O mnie

Moje zdjęcie
Kobieta wciąż zadziwiona otaczającym ją światem. Z wykształcenia archeolog, z wyboru Wolny Człowiek i Kustosz we własnym Muzeum. Z urodzenia Wrocławianka, z wyboru mieszkanka małej wsi. Na pytania miejskich kolegów: "co ty robisz do licha na tej wsi"??? odpowiada: "żyję!!!". Zawsze niepokorna i pozostanie taką do śmierci. Wyznaje w życiu maksymę: "Ludzie posłuszni żyją, aby spełniać oczekiwania innych. Nieposłuszni realizują swoje marzenia". Kobieta owa ma wciąż wiele pomysłów, które uparcie realizuje na powyższej zasadzie. Posiadaczka 2 psów i 1 Chłopa. Chce się dzielić z ludźmi swoim kawałkiem życia prowadząc Gospodarstwo Agroturystyczne, Muzeum Dwór Feillów oraz Hodowlę Psów Rasy Golden Retriever.

wtorek, 28 maja 2013

Po święcie domów przysłupowych.

W niedzielę była taka brzydka pogoda, że obawialiśmy się, iż nikomu nie będzie chciało się przyjechać, by rzucić okiem na naszą wystawę i całe starania pójdą na marne. Ja w każdym razie, w taki dzień, najchętniej owinęłabym się swoją ulubioną kołderką z wielbłąda i nie wychyliłabym nosa z książki. Na szczęście nie lało, jak to ma miejsce dzisiaj, ale wiał bardzo zimny, przejmujący wiatr, a termometr pokazywał zaledwie 8 st.
Tymczasem, ku mojemu zdumieniu, czekała nas ogromna niespodzianka. Od godziny 12.00 aż do 20.00, mimo że oficjalnie zwiedzanie kończyło się o 17.00, przybywali do nas goście. Tym razem było o niebo lepiej, niż w zeszłym roku, kiedy grupa 20-osób, niezależnie od siebie, trafiła w podobną godzinę, ponieważ w  tym roku wszyscy przyjeżdżali po kolei. Dzięki temu mieliśmy możliwość poświęcić czas każdej rodzinie i dowiedzieć się, co ich skłoniło, że akurat z 25 prezentowanych po polskiej stronie domów wybrali nasz.
Otóż każda rodzina dowiedziała się o święcie z naszego bloga, a niektórzy są nawet stałymi czytelnikami :-) Łączy ich z nami pasja związana z przywracaniem do życia starych domów i/lub zamiłowanie do przedmiotów dawno porzuconych i skazanych na zapomnienie.
Bardzo dziękujemy wszystkim, którzy nas odwiedzili, mimo niesprzyjających okoliczności przyrody. Wszystkim tym, którym w niedzielę było nie po drodze, przypominamy, że jeśli tylko jesteśmy akurat w domu, chętnie pokażemy nasze zbiory niezależnie od dnia tygodnia.










Może nie zawsze będziemy tak ogarnięci, jak tego dnia, bo przecież jeszcze kończymy remont, lecz mimo to, serdecznie zapraszamy.

Po niedzieli i związanej z nią pracy przy ogarnianiu wystawy, czuję, że opuściły mnie zarówno siły fizyczne, jak i wena twórcza. Dylematy, o których pisałam w poprzednim wpisie, mimo moich deklaracji, że damy sobie czas na myślenie o tym, nie dają nam spokoju i spędzają z powiek sen. W moje wnętrze znów wdarł się niepokój i niepewność jutra. Mam odczucie, że niektórzy oczekują od nas podjęcia decyzji, której skutki  mogą nas przerosnąć. Mogą, ale nie muszą... Tak łatwo jest decydować o cudzym losie, jak gdyby to martwy przedmiot, choćby najpiękniejszy dom, a nie my i nasze życie, był podmiotem i celem samym w sobie.

