymś pomóc, czego szukamy? Nie potrzebowaliśmy żadnej pomocy, gdyż wystarczył tylko rzut oka na mapę i chwila na ustalenie kierunku. Na początku głupio było nam dziękować za pomoc i wysłuchiwaliśmy rad, ale po dziesiątym zapytaniu, nie przejmowaliśmy się, co sobie Niemiec pomyśli i z uśmiechem odpowiadaliśmy, "nein, danke". Tym bardziej, że dzięki takiej "pomocy" i źle wskazanemu kierunkowi, umknęły nam dwa obiekty w okolicy dworca kolejowego.

Na trasie spotkaliśmy Polaka od 40-tu lat mieszkającego w Niemczech. W krótkiej chwili, jaką mogliśmy mu poświęcić, próbowałam się dowiedzieć czegoś na temat realiów życia w Goerlitz. To, czego się dowiedziałam, przeczy temu, co za każdym razem odczuwam będąc po tej stronie Nysy. Wg tego pana, w Goerlitz żyje się źle, ponieważ Polacy są tam obywatelami drugiej kategorii. Ponoć dyskryminuje się ich w urzędach i w pośrednictwach pracy. Jeśli trafiła tu jakaś osoba, która zna temat, proszę o komentarz, gdyż ta sprawa z różnych względów, bardzo mnie interesuje.
Człowiek ten powiedział o jeszcze jednej rzeczy, której nie rozumiem. Mieszkał większą część swojego życia w zachodnich landach. Po przeprowadzeniu się do Goerlitz zabrano mu 300 euro emerytury. Chce wrócić na zachód, by nadal pobierać 1800 euro emerytury, a nie 1500, które mu wypłacają tylko dlatego, że przeprowadził się na wschód.
W Niemczech żyje się cudownie- powiedział. -Ale nie w Goerlitz.
I tu mnie zainteresował, ponieważ nie rozumiem polityki państwa, które w zachodnich landach walczy z przeludnieniem, podczas gdy wschód totalnie się wyludnia. Jestem pewna, że na ten przepis zabierający ludziom na wschodzie część pieniędzy, istnieje jakieś logiczne wytłumaczenie i liczę, że ktoś z Was mi to wytłumaczy.

Nasza pielgrzymka do zrekonstruowanej drewnianej pompy powoli dobiegała końca. Przeszliśmy jeszcze przez cmentarz żydowski:


... a po drodze mijaliśmy opuszczone obiekty:


restauracje i piękne wille z dużymi ogrodami które prosiły się, aby w nich zamieszkać.


Kiedy zobaczyłam taki widok...

...wiedziałam, że jesteśmy już blisko, bo znaleźliśmy się na końcu Goerlitz, pod samą Landeskrone.

Wreszcie trafiliśmy do domu z drewnianą pompą:




Przed rekonstrukcją to miejsce wyglądało tak:


Rekonstrukcja została dokonana przez firmę, której linki podawałam przy tym wpisie, zainteresowanych szczegółami odsyłam zatem do archiwum.

Obok pompy właściciele zrobili małą wystawę:

Świdry trochę już znane moim czytelnikom :-)



Cel dnia wydał się osiągnięty.
Kiedy odpoczywaliśmy w drodze powrotnej na ławce w jednym ze skwerów, doznałam olśnienia.

-Zaraz, zaraz, przecież ja w przewodniku przeczytałam coś o wystawie drewnianej rury pod kościołem św.Piotra!
-CooOO???- zdumiał się Chłop, który informację widocznie przeoczył i teraz nerwowo przeglądał katalog.
-Idziemy, może jeszcze zdążymy- rzekł, a ja poczułam, że jak nie zdążymy, to będę pakować tobołek i wrócę do mamusi, bo to oczywiście stanie się moją winą, bo nie powiedziałam wcześniej.

Na placyk pod budynek Centrum Kształcenia Rzemieślniczego i Konserwatorów Zabytków trafiliśmy w ostatniej chwili. Wystawa rury, jakkolwiek to idiotycznie brzmi, jeszcze trwała, natomiast nie odbywały się już pokazy wiercenia.
-Rób zdjęcia, jak najwięcej zdjęć, z przodu, z tyłu, z boku...-poganiał mnie Chłop, któremu po ostatnim znalezisku czerpni, stare rury widocznie rzuciły się na głowę.- Nie mają czerpni! To tylko zwykła rura!

