O mnie

Moje zdjęcie
Kobieta wciąż zadziwiona otaczającym ją światem. Z wykształcenia archeolog, z wyboru Wolny Człowiek i Kustosz we własnym Muzeum. Z urodzenia Wrocławianka, z wyboru mieszkanka małej wsi. Na pytania miejskich kolegów: "co ty robisz do licha na tej wsi"??? odpowiada: "żyję!!!". Zawsze niepokorna i pozostanie taką do śmierci. Wyznaje w życiu maksymę: "Ludzie posłuszni żyją, aby spełniać oczekiwania innych. Nieposłuszni realizują swoje marzenia". Kobieta owa ma wciąż wiele pomysłów, które uparcie realizuje na powyższej zasadzie. Posiadaczka 2 psów i 1 Chłopa. Chce się dzielić z ludźmi swoim kawałkiem życia prowadząc Gospodarstwo Agroturystyczne, Muzeum Dwór Feillów oraz Hodowlę Psów Rasy Golden Retriever.

środa, 3 października 2012

Na piechotę przez Saksonię.

Od czasu mojej ostatniej, prezentowanej na blogu, wędrówki szlakiem Via Regia, w Saksonii byłam już dwa razy. Nie chcę już rozwodzić się nad rzeczami oczywistymi dla Niemców, czyli nad krasnalami w ogrodzie, czyściutkimi, wypielęgnowanymi domami i całym ich otoczeniem, bo ile można. To powinno być normą dla wszystkich, nie tylko dla Niemców. Oczywiście nie mówię tu o krasnalach, ale o wypielęgnowanych domach, straży pożarnej w każdej pipidówie, cudnie odnowionych przydrożnych kapliczkach, wyeksponowanych zabytkach.




Nie chce mi się nawet myśleć o tym, czy dożyję czasów, kiedy Polacy do tego stopnia się ogarną i czy to jest w ogóle dla nas możliwe. Staram się natomiast sama podpatrzeć pewne rozwiązania i wykorzystać je u siebie.

Ostatnie dwie wędrówki przebiegły (może bardziej przeszły :) dla mnie pod znakiem kontemplacji i poszukiwania słowiańskich korzeni na tych ziemiach.  Oczywiście, wiedziałam, że za Nysą rozciągają się ziemie należące niegdyś do Serbołużyczan, plemion przybyłych w VI wieku ze wschodu, naszych bardzo bliskich kuzynów. Nie umiałam sobie jednak zobrazować dzisiejszego stanu rzeczy. Około 50 tysięcy ludzi przyznaje się do pochodzenia słowiańskiego, ale co to w ogóle dla nich znaczy? Czy to jakiś skansen, moda na wyróżnienie się spośród tłumu? Jak można zachować obcą tożsamość nie mając nigdy państwowości i będąc setki lat niemczonym? To, co zobaczyłam na miejscu, przeszło moje najśmielsze oczekiwania.
Żadna wiedza z książek, czy internetu nie jest w stanie zobrazować tego wszystkiego, co do mnie dotarło (a zaledwie liznęłam temat). Nie poznacie tego świata ani siedząc za szklanym monitorem, ani przejeżdżając autostradą przez Niemcy. Doświadczyć można tego jedynie dotykając stopami tej ziemi i rozmawiając z ludźmi.
Nie miałam wprawdzie okazji porozmawiać z ludźmi, ale przeszłam do tej pory piechotą wszerz kawał  Saksonii.


Najpierw rzuciły mi się w oczy podwójne nazwy miejscowości i ulic- niemieckie i łużyckie. Z czasem, a szczególnie za Budziszynem (Bautzen) język łużycki zdominował niemiecki. Podchodząc pod pomniki najpierw rzucały się w oczy swojsko wyglądające i brzmiące słowa, a potem dopiero gdzieś odnajdywaliśmy ich niemieckie tłumaczenia:


Historycznym centrum kultury łużyckiej jest Bautzen, czyli po słowiańsku mówiąc- Budziszyn. Pewnie pamiętacie z lekcji historii temat "pokój w Budziszynie", na mocy którego Bolesław Chrobry w 1018 roku objął swoim panowaniem te tereny. Epizod "polski" trwał tam tylko 18 lat, potem ta część Łużyc przeszła w ręce czeskie, a potem niemieckie. Serbowie łużyccy zachowali przez te stulecia swoją tożsamość, nadal pielęgnują ją i dbają o wszystko, co jest z nią związane. A ja za każdym kolejnym krokiem czułam, że coraz bardziej wkręcam się w ten klimat.


