Mam wrażenie, że jeden z naszych sąsiadów nie zorientował się jeszcze, że czasy neolitu, gdy wypasało się bydło i nierogaciznę w systemie półdzikim, (czyli gdzie popadnie, byle nie u siebie przed domem) odeszły dawno w niebyt. Jadąc ostatnio na zakupy ujrzałam znów jego krowy radośnie wciągające jabłka w sąsiadującym z naszym sadzie. Pierwsze, o czym pomyślałam, to czy zamknęliśmy bramę wiazdową na posesję. Przypomniała mi się bowiem taka oto historia, która miała miejsce dokładnie w dniu wstąpienia Polski do Unii Europejskiej.
Była późna noc dnia 1 maja 2004 roku. Kilka dni wcześniej urodziły się nam szczenięta od Triss. Działaliśmy więc w trybie awaryjnym, praktycznie nie śpiąc, nie jedząc, nie sprzątając. W zasadzie nic nie robiąc, prócz spełniania obowiązku doglądania i opieki nad malcami i suczką.
Wszystkich nie znających realiów związanych z hodowlą informuję w tym miejscu, że NIE! Prowadząc hodowlę NIE MOŻNA pozostawić naturze ani samodzielnych urodzin, ani samodzielnego wychowania szczeniąt. Na pewno nie omieszkam poświęcić kiedyś trochę miejsca temu tematowi. Powróćmy jednak do naszej opowieści.
Zazwyczaj w pierwszych trzech tygodniach odchowu zamykamy agroturystykę na cztery spusty, lecz tym razem skusiła mnie prośba o rezerwację na długi weekend kompletu gości. Kasa piechotą nie chodzi, a na karmiącą suczkę i maluchy wydatki są spore. W wyniku tego owego dnia przyjechało do nas siedmioro gości aż czterema samochodami.
Po kilku kompletnie nieprzespanych nocach zaczęłam się wreszcie organizować. W perspektywie miałam pierwszą okazję przespać 8 godzin jednym ciągiem. Potrzebowałam snu, gdyż totalnie nieprzytomna, sama nie wiedziałam co robię. Groziło mi, że lada moment zamiast podłączyć szczenięta do cyców Triss, podłączę Triss do Jaskra (nie pytajcie, do czego), lub siebie samą pod szczeniaczki (tym bardziej nie pytajcie). Owego późnego wieczora Chłop wziął całonocny dyżur nad maluchami i zamknął się z całym psim towarzystwem w drugiej sypialni.
O 2.00 w nocy, będącego w lekkim półśnie Chłopa, przebudził złowrogi warkot Triss. Chwilę potem z podwórka zaczęły dochodzić jakieś niepokojące dźwięki-jakby stękania, pomruki. Zanim dokonał identyfikacji, co też mogło zakłócić jego spokój, usłyszał odgłos przewracanego metalowego grila. A trzeba Wam wiedzieć, że nasi goście do późna siedzieli przy grilu i piwku, a może i przy wódzi. I chwała im za to. Stracili wiele, ale nie jestem pewna, czy chcieliby zostac świadkami późniejszych wydarzeń.
Słysząc odgłosy demolki, Chłop zerwał się na równe nogi, gdyż przypomniał sobie słowa sąsiadki. Wiejskie lumpy, niejakie Mamuny, zamieszkujące przeciwległy skrawek wsi, ostatnio bardziej intensywnie niż zwykle, wyszły na żer, gdyż zabrakło im funduszy i nie mieli co do kieliszka włożyć. Sąsiadom ginęły drobne sprzęty, zostawione przed domem, które dziwnym trafem odnajdywały się w najbliższym skupie złomu. Chłop zerwał się więc z łóżka z mocnym postanowieniem nakopania Mamunom do dupy.
-ŚPISZ???- o 2.10 w nocy z objęć Morfeusza wyrwało mnie głupie pytanie Chłopa. Morfeusz, to nie jeden z turystów, ale metafora głębokiego i błogiego snu.
Cholera, a co mam robić o tej porze po kilku nieprzesapnych nocach?.-zapytałabym w normalnych warunkach. W trybie awaryjnym działam inaczej.
-Jezus Maria, co się stało???- dlaczego ja zawsze najpierw wpadam w panikę, a potem dociekam przyczyn? Wiedziałam jednak, że bez powodu Chłop nie zrywałby mnie z łóżka.
-Coś się stało szczenietom?
-Nie, spokojnie, z maluchami wszystko w porządku. Tylko wiesz, jest jeden mały problem. Muszę usunąć zwierzęta. Wstań i posiedź jakiś czas przy Triss.
-Jakie zwierzęta? –nie wiem, czy moje pytania miały jakiś sens, gdyż i tak nic do mnie nie docierało. Upewniwszy się, że z maluchami wszystko jest w porządku, na powrót wyłączyłam szare komórki.
