Po powrocie z Wrocławia trudno mi wdrożyć się w swój normalny tryb życia. Jak zwykle mam ambiwalentne odczucia odnośnie spotkania z najbliższą rodziną i niemal jak zwykle za dużo spraw do ogarnięcia, które sobie zostawiłam przed wyjazdem do późniejszej realizacji.
Trzeba załatwić nowy dowód rejestracyjny na auto, bo w starym skończyło się miejsce na pieczątki. Pierwsze podejście odbyło się kilka dni temu. Myślałam, że to przysłowiowa „bułka z masłem”. Jakież było moje zdumienie, gdy okazało się, że procedura jest taka sama, jak przy rejestrowaniu nowo zakupionego auta. Pomimo, że samochód nie przechodzi z rąk do rąk, potrzebny jest dowód tymczasowy, zanim wydadzą nowy. Urzędnicy zawsze mnie zaskakują. Dziwię się jeszcze samej sobie, że idąc załatwić nawet najprostszą sprawę, nadal mam nadzieję na szybkie załatwienie formalności.
Ledwie wróciłam, okazało się, że Chłop cierpi na gorączkę przedwyborczą. Na „już” i na „natychmiast” zażądał zrobienia i wywieszenia plakatów wyborczych. List do wyborców mamy już gotowy od kilku tygodni. Potrzebowałam jeszcze hasła wyborczego i pomysłu na plakat.
Wiedząc, co się święci i nie lubiąc odkładać spraw na ostatnią chwilę, we Wrocławiu obmyśliłam projekt. Jest trochę niekonwencjonalny, ale liczę, iż będzie to nasz atut. Z plakatu nie wyjrzy bowiem kolejna czerwona, przepita, zmęczona uciechami tego świata gęba*, ale grafika w czerni i bieli przedstawiająca stylizowanego ptaka. Jest to kompromis spowodowany tym, że drukarka odmówiła współpracy z nieznanych powodów. Kolorowy tusz nie działa i nie wiem, czy to wina samej drukarki, czy kartridża. Źle drukuje też fotografie czarno-białe. Fizjonomia Chłopa więc nie zawiśnie. Plakat musi zatem rozbudzić w obywatelach umiejętność abstrakcyjnego myślenia, pobudzić wyobraźnię, umiejętność odczytania metafor i wyławiania archetypicznych skojarzeń, jakie niesie za sobą wizerunek ptaka. Nie wiem, czy za dużo nie wymagam od tutejszej społeczności. Mam nadzieję, że jak przerżniemy, to nie będzie to wina owej ptaszyny. Gdyż w tym wypadku mogę skończyć jak Kluzik-Rostkowska, niestety.
Ostatnio w TV widziałam plakat jednego z kandydatów na radnego z babeczką w bikini. Wydaje się więc, że nasz ptaszek przy tym, to szczyt wyrafinowania i dobrego smaku.
Wczoraj wieczorem zaczął padać śnieg z deszczem. Uświadomiło mi to, że zima jest realnym zagrożeniem dla naszych planów. Zanim Zapustę przykryje gęsta, biała pierzynka, mam do załatwienia kilka kardynalnych spraw, bez których wszystko się rypnie. Standardowe zakupy typu zapasy jedzenia i karma dla psiaków, to w porównianiu z resztą, mały pikuś. Czeka mnie jednak remont sypialni i potrzebuję materaca oraz wykładziny. I to jeszcze dopóki kurier jest w stanie tu dotrzeć.
Z wykładziną jest koszmarny problem. Jeśli myślicie, że w obecnych czasach można kupić wszystko, to moja wykładzina jest wyjątkiem. Nie odpowiadają mi ani ceny, ani wzory. Na cenę nie mam wpływu, ale skoro płacę, to chciałabym taką, jaka mi się będzie podobać. A wiele nie wymagam. Poszukuję ciemno-niebieskiej wykładziny, prostej, bez wzorów o szerokości 3 metry. Ręce opadają. Już się pogodziłam, że zakup będzie przez internet, choć wolałabym pomacać, co kupuję. Na razie nie mam nawet perspektywy, że pomacam po zakupie.