Bautzen jest piękne urodą inną niż Goerlitz. Wymieniając uwagi z uczestnikami wycieczki, którzy częściej niż ja goszczą w tych miejscach, uświadomiłam sobie, że Goerlitz, którym jestem oczarowana, postrzegane jest jako makieta, natomiast Bautzen jest prawdziwe. Goerlitz to miasto martwe, podczas gdy Bautzen tętni życiem. Za mało czasu spędziłam w Bautzen, aby potwierdzić lub zaprzeczyć tym słowom, niemniej jednak rozumiem ów punkt widzenia. Dla mnie oba miasta są cudne, każde na swój inny sposób.
Przebiegłam się zaledwie po Budziszynie i mam nadzieję, że będzie mi kiedyś dane tam wrócić.

krzywa wieża

kamienice przy rynku

poczta

ratusz

teatr na terenie pierwotnego Budziszyna (Ortenburg)

Język łużycki jest bardziej podobny do polskiego niż czeski. 
Nie rozmawiałam z ludźmi, ale myślę, że nie miałabym wielkich trudności ze zrozumieniem sensu.
Zwróćcie uwagę na nazwę i pisownię, niemal polską, słowa "dziwadło".
To takie moje prywatne odkrycia z wędrówki.

Katedra św.Piotra. Jedyny dwuwyznaniowy kościół w Niemczech. 
Korzystają z niej zarówno katolicy, jak i ewangelicy.

Kościół św. Mikołaja sprawia niesamowite wrażenie, 
kiedy chodzi się dookoła jego szkieletu.



Zostawiamy Bautzen za sobą.


Od tej pory, na każdym kroku, bombardują nas ślady słowiańskości tej, która wciąż żyje i tej, której tu nigdy nie było, ale jest bardzo ważna dla zachowania i podkreślenia związków i tożsamości mieszkańców.

Niedaleko za Budziszynem, w szczerych polach wita nas instalacja, ponoć artysty z Lublina,  której myślą przewodnią jest... no właśnie, nie bardzo wiem, co. Myślę, że każdy postrzega to na swój sposób.


Te postaci to Cyryl i Metody. Nigdy tak naprawdę nie dotarli do Saksonii, ale są tutaj symbolem jednoczącym tę enklawę Słowian, zagubioną w germańskim substracie, z całą resztą plemion.
Te krzyże wyrastające spod ziemi dla mnie oznaczają opokę, na której niby owa słowiańszczyzna trwa i osnowę, wokół której się rozwija.

W Polsce taki obrazek by mnie po prostu załamał. Jeszcze jeden monumentalny świątek do naszej narodowej kolekcji. 70 km w głębi Niemiec taki widok wzrusza, rozczula, ujmuje, chwyta za serce, zadziwia i skłania do refleksji.

W kościele pod wezwaniem Serca Jezusowego (słowo daję, że było tam napisane Wutroby Jezusa!) wita nas znowu Cyryl i Metody.



Na początku było słowo...

Obok kościoła dom zapewne należący niegdyś do parafii. 
Dziś przyjmuje tu dentysta.
W tym kontekście ten napis nabiera szczególnego znaczenia :-)

Tablica upamiętniająca wizytę słowiańskiego papieża, 
jeszcze jako kardynała.