No to zrobiłam:




Kiedy wieczorem usiedliśmy sobie wszyscy razem w pokoju, przed nami zachęcająco i smakowicie złociły się kufelki z pszenicznym niepasteryzowanym orzeźwiającym napojem, pod naszymi nogami leżała czwórka psiaków, pomyślałam, że to był piękny dzień. 
-Czy masz jakieś przemyślenia dotyczące minionego dnia?- zapytałam Chłopa.
-Tak... -rzekł Chłop i się rozmarzył.
-A mogę zapytać, jakie?
Popatrzył na mnie, a ja dostrzegłam jakieś dziwne iskry w jego oczach.
-NASZA RURA LEPSZA!

********
Nie sposób w jednym wpisie pokazać tego wszystkiego, co widzieliśmy. Zainteresowanych zabytkami Goerlitz

wtorek, 18 września 2012

Zaległe podziękowania.

Tyle rzeczy działo się przez ostatnie tygodnie, że nie zdołałam dołączyć do żadnego z tematów podziękowań dla autorów blogów, którzy w sposób szczególny zrobili mi ogromną przyjemność.

W sierpniu wygrałam candy u Beaty Szrajder z bloga Anioł i cała reszta.


Kiedy zobaczyłam anioły, jakie tworzy Beata, pomyślałam, że bardzo chciałabym podarować jednego z nich mojej znajomej, która dzielnie idzie przez życie, nie tracąc pasji i humoru mimo, że zmaga się z bardzo ciężką chorobą. Anioły wywołują uśmiech na jej twarzy, dodają nadziei i sił, aby mimo bólu powitać następny dzień.
Uwielbiam ludzi, którzy pielęgnują w sobie wewnętrzne dziecko. Może dlatego, że sama taka jestem.
Misia zostawiłam sobie.



Niech czuwa, abym pilnie uczyła się szycia i w przyszłości tworzyła takie cudeńka, jak te wszystkie zdolne dziewczyny, które mnie inspirują.
W paczuszce była też piękna biżuteria.



Wygrałam też zmysłowo pachnące candy u Daimyo
Perfum używa oczywiście Chłop, niemniej jednak w jakimś sensie wygrałam je dla siebie.


Daimyo zaprasza nas w rewiry, które większość lubi, ale mało kto potrafi się do tego przyznać. Lubię prowokować, jednak działam w wytyczonych ściśle granicach. Daimyo przekracza wszelkie granice, a właściwie całkowicie je znosi. A wtedy z ludzi wychodzi "dulszczyzna",  podwójna moralność, kompleksy i fobie. Dla mnie, osoby zainteresowanej ludzkim i zwierzęcym behawioryzmem (generalnie jest taki sam w podstawowych funkcjach), to wspaniały temat do studiów niezależnie od tego, że mam własny, odmienny system moralności. Nie daje mi to oczywiście prawa, aby oceniać innych w tej kwestii, dlatego nieźle się u Daimyo bawię :-)
Smaczku dodaje fakt, że Daimyo nie jest anonimowym "świntuchem" kryjącym się za szkłem i udającym  kogoś innego,  tylko naszym już dobrym, od lat znajomym blogerem-permakulturowcem Wojtkiem.
Mam nadzieję, że Wojtek wytrwa, blog będzie się rozwijał o nowe doświadczenia, a ja będę mogła wpaść i w zależności od nastroju, albo podyskutować o systemie wartości, albo sobie tak zwyczajnie pożartować, czy poświntuszyć :-)

Dostałam też wyróżnienie od autorki bloga Pozytywnie-Kreatywnie.

ZA SZCZEROŚĆ :-)

Wybacz, że nie spełnię warunków, choć bardzo Ci dziękuję za to wyróżnienie. Przez ponad dwa lata życia w blogosferze wszystko to, co chciałam Wam powiedzieć, zostało powiedziane.  Są to sprawy, z którymi mogę się zmierzyć i poddać je pod osąd publiczny, ponieważ potrafię obronić swój punkt widzenia. Pozostały rzeczy, z którymi sama wewnętrznie się zmagam, których nie przerobiłam w swojej głowie i z którymi, nie ukrywam, że bardzo się męczę. Czasem krople z tego "bólu istnienia" ulewają mi się na blogu, ale nigdy nie dotykam źródła. Szczerość jest moją naturą, ale w moim wewnętrznym ogrodzie jest jeszcze wiele tajemniczych zakątków.

