Wraz z nadejściem jesieni mój babski oranizm domaga się kalorii. Bowiem baba latem żywi się trawką (kapusta), korzonkami (nie wiem, co tu wpasować*) i jakąś minimalną ilością białka (średnio 2 skrzydełka dziennie). Baba nie do końca czyni to z próżności, ale przede wszystkim z wysokiego poczucia estetyki. Baba bowiem uwielbia latem biegać po Tuskulum i okolicach jak najmniej ubrana, ot tak tylko, aby nie gorszyć swym widokiem przypadkowych widzów. Czasem gorszy, jak napatoczy się ktoś nieproszony! Istnieją istoty płci obojga, które bezkrytycznie podchodzą do kwestii swojego sadełka. Obłudnie mówimy-"mają rację, nie wygląd świadczy o człowieku". "Ale im dobrze, nie mają kompleksów". A w domowym zaciszu szepczemy do swoich dwulicowych uszu (czy uszy mogą mieć dwa lica?)- "ale raszpla", "ale pulchra", "że też wstydu nie ma". Podmiot liryczny, nie życzyłby sobie nigdy w życiu takich komentarzy. Baba więc wiosną zaciska zęby i nie spocznie, póki nie osiągnie rozmiaru 38. I na zdrowie jej to wychodzi. Jesienią jednak organizm baby wrzeszczy-"chcemy sadełka, chcemy na zimę grzania". I tak do marca baba o rozmiar przyrasta. I koło się zamyka niczym wąż orojboros, czy jak mu tam, zjadający własny ogon. Nawet porównania mam kulinarne.
Jesienią więc odwiedzam Wasze blogi kulinarne, szperam w poszukiwaniu inspiracji, innego pomyslu na produkty. Gdyż zimą za wiele w Tuskulum się nie dzieje i babie włącza się instynkt karmicielki połączony z uwielbieniem do eksperymentowania.
O tej porze w Tuskulum rozpczyna się sezon na owoce. Dziś odezwały się do mnie maliny na krzakach, wręcz krzyczały- "zrób z nas soki!" Obok zawtórowały im jeżyny-piękne duże, czarne owoce. "Zerwij nas wreszcie i zrób coś!!!" Jeśli myślicie, że jestem obłąkana i rozmawiam z owocami, to jeszcze nic. Na pewno kiedyś pojawi się dialog z moimi zwierzętami :-) To dopiero będzie :-)))
W odróżnieniu od Chłopa, mam średnie zamiłowanie do zbieractwa. Poza tym tylko on pije te soczki, dzięki czemu od 10 lat nie zachorował na żadną grypę. Ja ich nie piję i mnie regularnie powala. Pomijając kwestie smaku (nie lubię słodkiego), gdybym piła, miałabym wiosną 2 rozmiary sadełka do zrzucenia. Wysłałam więc Chłopa z garnuszkiem w malinowy chruśniak i popełniłam rzecz, której nie znoszę- zrobiłam kilka słoiczków tuskulańskiego malinowego soku. Jeśli jeżyny jutro również upierdliwie będą wrzeczeć (może spadnie deszcz, wówczas ich nie słychać :-) ciąg dalszy soczków nastąpi.
Zdjęć nie będzie, gdyż nie mam płótna, aby te słoiczki ozdobić, drukarka się zbuntowała, etykietek więc też nie mam. Nadrobię to wkrótce, bo skoro tak się poświęcam nad tymi soczkami, to przynajmniej pierdyknę na nich jakiś dekor!
Wracam do Waszych kulinarnych blogów, poszukam inspiracji, ale najpierw chyba coś wrzucę na ząb, bom zgłodniała od tego postu. Może "wpisu", bo słowo "post" w tym kontekście nie jest na miejscu.
* Po wrąbaniu kabanosa (a nawet dwóch) wzrósł poziom glukozy w babie tak, że przypomniała sobie, iż korzeniem jest marchewka!!!
O mnie
- Riannon z Dworu Feillów
- Kobieta wciąż zadziwiona otaczającym ją światem. Z wykształcenia archeolog, z wyboru Wolny Człowiek i Kustosz we własnym Muzeum. Z urodzenia Wrocławianka, z wyboru mieszkanka małej wsi. Na pytania miejskich kolegów: "co ty robisz do licha na tej wsi"??? odpowiada: "żyję!!!". Zawsze niepokorna i pozostanie taką do śmierci. Wyznaje w życiu maksymę: "Ludzie posłuszni żyją, aby spełniać oczekiwania innych. Nieposłuszni realizują swoje marzenia". Kobieta owa ma wciąż wiele pomysłów, które uparcie realizuje na powyższej zasadzie. Posiadaczka 2 psów i 1 Chłopa. Chce się dzielić z ludźmi swoim kawałkiem życia prowadząc Gospodarstwo Agroturystyczne, Muzeum Dwór Feillów oraz Hodowlę Psów Rasy Golden Retriever.
niedziela, 12 września 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz