O mnie

Moje zdjęcie
Kobieta wciąż zadziwiona otaczającym ją światem. Z wykształcenia archeolog, z wyboru Wolny Człowiek i Kustosz we własnym Muzeum. Z urodzenia Wrocławianka, z wyboru mieszkanka małej wsi. Na pytania miejskich kolegów: "co ty robisz do licha na tej wsi"??? odpowiada: "żyję!!!". Zawsze niepokorna i pozostanie taką do śmierci. Wyznaje w życiu maksymę: "Ludzie posłuszni żyją, aby spełniać oczekiwania innych. Nieposłuszni realizują swoje marzenia". Kobieta owa ma wciąż wiele pomysłów, które uparcie realizuje na powyższej zasadzie. Posiadaczka 2 psów i 1 Chłopa. Chce się dzielić z ludźmi swoim kawałkiem życia prowadząc Gospodarstwo Agroturystyczne, Muzeum Dwór Feillów oraz Hodowlę Psów Rasy Golden Retriever.

niedziela, 27 marca 2011

Popitka z zagrychą.

O tym, że nie cierpię wszelkich prac, związanych z typowymi, tradycyjnie przypisywanymi kobietom, zajęciami w gospodarstwie domowym, pisałam już na początku mojej przygody z blogowaniem, w poście „Nie jestem kurą domową”. Prędzej ruszę z jakimś remontem, malowaniem, dekoracjami, niż z robieniem przetworów. Nawiasem mówiąc, sąsiad obiecał mi dziewiętnastowieczną wiejską szafę, oczywiście pomalowaną jakimś lakierem, więc już sobie ostrzę pazurki (wiertarkę) i doczekać się nie mogę, gdy wpadnie w moje łapska. 
Okazuje się jednak, że nie jest ze mną tak źle i w sensie tych przetworów.  Eksperymentować z jedzeniem lubiłam od zawsze, od zawsze też jestem na tyle leniwa, że jeśli brak mi motywacji, to po prostu temat zawieszam. Wystarczy jednak lekko kopnąć mnie w zadek, abym motywację znalazła i cieszyła się tym, co robię. W perspektywie bowiem mam ogromną satysfakcję z własnoręcznie zrobionych produktów, zaoszczędzone kilka złotych w portfelu, a jeśli nawet coś wyjdzie drożej lub tyle samo, co w sklepie, to przynajmniej wiem, co jem. Do pełnej samowystarczalności nie dojdę nigdy i nawet nie mam takich ambicji, lecz mogę lepiej, niż do tej pory, wykorzystać możliwości, jakie daje mi życie na wsi.

Z produktów, z których jesteśmy w tej chwili najbardziej dumni, są oczywiście wina. Cieszy mnie w tym temacie fakt, że przy ich produkcji, spełniam rzadką rolę zaledwie pomocnika szefa w kuchni. Miło jest czasem odpocząć od roli suki alfa we własnym domu.

Pieczołowicie, pod dyktando Chłopa, ostrożnie zlewam napój bogów do butelki docelowej.

Po pierwszym odruchu zwrotnym, jaki niesprawiedliwie, całkiem subiektywnie, popełniłam względem tuskulańskiego gronowo- jabłkowego, nauczyłam się nie oceniać młodego wina po smaku wprost z baniaka, ale przewidywać jego przyszłe walory. Po warunkiem, że owe walory doczekają swojej szansy. Następne wino, jakie zlaliśmy i którego spróbowałam, jak już odstało i zostało schłodzone, było to równie wytrawne wino, lecz z całych gniecionych winogron. Nie będę rozwodzić się nad jego boskim smakiem i aromatem, aby nie sprawić wrażenia osoby popadającej z jednej skrajności w drugą, w każdym razie smak doceniłam. Chętnie urąbałabym się i znów zaległa pod płotem, ale po prostu szkoda mi było niszczyć to, co za kilka miesięcy będzie napojem godnym bogów.


Gdzieś zginął mi projekt etykiety. Nie wiem, czy to widać, więc napiszę:
Wyśmienite gronowe wytrawne wino tuskulańskie
"Nawet z martwego zrobi jurnego".

Trzecie i ostatnie wino, to takie, co do którego mieliśmy bardzo wiele wątpliwości. Powstało z czystego soku z wielu odmian jabłek, rosnacych w naszym, bardzo wiekowym sadzie.

Fragment 0,6 hektarowego sadu. Tyle dało się dzisiaj złapać obiektywem. W styczniu udało mi się pobielić te moje 120 drzewek. Zajęło mi to 2 dni. Może nie są pobielone "od linijki", ale fajnie wyglądają w tych "białych kalesonach" :-)

Latem, prócz jabłek, w sadzie można spotkać różnego gatunku Rusałki :-)
Nic, tylko rwać. Jabłka oczywiście :-)

Ze starych odmian jabłoni, jakie zidentyfikowałam, są malinówki (absolutny hit), antonówki (wielkie, jak piłki do siatkówki), papierówki, reneta, gloster. Nie muszę chyba dodawać, że sad nasz pestycydu, czy herbicydu nie poczuł na sobie przez ostanie kilkadziesiąt lat, jeśli w ogóle kiedykolwiek. Nigdy też w naszym jabłku nie znalazłam robaka.
Wracając do wina. Jego butelkowanie przebiegało w atmosferze niepewności, czy wyjdzie nam z tego wino, czy jakiś syf, który nadawać się będzie jedynie na destylat. Wbrew naszym obawom, okazało się, że to jedyne wino, które wyszło półsłodkie. W dodatku takie pyszne, że mam ochotę napisać, że jest najlepsze ze wszystkich trzech rodzajów. Ale jakże wino jabłkowe może być lepsze od gronowego? Ot i zagadka egzystencjalna.


Chłop przy pracy w kuchni, widok niecodzienny. 
Rzekłabym- rozczulający :-)

 Efekt końcowy



Następnym hitem w gospodarstwie, jeśli jeszcze jesteśmy w temacie popitki, jest tuskulański adwokat, jakiego nie znajdziecie nigdzie na świecie. Odkąd robię adwokata sposobem domowym, nie jestem w stanie docenić smaku likierów sprzedawanych w sklepach. Niegdyś trunek ten wyrabiałam dodając do klasycznego przepisu brandy, obecnie receptura tuskulańskiego adwokata owiana jest wątkiem tajemnicy. Uchylę jedynie jej rąbek i napomknę, że owa tajemnica ma subtelny, lecz nadający jej spcecyficzny i niepowtarzalny charakter, aromat tuskulańskich winogron i jabłek. Nie potrzeba nam już brandy.
Adwokat nie doczekał się etykietki, bo klej nie zdołałby zaschnąć na butelce. Znika on bowiem w przeciągu 3 dni. Z podobnych przyczyn nie sposób zrobić zdjęcia trunkowi, lecz obiecuję jutro uzupełnić opisane walory o ilustrację.

Będąc młodą praktykantką, jedną z ważniejszych życiowych mądrości, którą zdobyłam na studiach, było to, że nie ma popitki bez zagrychy. I tego się trzeba trzymać, gdyż tylko żule piją alkohol nie zakąszając.
Wcześniejsze niż zazwyczaj, wiosenne słońce, było przyczyną kilku nowych projektów w dziedzinie własnych prowiantów. Chodząc sobie od bloga do bloga, głównie osiedleńców, co rusz natykałam się na jakieś projekty związane z ogrodnictwem. Cóż, ludzie stanowią dla mnie dużą inspirację, ale nie mam złudzeń. Znając siebie, prędzej rozszczepię atom, niż wyhoduję pomidora od nasionka. Ale szczypiorek... hmm... Mam złe doświadczenia z hodowlą szczypiorku, który próbowała wprowadzić do mojego gospodarstwa mama. Posiała mi go na skalniaku, to zapewne wyplewiłam, albo coś go zagłuszyło. Posiała mi w jeżynach (co to za pomysł w ogóle)- diabli wiedzą, co się mogło z nim stać? Do trzech razy sztuka. Kupiłam zatem skrzyneczkę, nasionka siedmiolatka, czy jak mu tam, przygotowałam miejsce na oknie. Ziemi nie kupiłam wychodząc z założenia, że nie wypada, skoro wokół tyle hektarów. I nie wiem, czy to nie był błąd.
Kilka dni po postawieniu skrzyneczki na kuchennym oknie, z ziemi zaczęło coś wyłazić.