Wszystkim, którzy wsparli mnie słowem komentarza, lub jedynie ciepłymi myślami przy okazji ostatniego wpisu, również serdecznie dziękuję.

A teraz wszystkich zapraszam na bloga Korzystne Zakupy, gdzie uwaga!- obcinamy sobie włosy! :-)

czwartek, 13 września 2012

Środek przeczyszczający.


Niezwykle skutecznym środkiem przeczyszczającym na urzędy, które "lecą sobie w kulki", jest wizja sprawy w Sądzie Administracyjnym. Warto korzystać z tej formy walki o swoje, kiedy czujemy, że mamy rację, a urząd po prostu działa niezgodnie z prawem. Jak niektórzy pamiętają, poczuliśmy się oszukani przez Dolnośląski Urząd Marszałkowski, kiedy odmówiono nam wydania decyzji o przyznaniu dofinansowania na remont Muzeum. Złożyliśmy skargę, która w zasadzie była gotowym pozwem dla Sądu Administracyjnego i chyba tak też została zrozumiana, ponieważ natychmiast zaczęliśmy być traktowani poważnie. Przyjechała do nas kontrola, wszystko zostało potwierdzone i wyjaśnione. Dwa tygodnie temu udaliśmy się do Wrocławia i podpisaliśmy z Urzędem Marszałkowskim umowę. Dofinansowanie remontu zostało nam przyznane.

Zasadnicze prace związane z remontem Muzeum rozpoczną się wiosną, natomiast do zimy musimy wstawić okna i zamki antywłamaniowe, aby spełnić wymagane ustawą o muzeach warunki. Wtedy też możemy się zwrócić do Ministerstwa o zdjęcie z regulaminu parafki „w organizacji”. Niezwykle nam to ułatwi dalszą współpracę z urzędnikami, którzy nie potrafią czytać ze zrozumieniem paragrafów i uporczywie frazę „w organizacji” pojmują w sposób potoczny. Uważają, że Muzeum jeszcze nie ma.
A Muzeum jest i hula na całego, mimo tymczasowego, kiepskiego wystroju obórki, czy jak kto woli, jego braku.

Jednym z regulaminowych założeń naszego muzeum jest prowadzenie działalności naukowo-badawczej. W związku z tym faktem zwróciliśmy się do Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków o udostępnienie nam wykazu stanowisk archeologicznych i kart inwentarzowych zabytków wraz z wszelkimi informacjami na ich temat.

publikuję nasz wniosek, jako przykład 

Pogórze Izerskie jest białą plamą jeśli chodzi o informacje o stanie badań na tym terenie. Nasza ogólna wiedza o Dolnym Śląsku, nabyta podczas studiów, sięgała do granic Złotoryi. Dalej, równie dobrze, mogła się rozciągać Kraina Psiogłowców.

Im dłużej zapuszczam korzenie w tym miejscu, tym większą czuję potrzebę zgromadzenia rzetelnej wiedzy, a w przyszłości opracowania i opublikowania tematu związanego z pradziejami tego miejsca. Nie uda mi się to, jeśli nie będę miała dostępu do informacji, które od wieków leżą i kurzą się w WKZ-cie. Według obecnie publikowanych materiałów, historia pobytu ludzi na tym terenie rozpoczyna się od XIII wieku. To nie jest prawda. Co rusz natykamy się na rzeczy, których nie możemy zweryfikować, ponieważ nie udostępnia się informacji. W Gradówku koło Gryfowa Śląskiego jest rasowe, wypasione grodzisko. Potencjalny, wspaniały obiekt turystyczny. Czy ktoś o nim wie? Prawie nikt. Ile jeszcze jest takich stanowisk i artefaktów, o których historia zapomniała? Tego próbowaliśmy się dowiedzieć od Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków we Wrocławiu.

Przed zabraniem się za rozmowę z WKZ-tem, zorientowaliśmy się, jakie mamy szanse wyciągnięcia interesującego nas inwentarza w normalny sposób, czyli zwracając się z wnioskiem o przesłanie nam dokumentów. Okazało się, że nie mamy żadnych szans, nawet jako instytucja Muzeum.

Zgodnie z ustawą o informacji publicznej, tego typu dokumentacja, tworzona za publiczne pieniądze, musi być wydana każdemu, kto sobie tego życzy. Z niewiadomych przyczyn (trochę wiadomych, ale o tym może powiem kiedy indziej) urząd Konserwatora uważa, że dokumenty są jego własnością, którą mogą sobie swobodnie dysponować i udostępniać według własnego widzimisię. Ja się w tym miejscu pytam, a niby z jakiej racji Urząd Konserwatora ma nie przestrzegać prawa?

