Na pomysł założenia swojego gospodarstwa agroturystycznego (któremu bliżej możecie przyjrzeć się tutaj) wpadłam, kiedy siedziałam, całkiem zblazowana i duchem nieobecna, na wielkim łóżku, w małym pokoiku w centrum Wrocławia. Łóżko znajdowało się w domu, który jeszcze kilka lat wcześniej stał w spokojnej okolicy, a do mieszkańców dochodził cichy trel ptaków zamieszkujących skwerek po drugiej stronie malutkiej uliczki. Obecnie na owym skwerku śpiewały wyłącznie menele. Kiedy zobaczyłam jednego z nich siedzącego o 2 w nocy na przydomowej czereśni, z nosem przyklejonym do naszego okna w sypialni, które znajdowało się na piętrze, powiedziałam, że ja to wszystko pieprzę (a nawet brzydziej powiedziałam) mam dość i że zamierzam stąd zniknąć, by znaleźć sobie swój skrawek spokojnego miejsca na ziemi.
Siedząc w tak małym pokoju, że mieściło się w nim zaledwie łóżko i szafka z telewizorem, nie przypuszczałam, że bezmyślne gapienie się w ekran na zawsze odmieni moje nudne i bez żadnych perspektyw życie.
-Co byś zrobił, gdybyś wygrał milion?- Hubert Urbański zadał od lat to samo pytanie mordowanemu trudnymi pytaniami delikwentowi.
-Kupiłbym sobie duży dom i założył gospodarstwo agroturystyczne.
W tym momencie coś się ze mną stało. Nie pamiętam, czy podskoczyłam niczym Archimedes w wannie, gdy doznał olśnienia i krzyczał „eureka”, czy wręcz przeciwnie, zamarłam z łomoczącym sercem. Wiem, że nie było wówczas nikogo, z kim mogłabym się podzielić tym, co w ułamku sekundy narodziło się w mojej głowie.
Od roku, niemal w każdy weekend, jeździliśmy za miasto oglądać oferty domów do sprzedaży, nie bardzo wiedząc, na czym moglibyśmy oprzeć naszą egzystencję. Może hodowla? Kilka lat spędzonych w środowisku hodowców, przeważnie prowadzących duże, wielorasowe hodowle, utwierdziło mnie w przekonaniu, że kiepski to interes. Jeśli chcesz zarabiać na hodowli, musisz wyłączyć swoje uczucia. Duża wielorasowa hodowla to zwykłe schronisko psów poupychanych po klatkach, gdzie właściciel nie ma możliwości, ani już chęci, zająć się wszystkimi swoimi podopiecznymi. Jeśli jakiś hodowca zdecydował się trzymać dwadzieścia psów w mieszkaniu, było jeszcze gorzej. Stłoczone zwierzęta, zniszczone meble, brud i smród uniemożliwiały normalną egzystencję. Nie każdemu to przeszkadza, ale ja takiego życia ani dla siebie, ani dla swoich zwierząt sobie nie życzyłam.
Wg moich kryteriów-szczęśliwy pies |
Przeglądam czasopismo „Pies”, gdzie pisze o sobie znana w kynologicznym świecie pani, chełpiąca się dziesiątkami psich czempionów i interczempionów zamieszkujących pod jej dachem. Artykuł wywołuje moje zdumienie, niedowierzanie, bunt.
-Jak to jest?- pytam starszego doświadczonego kynologa- Czytam tu o psie, który jest stosunkowo młody, a ma kilka czempionatów z różnych krajów, również tych za oceanem.
-Co w tym dziwnego?
-Przecież to oznacza, że ten pies wyjeżdża co pół roku do innych ludzi, jak się u nich w miarę zadomowi, oddawany jest w następne ręce.
-Mhm... tak się robi.
-Ale zaraz, zaraz, to jak ten pies ma być szczęśliwy?
-A kto ci powiedział, że w hodowlach psy mają być szczęśliwe?- z filozoficznym spokojem odpowiada kynolog.
