Kiedy wczoraj w południe z Mantry zaczęło podciekać coś o
nieciekawej brunatno zielonej barwie, a do wieczora nie pokazały się żadne
oznaki że poród lada godzina się zacznie, pomyślałam , że chyba mogę sobie
odpuścić nocne oczekiwanie. Na 90 procent rano wylądujemy na cesarskim cięciu.
I to być może z tego samego powodu, co w zeszłym roku.
Mimo to, nockę miałam ciężką. Podświadomie oczekiwałam, aż
Chłop, który sypia przy Mantrze w gabinecie już od jakiegoś czasu, zbudzi mnie
i powie, że się zaczęło.
Rano trafiłam do weterynarza. Był sam, bez swojego
współpracownika. Szybko też zorientowałam się, że coś nie gra. Weterynarz był
podpity. Tak na wesoło. Nawet się nie zorientowałam, kiedy Mantra znalazła się
na stole i została pokrojona. Z odgłosów, jakie z siebie wydawała wynikało, że
pijany weterynarz zapomniał dać jej znieczulenia. Myślałam, że umrę słysząc jej
wycie. Raptem rach i ciach, pierwszego szczeniaka mieliśmy w rękach. Po czym
okazało się, że zapomniałam wziąć miseczki na maluchy. Jak ja je do domu
zabiorę?- martwiłam się. Zaczęłam przesukiwać gabinet wetrynaryjny, ale
znalazłam tylko jakieś pudła plastikowe przypominające wsady do lodówki. Wtem
spojrzałam przez ramię i z osłupieniem spojrzałam na rozbawionego, bredzącego
weterynarza, który trzymał w ręku macicę mojej suki. Macica nie była połączona
z żadną częścią Mantry. Zdążyłam jeszcze zobaczyć, że w macicy tkwią cztery
szczenięta i... obudziłam się zlana potem we własnym łóżku. Świtało.
Z powodu idiotycznego snu, martwiłam się o zabieg, ponieważ
ja mam zawsze sny na odwrót. Jeśli śni mi się noc przed jakimś wydarzeniem to
właśnie co ma nastąpić, na mur beton impreza się nie odbędzie. Wieszczką jestem
jednak bardzo kiepską i na szczęście, po telefonie do weterynarza i omówieniu
sytuacji, umówiliśmy się na 10 rano na przyjazd. Byliśmy bardzo zaniepokojeni
powtórką z sytuacji sprzed roku i spodziewaliśmy się nawet podobnej diagnozy-
skręt macicy.
Weterynarze byli w komplecie, wszyscy oczywiście i jak
zawsze trzeźwi. Miseczkę na maluszki wsadziłam do auta, jak tylko otwarłam rano
oczy. Postanowiłam, że tym razem nie będę chować się po kątach, tylko stawię
czoło moim lękom, czyli będę uczestniczyć w zabiegu, reanimując szczenięta.
Dziarsko przygotowałam sobie nitki do wiązania pępowin i cały warsztat do
obsługi maluchów. Mantra majaczyła i zawodziła, co było cholernie podobne do
mojego snu. Nie zawodziła jednak z bólu, ale z powodu narkozy, którą
weterynarze tak dozują, aby nie przedostała się do organizmu szczeniąt.
Zazwyczaj hodowcy mówią mi, że po cesarkach odbierają maluchy uśpione narkozą.
Nasi weterynarze podają podprogową ilość narkotyku. Suka jest na wpół świadoma,
jedynie otępiona. Nie czuje bólu, ale dociera do niej, że coś przy niej gmerają.
Zawodzi, bo ma odlot. Nasze maluchy wychodzą podczas cesarki żywotne, ruchliwe
i wrzeszczące.