W ostatnią sobotę dane mi było przejść prawdziwą, żywą lekcję historii. Znów powtórzę, to nie jest to samo uczyć się, czy czytać o tragicznych wydarzeniach związanych z naszą historią, a dotknąć stopami tych miejsc i poczuć ich energię. Szliśmy "doliną śmierci"pomiędzy Crostwitz a Panschwitz-Kukau, gdzie w kwietniu 1945 roku, na tydzień przed zakończeniem wojny, na pewną śmierć zostali wysłani żołnierze 26 Pułku Piechoty 2 Armii Wojska Polskiego dowodzonej przez gen.Świerczewskiego. Zainteresowanych szczegółami odsyłam do opracowanego w wikipedii tematu:  Bitwa pod Budziszynem.

Pomnik w Crostwitz (Chroscicy):






Serbowie łużyccy opiekują się tymi miejscami. 
W tym kontekście jeszcze bardziej mi wstyd, 
jak patrzę na stare zdewastowane poniemieckie cmentarze w Polsce.





Saksonię pożegnałam kilka kilometrów na zachód od klasztoru Marienstern.



Jeśli nie wydarzy się nic nieoczekiwanego, wrócę tam w połowie października już na ostatni etap związany z projektem Via Regia: poznać Europę od historii do przyszłości.

30 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. To nie są jedynie akcenty. To słowiańskość wychodząca z każdego zakamarka, aż do przesady. Prawdziwa, nie skansenowa. Pierwszym językiem u tych ludzi jest język łużycki. Rozmawiają nim między sobą. Słyszeliśmy to na ulicy.

      Usuń
  2. Wstyd się przyznać, ale nie znam historii tych ziem, coś tam z lekcji historii i tyle, i coś przy okazji o Świerczewskim, że tylu ludzi wygubił w pijackim zwidzie, za co prawdopodobnie został oddelegowany w Bieszczady walczyć z UPA; z ciepłem w sercu przeczytałam Twój post, i język taki podobny do naszego, i ludzie mili, a te ulice i budynki wymuskane, jakby dopiero umyte; dzięki za lekcję; pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mario, myślę że celowo nie uczono nas w komunie o takich rzeczach, aby podtrzymywać mit "złego Niemca" i "dobrego Polaka". Wszak systemy totalitarne oparte są na filozofii nienawiści. A potem już nikt nie zadbał o prawdę historyczną. Nie odkręcimy tego, jeśli nie będziemy bezpośrednio dotykać tych kwestii, a potem po prostu trzeba mówić o nich jak najwięcej.

      Usuń
  3. No wstyd... Tego właśnie powinno się uczyć dzieciaki na lekcjach historii albo wychowania obywatelskiego.
    Wędrówki wspaniałe. pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Napisz - bo to bardzo interesujące - czy te dwujęzyczne napisy występują tylko w komunikatach "oficjalnych": tablicach z nazwami miejscowości, ulic i drogowskazami - czy też np. także w jakichś komunikatach "prywatnych": reklamach, nazwach firm, ogłoszeniach?

    Dlaczego pytam? Jeżdżąc co jakiś czas do Czech, mijam na Opolszczyźnie takie miejscowości jak "Chronstau", "Dembiohammer" - i zawsze mnie ciekawiło, jak to jest: tamtejszych Niemców boli, jeśli ich wieś tylko po polsku się nazywa - a jak sami dla siebie reklamują na płocie "filmowanie wesel" (to nie jest usługa, z której mogliby chcieć skorzystać przejezdni...) - robią to po polsku... Takie mi się to wydało - hmm - nieautentyczne..?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Otóż właśnie za Budziszynem w kierunku na zachód, na płotach widziałam reklamy i ogłoszenia typu: "czyrstwe jaje" (czy coś podobnie), czyli w tamtych rejonach na pewno podstawowym używanym językiem jest serbołużycki. W kościołach wszystkie ogłoszenia były tylko po słowiańsku.
      Natomiast kiedy tydzień wcześniej szliśmy do Budziszyna, rozmawialiśmy z mieszkańcem o dwujęzycznych nazwach, to powiedział, że akurat w tej okolicy nikt nie używa języka słowiańskiego. Urzędowo dwujęzyczne nazwy obowiązują w całej Saksonii, ale naprawdę język i kultura ta kwitnie pomiędzy Bautzen a Kamenz. Postaram się przy następnym poruszeniu tego zagadnienia przygotować jakąś mapkę.

