Jestem pewna, że w giminnych instytucjach mamy opinię dwóch wariatów, po których nie wiadomo, czego się spodziewać. Istnieje też fobia miejscowych urzędników w stosunku do ludzi z miasta. Bo nie wiadomo, kto to w zasadzie jest, jakie ma znajomości w tym Wrocławiu, po co w ogóle tu przyjechał, a może szpieg jakiś, a może jehowita, albo tfu, tfu, wybacz dobry boże, ateista-satanista. Bo co myśleć o takich, co ani razu nie stawili się na sprzątaniu kościoła, flaszki też nie postawili, ani na ławeczce przy piwku nie usiedli? Lepiej się od takich trzymać z daleka, tylko co zrobić, jak wariaty same przyjdą ze sprawą do urzędu?
Nie jesteśmy awanturnikami, nie uważamy, że wszystko się nam od życia należy, ale znamy swoje prawa i obowiązki urzędników. Kiedy trzeci raz (po niezliczonej ilości wykonanych telefonów) przyszłam parę lat temu z prośbą o pozwolenie na wycinkę zagrażających naszemu życiu topól, ze spokojnej, wycofanej, życzliwej Riannon wyszła suka alfa. Urzędniczka, spokojnie popijając herbatkę, bezczelnie na moją stanowczą już prośbę odparła, iż nie ma czasu zająć się naszym problemem. I to był wielki błąd. Riannon urządziła w wydziale piekło, zakończone oficjalną skargą do burmistrza. Sądząc po nerwowych reakcjach na nasz widok, do dziś pamiętają ten incydent. Ja też pamiętam, bo nie sądzę, abym kiedykolwiek tak strasznie się darła (ale zaznaczam, że merytorycznie) w jakimś urzędzie. Zapewne też dlatego, że profilaktycznie wszelkie sprawy załatwia opanowany i bardziej psychicznie zrównoważony chłop.
W tym roku, po wiosennych roztopach, zatkał się przepływ pod drogą obok naszego domu. Po każdych opadach powstawały po obu stronach drogi mniejsze lub większe jeziorka, a podczas większych opadów, prawdziwa rzeka płynęła drogą. Znając realia, Chłop z sąsiadem postanowili sami przepchać przepust, ale okazało się to bez ciężkiego sprzętu niewykonalne.
Nad przepustem dumała pani sołtys, kiwał się radny Rysio. W końcu umyślili, aby winą obarczyć lesników, którzy rzekomo zarwali przepust przy okazji zwózki drewna. Pomijając fakt, iż żadne drzewo nie jest tędy zwożone, przepust zarwany nie był, tylko zapchany mułem. Leśnicy oddali więc obowiązek usunięcia problemu ponownie do Urzędu Gminy.
Radny Rysio uporczywie też twierdził, że to nasza wina, gdyż liście z wierzby rosnącej na posesji, zapchały rurę. Wtedy zaczęłam intensywnie przyglądać się radnemu Rysiowi, analizując tym samym jego poziom intelektualny. Wierzba bowiem rośnie po drugiej stronie zapchanego przepustu, na niższym niż wylot rury poziomie. Rysio, objęty jak mniemam za młodu obowiązkiem szkolnym, nie zetknął się najwyraźniej z prawem grawitacji.
Zatkany przepust średnio uperdliwał nam życie, zalewał wprawdzie kawałek ogrodu, ale i tak nie miałam wówczas weny, aby tę część posesji ogarniać. Przyglądaliśmy się więc spokojnie, jak urzędnicy załatwią tę mokrą robotę. Trwało to równe cztery miesiace. Potrwałoby dłużej, ale sąsiedzi potruli się, gdyż zalało im ujęcie wody w studni. Znów załatwienie prostej sprawy zakończyło się karczemną awanturą, tym razem zrobioną przez sąsiadów, straszeniem złożenia zawiadomienia do sanepidu, powiadomienia wszystkich świętych oraz księdza proboszcza. Na drugi dzień przyjechała koparka, problem rozwiązano w kilkadziesiąt minut.
Czego to uczy ludzi? Może po prostu właśnie tak należy z urzędnikami rozmawiać?
