O mnie

Moje zdjęcie
Kobieta wciąż zadziwiona otaczającym ją światem. Z wykształcenia archeolog, z wyboru Wolny Człowiek i Kustosz we własnym Muzeum. Z urodzenia Wrocławianka, z wyboru mieszkanka małej wsi. Na pytania miejskich kolegów: "co ty robisz do licha na tej wsi"??? odpowiada: "żyję!!!". Zawsze niepokorna i pozostanie taką do śmierci. Wyznaje w życiu maksymę: "Ludzie posłuszni żyją, aby spełniać oczekiwania innych. Nieposłuszni realizują swoje marzenia". Kobieta owa ma wciąż wiele pomysłów, które uparcie realizuje na powyższej zasadzie. Posiadaczka 2 psów i 1 Chłopa. Chce się dzielić z ludźmi swoim kawałkiem życia prowadząc Gospodarstwo Agroturystyczne, Muzeum Dwór Feillów oraz Hodowlę Psów Rasy Golden Retriever.

piątek, 24 września 2010

Anakonda w kiblu.

Baba to baba i nic na to nie można poradzić. Jej estrogeny domagają się dokarmiania. A karmi się je kolorowymi pisemkami zgodnie z gustem i poziomem intelektualnym owych estrogenów. Nie dziwi więc fakt ilości tego typu gazetek na rynku.


Moje estrogeny co miesiąc przeżuwają Glamour. A to z powodu niskiej zawartości plotek i sporej ilości informacji na temat trendów, nowości w kosmetykach, etc. Przeglądam Glamour prewencyjnie, aby któregoś pięknego dnia nie obudzić się "z ręką w nocniku" z przekonaniem, że nie rozumiem współczesnego świata. Aby nadążać również za innymi dziedzinami, nawiasem mówiąc, prenumeruję od kilkunastu lat Wiedzę i Życie-polecam. Takie podstarzałe, zagubione, estrogeny są łatwym łupem dla wszelkiej maści ekstremistów, z Ojcem Dyrektorem na czele. Na razie jednak płynę z prądem dziejów starając się jak najmniej używać słów „za moich czasów to...”

Wertując wczoraj wieczorem informacje o nowościach w kosmetyce, wstrząsnęły mną dwa produkty, których nazw nie podam ze zrozumiałych powodów. Po pierwsze nie będę robić im reklamy, a po drugie nie mam pewności, czy siedząc w pierdlu za zniesławienie, pozwolą mi pisać bloga. Oto opis jednego z produktów:

„Zero stresu. Wiesz, że stres ma wpływ na zmiany łojotokowe? Gama produktów z serii bla, bla bla... neutralizuje substancje stymulujące produkcję sebum. Wypróbuj wodę micelarną. Cena za 500 ml-73 zl.”

Ja cież pierdzieleż! Pół litra wody za siedem dyszek?! Najlepiej przy tym zasypać blond estrogeny pojęciami jakiejś elekroferezy i estrogeny kupią, bo zawsze były kiepskie z fizyki. Im coś mądrzej brzmi, tym łatwiej manipulować estrogenami. Woda micelarna, nie ważne, czy przed, czy po tajemniczej elektroferezie kapilarnej, cokolwiek to oznacza, podsunęła mi pomysł na opatentowanie własnej wody tuskularnej. Działanie uspokajające poświadczone opinią turystów, którzy i tak podejrzewają, że dosypujemy coś do naszej wody. Za darmoszkę możemy ją zelektroferezować, zelektryfikować, zjonizować, zelektrolizować, zjontoferezować, a nawet wylać przed użyciem.

Ale to jeszcze nic w prównaniu z następnym kosmetykiem. „Moc mocznika. Chociaz nazwa mocznik nie brzmi najlepiej, jest to jeden ze składników płaszcza wodno-lipidowego. Zawarty w produktach myjących dodatkowo chroni skórę przed wysuszeniem. Kremowy żel do mycia 5% UREA. Cena 31 zl.”

Tu mnie zatkało. Owszem, wchodzi on w skład owego płaszacza, ale podług mojej wiedzy, jest produktem przemiany materii, który natychmiast musi być usunięty z organizmu. Zwiększając jego stężenie w organizmie, narażamy się na obciążenie nerek i uszkodzenie mózgu.
W tym miejscu uprzejmie prosi się zwolenników urynoterapii o niezamieszczanie komentarzy.