Nie okazałam się jednak dzielna. Kiedy dziarsko chwyciłam
nitkę, aby obsłużyć pierwszego malca, od pierwszego spojrzenia wiedziałam, że
jest martwy i to nie od dziś. Martwe szczenię i zawodząca obok suka z macicą na
wierzchu, to za dużo, jak dla mnie. Upewniłam się, że Chłop da sobie radę (a z
jaką naukową dociekliwością i ciekawością badał ten martwy płód!), przeprosiłam
i wyszłam. Wychodząc szczypałam się, mając nadzieję, że to znów mi się śni. Nie
śniło mi się. Po 10 minutach wiedziałam, że mamy trzech silnych, zdrowych
chłopaków. Więcej płodów nie było. Ten pierwszy był również chłopaczkiem. Nie
wiadomo, z jakiej przyczyny obumarł. Może odkleił się kilka dni wcześniej od
łożyska? Takie rzeczy się zdarzają i nikt nie ma na to wpływu.
Nie wiadomo,
czemu Mantra nie miała akcji porodowej (martwy płód był pierwszy w kolejce do
wyjścia, może dlatego), w każdym razie z macicą było tym razem wszystko w
porządku. Dwukrotne komplikacje okołoporodowe pod rząd sprawiły, że nie jestem
raczej skłonna więcej jej kryć.
Trójka- liczba magiczna, święta :-)
Dzisiaj jestem nieobiektywna i zbyt nakręcona wydarzeniami,
aby do końca brać odpowiedzialność za swoje słowa. Chodzi mi o to, że rozważam,
czy po dziesięciu latach i dziewięciu miotach odchowanych pod swoim własnym
przydomkiem hodowlanym, nie zakończyć karierę hodowcy. Wiem, że porody to tylko
jeden z aspektów hodowania, niemniej jednak na tyle ważny, że powinni zabierać
się za to ludzie o większej odporności psychicznej. Z drugiej strony, nie
zwykłam była rzucać słów na wiatr i może to rzeczywiście pożegnanie z tym
rozdziałem w moim życiu? Strasznie mi z tego powodu smutno i okropnie się dziś
nad sobą rozczulam, roniąc bez przerwy łzy.
Jednym słowem, dopadła mnie depresja poporodowa.
Moja druga strona osobowości stara się depresję odłożyć na bok i cieszyć się
tym, co los nam dał. Mamy trójkę silnych brzdąców. Same Chłopy! Że mały miot?
Miałam mniejszy! Kiedyś urodziły mi się dwa szczeniaczki. Tu nie liczy się
ilość, ale jakość. Mam nadzieję, że cała trójeczka będzie zdrowo się odchowywać
i będzie pociechą zarówno dla nas, jak i przyszłych właścicieli.
Zainteresowani będą mogli śledzić niemal dzień po dniu
rozwój naszych maluchów oraz dowiadywać się o kondycję suczki na naszym blogu hodowlanym.
Jeśli już o kondycji Mantry mowa, to jest ona lepsza, niż po
naturalnym porodzie. Niemal od razu zainteresowała się michą.
Błyskawicznie też powrócił uśmiech na jej pysio :-)
Jak przeczytałam o "wesołym" weterynarzu o mało nie umarłam ze zgrozy. Dobrze, że szybko czytam i zanim trzeba było mnie reanimować, doszłam, że to był tylko sen. O Boziu! Ja się na pewno nie nadaję na hodowcę! Dlatego tez nie robiliśmy Mili hodowlanki, chociaż takie początkowo były założenia. Ale Wojtek stwierdził, że czarno widzi moje rozstania ze szczeniakami, a 12 bernach w domu jakoś nie marzy... Trzymajcie się! I nie daj się poporodowej depresji! I zdrówka dla maluchów i dzielnej mamuśki!
OdpowiedzUsuńAsia
Nie strasz więcej - osiwieję. A za Mantrę i Maluchy ucałuj w mokre nosy od nas :)
OdpowiedzUsuńKobieto, malo zawalu nie dostalam czytajac tekst, ja mam przedziwne sny ale Twoje, to jak z jakiegos horroru.
OdpowiedzUsuńRodzinka powiekszyla sie, wiec do roboty a deresje poporodowa przepedz jak najpredzej.
Jeszcze raz gratulacje dla Mantry, dzielna dziewczynka!