Mam wówczas 24 lata, ile jeszcze razy zaskoczy mnie życie?
Dziś mam 36 lat i wiem, że życie sprawiać mi będzie niespodzianki do samego końca.
W 2000 roku, gdy opisywane przeze mnie zdarzenie miało miejsce, agroturystyka była jeszcze bardzo nowatorskim przedsięwzięciem, dlatego uznałam, że to wspaniały pomysł na życie na wsi, który nie wykluczał malutkiej w swoich założeniach, rodzinnej hodowli naszej ukochanej rasy psów. Zanim Chłop wrócił do domu, miałam obmyślony cały plan i bardzo szybko udało mi się Chłopa do niego przekonać. Na tyle szybko i bez żadnych zastrzeżeń, że Chłop dziś jest święcie przekonany, że agroturystyka to pomysł zrodzony w jego głowie.
Obecny widok z sypialni |
Jak to miałoby funkcjonować?- stawialiśmy sobie pytanie.
Jako dziecko nie cierpiałam zorganizowanych wczasów. Przeszkadzało mi i utrudniało wypoczynek obowiązkowe stawianie się na posiłki. Serwowane jedzenie nigdy mi nie smakowało. Będąc nastolatką, najbardziej lubiłam długie wakacje spędzane z siostrą, gdzie wynajmowałyśmy jedynie pokój, właściciela widziałyśmy na początku i końcu pobytu. Czułam się wówczas naprawdę swobodnie, nieskrępowana żadnymi porami posiłków. Jadłyśmy, gdy byłyśmy głodne i to, co same chciałyśmy. Jedyne, co mi wówczas przeszkadzało, to brak kuchni. Gotowanie na nocnej szafce na zabranej z domu elektrycznej maszynce, było nielegalne. Właściciel pokoju zakładał, że goście będą żywić się na mieście.
Postanowiłam zorganizować ludziom warunki takiego wypoczynku, jakie sama bym sobie życzyła na ich miejscu. Miało być przede wszystkim tanio, wygodnie, estetycznie oraz tak zorganizowane, aby zapewnić i nam i gościom bezkolizyjną egzystencję. Słowo agroturystyka właśnie z tym mi się kojarzy.
Z takimi założeniami i ogromnym entuzjazmem ruszyliśmy szukać swojego domu.
Z takimi założeniami i ogromnym entuzjazmem ruszyliśmy szukać swojego domu.
Dramatyzmu owym poszukiwaniom dodawał fakt, że Chłopu i jego rodzicielce podobały się absolutnie wszystkie prezentowane domy, włącznie z takim położonym parę metrów przy cmentarzu i z widokiem na drogę krajową, mnie zaś nie podobało się absolutnie nic. Z każdego obiektu wychodziłam ze łzami w oczach mając obawy, iż zostanę w końcu przymuszona do jakiegoś nieodpowiadającego mi miejsca i resztę mojego smutnego życia spędzę na przykład przy cmentarzu, oswajając się z miejscem ostatecznego spoczynku.
W połowie lat 90-tych, w przerwach pomiędzy wykładami, a pracą w terenie, snuliśmy nierealne marzenia o przyszłości. A może zostawić to wszystko za sobą?- myśleliśmy. Wyrwać się od tłumów, problemów dnia codziennego, rutyny i schematu: praca-dom-sen-praca-dom-sen. A gdyby tak zaszyć się w jakiejś głuszy? Wędrowaliśmy palcem po mapie w egzotyczne miejsca wyobrażając sobie, jakie czeka nas życie? Dlaczego wybór nasz padł na Zimbabwe? Tego już nie pamiętam. Wiem, że w kółko o tym mówiliśmy, aż najbliżsi uwierzyli w nasze marzenie.
150 km od Wrocławia, pomiędzy dwoma małymi miasteczkami: Gryfowem i Lubaniem, odnalazłam swoje Zimbabwe.