Na opakowaniu nasion było napisane- pikować co ileś tam. Czym, przepraszam, mam coś takiego pikować? Dłutem, czy pilniczkiem???

-Czy ty widziałeś kiedyś wschodzący szczypiorek?- pytam Chłopa.
Uznałam go za znawcę, skoro od czasu do czasu, w dzieciństwie, pomieszkiwał z rodzicami na wsi. W dorosłym wieku pewnych rzeczy się nie przyswaja, więc czuję się usprawiedliwiona, że nie wiem, jak wygląda szczypiorek w stanie larwalnym.
-Nie- powiedział mój ekspert.
-Hm... A nie wiesz przypadkiem, czy młody szczypiorek ma listki?- pytam zaintrygowana wyglądem mojego szczypiorku.
-No, raczej nie- nie uspokoił mnie Chłop, oj, nie uspokoił.
-Może trzeba było kupić ziemię w sklepie, a nie brać z pola? Diabli wiedzą, co w tej skrzynce się czai. Ale wiesz co, na wszelki wypadek nie wyrwę tych roślinek, poczekamy, może stracą listki i zrobi się z nich szyczypiorek. W końcu kijanka nie przypomina żaby, a szczenię po urodzeniu bardziej wygląda na szczura, niż na psa- logicznie wybrnęłam z niewygodnego tematu.
Cztery dni po wzejściu roślinek z listkami, zaczęło wschodzić w skrzynce coś na kształt młodej trawki. Pieczołowicie podlewam moją hodowlę rozcieńczoną serwatką (nie codziennie) i zastanawiam się, czy nie opiekuję się przypadkiem podagrycznikiem, świerząbkiem i perzem.
Przynajmniej mój szczypiorek, czy co ja tam hoduję, ma oryginalną i niepowtarzalną konewkę :-)
Szczypiorek na oknie, a za oknem hektary :-)

Wspomniałam o serwatce i zaraz opowiem, skąd ona się wzięła. Jeszcze miesiąc temu byłam pewna, że zrobienie domowego twarogu, to jakaś kosmiczna technologia, zupełnie mi niedostępna. Nie znam nikogo ze swoich rówieśników, kto ma najbledsze choćby pojęcie o produkcji serów. Wyjaśnienie tego jest proste. Świadomość kulinarną nabyłam w latach 90-tych, kiedy w sklepach można było już kupić wszystko. W latach 80-tych, których marazm i puste półki pamiętam doskonale, byłam dzieckiem, karmionym tym, co mama dosłownie upolowała na mieście. Nie mogę sobie przypomnieć produkcji twarogu w moim domu, choć mama i starsza siostra upierają się, że takowa się odbywała.


Pierwszy ser, tak na próbę, wyprodukowany z kilograma sklepowego mleka. 

Kiedy wyprodukowałam swój pierwszy twaróg, obdzwoniłam rodzinę z uczuciem, jakbym co najmniej odnalazła życie na Marsie, nie znajdując niestety zrozumienia dla mojego entuzjazmu.
-Co ty dziecko, to ja cię nie uczyłam twarogu robić?- dziwi się mama.
-Nie, nie uczyłaś!- odpowiadam.
Zaopatrzona w elektroniczną wersję książki o produkcji serów, jaką przesłała mi nieoceniona Kasia z dalekiego świata, przymierzę się wkrótce do zrobienia jakiegoś śmierdzącego przepoconymi stopami, zgliwiałego sera.

Obecnie Chłop chodzi po mleko do krowy. Obawiam się, że gdybym ja tam poszła, to podarowałabym sobie wszelką produkcję nabiału. Wygląd gospodarza, który obsługuje krowy, budzi obawy bujnego życia w owym mleku. Mleko najpierw pasteryzuję, a potem zaszczepiam bakterie z poprzedniej partii (pierwsze bakterie były zaszczepione ze sklepowego kefiru). Gospodarza od krów też się boję, bo mnie podrywa, a ma z 80 lat. Pewnie pija swojskie trunki, mające znaczny wpływ na wigor. Mimo wszystko, trochę mnie to przeraża. Na Chłopa wprawdzie czyha tam Wieśka Mamunowa, ale że jest to egzemplarz mocno przechodzony (Wieśka, nie Chłop) i zmęczony wykonywanym zawodem wiejskiej jawnodajki, za bardzo się nie obawiam. 

