O mnie

Moje zdjęcie
Kobieta wciąż zadziwiona otaczającym ją światem. Z wykształcenia archeolog, z wyboru Wolny Człowiek i Kustosz we własnym Muzeum. Z urodzenia Wrocławianka, z wyboru mieszkanka małej wsi. Na pytania miejskich kolegów: "co ty robisz do licha na tej wsi"??? odpowiada: "żyję!!!". Zawsze niepokorna i pozostanie taką do śmierci. Wyznaje w życiu maksymę: "Ludzie posłuszni żyją, aby spełniać oczekiwania innych. Nieposłuszni realizują swoje marzenia". Kobieta owa ma wciąż wiele pomysłów, które uparcie realizuje na powyższej zasadzie. Posiadaczka 2 psów i 1 Chłopa. Chce się dzielić z ludźmi swoim kawałkiem życia prowadząc Gospodarstwo Agroturystyczne, Muzeum Dwór Feillów oraz Hodowlę Psów Rasy Golden Retriever.

czwartek, 12 maja 2011

Wizja apokalipsy czyli...

...oj, nie będzie co do kieliszka włożyć :-(

Maj, pora najpiękniejsza w roku, pachnąca bzami i ciesząca oczy kolorowym kwieciem, przy okazji też miesiąc moich urodzin, powitał nas kilkoma okropnymi plagami. Najbardziej dokuczyła nam oczywiście choroba Triss. Przy tej okazji dziękuję wszystkim za wsparcie dobrym słowem i ciepłe myśli. Po tych kilku dniach od nagłego załamania się jej organizmu, po paru konsultacjach oraz własnej obserwacji, możemy stwierdzić z 99 procentową pewnością, że chodzi tu o ogólną dysfunkcję organów wewnętrznych spowodowaną wiekiem. Najczęściej dotyczy to właśnie zaburzenia pracy jelit. Z racji tego, że suczka ma obniżoną temperaturę ciała, po kilku krokach bardzo się męczy, wysiadło też jej krążenie. Walczy jednak dzielnie, są nawet momenty w ciągu dnia, że wstaje i bawi się jeżykiem, czy kongiem. Powrócił też szelmowski błysk w jej oczach, który zawsze towarzyszył temu jej ujmującemu uśmiechowi.


Triss w tym momencie bardzo przypomina swoją mamę- Bułeczkę, której nie ma z nami od dwóch lat. Bułcia, przez ostatnie półtora roku swojego życia, również była taka słabsza i niedołężna. Przeżywam małe deja vu, gdyż już kilkukrotnie zdarzyło mi się zawołać na Triss „Buła”, czego nigdy wcześniej nie robiłam. Nikt chyba nie był tak bardzo niepodobny do swej matki, jak Triss.
Stan Triss wydaje się być stabilny, choć nadal kiepski. Mimo to, wracam do życia. Pogodziłam się z tym, że może odejść od nas w każdej chwili, ale też sytuacja ta może ciągnąć się miesiącami.

Tymczasem jedną z pierwszych czynności, jakiej dokonałam po wyjściu z tej mojej umysłowej czarnej dziury, było przejście się po gospodarstwie i oszacowanie strat po śnieżycy z dnia 3 maja. Niech to szlag trafi! Jeden dzień nagłego załamania pogody i wszystko przepadło. Akurat teraz, kiedy zorganizowaliśmy się z produkcją wina, kiedy umyśliłam sobie zrobienie różnych domowych nalewek, musiała spaść ta plaga. Możemy zapomnieć o jakichkolwiek owocach w tym roku. Niestety, kilka dni wcześniej, na skutek pięknej pogody, zalążki owoców zawiązały się jakby odrobinę szybciej. A może i normalnie, tylko nienormalnym był atak zimy 3 maja. Nie będzie NIC! Ani jabłek, ani orzechów, o wiśniach czy czereśniach nie wspominając. Stan malin ocenię, jak je wyplewię. Co to oznacza? A to, że nie będzie przez najbliższy rok co do kieliszka włożyć!

Octowiec- wymroziło mu liście.


Orzech włoski- tak nieciekawie wyglądają wszystkie trzy duże drzewa.
O orzechach nie ma co marzyć.

Gałęzie orzecha włoskiego.

Młode listki paprotek szlag trafił.
One sobie jednak poradzą.