Tajemniczy las, w którym dzieją się niesamowite rzeczy |
Znalazłam kilka podobieństw do swoich wyobrażeń życia w afrykańskiej głuszy. Mieszkamy na odludziu, gdzie okiem sięgnąć rozciąga się nasz teren, a na horyzoncie widnieje las, który może nie jest tak niebezpieczny, jak afrykańska dżungla, lecz kryje w sobie kilka tajemnic oraz tu i ówdzie dzieją się w jego głębi rzeczy niepojęte. Są też „dzicy ludzie” zwani przez nas Mamunami. Nie jestem do końca przekonana, czy rzeczywiście przynależą do gatunku ludzkiego, jednak nie zachodzą w naszą stronę zbyt często, a przynajmniej nie na tyle, abym musiała planować zakup rhodesian ridgebacka.
Straszny wąż-zaskroniec |
Mamy dzikie zwierzęta.
-Proszę pani, czy te węże, które ma pani na obrazku, to one masowo u was występują? Bo żona się boi.
-Tak, oczywiście, żona się boi. Proszę się nie martwić, ten straszny wąż to zaskroniec. Żywi się drobnymi gryzoniami, nic panu nie zrobi.
Prócz strasznych wężów pod okna podchodzą sarny, lisy, bażanty, borsuki. Na strychu i w garażu biegają popielice, wszędzie niemiłosiernie cudnie drą się ptaki.
Ludzie, którzy od urodzenia są trzymani w ciasnych mieszkaniach niczym zwierzęta hodowlane w klatkach, często nie rozumieją i nie odczuwają naturalnej dla człowieka potrzeby wolności i przestrzeni. Mnie udało się uwolnić z wewnętrznej ciasnej klatki miejskiej mentalności, w której wieś kojarzy się z zacofaniem, smrodem i ciężką pracą fizyczną.
Czuję się zaszczycona tym, że mogę zaprosić Was do swojej bajki i że ci, którzy do nas przyjeżdżają, stają się jej integralną częścią.
Nie wiedziałam, że tak wygląda życie psich czempionów, to jakaś paranoja, jak popatrzeć z boku. Komu to w ogóle potrzebne...
OdpowiedzUsuńŻycie na wsi to jednak często jest smród, ciężka praca fizyczna, a nawet i zacofanie. Ale czy w mieście nie bywa podobnie? Kwestia mentalności chyba. Ja się wychowałam i mieszkam na wsi, a pracuję w dużym mieście, z pracy wracam z wielką ulgą i tylko po wyjściu z autobusu jeszcze długo dzwoni mi w uszach;)
A swoją drogą, kto by przypuszczał, że Hubert Urbański może mieć taki zbawienny wpływ na czyjeś życie;))) Pozdrawiam:)
Sunsette- potrzebne jest po to, aby robić wielką kasę. Niejeden złapie się na haczyk typu: "hodujemy same czempiony". Prawda jest inna, w takich hodowlach zostają tylko i wyłącznie czempiony, reszta gdzieś jest upychana po ludziach. A i czempionaty robione przez hodowców-sędziów kynologicznych u kolegów sędziów kynologicznych mają mało wspólnego z zasługami psa. Ale to temat rzeka i nie warto go na tę chwilę poruszać.
OdpowiedzUsuńSmród i zacofanie czyni nie wieś, ale sami ludzie. I tak jak piszesz, w mieście jest tak samo.
My wymyśliliśmy Papuę Nową Gwineę :) Nawet zaczęłam się uczyć obowiązującego na niej języka, jednak wdarły nam się w życie Bieszczady - i całe szczęście!
OdpowiedzUsuńNasze goldenki nie są z hodowli, co do ich szczęścia mamy podobne do Waszych poglądy.
Piękna opowieść, każdy z nas ma nieco podobną a najważniejsze jest to, że się udało, że nie uciekliśmy z krzykiem po pierwszych niepowodzeniach, i że nam tak dobrze!