Bardzo rzadko miewam właśnie takie realistyczne sny i dające się opisać sny. Dzięki :-*
UsuńCieszę się razem z Wami :)
OdpowiedzUsuńKsiążkę napisz o swoich snach, bo są tak realistyczne, że wiesz... Będzie się dobrze sprzedawało :D A może i jakiś film/serial z tego zrobią ;)
Pozdrawiam i czekam na kolejne wieści oraz na listę imion całej męskiej trójki :D
witaj,
OdpowiedzUsuńu mnie na blogu chyba jest "Twój" temat
a w ogóle chyba maila napiszę zaraz, sprawdź skrzynkę
Obiecuję, że nadrobię zaległości, jak się trochę ogarnę. Nazbierało się, ale nie ucieknie ;-)
UsuńNo nie, od razu wiedziałam, że to na poczatku to musi być sen. Wcale się nie dziwię depresji poporodowej, to musi być mocne przeżycie... Może rzeczywiście czas przystopować z karierą hodowcy - choć z drugiej strony może lepiej, by tymi sprawami zajmowały się jednak osoby o odpowiedniej wrażliwości... Kosztem własnych nerwów, przyznaję... Trudna decyzja. Pozdrawiam i zdrowia życzę - wszystkim wam:)
OdpowiedzUsuńNo masz, myślałam, że zawału dostanę jak przeczytałam początek. Aleś nas wystraszyła. Depresja poporodowa minie, tak jak wróżą dziewczyny. Najważniejsze, że i Mama i trzech budrysów czują się dobrze.
OdpowiedzUsuńMoja sunia powiła końcem stycznia tylko 3 szczenięta. Pojutrze chłopczyk jedzie do kraju swoich rodziców a ja już płaczę.
Biedulka Mantra i Ty też. Wszystkiego dobrego wszystkim Wam życzę i spokojnej nocy.
Trzymaj się!
OdpowiedzUsuńKluski są cuuuudne!
Bożesz, jaki hardcore!!! Dobrze, że przeczytałam dalej, zanim dostałam zawału!
OdpowiedzUsuńNo trzymaj się, dzielna kobieto, depresja Ci minie, szczeniaczki są cudne, Mantra zdrowa... potem postanowisz, co dalej.
No i niestety - nie będzie Inkwizycji ;-)))
Anetko, jak już ktoś pisał powyżej, to nie jest odpowiednia pora na podejmowanie takich kategorycznych decyzji. Fakt, nie macie szczęścia do suczek łatwo rodzących swoje potomstwo. Z drugiej strony, przecież to nie Wasza wina, jako hodowcy robicie o wiele więcej niż trzeba. W końcu żadne szczenie nie umarło po porodzie, gdy już dużo zależało od Was. Podzielam myśl o nie kryciu więcej Mantry i szkoda, że nie urodziła się żadna panienka, która moglibyście sobie zostawić, ale wiele jest pewnie pięknych Goldenek na świecie, które godnie mogą reprezentować tuskulańską hodowlę. Kochasz to, kochasz te psy, wiec mimo tego, ile Cię to kosztuje (każdego życie wiele kosztuje niestety) nie chciałabym byś dała sobie spokój. Tyle wiesz, umiesz, znasz się na tym. Oczywiście zrobisz jak postanowisz, ale - zakończę tak jak zaczęłam - to nie czas na podejmowanie decyzji. Nie jest może w 100% różowo, ale nie jest też źle, trzej silni panowie są na świecie i to jest bardzo ważne. Pozdrawiam i ściskam serdecznie :*
OdpowiedzUsuńEeee... nie do końca tak jest. Ja właśnie jestem przyzwyczajona do naturalnych porodów. Moje suczki, prócz Mantry, zawsze rodziły naturalnie. Na 9 porodów miałam 2 cesarki. To nie jest powyżej średniej. Brałam niby pod uwagę cesarkę, ale naprawdę, ręce mi wczoraj opadły.
UsuńMarzyłam o zostawieniu sobie suczki po Mantrze.