Chłop z pięciolitrową kanką w drodze do domu.
Z tej objętości wyszło nam 830 gram sera, do tego cudowna serwatka, która-o dziwo- nadaje się do picia. Z mleka sklepowego się dla mnie nie nadawała. Trochę śmietanki z masłem też było, ale z 5 litrów, to ilość śladowa.

Tymczasem piekę aromatyczne babki Grażynki. Grażynka, również z dalekiego świata, odkrywa przede mną, dzięki swoim przepisom, nieznane mi do tej pory połączenia smakowe. Mam wrażenie, że to dopiero początek mojej przygody z kulinarnym światem Grażyny i że wsiąknę w niego na tyle głęboko, na ile mi czas, finanse i dostępność produktów pozwolą. Przepis na poniższą babkę możecie znaleźć tutaj.



 Jak widać,kształt, rozmiar nie ma znaczenia.

Kolejnym kulinarnym hitem w moim domu jest żurek owsiany blogerki Agik. Do tej pory myślałam, że żurek można robić tylko z żyta. Dziwne jest też to, że dopóki nie przeczytałam u Agik o owsianym żurku, nawet nie spojrzałam na etykietkę kupowanych w spożywczym gotowców. A tam- więcej mąki pszennej niż żytniej, a najbardziej zaniepokoił mnie enigmatyczny produkt: aromat czosnkowy. Nawet nie napisano „identyczny z naturalnym”, co stwarza podejrzenia, że z naturą nie ma on nic wspólnego.
Żurek owsiany jest smaczniejszy od żytniego, a na pewno od kupnego. Jest troszkę inny w smaku, mnie i osoby, które miałam możliwość poczęstować, zachwycił. Żurek owsiany najlepiej smakuje podany w wypieczonym tuskulańskim chlebku. Proste, szybkie, pożywne, smaczne, w stu procentach naturalne jedzenie. Przepis na żurek, sugestie, dyskusje,  znajdziecie też tutaj.

 Zakwas

Produkt finalny w tuskulańskim chlebku.


Wersja na drugi dzień. Tym razem dodałam do żurku wydrążony wczoraj z chlebowej miseczki miąższ i dodatkowo dołożyłam jajko.


Reasumując: pijemy, jemy, ciężko fizcznie pracujemy, więc nie tyjemy.
Co robimy? Prócz porządkowania obejścia, wycinki rozbujałych chaszczy, wierzb, bzów, leszczyn, postawiliśmy za płotem drogowskaz. Wypalałam go całą jesień. 


Chłop przygotowuje mocowanie słupa

Słup cierpliwie czeka

Słup stanął na tle stodoły i ogrodu skalnego.

Troszkę mam dosyć robienia w sezonie letnim za informację turystyczną dla zagubionych, poszukujących zabytków zmotoryzowanych turystów, którzy pchają się na pobliskie ruiny w poszukiwaniu zamku Rajsko. Na pomoc gminy, w postawieniu jakichś tablic informacyjnych, nie ma co liczyć, postanowiliśmy więc wziąć sprawy w swoje ręce.

 A na koniec niespodzianka dla fanów dolnośląskich stodół i przy okazji zapowiedź przyszłej i niedalekiej w czasie (póki jeszcze rośliny nie zasłaniają widoków), wirtualnej wycieczki po Tuskulum.  Oto nasza własna stodoła połączona ze stajnią (to te czarne drzwi po prawej, blisko rogu budynku).


25 komentarzy:

  1. Po przeczytaniu Twojego posta jednoglosnie z p. stwierdzilismy, ze jednak jestescie samowystarczalni. Produkcja win kwitnie, zarcie zdrowe ekologiczne az slinka cieknie.
    Czy myslisz, ze jest to mozliwe aby w warunkach domowych wyprodukowac smierdzace plesniowe sery?