Wiedząc, że będzie to trwało długie miesiące, rozpoczęliśmy kilka tygodni temu działania zmierzające do dokuczenia instytucji Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków. Jak się okazuje, zatwardzenie jakie tam panuje jest potężne, nawet się nie spodziewaliśmy, że aż tak bardzo.

Wysłaliśmy powyższy wniosek, jako instytucja Muzeum, o wydanie interesujących nas dokumentów i wyobraźcie sobie, że pismo to zostało zignorowane. Zgodnie z przepisami o informacji publicznej, urząd miał obowiązek przesłać nam dokumenty lub wydać decyzję odmawiającą ich udostępnienia, wraz z uzasadnieniem odmowy, w ciągu dwóch tygodni. 
Niewiele się zastanawiając, bo strategię mieliśmy już przygotowaną, Chłop-Dyrektor :-) wysmarował śliczną i soczystą skargę na bezczynność urzędu do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego. Pozew złożyliśmy okrężną drogą, prosto do Sądu we Wrocławiu, ponieważ istniała obawa, że WKZ nie prześle tej skargi wraz ze swoim ustosunkowaniem się do sprawy, dalej. W związku z powyższym, to Sąd przesłał naszą skargę do Urzędu i rozpoczęło się oczekiwanie na odpowiedź WKZ-tu.

Minęły ustawowe dwa tygodnie. Nie jesteśmy złośliwi, ani wredni ;-) Zdajemy sobie sprawę, że ktoś może nie znać ustawy o informacji publicznej chociaż, w przypadku urzędników państwowych, jest to nie do pomyślenia! Wykazując się dobrą wolą, poczekaliśmy zatem 30 dni. Gdzieś koło 40-tego dnia Chłop-Dyrektor zadzwonił do Sądu i okazało się, że nic z WKZ-tu do nich nie wpłynęło.

Doznaliśmy w tym miejscu synchronicznego opadu szczęki. Rozumiem, że można zlekceważyć małe, prywatne Muzeum gdzieś w Krainie Psiogłowców, ale żeby lekceważyć Sąd? Jakież tam musiało być potężne zatwardzenie, że nie przeczyściło go nawet pismo z Sadu?

W międzyczasie WKZ wydało niewielkie pierdnięcie w naszą stronę. Dostaliśmy płytkę z wykazem stanowisk archeologicznych. Widniały tam tylko: powiat, miejscowość i rodzaj obiektu. Tak dowiedzieliśmy się o grodzisku w Gradówku. Oczywiście, nie o takie informacje nam chodziło. Dostaliśmy też list, z którego treści ogólnie wynika, że WKZ nie jest urzędem i nie dotyczy go ustawa o informacji publicznej. O, to bardzo ciekawe... :-)

W przypływie litości przeszło mi przez myśl, aby napisać do nich prywatnie i pouczyć o obowiązkach oraz uprzedzić, że jeśli się nie opamiętają, wyciągniemy te wszystkie materiały poprzez Sąd Administracyjny. Przypuszczamy, że nam się to uda, ponieważ w innych województwach zapadły już wyroki WSA dotyczące nakazu wydania kart inwentarzowych i to ludziom wcale nie związanym z branżą. W tej chwili wszyscy oczekujemy na prawomocny wyrok Naczelnego Sądu Administracyjnego, który rozwieje wszelkie wątpliwości i będzie stanowił punkt odniesienia dla Wojewódzkich Sądów.

Po namyśle, jednak nie zdecydowaliśmy się na prywatne pertraktacje. Przeciągniemy WKZ przez WSA dla przykładu, utorujemy tym samym drogę dla innych. Oczywiście, przyklejeni do środowiska, mieliśmy dwie propozycje pomocy, czyli załatwienia sprawy po znajomości (ten zna tego, co tam pracuje, a tamten to w ogóle zna wszystkich świętych). 
Nie chcę niczego załatwiać po znajomości! Chcę, aby urzędnicy zaczęli przestrzegać prawa i działali zgodnie z obowiązującymi paragrafami, które i tak są kulawe, ale są. Może to nieżyciowe i w którymś momencie zderzę się ze ścianą, ale działam zgodnie ze swoim kodeksem moralnym.