Chodziło mi o Fionę i to, że nie mieliście z niej wielu szczeniąt (jeśli dobrze zapamiętałam), ale skoro sama mówisz, że wszystko jest w normie a nawet lepiej, to czy są powody do rezygnacji? ;)
UsuńRzeczywiście, od Fiony był tylko jeden miot, ale rodziła naturalnie. Inaczej odbiera się, jak suczka wcale nie zachodzi w ciążę, a przeżywanie porodów. Oczywiście, nie ma żadnych obiektywnych powodów do rezygnacji z hodowli. Chodzi tylko o moje emocje i odczucia indywidualne, tudzież sytuację ogólną, czyli nie mam więcej suk hodowlanych. Nie jest łatwo nabyć suczkę odpowiadającą mi genetycznie. Nie zgadzam się na rozmnażanie tylko dla samego rozmnażania.
UsuńNo ja myślę, że nikt tu nie mówi o kupowaniu na hura nowej suki, po to tylko by ją rozmnażać, to jakoś tak brzmi okrutnie i przedmiotowo.
UsuńZ Mantry (nawet przy najpomyślniejszych wiatrach) kolejne szczeniaki miałabyś dopiero w przyszłym roku, a do tego czasu kto wie co się wydarzy.
Po prostu dla mnie rezygnacja zabrzmiała jak "nigdy więcej, ani dziś, ani za rok ani za 5 lat".
Emocje - nimi nie ma się co za bardzo przejmować. Czasami są, jak wrzody na d.... i tylko patrzą jak tu nad człowiekiem zapanować.
Czytając twój wpis na początku o mało na zawałnie zeszłam... Cieszę się, że Mantra i maluszki mają się dobrze :).
OdpowiedzUsuńale czytelnikom napięcie zafundowałaś :P
OdpowiedzUsuńkluski fajne :) teraz będę niecierpliwie czekać na zdjęcia :D
spokoju życzę całej Waszej powiększonej rodzince :*
Ja też powiem za poprzedniczkami, jak zaczęłam czytać - słabość mnie dopadła, dobrze, że to tylko sen. Myśle, że dalej będziesz hodować psiaki - bo to uwielbiasz, chyba, że się mylę. Gratulacje dla Mantry, zdrowiejcie, dochodźcie do siebie. Riannon depresja poporodowa zwykle mija, jednym wcześniej, innym później :) Maluchy śliczne :)
OdpowiedzUsuńNie mylisz się. Hodowla, to jedyna moja aktywność, w której się absolutnie zatracam, której poświęcam czas w 100 procentach, którą uwielbiam i cierpię kiedy w jakimś roku nie mamy maluszków. Niestety, dzieje się to kosztem moich emocji. Tak naprawdę to każdy poród, czy to naturalny, czy jak ostatnio z pomocą, przeżywam tak samo i odchorowuję przez kilka dni. Zdałam sobie sprawę, że zamiast okrzepnąć, z roku na rok jest gorzej. Stąd zastanawiam się nad dalszą moją drogą życiową.
UsuńNie okrzepniesz dziewczyno nigdy i bardzo dobrze. Jesteś wrażliwym człowiekiem, kochasz zwierzęta, troszczysz się o nie, nie jak hodowca, ale jak rodzic. To jest część Twojego życia, stąd te emocje. Znam innych hodowców, takich co to potrafią wszystko oddzielić i zracjonalizować. Na decyzje "życiowe" czas nadejdzie, ale chyba rezygnacja nie jest dobrym pomysłem. Znam Cię tylko z Twojego bloga i widzę mądrą, konsekwentną, dzielną kobietę, która potrafi kreować swoje życie, ma odwagę żyć po swojemu. Takie nie rezygnują. Serdecznie Cię pozdrawiam. Mam nadzieję, że dzieciaczki dazdzą Wam trochę wytchnienia
UsuńAle, że posłużę się klasykiem, czasem trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść... Życie pokaże.
UsuńDziękuje wszystkim za słowa wsparcia i życzenia dla maluszków. Małe Tuskulaczki czują się dziś świetnie, Mantra również. My jesteśmy trochę niedospani (ale tak już będzie przez następne tygodnie), ale bardzo szczęśliwi :-)
OdpowiedzUsuńWeź wyluzuj! Jak ktoś Cię nie zna, gotów się naprawdę przestraszyć czytając początek tej opowieści :-)
OdpowiedzUsuńTeż oba "własne" (jak do tej pory) porody mieliśmy trudne. Na razie jednak, twardo wzbraniam się w ogóle myśleć o przygotowaniach do tej imprezy - kobyły pewnie, jak zwykle, poprzestaną na przyjemności, jak na współczesne kobiety przystało...