Pozdrawiam najserdeczniej!!!!
Kuźwa jak ja się cieszę, że są jeszcze tacy ludzie, którzy żyją swoimi marzeniami i je realizują a nie tylko kasa, wygoda i bzdury. Trzymam za Was kciuki, bo wiem że lekko nie jest, ale za to pięknie. A pieski są cudne i szczęśliwe. Lubaniak pozdrawia :)))))
OdpowiedzUsuńO! To jak w końcu zasłużę na dłuższe wakacje to już wiem, gdzie w razie co tarabanić się - oczywiście za pozwoleniem :)
OdpowiedzUsuńA tak na serio dalszej wytrwałości w realizacji marzeń życzę :)
Magoda- ja jednak namawiam do pozyskiwania psiaków z hodowli, ale tych małych, jednorasowych, które są prowadzone przez prawdziwych pasjonatów nastawionych nie na zysk, ale na rozwój rasy i utrzymanie prawidłowych cech zarówno fizycznych, jak i psychicznych psa. Sama, jeśli nie zostawiam sobie szczenięcia, dokonuję zakupu tylko u takich hodowców i gotowa jestem wydać każde pieniądze, od ust sobie odejmując, aby dostać to, na czym mi zależy.
OdpowiedzUsuńNiemniej każdy psiak jest kochany, mizianki dla Twoich dziewczynek :-)
Z tą Papuą N-G to niesamowite. My chyba naprawdę jesteśmy mentalnie bardzo podobne :-)
Zawrócony- chyba niewielu ludziom w tym kraju jest lekko, nam przynajmniej za to jest bardzo przyjemnie i ciekawie :-)
Anovi- serdecznie zapraszam, żadnego specjalnego pozwolenia nie potrzebujesz :-) A jak potrzebujesz, to pozwalam :-)))
To samo miasto, te same wrażenia. Ten sam powiat. Chcieć to znaczy móc. Jesteśmy na początku, może w 1/3 tej drogi co Wy i poglądy te same w 100%
OdpowiedzUsuńPozdrawiamy z drugiej strony Kwisy!
opowieść fascynująca
OdpowiedzUsuńgratuluję odwagi aby zrealizować swoje marzenia
pozdrawiam z mega-blokowiska
Piękne to Zimbabwe :)
OdpowiedzUsuńJa się już zaprosiłam :P
Świetnie i z humorem opowiedziane, choć przecież łatwo nie było. Ale jak się patrzy już na dokonania to jednak zapomina się o trudnościach. Spełnienia pozostałych jeszcze marzeń i dużo sympatycznych gości życzę.
OdpowiedzUsuńAnula
Ja należę do tych ludzi którzy nigdy nie zamknęli się w klatce. Od poczęcia razem ze swoimi rodzicami i bratem tęskniliśmy do przestrzeni i dzikości, w głuszy spędzaliśmy maksymalną ilość czasu jaka mogliśmy np 2 miesiące wakacji.. u mnie nie było olśnienia, u mnie nawet przez myśl mi nie przeszło że mogłabym w głuszy nie mieszkać... i tak życie się plecie, jednych olśni nagle i spełniają swoje marzenia, inni tęsknią do nich dusząc się na blokowisku, chociaż nie musieli odkrywać czego pragną, bo wiedzieli o tym od dawana..
OdpowiedzUsuń"... abym w godzinie śmierci nie odkrył, że nie żyłem." Henry D. Thoreau (1817-1862)
OdpowiedzUsuńTrzeba mieć odwagę układać sobie życie po swojemu i Wy ją macie. Nie mogło się
nie udać!