W tym samym dniu, w którym podpisaliśmy umowę o dofinansowanie remontu Muzeum, korzystając z wizyty we Wrocławiu, podreptaliśmy do Sądu Administracyjnego, by złożyć wniosek o wymierzenie grzywny Wojewódzkiemu Konserwatorowi Zabytków z tytułu nieprzekazania skargi do Sądu. 

Wklejam wzór, może się komuś przyda:




Obecnie czekamy, kiedy wreszcie zastosowane przez nas środki podziałają na WKZ przeczyszczająco.

Najbardziej w tym wszystkim denerwuje mnie fakt, że grzywna nie jest dla urzędników żadną karą. Ot, po prostu przeleje się paręset złotych z jednej puli z budżetu państwa do drugiej puli. Najwyżej w WKZ-cie będzie mniej funduszy na popijawę pod koniec roku, kiedy przyjdzie do szybkiego upłynniania pozostałych środków z rocznego budżetu. Gdyby urzędnik musiał zapłacić tę grzywnę z własnej kieszeni, urzędy pracowałyby jak szwajcarskie zegarki.

****************************
Zaproszenia:
Na Korzystnych Zakupach zastanawiamy się nad pułapkami, jakie czyhają na nas w mieszkaniach
a na Blogu Turystycznym zabieram Was na wycieczkę na Ostrzycę.

piątek, 7 września 2012

O tym, jak Chłop wyrwał starą rurę.

To, że mamy fajne zabytki w naszym młodym wiekiem muzeum, od dawna wiedziałam.
Mimo to, pewnego dnia, zaskoczył mnie telefon od pewnego pana, który reprezentował jedną z placówek muzealnych na drugim końcu Polski.

-Interesuje mnie ten świder do drążenia drewnianych rur, który macie w swoim muzeum- powiedział. –To jedyny taki okaz, jaki widziałem w Polsce. W jednym muzeum na Słowacji taki mają. Skąd go macie?
Co miałam mu powiedzieć? Że Chłop wyhandlował go od sąsiada za czteropak?

-To miejscowe znalezisko, znajdował się tutaj, we wsi- postanowiłam okrężną drogą wybrnąć z niewygodnego pytania.
-To pewnie mieliście tu gdzieś wytwórnię.
-Być może tak było, lecz nie wykluczam, że ktoś go przed wojną przywiózł z dalekich stron.
-A moglibyście go dać do naszego muzeum w depozyt?
Jeszcze czego- pomyślałam sobie, co to w ogóle za propozycja?

-To proszę pana, absolutnie nie wchodzi w rachubę.
-Ale dlaczego?- facet wyraźnie się oburzył moim stanowczym tonem- Wy macie tylko ten świder, a my mamy całą do niego resztę.
-Mamy jeszcze drewnianą rurę...- zasyczałam do słuchawki nieźle już wkurzona. Co to w ogóle za negocjacje? Niby z jakiej racji mamy się pozbywać najlepszych zabytków? Co oni sobie myślą, że jak ktoś ma małe prywatne muzeum, to nie może mieć czegoś oryginalnego i rzadkiego? Ciekawe, jaki miałoby sens nasze muzeum, jeśli rozdawałabym swoje zabytki na prawo i lewo?

-Taki zabytek powinien znaleźć się w kontekście!- facet nieźle się podniecił i wyraźnie zirytował.
Ciśnienie mi się podniosło. A co, tutaj to niby nie jest w kontekście? W końcu pochodzi z tej wsi i zapewne wszystkie tutejsze rury były właśnie nim drążone.

Zmięłam w buzi brzydkie słowo. Policzyłam sobie w duchu do dziesięciu, bo pomyślałam sobie, że w takich sytuacjach trzeba zachować się profesjonalnie. Tymczasem facet zarzucił mnie potokiem słów i zaczął negocjować warunki.

-My byśmy ten świder oddali do Instytutu Archeologii (tu padła nazwa szacownej uczelni), aby tam archeolodzy go zakonserwowali na nasz koszt.
I co on sobie myślał, że na słowo „archeolodzy” wyskoczę z majtek? Od kiedy to w ogóle archeolodzy zajmują się konserwacją? :-) Nie pojęłam też, w jaki sposób miałaby przebiegać owa konserwacja, gdyż świder jest w idealnym, nienaruszonym stanie. 
Jeszcze niejedną rurę by przeleciał!

Aby skończyć głupią rozmowę i nie dać się ponieść irytacji, zapisałam numer telefonu i obiecałam zastanowić się nad propozycją.
Świder nie jest w kontekście?! Ja ci jeszcze pokażę kontekst!- pomyślałam.