-sama zobaczysz-dostałam enigmatyczną odpowiedź. Nawet nie zastanowiłam się, czemu Chłop ma jednocześnie skonsternowaną, jak i rozbawioną minę. Przemknęła mi jeszcze przez myśl wizja przebiegającego po głowach gości stada myszy (wstydliwy problem w starych drewnianych domach), ale miałam to gdzieś. Zmiętoliwszy brzydkie słowo w ustach, zakutałam się w szlafrok i podążyłam do drugiej sypialni. Pacnęłam na wersalkę i zaczęłam chyba się przebudzać. Usłyszałam,jak Chłop wychodzi na zewnątrz. O kurdę, sarny nam wlazły na posesję-pomyślałam. Przypomniało mi się, że nie zamknęliśmy wjazdu na podwórko, gdyż czwarte auto nie zmieściło się i kierowca ustawił je w świetle bramy.
-No won! Nastąp się! Ale już! O żesz ty kurwo jedna...- usłyszałam z podwórka.
W sekundę oprzytomniałam. Jezus Maria! Co on wyprawia? Przecież pod nami śpią goście! Co oni sobie o nas pomyślą? Bojąc się opuścić pokój, gdyż pobudzona sytuacją i tak z natury nadpobudliwa Triss, mogłaby zadeptać szczenięta, otwarłam okno z zamiarem ustawienia Chłopa do pionu. Głos jednak uwiązł mi w gardle.
Na podwórku, tuż obok winogron, pod samymi oknami gości, pięknie oświetlone lampą, lawirując pomiędzy samochodami i świeżo posadzoną jodłą koreańską, beztrosko pasły się na majowej trawce dwie dorodne krowy. I nie jest to metafora dużej sarny. Były to bowiem najprawdziwsze krowy rasy czerwonej, unijne, zakolczykowane. Ten ostatni fakt zdumiał mnie najbardziej. No proszę, pierwszy dzień w Unii, a nasi rolnicy nadążyli.
Unijne czy nie, zaistniała nagła potrzeba wyprowadzenia bydląt z posesji, zanim goście się pobudzą i bóg jeden wie, jak zareagują. W końcu któraś otrze się o jakieś auto, włączy alarm i będzie zadyma.
Łatwo powiedzieć, trudniej wykonać. Bramę wjazdową tarasował czwarty samochód. Jak te bydlęta przecisnęły się pomiędzy nim, a wrotami, ciężko dociec. Wlazły jednak, to i wyjść muszą. Wydając przez okno zduszone szepty i jęki, ze zgrozą obserwowałam poczynania Chłopa.
Rogacizna niestety jest okropnie tępa albo rżnie głupa. Łagodna persfazja wywołała skutek odwrotny. Gdy Chłop machając koszulą, jak nie przymierzając torreador na byka, naganiał je w kierunku wyjścia, krowy jakimś cudem znajdowały się na przeciwległym końcu podwórka, tuż przy skaniaczku, gdzie trawa jest najbardziej soczysta.
Nieco spocony i zdziwiony, że goście się jeszcze nie pobudzili, Chłop pomyślał chwilę i postanowił wykorzystać całą swoją wiedzę zaczerpniętą z westernów. Wyciągnął ze stodoły długą linę i lasso zarzucił na rogaty łeb. Następnie wydając lekkie wulgarne okrzyki, mój kowboj przelawirował pomiędzy podłączonymi pod alarmy autami i wyprowadził jedno bydlę za bramę. Jako, że rogacizna to zwierzęta stadne, drugie posłusznie pomaszerowało za nimi.
Dobrze, że nie ryczały.
Dobrze, że to nie były byki
Dobrze, że nie nasrały.
Od tamtej pory zawsze pilnujemy, aby brama wjazdowa nie pozostała otwarta dłużej, jak na 10 minut. Być może jednak nie wiemy, co tracimy. Gdy śpimy wioska zaczyna żyć. Nie tylko dotyczy to rodziny Mamunów i rzeczonych krów sąsiada. Może nocą drogą na Zaporę galopują pod naszymi oknami strusie Holendra Andreasa?
Na stronie internetowej napisałam, że nie można u nas zobaczyć zwierząt gospodarskich. Jakże się myliłam!
I pomyśleć, że niektórzy uważają, że na wsi jest nudno.
Taaaakie atrakcje mnie ominęły!?
OdpowiedzUsuńNastępnym razem przygotuję się na wersję hard, a nie tylko na Jaskiera wpadającego galopem do kuchni(co było również widowiskowe!). Pozdrawiam Cię cieplutko, jak również Nieustraszonego Pogromcę Rogacizny Wiejskiej(czy Mamuny również się do niej zaliczają?);-)))
A widzisz. Ludzie sobie śpią, a pod ich nosami takie rzeczy się wyprawiają :-)
OdpowiedzUsuńMamuny to akurat nierogacizna, ale prędzej czy później, do pogromu dojdzie. Wyżarły nam bowiem latem caluteńki agrest z ogrodu. Jak skubną coś więcej, nie obejdzie się bez zadymy.