      Usuń
    2. Z tym czerstwym to też ciekawa sprawa. U nas czerstwy w stosunku do chleba ma znaczenie negatywne (stary, twardy, wyschnięty), "choć czerstwy staruszek" to dobrze trzymający się i zdrowo wyglądający starszy człowiek, wcale nie wyschnięty i kościsty ;).

      Właśnie z powodu "czerstwego staruszka" zainteresowałam się kiedyś tym słówkiem.

      W innych krajach słowiańskich (tak jak i kiedyś w Polsce) czerstwy znaczył zdrowy, dobrze się trzymający. Stąd ogłoszenie typu "czerstwe jaje" budzi w nas, Polakach raczej negatywne skojarzenie a nie taki jest zamiar ogłoszeniodawcy.

      A "wutroba" w języku Serbołużyczan znaczy serce, więc się nie przewidziałaś :) Ciekawe skąd wzięło się takie przeinaczenie w nazwie tego organu. Pozdrawiam :)

      Usuń
    3. Tak, ze znaczeniem słowa "czerstwy" już się wcześniej spotkałam, ale ta "wutroba" mnie załatwiła :-) Pewnie stąd się wzięło powiedzenie: "leży mi coś na wątrobie" :-)

      Usuń
  5. Wschodnie rejony Niemiec zawsze niosły dla mnie jakąś magię, ale to też jedynie uczucie wyniesione z literatury, bo nigdy tam nie byłam. Cieszę się, że w tych miejscach wciąż widać polsko brzmiące słowa, kolory. Tak miło jakoś :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak będziesz miała kiedyś okazję, to naprawdę warto zatrzymać się w Budziszynie. Gdyby nie ten niemiecki porządek to człowiek czuje się, jak w domu :-) Nawet ratusz jest podobny do naszych dolnośląskich.

      Usuń
  6. Napis mowi w tlumaczeniu: na poczatku bylo slowo. Zapis chyba starocerkiewno-slowianski.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A jak odczytujesz to pierwsze słowo? Jak ono brzmi? Bo z tym nikt z naszej wędrówki nie dał sobie rady.

      Usuń
    2. pierwsze normalnie: 'iskoni'.
      gorzej z drugim :P
      całość brzmi mniej-więcej: 'iskoni bia słowo'

      zapis normalny, cyrylicą.

      Usuń
    3. No dobra, ten wpis zaskoczył mnie bardzo. To naprawdę wstyd, że, mieszkając tak blisko, nie miałam bladego pojęcia, że język łużycki (jeszcze) istnieje! I jest żywy, i w ciągłym użytku.

      Usuń
    4. Piratka- dzięki :-)

      A Mama Kangurzyca jest z naszych okolic? :-)

      Usuń
    5. Owszem :D Z miasta powiatowego ;)

      Usuń
  7. Wiesz, taką dwujęzyczność spotykam na Kaszubach (chociaż tu to coś nieco innego) i przyznam szczerze, że bardzo mnie to drażni, ale to dłuższa historia. Nie pochodzę z Kaszub i mam pewien dystans, raczej trzeźwe spohrzenie.
    Ale to, co napisałaś na terenach niemieckich chwyta za serce. Najsmutniejsze jest, że tam nikt sie tego nie wstydzi, że jest to pielęgnowane, naturalne, oczywiste. A gdyby u nas szukać związków, czy wspólnych mianowników od razu byłaby blokada bo to niemieckie. Niestety dziedzictwo powojenne, pokomunistyczne jest zbyt silnie zakorzenione. Nadal w szkolach często uogólnia się Niemców w odniesieniu do II wojny i historycznej przeszłości.
    Gdy czytałam Twój wpis to skojarzyła mi się moja wyprawa do Wilna. Przepięne miejsce, nie czas na chwalenie uroków. Śladów polskości wiele. Jednak młodzi ludzie, wychowywani w poczuciu krzywdy uczynionej przez Polaków są dla nas często nieprzyjemni. Spotkaliśmy sie z ignorancją zapytań, złą obsługą w kawiarni czy restauracji. Oczywiście było tez wiele miłych gestów, ale to od tych starszych ludzi.