Tak naprawdę to sama nie wiem teraz, czego chcę. A może ten chaos w mojej głowie to wina tej depresyjnej pogody? Zawinę się zatem w moją ulubioną kołderkę z wielbłąda, wezmę do ręki Wojownika Światła i poszukam w sobie odwagi, aby podążyć za Własną Legendą...



niedziela, 19 maja 2013

Wreszcie się doczekaliśmy...


Nieubłaganie płynie czas i zbliża się godzina „0” na którą zaplanowane było ponowne po remoncie otwarcie wystawy w naszym muzeum. Miało się to dokonać i dokona się przy okazji Dnia Otwartych Domów Przysłupowych, która to impreza odbędzie się już w następny weekend. Jest tylko jedno „ale”. Oczywiście, nie zdążyliśmy dokończyć remontu. Wszystko przez ten strop ceglany, który uparliśmy się odsłonić i wyeksponować. Nie dosyć, że robota podła, do której nie znaleźliśmy żadnego chętnego (a chcieliśmy dobrze zapłacić, ale cóż, bezrobocie ponoć mamy :) to jeszcze prześladował nas pech. Sprężarka, którą do tego celu zakupiliśmy, złośliwie się zepsuła i to dwa razy, a sąsiad swoją gdzieś przepił i pożyczyć się nie da. Nie ma sensu malować na błysk ścian, skoro Chłopa czeka jeszcze skuwanie i czyszczenie stropu. Postanowiliśmy zatem chwilowo pozostać przy pobielonych ścianach.

Przez te kilka dni, jakie nam zostały, skupimy się jedynie na wykończeniu estetycznym, na ile się da w połowicznie wyremontowanym obiekcie oraz na ustawianiu ekspozycji tak, aby ogrom szczegółów odwrócił uwagę ewentualnych zwiedzających od niedoskonałości wnętrza. Jakoś to będzie.




Doczekaliśmy się wreszcie na piękne bzy, które rozkwitły dwa tygodnie późnej, niż zazwyczaj. Cieszy to nasze serducha. Nie ma nic przyjemniejszego, niż południowa kawka przed domem otoczonym zapachem bzów.





A tymczasem na skalniku...







kupiłam sadzonki lawendy



Od 13 do 15 maja miałam okazję być sam na sam z naszymi tuskulańskimi duchami, co zdarzyło się pierwszy raz od 12 lat. Zniosłam to nad wyraz dzielnie kładąc się do łóżka dopiero, jak byłam już nieprzytomna ze zmęczenia, co gwarantowało natychmiastowy sen. Muszę przyznać, że nasze duszki były dla mnie łaskawe i nie manifestowały się zbyt mocno. Chłop w tym czasie wyjechał załatwiać rodzinne sprawy, których konsekwencje mogą być bardzo spektakularne. Już od jakiegoś czasu przygotowywaliśmy się na taką ewentualność, ale co innego czekać i żywić nadzieję, a co innego mieć i być zmuszonym do podjęcia konkretnych decyzji.

Dwór Feillów Wola Zręczycka

15 maja 2013 roku, po 23 latach walki w sądach, nastąpiło oficjalne przekazanie dworu w Woli Zręczyckiej prawowitym jego właścicielom, czyli, nie bawiąc się w ton oficjalny, Mamuśce. To tyle, jeśli chodzi o teorię, bo w praktyce sprawa spada na Chłopa. Jako, że jestem do Chłopa przypisana ciałem i duchem oraz nawet sakramentami, rzecz jak najbardziej dotyczy i mnie. Po dwóch dniach euforii przyszedł zatem czas na pracę umysłową, co począć mamy z takim obiektem? Gdybym była przeciętnym polskim obywatelem, zapewne byłabym niezadowolona ze swojego dotychczasowego życia i chętnie zostałabym, hem, hem… dworską damą :-) Sęk w tym, że ja mam już swój poukładany świat, życie i dom, który kocham i z którym chyba nie potrafię się rozstać. Z drugiej strony nie lubię stagnacji i braku perspektyw. Czuję, że tutaj niewiele mogę już zdziałać. Dwór daje nieograniczone możliwości prowadzenia działalności turystyczno-gastronomicznej. Położony jest 30 km od Krakowa, w spokojnej malowniczej okolicy. Sam dwór wpisany jest do rejestru zabytków, natomiast okolica chroniona jest poprzez plan zagospodarowania przestrzennego i nie ma możliwości zepsucia jej nowoczesną zabudową. Przynajmniej teoretycznie, bo przez lata, kiedy w wyniku rabunku przez władze komunistyczne, dwór pozostawał w rękach państwa, dokonywała się tam systematyczna dewastacja. Za jakiś czas pojedziemy przeprowadzić szczegółowe oględziny obiektu, to nie omieszkam opisać cudów, jakie tam się działy.

Mamuśka z Chłopem-potomkowie Feillów- dumni właściciele :-)

Jeżeli nie znajdziemy odpowiedniego dzierżawcy na ten obiekt, będziemy musieli w jakiś sposób sami zająć się wykorzystaniem dworu. Rozważamy i przerabiamy TEORETYCZNIE w tej chwili każdą alternatywę, łącznie z przeniesieniem się na Wolę, co wiązałoby się ze sprzedażą Tuskulum. Jakoś nie potrafię sobie tego wyobrazić. 

wtorek, 7 maja 2013

Raport z Krainy Deszczowców z promieniem wewnętrznego słońca.

Jeszcze kilka takich mrocznych, siąpiących deszczem dni i zaczynam lobbować w kierunku spieniężenia wszystkiego, co mamy i przeprowadzam się do suchej i gorącej Prowansji :-) I nie obchodzi mnie, że są tam skorpiony i jakieś jadowite ponoć węże. Uwielbiam mój tuskulański zakątek, ale są chwile, kiedy opadają mi ręce. Jak tu cokolwiek ogarniać i organizować na zewnątrz, skoro do połowy kwietnia leżał śnieg, a potem słońce przyszło nagle na całe dwa dni. Od tygodnia natomiast siąpi deszcz na zmianę z mżawką. Przez te dwa gorące i słoneczne dni udało się coś tam zrobić i przeorganizować (i przy okazji spalić sobie plecy prawie na węgielek). Być może przyjemniejszych dni było więcej, ale zbyt często lądowałam we Wrocławiu na uczelni, co rozwalało mi domowe roboty.


Stworzenia psiogłowe z Krainy Deszczowców :-)

Szpieg z Krainy Deszczowców ("Karramba"!)

Uchwycony tu w momencie dematerializacji i 
tunelowania w inny wymiar.
Jest to niebywała zdolnośc naszego szpica 
do natychmiastowego znikania i pojawiania się
 w najdziwniejszych miejscach :-) 


Pamiętacie może, że w zeszłym roku postawiliśmy sobie tablicę informującą turystów o tym, że znajdują się Krainie Domów Przysłupowych. Postawiliśmy ją tak nieszczęśliwie, że z podwórka miałam widok na blaszane plecy tej tablicy. Zasłaniała mi widok na romantyczną ruinkę, należącą obecnie do naszych sąsiadów. A że ruinki przez sąsiadów powoli zaczynają być zagospodarowywane i robi się pięknie, uparłam się, że tak być nie może, że trzeba z tą tablicą coś zrobić. Pół dnia poświęciliśmy na przesunięcie monumentu (ważącego chyba z tonę) przy pomocy… ręcznej wciągarki. Opłaciło się.


dla porównania zdjęcie, gdzie widać, jak jej plecy
przesłaniają nam krajobraz


jest tu

a była tu


Matko boska, właśnie pada deszcz z gradem…

Miałam w tym roku ambitne plany organizacji nie tylko remontu sali muzeum, ale również ostatecznego ogarnięcia i zaplanowania przestrzeni na zewnątrz, a tu dupa. Kolejny rok z rzędu zielsko z nami wygrywa, bo pogoda i uniemożliwia wejście z kosiarkami, a wilgoć obrzydza jakiekolwiek plany. Jeśli nadal będziemy mieć taki wilgotny klimat, to zarośniemy tropikalnym buszem, do czego jest już nam bardzo blisko.