Po numerze, jaki z Chłopem wycięliśmy w sprawie przejęcia drogi od powiatu przez gminę (z odpowiednim pismem do Starosty Powiatowego) oraz wystawienia niezależnego kandydata na radnego, włodarze i urzędnicy za bardzo nie wiedzą, jak nas traktować i co z nami zrobić? Pupilami burmistrza nie jesteśmy, nie mamy codziennie, tak jak pani sołtys, odśnieżonej od bladego świtu drogi. Nawiasem mówiąc, co to za polityka, że puszcza się pług do wsi z nakazem odśnieżenia tylko dojazdu do sołtysa mieszkającego na samym początku miejscowości? Gdzie tu logika, gdy po telefonicznej lub osobistej awanturze, trzeba pług fatygować jeszcze raz z oddalonego o 6 km miasteczka, by odśnieżył całą resztę?
Ów przydługi wstęp, obrazujący nasze relacje z miejscowymi decydentami, miał wyjaśnić, dlaczego przedwczoraj, po pierwszej telefonicznej kulturalnej rozmowie, wieczorem zostaliśmy na powrót połączeni ze światem zewnętrznym. Wariatów najwyraźniej lepiej nie drażnić, bo nie wiadomo, do kogo jeszcze napiszą i co zrobią. I słusznie rozumują owi decydenci, bo mamy jeszcze na nich kilka „bacików” w zanadrzu. Myślę, że groźba złożenia powiadomienia do prokuratury o stworzeniu zagrożenia dla zdrowia i życia poprzez uniemożliwienie dojazdu do nas pogotowia lub straży pożarnej, powinna wywołać spodziewany efekt. W końcu dom jest drewniany, w sezonie grzewczym narażony na pożar, a my używamy na co dzień takich sprzętów jak piła łańcuchowa czy siekiera. Można też spaść ze stromych schodów.
Dobrze się stało, że Chłop skutecznie zadzwonił z interwencją, gdyż wczoraj od rana w mediach ostrzegali przed kolejnymi śnieżycami, wybitnie obfitymi w naszym regionie. Długo się nie zastanawialiśmy, założyliśmy łańcuchy na koła auta i ruszyliśmy uzupełnić zapasy.
Do domu dotarliśmy na godzinę przed zawieją. To już nie był spokojny, wywołujący senność i uczucie rozleniwienia niż genueński. To była jakaś koszmarna wschodnia zołza wywołująca irytację i pobudzenie. Przyniosła wraz z huraganowym wschodnim wiatrem kilkunastostopniowe mrozy oraz tak obfity śnieg, że ten z poniedziałku jakby nie istniał.
Jednym słowem, znów odcięło nas od świata, ale szczęściem zaopatrzyliśmy się w świeże zapasy. Możemy obecnie, w stanie relaksu, słuchać apokaliptycznych wieści z dróg regionu i z samego Wrocławia.
Pojawiają się wyrazy zaniepokojenia i współczucia odnośnie naszej sytuacji. Ja uważam, że mamy bardzo komfortowe warunki. No, może małą niewygodą jest fakt, że zapomniałam kupić puszkę kukurydzy i nie mam jak po nią wyskoczyć, ale to przydarza mi się we wszystkie pory roku. Nie będę po puszkę kukurydzy jechała 6 km do miasteczka również latem.
My współczujemy i niepokoimy się o naszych przyjaciół i rodzinę w mieście, którzy codziennie muszą dostać się do pracy, a potem do domu. Stoją w kilometrowych korkach, tracą godziny cennego czasu, w zimnie, w nerwach, w ciemnościach, lub z powodu paraliżu komunikacji, idą piechotą po pośniegowym błocie, w zaspach, w kilkunastostopniowym mrozie.
My, w ten ciężki czas, remontujemy sypialnię i motywujemy się smakowitymi daniami z różnych stron świata.
Japońskie sushi z akcentem staropolskim, gdyż jako farszu użyłam śledzi w occie. Absolutna rewelacja, brak mi słów. Z okazji przybycia niżu genueńskiego zrobiłam tę japońsko-polską ucztę aż dwa razy.
kolejne słowiańskie danie. Czeskie knedliczki z kajzerek okraszone boczuniem (okradłam dzięcioła) oraz kapustą kiszoną.