I oczywiście, kosmetyk ów natchnął mnie do rozkręcenia własnego biznesiku. Przepis na sukces finansowy:

-Inwestujemy w dwa piwka
-Wydalamy UREA, którą to każdy z nas produkuje w znacznych ilościach,a po piwku, to ho ho (a ileż jeszcze witamin i białek z tego piwka. A co, ma się zmarnować?)
-Rozcieńczamy do roztworu 5%
-Sprzedajemy choćby po 1 zl za litr
-Liczymy zyski
-Kupujemy następne dwa piwka... i tak dalej... i tak dalej...
Tych, którzy wytrwali w lekturze informuję, że właśnie dojechałam w swoich rozważaniach do tytułowej anakondy. Życie bowiem również funduje nam różnego rodzaju absurdy.

Kilka dni temu zelektryzowała mnie informacja, że w kibelku jednego z wrocławskich mieszkań znaleziono anakondę. Spróbowałam to sobie wyobrazić. Budzę się rano, zaspana otwieram klapkę, a tu... dwa metry anakondy! Jaka jest pierwsza moja myśl? A to już zależy od sytuacji:

-Jezus Maria, za dużo chyba wczoraj wypiłam” albo:
-Jesus Maria, jakie grzybki wczoraj jadłam?

A co dzieje się pomiędzy odryciem znaleziska i podaniem do publicznej wiadomości informacji o tym fakcie? Jakie do licha są procedury, gdy znajdzie się anakondę w kiblu?! Dzwoni się na policję, do zoo czy do szpitala psychiatrycznego?

Zaskakują mnie w życiu również dedykowane jakimś abstrakcyjnym rzeczom dni w roku. Rozumiem Dzień Babci, Dziecka, Górnika, a nawet Babci Klozetowej. Dzień Bez Samochodu ignoruję, bo na wsi nie ma komunikacji miejskiej, na rower już zdrowie nie pozwala, a bryczki konne jak na złość odeszły w zapomnienie. Rozumiem Dzień Bez Papierosa, choć gdy go ogłaszają, mam ochotę nie wiem, czemu „kopsnąć szluga” pomimo, że nigdy nie paliłam. W Dzień Bez Telefonu Komórkowego rozesłałam SMS-y do przyjaciół informujące ich o tym święcie. W Dzień Bez Alkoholu wypiłam za to. Jak natomiast mam się zachować, gdy ogłaszają „Dzień Ochrony Warstwy Ozonowej”??? Czy mam sobie, Chłopu i moim zwierzętom wetknąć korki w tyłki, aby puszczane bąki metanowe właśnie tego dnia nie rozrzedzały ozonu? Co mam zrobić, gdy ogłaszają dzień sąsiada? Czy pójść do Stacha na jednego?

Ale prawdziwym wyzwaniem był dla mnie „Dzień Toalety”. Moja wyobraźnia się poddała. Ale o co chodzi? Czy mam nie korzystać w tym czasie z kibelka i załatwiać potrzeby za stodołą, jak to bywało w czasach starożytnych? A może powinnam w tym dniu oblecieć ze ścierą wszystkie toalety, jakie napotkam na swojej drodze? Może powinnam ozdobić je girlandą, zamontować złote haczyki, spryskać perfumą?

Zostawiam Was z tym dylematem na cały weekend. Może Wasza wyobraźnia okaże się bardziej płodną i podpowiecie coś, abyśmy w przyszłym roku byli solidnie przygotowani na „Dzień Toalety”.