Dzisiejszego ranka, plewiąc w deszczu maliny, z rozrzewnieniem i łezką w oku wspominałam prowansalskie dzikie naturalne skalne ogrody, o które nie trzeba dbać, bo ze względu na suchy klimat składają się głównie ze skały, spomiędzy której tu i ówdzie wyrasta suchy urokliwy krzaczek i najprawdziwsze zioła. U mnie naturalnie rośnie podagrycznik, świerząbek, pokrzywa i perz. I paprocie. Po 12 latach nierównej waliki z wyżej wymienionymi, pierdzielę to wszystko.  Prócz wydzielenia niewielkiego kawałka na potrzeby ekspozycji muzealnych maszyn rolniczych, od przyszłego roku sadzę wokół domu las.

Uwierzcie mi na słowo, że na pierwszym planie są już wyplewione maliny

tu nawet wisienka usiłuje kwitnąć

A las na części posesji i tak już mamy naturalny


Najbardziej ubolewam, że do tej pory nasze mniszkowe łąki nie zakwitły żółtym kwieciem. O tej porze roku zawsze już miałam bulgoczące wino z mniszka w baniaczku. Obiecałam kilku osobom, że podam przepis na to wino. Możecie go znaleźć pod tym linkiem: 


Na szczęście zapas z zeszłego roku jeszcze się nie skończył, ale nie wyobrażam sobie, abyśmy w tym roku nie nastawili choćby jednego baniaczka.
Tymczasem tynki w remontowanej sali muzealnej wyschły i mogłam wejść z przygotowaniami do malowania ścian. Aby zaoszczędzić nieco na kosztach, jako podkładu pod farbę kolorową, użyłam białej taniej farby akrylowej. Wniknie ona w pory świeżego tynku i przynajmniej teoretycznie, droższej kolorowej farby powinno zejść mniej. Zobaczymy. Na razie kończę gruntowanie, malować kolorem zacznę po weekendzie, kiedy wrócę z uczelni.

Mimo tej szaroburości na zewnątrz, w majowy weekend zaświeciło dla nas wewnętrzne słońce. Los jednak jest sprawiedliwy i pozwala nam na swojej drodze spotykać wspaniałych ludzi. W deszczu, słocie i mroku, w zeszły czwartek, radośnie przemierzyliśmy prawie pół Polski, aby nasze Muzeum wzbogacić o absolutnie fantastyczny zabytek- stare, drewniane krosna poziome. Brakuje mi słów na wyrażenie wdzięczności Egretcie i jej mężowi za ten podarunek. Warsztat tkacki, póki co, był dla nas niedostępny. W naszej okolicy nie zachował się żaden (jeden taki stoi w muzeum w Lubaniu, drugi w muzeum tkactwa w Kamiennej Górze). Swój wzrok kierowaliśmy na aukcje w Niemczech, ale to byłoby dosyć trudne i kosztowne przedsięwzięcie. Warsztat wymaga renowacji i uzupełnienia brakujących części, ale zasadnicze jego elementy są. Najszybciej, jak to było możliwe, Chłop zabrał się za składanie warsztatu.






Zupełnie niespodziewanie i przy okazji dostaliśmy od naszych darczyńców wyciskarkę do sera oraz lewar o tyle ciekawy, że zupełnie inny niż ten, który znajduje się w naszych zasobach.

Zostaliśmy też obdarowani prawdziwym piwem domowej produkcji, nie z żadnych gotowców, tylko robionym od podstaw, którego smak przewyższa wszystkie piwa, jakie dotąd kosztowałam. Bardzo lubimy piwo i obawiam się, że po tej degustacji zostaliśmy zepsuci :-) Żadne piwo nabyte w sklepie nie będzie nam już chyba smakowało.

Kochani, jeszcze raz gorąco Wam dziękujemy :-*