Dziś Riannon podała staropolskiego (poważnie) kurczaka z nadzianką. Tak się na niego zasadziliśmy, że nikt nie pomyślał o cyknięciu jego pamiątkowej fotki :-)
W niedzielę mamy w naszej gminie dogrywkę wyborczą. Ostatecznie rozstrzygną się losy osoby burmistrza. Z powodu aury i obsuwu w odśnieżaniu, istnieje niebezpieczeństwo, że nie damy rady pojechać 6 km do okręgowej urny wyborczej. Jak na wariata przystało, Chłop powiedział, że nie podaruje. W najgorszym wypadku założy baranicę, weźmie kostur w jedną rękę, w drugą rękę babę i pójdzie zagłosować, choćby miał brnąć dzień przez śniegi :-)
No żeby to licho wzięło, tyle się napisałam i wszystko gdzieś sobie pomknęło :)
OdpowiedzUsuńOj dużo bym dała by zobaczyć Was jak maszerujecie na wybory :)
A pana Rysia to chyba pokocham za jego zdolności jako "rozweselacza" :)
Aż dziw że pan Rysio w większą politykę nie wskoczył bo zadatki ma:) pozdrawiam dwoje wariatów:)))
OdpowiedzUsuńMirko, uwierz mi, ja nie chcę brnąć przez śniegi, zamiecie i zawieje tylko po to, aby krzyżyk postawić, ale jak znam Chłopa i siebie, to faktycznie tak zrobimy :-) Jak na wariatów przystało :-)
OdpowiedzUsuńA z tym Ryśkiem, to naprawdę byłoby śmiesznie, gdyby to nie działo się w rzeczywistości :-)
Zawrócony- Jak Rysiek awansuje na parlamentarzystę, to ja jestem gotowa porzucić mój kochany dom i udać się na emigrację daleko poza kraj :-(((
Pozdrawiam spod nowych zwałów śniegu :-)
Eeee, do weekendu ma przyjść ocieplenie, nie będziesz miała wymówki ;-)
OdpowiedzUsuńDobrze, że Ci pod śniegiem humor dopisuje, pozdrawiam!
He, he... humor dopisuje, póki jest żarcie i prąd. Przed chwilą próbował mi zepsuć humor chłop nie chcąc podgrzać wody do kąpieli. Mówi, że szkoda drewna, bo ciężki mróz i trzeba się skupić na ogrzaniu chałupy. Ale nie ze mną takie numery. Woda się grzeje :-)
OdpowiedzUsuńasjah- niech przyjdzie to ocieplenie. Śnieg niech sobie leży, ale niech mrozy pójdą precz. Jestem ciepłolubna. Plus dziewiętnaście stopni w sypialni to dla mnie męka. Normalnie egzystuję od 21 st. Pies za to jest szczęśliwy, a my spokojnie nocki przesypiamy, bo nie dyszy nam i nie mlaska za uszami :-)
+19? To ja się do Ciebie przeprowadzam! U mnie teraz jet 18, bo pięć osób siedzi w pokoju i grzeje, jak wstawałam rano miałam 16 na plusie ;-)
OdpowiedzUsuńE, to u mnie wypas w takim razie. Tym bardziej nie mam co narzekać. Rano, przy zamkniętych całą noc w sypialni drzwiach (mam dwa, można u mnie po mieszkaniu rowerem dookoła jeździć :-) było i 20 st na plusie. Mam po prostu bardzo duży dom i siłą rzeczy to ciepło trochę migruje, gdy wszystkie pokoje pootwierane. Można się wprowadzać, w pokojach gościnnych jeszcze cieplej, bo tam są grubaśne, kamienne ściany. U nas na górze jest pruski mur, dlatego trudniej utrzymać temperaturę. Jedyny problem jest taki, że ciężko teraz do nas dotrzeć. Może w rakietach śniegowych, na nartach, albo pługiem? :-)))
OdpowiedzUsuńJa tylko na chwilkę, bo dopiero wróciłam z II zmiany (jest godz.24 niemalże)śniegi i zawierucha skutecznie opóźniają mi powroty do ciepłego domku :/.
OdpowiedzUsuńAle odbiegłam od tematu, a miałam rzec,że czytałam w mądrej książce,że sushi je się na raz.Znaczy bez krojenia i podgryzania.A patrząc na Twoją fotkę będzie to baaaardzo duży i niesamowicie apetyczny raz ;-)))).
Ps.Dzisiaj w nocy było -19, w związku z czym pozdrawiam podwójnie gorrrąco i serdecznie!
Kontrolerko- nie miałam pojęcia, że nie można gryźć sushi. Wiem tylko, że nie wolno używać do jedzenia ostrych i metalowych przedmiotów. Wsuwamy paluchami i gryziemy. Obawiam się w takim razie, że obraziłam boga sushi. Następnym razem będę wiedzieć, że mam robić mniejsze porcje :-)
OdpowiedzUsuńNie daj się zawierusze. Buziaki ślę :-)))
Już nie będę więcej powtarzać, że mamy podobnie; i zawieje z zamiecią i pies sapie i nawet własnego pana Rysia tu też mamy. To ostatni raz:)
OdpowiedzUsuńTrzymajcie się kochani, w wolnych chwilach dłubcie kosturek i pamiętajcie, że gdzieś daleko ktoś wo Was myśli!