Najbardziej przez nas żałowany winogron. 
Już były na nim zalążki liści. Szlag je trafił

Wypuściły tylko listki pod okapem, które nie miały styczności ze śniegiem.
Wszystkie zalążki owoców diabli wzięli.

Gospodarstwo, zamiast witać gości kaskadą zielonych
pędów winnych gron i ozdobnym octowcem, 
wita gości suchymi badylami :-(

Biały bez też diabli wzięli. Położył się na wszystkie strony.

Fioletowy na szczęście stoi i kwitnie.

2 maja, w piękny, słoneczny dzień, udało mi się na chwilkę wyrwać z objęć gości i nazbierać mniszka lekarskiego. Nastawiliśmy z niego wino. I tak się wszyscy z nas śmieją, że to chyba wino dla królików. 



Ja bym się tak nie śmiała na ich miejscu. Jeśli wszystkim tak wymroziło zbiory, jak nam, to przyjdzie im trawę jeść przez następny rok.
Apokalipsa!

Skalniak- jeszcze piękny, ale już wymaga systematycznego wyplewiania.

Po śnieżycy przyszły upały, co z kolei spowodowało nagły wzrost chwastów i traw (że też tego cholerstwa nic nie wybije- mrozy, susza, czy powodzie!). Z racji tego, że nie za bardzo mieliśmy głowę ostatnimi dniami do ogarniania akurat tego tematu w gospodarstwie, co nieco nam pozarastało. I może byśmy się z tym już teraz uporali, lecz spadła na nas następna plaga- komuniści!

Nigdy nie przypuszczałam, że temat komunii będzie miał jeszcze kiedykolwiek wpływ na moje życie. Egzystujemy jednak w małym, izolowanym i hermetycznym środowisku, gdzie każdy ma ze sobą jakieś powiązania i interesy. My akurat grzecznościowo korzystamy z kosiarkek sąsiadów, w zamian za ich serwisowanie. Zabrzmiało to poważnie, w rzeczywistości chodzi o to, że sąsiad przywozi trupy kosiarek z wystawek niemieckich, a Chłop- urodzony majsterkowicz- naprawia je na tyle, na ile to możliwe, dzieki czemu sąsiad użycza nam którejś z nich, jeśli zachodzi taka potrzeba. A zachodzi, sad bowiem jest spory. Ja koszę pożyczonymi reanimowanymi trupami, jeśli ich napęd działa, a Chłop zasuwa naszą prywatną, zakupioną w sklepie, tuż po osiedleniu się na wsi, dużą kosą spalinową. Kosa jednak jest ciężka i pracuje się nią bardzo wolno. Dużym ułatwieniem jest jednoczesna praca kosiarką z napędem, przynajmniej tam, gdzie można nią wjechać. I w czym problem?
Otóż miejscowy przedstawiciel przewodniej siły narodu (ksiądz proboszcz, jeśli ktoś ma jakieś wątpliwości, o jaką siłę chodzi), pod pozorem niedzielnych uroczystości komunijnych, zarekwirował wszystkie kosiarki i zarządził roboty przymusowe. Dotyczy to oczywiście rodzin małych komunistów. Jako, że sąsiad jest dziadkiem małej komunistki, cały sprzęt wywędrował pod kościół parafialny, a sąsiad „obrabia pańszczyznę”, czyli kosi hektary wokół parafii. Inni przymusowi robotnicy malują krawężniki na biało. Czy coś Wam to przypadkiem nie przypomina? W minionej epoce krawężniki na biało, a trawę na zielono, malowano przed wizytą ówczesnego przedstawiciela przewodniej siły narodu- pierwszego sekretarza KC PZPR. Na rodziców nałożono również kontrybucję w wysokości 1000 złotych od jednego komunisty. Zastanawiam się, jak ci ludzie mają to wszystko udźwignąć, skoro często brakuje im na chleb?
A mój sad zarasta.

Podobno jest już w 2/3 wykoszony, problem w tym, że już trzeba zaczynać od nowa.

Więcej plag nie pamiętam. Mimo, że maj się dopiero zaczął, mam nadzieję, że gorzej już nie będzie.

Miłym akcentem przy tym wszystkim były wizyty gości i nasze zaangażowanie w ich sprawy, ale o tym pisać nie będę. Moi goście i moi klienci mają zagwarantowaną dyskrecję, nie bójcie się zatem, że obabram kogoś na blogu, czy publicznie poruszę Wasze sprawy, kiedy zapuścicie się w gościnne progi Tuskulum.