S.Nawojów-najfajniejsze w tym wszystkim jest to, że droga ta wydaje się nie mieć końca. Każdego roku odkrywa się to, co można jeszcze zrobić. I to jest bardzo piękne, bo nie sposób się nudzić :-)
OdpowiedzUsuńR-O, Agik- wielkie dzięki za miłe słowa :-)
Blok, w którym mieszkałam z rodzicami ponad 20 lat, mieści w sobie całe moje gminne miasteczko Olszynę. Dlatego mam jednoznaczne skojarzenia, że ma to wiele wspólnego z chowem klatkowym kurczaków :-)
Anula- faktycznie, o trudnościach się zapomina. Nie mogę sobie przypomnieć żadnej sytuacji, kiedy powiedziałabym, że mam dość i że wkopałam się w coś, z czym nie dam sobie rady. Choć czasem bardzo powoli, zawsze brniemy do przodu.
Może jestem dziwna, ale ja bardzo lubię przywracać rzeczom dawny lub nowy blask, wszelkie prace remontowo-rekonstrukcyjne, a nawet zwykłe ogarnianie posesji, sprawia mi autentyczną radość. Kiedy jestem zmęczona po takiej robocie, jestem jednocześnie szczęśliwa, że nie zmarnowałam dnia.
Sarenzir- widać, jak bardzo nasze życie zależne jest od tego, co wynosimy z domu. Moi rodzice uciekli ze wsi będąc nastolatkami. Wielodzietne rodziny, ciasnota, od pokoleń dzielone pola, aż w końcu nic nie zostało. Nie było wyjścia. Przekazywali nam nędzny obraz wsi i zabierali na wakacje do podupadłych zatęchłych chatek w swoje rodzinne strony. Też mi się to nie podobało.
Na szczęście zrozumiałam, że to ludzie decydują o tym, jak urządzą się na wsi.
Olśnienia doznałam w kwestii pomysłu na życie, do wyprowadzki w głuszę dojrzewałam wiele lat.
Acha, przypomniałam sobie, dlaczego właśnie Zimbabwe. Byliśmy wówczas zafascynowani tajemniczym kompleksem ruin zwanym "Wielkie Zimbabwe". Bardzo chcieliśmy brać udział w pracach na tym terenie, ale zdaje się, że sytuacja polityczna nie za bardzo sprzyjała i nie sprzyja nadal wszelkim tego typu przedsięwzięciom w tym rejonie.
OdpowiedzUsuńGo i Rado- i mam nadzieję, że nie pożrą nas w tym całym naszym naiwnym idealizmie, problemy dnia codziennego.
OdpowiedzUsuńNie może się nie udać- I tego się trzymam :-)
Dziękuję i pozdrawiam :-)
To mnie pocieszyłaś, bo czasem myśle, że to moje "dojrzewanie" to takie do śmierci będzie :P Mnie niestety przeszkadza wrodzony hmm pragmatyzm? Nie umiem zaryzykować i rzucić sie na glęboką wodę, jak np Indianka z Rancha na Mazurach Garbatych.. i sie męcze sama ze sobą ;)
OdpowiedzUsuńFajnie się czytało o Waszych planach, marzeniach i ich realizacji :)
OdpowiedzUsuńMy, jak obwieściliśmy rodzinie i bliskim znajomym, że kupiliśmy dom, delikatnie mówiąc - do remontu i to na wsi takiej, co każdy pytał: a gdzie to? W odpowiedzi słyszeliśmy głównie, że postradaliśmy zmysły... a nam z tym, tak dobrze ;) Chcę wierzyć, że nasze wizje o życiu w zgodzie z naturą i samym sobą są możliwe do realizacji i tego się będę trzymać :)
A lektura postów takich, jak Twój pozwala wierzyć, że wszystko jest możliwe, jeśli się czegoś bardzo pragnie :)
Sarenzir- to bardzo indywidualna sprawa, kiedy człowiek może powiedzieć sobie: "jestem gotowy, dam radę". Pragmatyzm i racjonalizm w podejmowaniu tak ważnych decyzji, jest jak najbardziej wskazany. Indiance chyba właśnie tego zabrakło i stąd ta jej droga przez mękę.
OdpowiedzUsuńAnanda- jak przyszło co do czego, to też prawie wszyscy jojczyli, szczególnie moja rodzina szaty rozdzierała. Mało tego, miejscowi pukali się w głowę, bo w tamtych czasach był raczej trend odwrotny, czyli migracja ze wsi do miasta. Och, gdybyśmy słuchali tego, co mówią ludzie, w życiu byśmy niczego nie osiągnęli i już z pięć razy zbankrutowali. Słuchaj własnej intuicji i idź naprzód. Marzenia naprawdę się spełniają, ale tylko pod warunkiem, że my sami robimy wszystko, aby tak się stało.
Riannon, a ja jestem zaszczycona, że się tym zechciałaś podzielić! I troszkę zazdroszczę odwagi, bo ja - chociaż w głębi serca pragnę zamieszkać na wsi - zwyczajnie boję się zostawić (względnie) bezpieczną pracę, kredyt mieszkaniowy niezbyt wysoki i inne takie. Jestem od Ciebie młodsza, mam troszkę ponad 31 lat i jestem tchórzem. Albo wygodnickim tchórzem.
OdpowiedzUsuń...a z drugiej strony palce mnie świerzbią, by zanurzyć je w ziemi. I ponad wszystko pragnę własnej pracowni do szycia...
Ja miałam wówczas 27 lat. To taki wiek, kiedy człowiek łapie się jeszcze z motyką na słońce. Po skończeniu 33 lat dopiero zaczęłam do wszystkiego podchodzić bardzo ostrożnie.
OdpowiedzUsuńRozumiem Cię doskonale. Dziś praca to luksus i trudno ot tak sobie z niej zrezygnować, jak kredyt wisi na karku. Ale może w przyszłości uda Ci się czerpać na tyle dochodu z pracowni, że uda się przenieść na łono natury :-) Czego z całego serca Ci życzę :-)
no ja też myślałem o agroturystyce, ale tyle do wykończenia jeszcze, że już raczej nie liczę na to..ktoś może po mnie zrealizuje..A teraz tyle wymagań mają, nie tak jak kiedyś byle kąt do spania..
OdpowiedzUsuńPsy medalowe to cały biznes i powiązania..a jak sędzia ma hodowlę, to które wygrywają?..nie liczy się dobro psa, tylko jego wartość i jego szczeniąt..
Byle kąt, to nie, ale można urządzić jakoś oryginalnie i już będzie to przyciągać ludzi. Tobie kreatywnych pomysłów akurat nie brakuje i chatkę masz charakterystyczną-tematyczną :-)
OdpowiedzUsuńOczywiście, jeśli sędzia zobaczy na ringu psa ze swojej hodowli, to zazwyczaj stawia go na pierwszym miejscu. Za granicą nie wolno sędziować swoich psów, właściciele nie mogą zgłaszać psów do człowieka, od którego zakupili pupila. U nas nadal to jest kwestia moralności. Przy biznesie i zaszczytach większość gwiżdże na moralność i honor nawet, jeśli potem dosięga go ostracyzm na forach internetowych lub w środowisku. Podobnie jest, jak sędzia sędziuje psa znajomemu, bo środowisko jest dosyć hermetyczne.
Chcę jednak oddać sprawiedliwość, że jeśli masz świetnego psa, to w którymś momencie przebijesz się przez to wszystko. Moje psiaki, bez znajomości, bo nie spoufalam się z sędziami, mają sporo medali i tytułów. Trzeba być cierpliwym, mieć szczęście, że nie trafi się na ustawione sędziowanie. A jak się trafi, to zakląć sobie pod nosem i następnym razem próbować jeszcze raz :-)
Zimbabwe tak mawia Riannon.A Ja nazywam to miejsce Zielonym Wzgórzem-dlaczego?- przyjedźcie tam wiosną i stańcie w ogrodzie: poczujecie się jak ruda Ania.Pierwszy pobyt w Tuskulum odmienił Nasze życie.Jest to miejsce, do którego ciągle wracamy, jak tylko boss da wolne dni, to do Zapusty.
OdpowiedzUsuńDługie weekendy, urlopy i ostatnio Wielkanoc planujemy właśnie tam.
Jest tam jakaś magia a co dla Nas najważniejsze: spokój: to jest Nasza ładowarka baterii ,ze to tak ujmę :-)
Obcujemy z naturą i w otoczeniu wspaniałych ludzi i psiaków Tuskulaków sierściuchów merdających ogonami.
Może kiedyś kupimy od Nich ha ha pokoje na dole...
A może kiedyś też uciekniemy z miasta na cichą wieś.
Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa Mamuny są ok póki latem nie koszą owoców.Są w tym ponoć nie do pobicia ha ha.
Polecam to miejsce!Faktycznie tak jest....Magic life in Tuskulum!jak w tytule bloga!
Pozdro Goldasy
Jezus Mario, aż się zarumieniłam :-) Wielkie dzięki za taką entuzjastyczną opinię. Nie ma to jak stali, wierni goście :-) Buziaki :-)
OdpowiedzUsuńMoze rozpoczne tak: Wspaniali ludzie, wspanialy dom i swiat ktory sobie wymarzyli ! Gratuluje Wam.
OdpowiedzUsuńI niech ktos napisze, ze marzen nie mozna zrealizowac.
Tak jak napisalas Riannon, wszystko zalezy od nas ludzi. Mam taka cicha nadzieje, ze kiedys bebde mogla do Was zawitac.
Pozdrawiam serdecznie:)
Ataner-bardzo dziękujemy i oczywiście zapraszamy :-)
OdpowiedzUsuńMoże zjazd blogerów w Zapuście?
OdpowiedzUsuń:-)
He, he... byle po kolei, bo u mnie kameralnie jest :-) Na jeden raz maksymalnie 7 osób :-)
OdpowiedzUsuńSuper pomysl! Jestem za, siedem to juz cos:)
OdpowiedzUsuńOczywiście, jeśli tylko ktoś ma ochotę, wie, gdzie nas szukać. Teraz można przyjeżdżać na narty. Do wyciągu w Świeradowie od nas jest rzut beretem.
OdpowiedzUsuńGdy tutaj zaglądam, to nie tracę wiary, że są ludzie którzy cenią inne wartości niż pieniądz.
OdpowiedzUsuńŻe może w końcu ten zwariowany świat przejrzy i się opamięta ... bo do czego my tak gnamy... chyba do tego by zniszczyć samego siebie i otoczenie.
Mieszkamy na wsi, tylko takiej już "zsocjalizowanej" :(
Kilka dobrych lat mieszkamy tutaj, ale nie potrafimy się wtopić w miejscowych, pomimo, że mąż się tutaj urodził, potem przyjeżdzał do Babci, ciągle jesteśmy miastowi.Ale z drugiej strony, nam chyba nawet nie zależy, nie pasuje nam dostosowywanie się do "wsi". Obgadywanie, wystawanie na pogaduszki albo pod sklepem z piwem. Tak 3/4 ludzi u nas spędza czas, zgroza.
Ale i tak kocham to miejsce, a jak mi smutno to zaglądam tutaj i kilku innych miejsc :)
Gorąco pozdrawiam i życzę byście dalej "parli do przodu" w spełnianiu marzeń.
cudowne miejsce! Zapalam sie do odwiedzin coraz bardziej. Jeszcze pol roku... :-)
OdpowiedzUsuńA w tak zwanym miedzy czasie buszuje po blogu i sle linki znajomym
Andrzej- Poszperaj koniecznie też na moim drugim blogu "Góry Izerskie". Tam są opisywane tylko miejsca do zwiedzania. Nie trzeba się przebijać przez te wszystkie perypetie Baby i Chłopa :-)
OdpowiedzUsuńdobrze, poszperam. Ale te perypetie sa the best!! :-)
OdpowiedzUsuń