O Was oczywiście!
OdpowiedzUsuńMagodo, dziękuję :-) Ja też teraz łapię się na myślach, "a co tam dziś dzieje się w Bieszczadach?" :-)
OdpowiedzUsuńPisz! Ja chętnie poczytam o tych naszych podobieństwach. I pieskowych, i zawiejowych i Rysiowych nawet. Bardzo miło jest znaleźć kogoś z podobnymi doświadczeniami, czasem w trudnych chwilach świadomość tego podnosi na duchu. Cieplutkie pozdrowienia :-)))
Ujawnić się pora :) Podczytuję już jakiś czas, a niestety (jeszcze) zazwyczaj w locie :)
OdpowiedzUsuńJestem zauroczona, choć chyba poprawniej byłoby napisać sfiksowana na punkcie starych domów, też zamierzam porzucić moje obecne miejsce zamieszkania w mieście i osiąść w starym domu w małej wsi - remont trwa, ale na razie to niekończąca się opowieść...
Wasz dom cudny, region w którym mieszkacie także ;)
Serdeczne pozdrowienia!
Witaj Anando :-) Dziękuję za ciepłe słowa, będę bardzo mocno trzymać kciuki za powodzenie Waszego przedsięwzięcia. Marzenia się spełniają, na pewno któregoś dnia doczekasz się tego momentu :-) I niech to będzie prędzej, niż później, czego z całego serca Ci życzę. Buziaki :-)
OdpowiedzUsuńHmmm.... Czyli że brak odśnieżonej drogi (drugą zimę z rzędu...) to zagrożenie dla życia i zdrowia..? Ech, jakoś wątpię, żeby sąd w to uwierzył! W końcu - jesteśmy młodzi i zdrowi, a jak się nam nie podoba, to zawsze możemy się wynieść w cholerę i gminnej władzy d...y nie zawracać jakimiś duperelami! A już szczyt bezczelności reprezentuje lokalna firma - rzekomo - wywożąca śmieci, która nigdy przez prawie dwa lata się jeszcze u nas nie zjawiła, ale rachunek przesyła regularnie co miesiąc... Oczywiście: nie mam najmniejszego zamiaru takich rachunków płacić, bo i po co..?
OdpowiedzUsuńPewnie w takim wypadku sąd umorzyłby sprawę, ale wcześniej prokuratura musiałaby wykonać jakieś czynności. Sama świadomość, że firmą interesuje się prokurator mogłaby wywołać reakcje bardziej paniczne, niż pojawienie się diabła w miasteczku :-) Inną sprawą jest, że jeśli jakiś staruszek we wsi dostanie zawału, a karetka nie będzie mogła do niego dojechać i udowodnią, że pług we wsi był, ale odśnieżył tylko sołtysce drogę do pracy, może spowodować już konkretne wzięcie za dupę ową firmę.
OdpowiedzUsuńI uważam, że na coś płacimy te podatki. Na tyle mnie obciążają, że chciałabym widzieć przynajmniej sens i wierzyć, że za to gmina się jakoś tam mną opiekuje.
Ze śmieciami mamy identycznie, jak Ty. Nawiasem mówiąc, to ta sama firma, co ma odśnieżać.
Mówisz, że młodzi i zdrowi? To czemu mnie stale w kościach strzyka, hę? ;-))))
Nas autochtoni od razu uprzedzili, żeby do Gminy nawet nie zaglądać, bo "szkoda czasu i nerw". I co? Okazuje się, że jakoś te nasze "bałkany" bez gminy przyzwoicie funkcjonują. Same z siebie. :) Jeżeli zaś chodzi o "ostateczną instancję" (czyli "wszystkich świętych i Księdza Proboszcza" :D ) to zostaje nam tylko pierwszy człon. Ksiądz Proboszcz dojeżdża raz w tygodniu. Pozdrawiam serdecznie. Rado
OdpowiedzUsuńDo nas ksiądz proboszcz przyjeżdża tylko po kopertę raz do roku ;-) Poza tym trzeba samemu za nim ganiać-rezyduje 4 km od nas. My na szczęście nie mamy takiej potrzeby, aby go poszukiwać :-)
OdpowiedzUsuń