Małe Mamuny zostały objęte obowiązkiem nauczania szkolnego. Dlatego byłam zmuszona zmienić ich nazwisko. Intelektem nie grzeszą, mam więc nadzieję, że jak tu przypadkiem wpadną, to nie rozpoznają siebie, a ja nie będę miała jutro obitego pyska :-)
Ponieważ cudzą rogaciznę mamy na posesji dużo częściej niż byśmy chcieli, wyspecjalizowałam się w przeganianiu. Polega na bieganiu z szaleństwem w oczach, włosem rozwianym, potrząsaniu kijaszkiem i wydawaniu dźwięków (paszczą). Intensywnie pomaga nasza goldenka Buba. Zawsze skuteczne. Możemy się wynajmować w razie potrzeby.
OdpowiedzUsuńUściski!
Dobry sposób. Pod warunkiem, że można sobie pozwolić hałasować :-) Operacja została przeprowadzona prawie po cichu. Wódeczka wprawiła gości w głębszy sen i to nas ustrzegło przed większą zadymą. W razie podobnej do mojej sytuacji, gdy będziecie musieli taką operację przeprowadzić dyskretnie-polecam metodę na lasso :-)
OdpowiedzUsuńBuziaki, dla dzielnej Buby szczególne :-)
No to atrakcji macie moc. Dzień czy noc, nie nudzicie się :)
OdpowiedzUsuńTeraz na mojej wsi rolnika, takiego z krowami, które wypędza je na pastwiska, już nie uświadczysz.
Ale kilka lat temu, dwa razy dziennie, wzdłuż naszego płotu przechodziły krowy na łąkę.
I wredne małpy srały idealnie pod bramą i furtką.
Ich pan był bardzo pomysłowy, na moje uwagi żeby "to" posprzatał, zasugerował, że to przecież nawóz. Pod kwiatki w ogrodzie się przyda :)
Dobrze, że nie zasugerował, że mogę suszyć i w piecu palić :)
A Twe całodobowe czuwanie przy szczeniaczkach doskonale rozumiem, człowiek marzy wtedy choćby o kilku minutach snu. Nawet na stojąco :)
Też tak mam.
Ha, ha. Nie odważyłabym się poprosić chłopka o posprzątanie po swoich zwierzątkach, bo w najlepszym wypadku popukałby się w głowę, a w najgorszym- powiedziałby dobitnie, co o nas-miastowych sądzi :-)
OdpowiedzUsuńKocham zwierzęta, szczególnie konie, ale ich odchody pod domem wprawiają mnie w czarną rozpacz, gdyż są smakołykiem dla psiaków. Trudno potem wytrzymać z pupilem w domu, jak z ryjka jedzie mu obórką :-)))
Do niedawna myślałem, że ucieczki inwentarza to specjalność naszych własnych "dzikich" koni, a osobliwie Maleństwa, które przez każdy płot przeleźć potrafi (nadzieja, że po 2-miesięcznym treningu na Służewcu tak się rozbuduje i zesztywnieje, że już nie da rady, niestety kompletnie zawiodła...) i robi to przynajmniej kilka razy dziennie. Ale ostatnio, zdejmując u Radka, druha mego serdecznego, zawalony rok temu dach obory naobserwowałem się uciekających krów i jego i wszystkiego jego sąsiadów, co niemiara! Ergo: inwentarz tak ma! Por. znakomity film Nicka Parka "Uciekające kurczaki"... Trzeba do tego filozoficznie podchodzić...
OdpowiedzUsuńPrzyznam szczerze, że i naszym psiakom przydarzyło się w pierwszym roku po przeprowadzce sforsować płot i pójść na wieś. Wyciągnęliśmy wnioski-dostały solidne ogrodzenie swojego wybiegu.
OdpowiedzUsuńMasz oczywiście rację. Skoro chciało mi się klimatów wiejskich, trzeba brać wszystko, z cudzą rogacizną włącznie, takim, jakie jest :-)
Atrakcyjna noc. Nie ma co;D
OdpowiedzUsuńWitaj Nivejko. Na szczęście takich nocy jest niewiele i dobrze, bo cenimy sobie święty spokój :-) Ale powiem Ci, że turlanie się ze śmiechu, zamiast wreszcie pójść spać, przez całą resztę nocy -bezcenne :-)))
OdpowiedzUsuńTrzeba było je najpierw wydoić:)))))))))) Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńO rany! To chyba ostatnia rzecz, na którą mielibyśmy ochotę w tym momencie :-) Poza tym mam wrażenie, że była to rasa mięsna, a nie mleczna. Nie wiem, czy takie też się doi. Ja się tylko modliłam, żeby to byki nie były, bo z okna nie widziałam, co Chłop na lasso łapie :-)))
OdpowiedzUsuń