Z materacem powinno udać się bez scen. Sprzedawcę mam wybranego. Trzeba tylko wziąć się do kupy i kliknąć wreszcie „kup teraz”. Wymaga to psychicznego odblokowania się. W momencie kliknięcia klamka zapadnie. Trzeba będzie zabrać się za budowanie wymarzonego łoża z modrzewiowych bali. Bale suszą się od zeszłej jesieni i stoją od sierpnia okorowane. Uśmiechają się do nas i szepczą: "zbuduj z nas łoże..."
Wszystkie te sprawy, które na mnie spadły po powrocie sprawiły, że się „zawiesiłam” i nie wiem, od czego zacząć. Jednym słowem, potrzebuję natychmiast się ogarnąć i zebrać do kupy!
Wydarzeniem minionego weekendu był ów kurs decoupage’u, na który próbowałam dostać się już od września, a zawsze jakieś losowe wypadki mi to uniemożliwiały. W związku z tym sama sobie eksperymentowałam nie zważając na to, że mogę nabrać złych nawyków. Na całe szczęście zostałam rozgrzeszona. W decoupage’u można uprawiać chałturę. Można używać materiałów zakupionych nie w specjalistycznych sklepach, a w budowlanych. Można używać tych samych farb, którymi malujemy ściany, lub dajemy dzieciom do robienia obrazków. Byle były akrylowe. Z tej lekcji wyciągnęłam może zbyt daleko idące wnioski, ale uznałam, że i masę podkładową pod tynk mineralny, którą już przerobiłam na ceramice, mogę używać do moich pokręconych celów. W następnej kolejności zrobię sobie freski wykorzystując wiedzę nabytą na kursie i instrukcje z książki.
Dzięki przesympatycznej pani Eli, która nie dosyć, że zadbała o dokumentacje fotograficzną i pozwoliła mi użyć zdjęć na potrzeby bloga, mogę podzielić się z Wami atmosferą owych warsztatów.
Talerz wyszedł mi nadspodziewanie dobrze, z lusterka, które leży poniżej, nie jestem zadowolona. Wzór jest zbyt przytłaczający. Chciałam w domu zedrzeć wszystko i lusterko zrobić na nowo, ale Chłop podniósł wrzask. Jemu się podoba, hm...
Nie do końca jestem też zachwycona samą ideą tych spękań w stylu country. Znam przyczynę. Wiele z moich domowych sprzętów prezentuje naturalny styl "country" :-) Nie muszę ich postarzać. A tak poważnie, to zdaję sobie sprawę, iż do crackli trzeba dojrzeć.
Ale talerz za to pięknie prezentuje się na starym kredensie:
Na fali entuzjazmu po kursie, zrobiłam sobie wczoraj szkatułkę. Podobno jest smutna. Wg mnie jest elegancka i bardzo pasuje do naszego wiejskiego otoczenia. Nie ukrywam, że na żywo prezentuje się o niebo lepiej, niż na fotografii:
I to tyle. Cóż, trzeba iść się ogarnąć :-)
*Na skutek nieszczęśliwego złożenia przeze mnie słów, podobno wyszło na to, że mój Chłop ma czerwoną, zapijaczona gębę. Nie jest tak póki co, ale Chłop mówi, że skoro już tak napisałam, to może on zacznie pracować nad takową? :-)
*Na skutek nieszczęśliwego złożenia przeze mnie słów, podobno wyszło na to, że mój Chłop ma czerwoną, zapijaczona gębę. Nie jest tak póki co, ale Chłop mówi, że skoro już tak napisałam, to może on zacznie pracować nad takową? :-)
Riannon, szkatułka jest smutna, bo jest sama... zróbże jej drugą do pary :)
OdpowiedzUsuńJa też czasem dekupażuję - ostatnio półeczkę na miniaturowe książeczki moich lalek - ale najbardziej lubię decu na tkaninie. Kupiłam wspaniałe medium i dzięki niemu cała moje otoczenie ma płócienne ekotorby nie z logo supermarketu, tylko z sympatycznymi motywami.
***
I plakat. Zaskoczył mnie ogromnie. Ptak cudny, zapada w pamięć. Życzę mnóóóstwa głosów!
Szkatułka jest smutna, bo chyba dopadła mnie depresja i odzwierciedla się ona w tym, co tworzę. Na pewno jeszcze do niej wrócę i ją upiększę.
OdpowiedzUsuńOoo... dekupaż na tkaninie, tego jeszcze nie znam. Będzie można zobaczyć owe eko-torby u Ciebie na blogu? No, chyba, że przeoczyłam? :-)
Babo, na deco się nie znam- ale wygląda cudnie!
OdpowiedzUsuńNatomiast jeśli chodzi o plakat wyborczy... jak dla mnie świetny, oryginalny i inspirujący! Ale... Do prostego elektoratu trzeba mówić prosto :))
Wstyd się przyznać, ale jak moja ciotka kandydowała to prosty elektorat za każdy podpis dostawał proste winko :O Tak, tak... przez litość nie będę pisać co innego proponowali opozycyjni kandydaci....
W każdym bądź razie- za chłopa trzymam kciuki i oby mu się udało. Nawet Kozia Wólka potrzebuje mądrych zmian....
He, he... to prawda! Właściciela sklepu z trunkami, który również startuje (na szczęście w innym okręgu) nie przebijemy :-) Kto na niego nie głosuje, w najlepszym wypadku nie dostanie na zeszyt.
OdpowiedzUsuńCóż, być może się przejedziemy, ale liczymy na ludzki zdrowy rozsądek.
Na co liczycie?! Nie pomyliły Ci się szerokości geograficzne? ;-)))
OdpowiedzUsuńNa poważnie życzę powodzenia!
A decu wychodzi Ci śliczne, lusterko mi się podoba bardzo. To rzeczywiście fajna technika, pozwala na dużą dowolność. Ja się też dopiero uczę i jakby co mówię, że tak miało być, he, he.
Prace dekupażowe bardzo fajne:) ale żeby tak chłopa ptakiem reklamować? hmmmmm... Pozdrawiam:)))
OdpowiedzUsuńHmm... plakat piękny, ale obawiam się - i piszęto z życzyliwości jako było nie było politolog z wykształcenia (he, he...), a komiwojażer ostatnio, więc siłą rzeczy - człek na co dzień z prostym ludem za pan brat: to jest zbyt estetyczne i intelektualne! Nikt tego nawet z wyborami nie skojarzy. W najlepszym razie - pomyślą, że to rodzaj nekrologu (w sensie "klepsydry"), a najczęściej - w ogóle nie zwrócą na to uwagi.
OdpowiedzUsuńNiestety, ale babka w bikini byłaby o wiele lepszym pomysłem...
O matko święta! To ja wolę przegrać z intelektualnym ptakiem, niż wygrać z babką w negliżu :-) Ptak zostaje! Dostałam dziś dobrą radę, że musi być na plakacie jakiś czerwony szczegół, inaczej nic nie wskóramy. Zaryzykowałam dyskretną różę i podkowę. Z drukarką się na ten drobiazg dogadałam. Zamierzam wstrząsnąć ludem estetyką. Nawet jak nie wygramy, to przynajmniej zostaniemy zapamiętani. Asjah- przede wszystkim właśnie na to liczę.
OdpowiedzUsuńI wszystkim bardzo serdecznie dziękujemy za wsparcie :-)
Zdolna bestia z Ciebie, a za Chłopa twego trzymam kciuki obydwa dwa ;-))) I pozdrawiam wieczornie!
OdpowiedzUsuńA mnie się plakat podoba ! W końcu coś innego niż u wszystkich, a czy prosty lud to doceni? Oby ! Trzymam kciuki.
OdpowiedzUsuńA w ogóle, to zdolna jesteś :) Pozdrawiam