9 komentarzy:

  1. Zagubiłam się w połowie Twojego posta, ale piorunem się odnalazłam.Na podłodze. Bo spadłam ze stołka ze śmiechu ;-)))
    Poczekaj, niech dojdą do tego ,że szare mydło marki "Biały Jeleń " jest antidotum na wszelakie pryszcze,syfy i inne cholery, a cena skoczy do niebotycznej sumy.Potem jeszcze ładne opakowanie,opisany skład, najlepiej po łacinie( tak na długość rolki papieru toaletowego) i mamy nowe,ekologiczne super-hiper mydełko toaletowe.Dla jeleni.Pozdrawiam cieplutko ;-)))

    OdpowiedzUsuń
  2. Cieszę się, że dostarczyłam Ci choć trochę radości :-) A propos szarego mydła, to jakiś czas temu reklamowano pod szyldem "nowość" proszek do prania z płatkami mydlanymi. Cóż za odkrycie nowatorskie, że w mydle się pierze? Toż wiedziały o tym już chyba nasze babki, czy prababki. Podobnie, jak nowość-płyn do mycia naczyń z octem. Oto nowinka! A niby jak w epoce przed detergentami radzono sobie z tluszczem? :-)))

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja mysle, ze na Święto Toalety powinniśmy wręczyć toalecie kwiaty, można ewentualnie jakiś prezent, choć to nie jest obowiązkowe. Można uczcić ten dzień stosownym wierszykiem na rzecz toalety :)

    A dziś Dzień Grzyba :)

    Nie będę Ci zaśmiecać bloga porozsiewanymi komentarzami i napisze tutaj :)
    Zatopiłam się w Twoim świecie. Mam podobne marzenia- osiąść gdzieś na końcu świata, stworzyć azyl... eh
    Tylko, ze ja jestem dobra w teori :( realizacja mi nie wychodzi.
    Znaczy- na razie mi nie wychodzi...

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak, myślałam już o obsypaniu deski sedesowej płatkami róż :-)
    Dzień Grzyba-też dobre. Chyba będę kolekcjonować te dni, gdyż wymyślanie sposobów na uczczenie ich dostarcza mi radości.
    Agik-zaśmiecaj mi bloga gdzie tylko się da :-)
    A skoro piszesz, że na razie Ci nie wychodzi zainstalowanie się gdzieś na końcu świata, to znaczy, że poważnie o tym myślisz. Będę bardzo mocno trzymać kciuki za realizację Twoich marzeń :-) Cieplutko pozdrawiam i życzę miłego weekendu :-)

    OdpowiedzUsuń
  5. W czasach studencki często miałem święto toalety, trzymałem wtedy sedes w objęciach:)))) Głupot Ci u nas dostatek, mam podobne odczucia. Miłego weekendu:)))))

    OdpowiedzUsuń
  6. Na Dzień Toalety dziary na klapie od sracza.

    OdpowiedzUsuń
  7. Zawrócony-mnie się to zdarza jeszcze i dziś :-) Nie od nadmiaru promili, bo tego sportu już nie uprawiam-żołądek nie pozwala :-( Zdarza mi się przegiąć z żarciem. Ściskam klapkę za wyimaginowaną rączkę i recytuję do niej mantrę: już nigdy nie będę żreć po dwudziestej drugiej, już nigdy..."
    Za horyzontem: to nie jest taki abstrakcyjny pomysł, jak się na pierwszy rzut myśli wydaje. Dziary można na deseczce zrobić metodą pirografu. A że ja sobie czasem lubię coś spirografować, to pomyślę o tym poważnie :-) Dziękuję Ci, że tu do mnie wpadłaś(-eś).
    Z resztą wszystkim Wam dziękuję, że chcecie odwiedzać moją przestrzeń :-)

    OdpowiedzUsuń
  8. Eh, jakbym chciała kolekcjonować nasze rodzime absurdy, to życia by nie starczyło ;-)
    Na Dzień Toalety mam pomysł - Wieeelki bukiet róż, bogato przybrany, taki, jakie na filmach dostają divy operowe w muszli klozetowej. Strzelić fotkę i dodać jakiś tekścik, najlepiej wierszem, tylko, że ja wierszować nie potrafię ;-)
    Pozdrawiam, będę zaglądać częściej, bo to bardzo ciekawe miejsce!

    OdpowiedzUsuń
  9. Cieszę się, że Ci się podoba :-)
    Już widzę oczyma wyobraźni ten bukiet w kibelku i obiecuję, że przy jakiejś najbliższej okazji zrealizuję go i wrzucę tu fotkę :-) Bo to pomysł bardzo w moim stylu, hi hi... :-)

    OdpowiedzUsuń