    Zdjecia rewelacyjne, kiedys beda zdobily Wasza winnice pod tytulem "A taki byl poczatek"
    Tablica informacyjna jest swietna.
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Tylko pozazdrościć! My się za chwilę uraczymy grzybami zebranymi jesienią na Wielkim Padoku - już pachnie!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ataner- nie mam zielonego pojęcia, bo nie dotarłam jeszcze do tego rozdziału o serach. Wszystko możliwe, skoro miesiąc temu nie wyobrażałam sobie zrobienie twarogu.

    Nie jesteśmy samowystarczalni i nie będziemy, bo nie przełamię się w kwestii hodowania zwierząt, zabicie i zjedzenie tego, czym się opiekowałam. Natomiast w kwestii warzyw, to ja jestem taka sierota, że żal :-)

    Jacek- grzybki mniam! Ja tutejsze grzybki suszę, lub blanszuje i mrożę. Też czasem wiosną jadamy grzybową, lub sos z grzybami. Mam jeszcze wiaderko litrowe zamrożonych maślaków, dodaję do jajecznicy, albo odwrotnie, jajko dodaję do smażonych maślaków. Smacznego obiadu :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. W kwestii serów zajrzyj tutaj: http://gadki.e-fora.pl/viewtopic.php?f=6&t=173

    Wina świetne, ale mi te jabłka o których wspomniałaś zapachniały. Malinówki, antonówki.... Matko przecież niektóre z tych jabłek niemal wymarłe są. A kosztele też masz?!

    Ja dziś oglądałam skorupy w Muzeum, takie z pieców kaflowych i kafelki holenderskie i mi się zachciało chałupy na wsi... Ekhm nie wiem co na to Osobisty, ale pomyśleć można a do tematu wrócić za jakiś czas... ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Riannon, w Tobie tkwi ogromny potencjał, świetny materiał na kurę domową, nic obraźliwego. Czy to nie cudowne uczucie wyhodować coś swojego, zrobić ser, te żurki, babki, placki, grzyby do jajecznicy, siedmiolatkę wsadzisz do ziemi i będziesz podszczypywać do jesieni? Ja sobie "kurostwo domowe" bardzo chwalę, nie jestem biegającą z obłędem w oku, ze ścierką i czającą się na kurze, ale serek, owszem, chlebek - też, wędlinka pyszna - również, a i winko również - robię. Do jajecznego koniaku polecam 2 goździki na butelkę, i niech postoi, robi się gęsty jak krem, a kawówki próbowałaś? Pyszna do lodów. A widok Twojego Chłopa z banieczką na mleko - zachwycający, mój by tak nie chciał, pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja oszukuję ze szczypiorkiem. Udaję się do supermarketu, wybieram duże cebule w których puszcza już szczypiorek i taki sadzę. Duże mają tą przewagę, że dużo energii maja zgromadzone, więc można dość agresywnie kosić.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ser zgliwialy kiedys produkowal moj znajomy. Takiego smrodu w zyciu nie czulam, choc odwiedzalam rozne smrodliwe miejsca, np miasto smieciarzy pod Kairem:-))) zycze powodzenia w produkcji:-))))

    OdpowiedzUsuń
  8. Żurek,żurek....Mniam!
    Miałam wczoraj okazję spróbować-przepyszny, w chlebku :-)

    OdpowiedzUsuń
  9. I tę babkę też konsumowałam:smakowała jak pasztecik, pychotka !
    Pozdro!

    OdpowiedzUsuń
  10. A mnie zapachniało i tymi jabłkami i tym winem i żurkiem ( zrobię se tysz)

    Bardzo mi miło, że skorzystałaś z tego przepisu, a jeszcze mi milej, ze puściłaś tę receptę w świat.

    Edytuję notkę, dodam zdjęcia ( bardzo, bardzo dziękuję. Nie mam aparatu i nie mogę nawet sfotografować swoich "dokonań")

    A co do szczypiorku ;)- wiedziałaś, z mozęsz mieć swiezy szczypior nie kalając swoich rąk ziemią? Wystarczy, że nalejesz troszkę wody do miseczki i usadowisz w tym cebulę ( taką żółtą, zwykłą, choć z czerwonej cebuli też jest dobry).

    Uśmiałam się z Twoich watpliwości co do roślinek, któe masz pod opieką...