    Wracając do wędrówki. Piękne miejsce, nie byłam, ale warto. Też chciałabym dożyć takiej dbałości o domostwa, o każdy dom, płot, kapliczkę i to, co nas otacza. Podróżując po Polsce można zauważyć, że niektóre gospodarstwa czy domostwa sa wymuskane, jednak giną w powodzi śmiciu, brudu, zaniedbania. Daleko nam zatem do standardów sąsiadów, niestety.
    Proszę, jak smutne refleksje:(
    Dzięki za wspaniały wpis!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na szczęście istnieje takie zjawisko, jak naśladownictwo. Jak jeden człowiek we wsi wypieści swój dom, zaraz znajdzie się sąsiad, który pozazdrości i będzie chciał mieć tak samo. Obserwuję to od wielu lat. Tego typu zazdrość, twórczą, żeby nie powiedzieć, gorąco popieram :-)

      Usuń
    2. "Wiesz, taką dwujęzyczność spotykam na Kaszubach (chociaż tu to coś nieco innego) i przyznam szczerze, że bardzo mnie to drażni, ale to dłuższa historia." - tak, na Kaszubach są nazwy miejscowości w języku polskim i kaszubskim. Co Cię w tym drażni? I dlaczego to coś innego w porównaniu z Serbołużyczanami?

      Usuń
  8. Wspaniała lekcja historii Riannon. Dziękuję. W Niemczech byłam kilkakrotnie, raz na trochę dłużej, ponad pół roku, i zachwyciła mnie gospodarność i zorganizowanie Niemców i najbardziej jest to widoczne w małych miejscowościach, które pozostały niemieckie. W dużych miastach,takich jak Berlin, a tam głównie przebywałam widać już duży wpływ imigrantów, zwłaszcza z krajów arabskich. Zupełnie nie pasujących kulturą i zachowaniem do Niemców. Serdecznie pozdrawiam i życzę dalszych ciekawych wypraw.

    OdpowiedzUsuń
  9. Czemu nieśmiało, trzeba śmiało przekazywać dobre informacje :-) Bardzo dziękuję :-*

    OdpowiedzUsuń
  10. Witaj Riannon,miło mi Cię spotkać ponownie.Dwa razy razem wędrowałyśmy po Górnych Łużycach,szlakiem św.Jakuba i Drogą Królewską.Cieszę się więc,że mogę też poczytać o tym u Ciebie,bo ja w porównaniu z Tobą piszę koszmarnie...
    Mam małą prośbę-"Serbołużyczanie" to nie Serbowie łużyccy.Kiedyś ktoś mi to wytknął,więc proszę byś to zmieniła.
    Pozdrawiam cieplutko z Lubania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam serdecznie. Bardzo się cieszę i dziękuję, że do mnie zajrzałaś :-)
      Wg mojej wiedzy oraz informacji zawartych w słownikach:

      http://pl.wikipedia.org/wiki/Serbo%C5%82u%C5%BCyczanie

      termin ten jest używany zamiennie, zatem odnosi się do tej samej grupy ludzi. Jeżeli jest inaczej, proszę o wyjaśnienie, czym różnią się te dwa pojęcia i do jakich grup etnicznych się odnoszą?

      Usuń
  11. Ątr(jer tylni) to po prasłowiańsku "wnętrze", czyli wątroba to po prostu część z wnętrzności, a zatem możliwe jest różne znaczenie w poszczególnych językach słowiańskich. Napis brzmi "iskoni bie słowo" - w drugim słowie samogłoska to jat', która w językach słowiańskich ma różne kontynuacje fonetyczne, a oznacza "na początku, pierwotnie, pierwsze było słowo"
    Pozdrawiam, Ewa

    OdpowiedzUsuń
  12. PS. Poprzedni komentarz dodałam omyłkowo z konta mojego dziecka, skądinąd slawisty ;-)
    Ewa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ewo! Bardzo dziękuję za pomoc i wyjaśnienie. Nie ma to jak profesjonaliści :-) Ściskam :-*

      Usuń