Już mi adrenalina opada, zatem powoli luzuję. Mimo trudnego dnia, nie oparłam się tej małej wkrętce ze snem :-) Ja będę musiała sobie odpuścić, przynajmniej na razie, z przyczyn obiektywnych. Nie zaryzykuję skazywać suczkę trzeci raz na komplikację, a nie zanosi się, abym w najbliższym czasie nabyła nową suczkę z przeznaczeniem do hodowli. To nie jest tak, że kupuje się pierwszą z brzegu i radośnie rozmnaża.
UsuńDługo będę pamiętać, macicę nie połączoną z żadną częścią Mantry!
OdpowiedzUsuńZdrowia dla Mantry i jej chłopaków! Uspokojenia i radości dla Was!
Miałam kiedyś klacz, która rodziła z wielkimi komplikacjami. Po dwóch razach, postanowiłam, że wystarczy. Czy to była dobra decyzja, nie wiem ...
Takich rzeczy nigdy się nie dowiemy. Komplikacje mogą się przydarzyć w każdej sytuacji, ale dwa razy pod rząd to już robi się reguła. Wszystko zależy od indywidualnej wrażliwości, czy warto ryzykować dalej.
UsuńPewnie suczki już bym też nie używała w hodowli, bo bałabym się kolejnych komplikacji położniczych. Cóż. Dajesz mi do myślenia z tymi przeżyciami, uczuciami towarzyszącymi hodowli. Też wrażliwiec ze mnie, choć każdy z nas inaczej. Sama myślę w perspektywie o hodowli i zastanawiam nad tym jak będę reagować na takie sytuacje.
OdpowiedzUsuńNo nic, trzymam kciuki za Mantrę, Ciebie i dzieciaki oczywiście. Pozdrawiam
To jest na tyle indywidualna sprawa, że nie da się tego przełożyć z jednej osoby na drugą. Spróbuj, może będzie zupełnie inaczej.
UsuńGratuluję Mantrze, Tobie no i Chłopu też :) Maleństwa są przekochane :) Życzę samych dobrych decyzji, a depresja poporodowa ponoć trwa krótko (na szczęście).
OdpowiedzUsuńSuper maluchy :)
OdpowiedzUsuńJak tam imiona?
Nad imionami jeszcze pracuję. Czekam, aż maluchy ujawnią jakąś swoją osobowość.
UsuńAle historia!
OdpowiedzUsuńDobrze, ze wszystko (prawie) dobrze sie skonczylo.
A pijany weterynarz... Straszne. Bo uwierzylem. I jestem pewny, ze tacy sie zdarzaja.
Wrrrr (na pijanych weterynarzy) Nie na nasza mila autorke
:-)
Przez ten cholerny sen, miałam odczucie, że przeżywam zabieg dwukrotnie :-(
UsuńAle pojechałaś po bandzie!!!
UsuńGratuluję słodziaków.
Pozdrawiam już świątecznie
jolanda
Wyglądają jak albinotyczne świnki morskie. :)
OdpowiedzUsuńA szczerze życzyliśmy nie-obłędnych snów.... Już lepiej jak by Ci się ta Dr4ohobyczka śniła.
OdpowiedzUsuńPytanie o płeć zadane na hodowlanym ze wstydem cofamy.... Tak to jest, gdy się człowiek na chwilę odłączy os sieci, a potem nadrabia zaległości.
Co do losów hodowli - Twoja Niezawisła Wola, ale szkoda TAKIEJ RENOMY, lat pracy na "pozycję (wiem, brzmi strasznie) na psim rynku".
Coraz trudniej kupić psa z "gwarancją jakości". Może nie ustępuj pola rozmnażalniom?
Wesołych Świąt w jakże fajnym towarzystwie :D
Pzdr.
Ależ nie ma problemu :-) Nie oczekuję, że wszyscy będą na bieżąco :-) Pozycja na psim rynku to nie taka zła sprawa. Życie pokazało mi że są gorsze rzeczy, niż zejście na psy :-D
Usuń