Górne Łużyce to miejsce, gdzie tradycyjnie od wieków używano drewnianych systemów wodociągowych. Nawet część wystająca nad powierzchnię-pompa była drewniana.

obrazek ze strony:
http://www.brunnenbau-bartsch.de/brunnenbau-holzpumpen.html
Jak takie systemy były zbudowane, możecie prześledzić tutaj, na stronie zakładu, który w dzisiejszych czasach trudni się tradycyjnym wyrobem drewnianych wodociągów. Tekst dostępny jest w języku niemieckim, ale obrazki i tak mówią wiele.

Szansa na kontekst pojawiła się kilka dni temu, kiedy Chłop przytargał do domu, wyrwaną ze studni starą rurę. Była to zupełnie inna stara rura od tych, które już znajdują się na terenie gospodarstwa. Owa rura bardzo mnie zaskoczyła i zainteresowała. 

Tutaj niby nic ciekawego-rura jak rura...

Otwór jednak jest nieco inny, niż w znanych rurach wodociągowych

A tu- niespodzianka- drewniana kratka

Chodziłam za Chłopem cały poranek, aby napisał coś swoimi słowami na temat ciekawego znaleziska oraz jego pozyskania. Udało mi się go namówić i dzięki temu możecie przeczytać jego relację.


Głęboka studzienka, głęboko kopana...
...a raczej kuta w skale. Ale od początku.
Kolega poprosił mnie o pomoc przy czyszczeniu starej studni w domu po dziadkach. Woda z wodociągów coraz droższa, więc własne ujęcie wody jest bardzo pożyteczne. Studnia „od zawsze” zasypana śmieciami, sięgała jakieś 9 metrów w głąb. Niżej był sam gruz i śmieci.
-Ile ma głębokości?- spytałem.
-Nikt dokładnie nie wie, ale dziadek wspominał, że około 18 metrów.
-Dobrze, w wolnych chwilach pomogę ci ją odkopywać.
Wcześniej trzeba było zgromadzić odpowiedni sprzęt, trójnóg, wciągarki. Odkopywanie szło wolno, ale systematycznie, w tempie około 1 metra dziennie. To, co wyciągaliśmy na powierzchnię dosyć dobrze obrazowało historię materialną Polski ostatnich lat. Na samej górze były puszki po piwie, plastikowe butelki, części samochodowe. To wszystko to lata 90-te. Potem pokazały się pamiątki z lat komuny, czyli butelki po żytniej, musztardówki. To było widoczne zubożenie śmieci właściwe podłym czasom, kiedy nawet odpadki były reglamentowane. Następnie plastik zniknął na stałe. Doszliśmy do warstw bierutowsko-gomułkowskich.

Zamiast 18 metrów studnia miała 30 (!!!). Przez cały czas natykaliśmy się na jakieś luzem walające się kołki. Co za cholera? 

zdjęcie ze strony:
http://www.neupert-brunnenbau.de/de/brunnenbau-sachsen

Przy dnie czekała na nas prawdziwa niespodzianka- drewniana rura- czerpnia wody do pompy. Jaka to musiała być konstrukcja, która podnosiła wodę na 30 metrów?! Zwykła pompa ssąca "abisynka"  nie poda wody z głębszej studni niż 8 metrowa. To jest fizycznie niemożliwe. Na dnie studni musiał znajdować się jakiś mechanizm tłoczący wodę do góry. To wszystko było wykonane z drewna, jak wynika z zachowanych na dnie szczątków.

Czerpnię oczywiście zabrałem ze sobą. Po konserwacji zostanie wyeksponowana w naszym muzeum. Będzie tworzyć ciekawy komplet, wraz z posiadanym przez nas świdrem do drążenia rur wodociągowych.
Zagadką dla nas wciąż pozostawała konstrukcja samej drewnianej pompy. Tu z pomocą przyszedł internet. Szukając w polskich zasobach, nie natrafiłem na nic ciekawego, ale już wpisując „holzpumpe”, ukazały się bardzo ciekawe materiały.Okazuje się, że drewniane pompy są wciąż produkowane przez kilku rzemieślników w Niemczech. Zabytkowa drewniana pompa znajduje się w Goerlitz. Niestety, na naszym terenie nie zachował się prawdopodobnie żaden taki zabytek.

I co?! Nie mamy kontekstu?!
:-D