    Buzi :)
    Aga

    OdpowiedzUsuń
  11. Toż to zaczątki prawdziwej winnicy, zazdroszczę szczególnie tych malinówek - uwielbiam te jabłka, a juz tak dawno ich nie widziałam, nawet na targach. Mówisz, że żadna z Ciebie "kura domowa", no, no nie zgodziłabym się z tym, nie kura, ale prawdziwa kokosza. Barszcze, babki, chlebki, szczypiorki to jest coś..

    OdpowiedzUsuń
  12. Anovi- niestety, nie wiem, jak wyglądają kosztele, sprawdzę w najbliższym czasie.
    A chałupa na wsi to dobry pomysł, namawiaj Osobistego, tylko, żeby potem nie jęczał, bo na gospodarstwie to nie ma hop siup. Robota jest od rana do nocy. Ale to fajna robota :-)

    Maria, Jola- dziękuję :-) Rzeczywiście, żywność pozyskana w miarę możliwości swoimi możliwościami plus przetwarzanie najprostszych, kupionych w sklepach produktów, daje zupełnie inny wymiar jedzeniu. To ogromna satysfakcja jeść swoje. Rzadko kupowałam gotowe potrawy, raczej zawsze pichciłam w domu, ale okazuje się, że można jeszcze bardziej pociągnąć temat i przerzucić się na swój chleb, swoje wędliny, trunki, etc... Następny temat, jaki na dniach zgłębię, to swojskie wędliny.

    Wojtek, Agik - numer ze szczypiorkiem z cebuli z marketu (ja wsadzam do szklanki z wodą) przerabiam co rok, ale w tym roku postanowiłam wznieść się na wyższy stopień wtajemniczenia i wyhodować szczypiorek z nasionka. Trzeba się rozwijać :-) Kto wie, może za 10 lat wyhoduję tego strasznie trudnego pomidora, a za następne dziesięć, będę śmigać i pole orać? :-)

    Agik- to ja bardzo dziękuję. Jesteś jedną z tych osób, które działają na mnie inspirująco.
    Buziaki :-*

    Lotnica- w takim razie warto spróbować zastosować ów smród ze zgliwiałego sera, jako broń biologiczną, czy straszak na amatorów naszych owoców, lub kłopotliwych gości :-) Podejrzewam, że nasze psy będą zachwycone, jak uda mi się popełnić te produkt :-)

    Za horyzontem- Halynka, dziękujemy za wizytę. Cieszę się zarówno ze spotkania, jak i z tego, że smakowały Wam nasze potrawy.
    Buziaki:-*

    OdpowiedzUsuń
  13. Ser rzeczywiście śmierdzi, gdy "mądrzeje", ale potem usmażony z dodatkiem masła, soli, kminku i jajeczka jest pyszny, zarówno na ciepło, jak i na zimno. Polecam, psy nie zdążą nawet spojrzeć na niego, zniknie! I oczywiście najlepszy ser swojski.

    OdpowiedzUsuń
  14. no cóż, popełniłem u siebie na blogu jakieś mikro-wpisy na temat smakołyków i przepisów, ale przyznaję - żaden z nich nie może się równać z kulinarną ucztą, którą tu zaserwowałaś

    OdpowiedzUsuń
  15. Maria z PP- naprawdę mam ochotę spróbować zrobić coś takiego. Muszę sobie wybrać czas bez turystów, aby ich smrodkiem nie przegonić :-)

    Admin R-O- zawsze możemy wzajemnie powymieniać doświadczenia kulinarne :-)

    OdpowiedzUsuń
  16. Myślimy nad tym, drogi wskazać na naszym słupie. Lwów, Kraków i Koszyce na pewno. A z tych bliższych???? Trudno będzie. Ot, czy kierować do cywilizacji czy onaczej?
    Gospodarskie wyczyny podziwiamy. I Twoje i Chłopa.
    Pzdr.

    OdpowiedzUsuń
  17. Ten żurek w chlebku - rewelacja! Rzadko która gospodyni taki potrafi zrobić, więc nie masz sobie niczego ujmować. Chlebek piekę w domu juz ponad 2 lata, a jak przeniesliśmy się na wieś pierwsze kroki skierowałam w poszukiwaniu krowy (wcale nie było łatwo bo krów mało!) no i serek tez robię. Tutaj robia też ser zółty domowym sposobem nawet dobry, dostaje czasami na spróbowanie. Wiem że ser biały taki troche starszy się smaży, dodaje jajka, masło i sode poczym nalewa do plastikowej butelki z obciętą szyjką do stężenia. Wychodzi taki jak salami z wyglądu. A taki stary sad to majątek. Winka marzenie :)
    Serdeczności posyłam i biegnę popatrzeć na przepisy.
    Anula z Chaty

    OdpowiedzUsuń
  18. Go i Rado- ja wybrałam takie miejsca, o które często się pytają zagubieni turyści. Większe miejscowości potrafią sami znaleźć na mapie, ewentualnie prowadzi ich GPS. Natomiast wiecznie błądzą pod moim płotem w poszukiwaniu zamków Rajska i Czochy oraz bez sensu chcą sobie skrócić drogę do pobliskich miasteczek pchając się autem w polną ścieżkę na tamę.

    Anula- dzięki :-) Mam nadzieję, że z podanych przepisów skorzystasz i znajdziesz coś pysznego dla siebie :-)

    OdpowiedzUsuń
  19. Jak błądzą pod płotem to zgarniaj ich do siebie na agroturystykę, na poczęstunek, noclegi - niech płacą. Masz atut, który można wykorzystać :)

    A wielce cudowny GPS prowadzi właśnie w takie dziwne trasy typu żwirowa droga przez las.

    Sam tylko GPS bez CB radia i zweryfikowania trasy wśród lokalnych użytkowników to kiepskie rozwiązanie.

    OdpowiedzUsuń
  20. Admin R-O- Ale to są zazwyczaj ludzie, co mają już poukładane plany. Gospodarstwo jest obłożone tablicami informacyjnymi, szczególnie teraz, po postawieniu słupa (na górze jest reklama sponsora :-) i oczywiście otwarte dla zbłąkanych.
    Nawiasem mówiąc, mam złe doświadczenia ludźmi przechwyconymi z ulicy. Raz załapała się na nas schizofreniczka, która biegała nago po sadzie i płoszyła pozostałych gości (była pod 60-tkę, więc to niezbyt fajne przeżycie dla ludzi) w dodatku okazało się, że nie ma czym zapłacić za pobyt. No, ale na takie rzeczy, prowadząc taką działalność, trzeba też być przygotowanym.

    OdpowiedzUsuń
  21. no rzeczywiscie, masakra

    a z slupem rewelacyjny pomysl

    OdpowiedzUsuń
  22. ShizofRENIA dała czadu!Mielismy okazję poznać Panią Renie.

    OdpowiedzUsuń
  23. trafiłam tu przypadkiem (no dobra, zachęcona tytułem posta ;) i przeczytałam cały blog, bo oderwać się nie mogłam :D podoba mi się Twoje poczucie humoru i widzenie świata :)

    szczypiorkiem się nie stresuj, mój wygląda podobnie choć w innych warunkach glebowych (czyt. ziemia z supermarketu) ;) a z serów polecam mascarpone - szybki i prosty w produkcji a jakże przydatny :)

    pozdrawiam wiosennie

    OdpowiedzUsuń
  24. Piratka- witam Cię serdecznie i cieszę się, że dostarczyłam Ci rozrywki :-)
    Mascarpone kupuję namiętnie do tiramisu, jeśli jest możliwość zrobienia go w domu, to na pewno kiedyś się za to zabiorę, dzięki :-)

    OdpowiedzUsuń
  25. Żyjesz tak jak ja chciałabym żyć. Niestety mój chłop to 100% mieszczuch. Dobrze, że mieszkamy w domu jednorodzinnym i mogę mieć chociaż ogródek. Również robię ser biały z mleka ale też, a raczej przede wszystkim masło (kupuję 20 l. mleka na raz) Na serwatce piekę chleb (na razie z automatu bo mam marny piekarnik ale już niedługo...) Co do serów pleśnowych to polecam http://wedlinydomowe.pl/forum/viewtopic.php?t=4400 jak i całe forum.

    OdpowiedzUsuń