Myślę jednak, że o kilku miłych rzeczach mogę wspomnieć.
Choć nie mam żadnego zacięcia dydaktycznego, ani żadnych ciągot i praktyki pedagogicznej, czasem frajdę sprawia mi praca z dzieciakami. Jeśli oczywiście można nazwać dzieciakami nastoletnie panny.
Jedna z dziewczynek, córka naszej znajomej, potrzebowała na zaliczenie i poprawienie ocen, ładnego przedmiotu zrobionego własnoręcznie z przeznaczeniem na licytację. Cel licytacji jakoś mi umknął. Zaproponowałam, że pomogę jej zrobić dekupażową doniczkę oraz pirograf. Wszystko na podstawie przedmiotów, jakie już sama wcześniej robiłam, aby dziewczynka miała wyobrażenie, jak będzie wyglądał efekt końcowy.
W sobotnie popołudnie usiadłyśmy i zrobiłyśmy wspólnie prace. Mam nadzieję, że będą się podobały i osiągną przyzwoitą cenę na licytacji.





Druga dziewczynka, w tym samym wieku, interesuje się dyscypliną junior-handling. Startuje na wystawach psów w konkurencji Młody Prezenter. Mieszka w okolicy, więc jeśli tylko biorę udział w wystawach, użyczam jej swoich piesków, najpierw do ćwiczeń, a potem ewentualnie do samego konkursu. W zeszłym roku dziewczynka startowała z Mantrą, w tym roku w Jeleniej Górze (w tę najbliższą niedzielę) użyczę jej Fionę. Dziewczynka do ćwiczeń namówiła również naszego szpica. Gaja była w ciężkim szoku, gdyż od lat nie wymagałam od niej ani pozycji wystawowej, ani wystawowego ruchu. Gdybyście widzieli wystawowy krok szpica! Kiedy wyrzuca przednie łapki do przodu, wygląda jak mały koń na paradzie.

Ćwiczenia z Mantrą w zeszłym roku.

Przygotowania do występu z Fioną.

Nauka wystawiania szpica.

Gaja otwarła paszczę ze zdumienia, w co dała się wkręcić.

Bardzo doskwiera mi już brak szafy w sypialni. Po zimowym remoncie nie mam gdzie trzymać moich rzeczy. Paździerzowa komoda została usunięta, gdyż stanowiła prowizorkę i nie pasuje do stylu wnętrza. Ileż można trzymać ubrania w torbie na podłodze? Z racji tego, że Chłop ma tysiąc spraw na głowie, nie mogę liczyć na szybkie odrestaurowanie Ludwika Filipa. Sama mam kategoryczny zakaz zbliżania się do tego mebla. Jestem osobą niecierpliwą, która oczekuje efektu szybko. Mogłabym go potraktowac zbyt brutalnie, tymczasem Ludwiczek potrzebuje pieszczot. Nie mam czasu czekać kilka lat na dopieszczenie Ludwisia, zabrałam się więc za wiejską szafę, stojącą w ciemnym kącie, z której tuż po przeprowadzce, wyjęliśmy jeszcze szmaty po Niemcu.
Chcę mieć szafę- muszę zrobić sobie ją sama.
Chłop troszkę pomaga w newralgicznych punktach, aby nie przebudzić mojego demona zniszczenia.

Poprzedni właściciel używał starych szaf na potrzeby warsztatu. 
Pozalewał wnętrza szuflad jakimś syfem.


Bez rozbierania się nie obeszło.


I najpiękniejszy widok na świecie.
Wieczorem siadam sobie przed domem przy robocie i mam widok na całe moje Stadko:


Gaja zawsze wychodzi na tego typu fotkach w postaci czarnej plamy :-(
Chłop się nieco obruszył, że jego podpis jest najmniejszy. Zinterpretował sobie to, że jest najmniej ważnym członkiem Stada. Tymczasem Chłopa każdy pozna, a psiaki są z daleka mniej charakterystyczne. 

Z oddali słychać nadciągającą burzę. Zwiastuje zmianę pogody. Cóż, siła wyższa, jak przyjdą deszcze nadrobię zaległości na Waszych blogach :-)

Dopisek z godziny 22.00. Było to ostatnie zdjęcie naszego całego Stadka. Około godziny 18.00 Triss dostała wylewu, który spowodował paraliż jej ciała. To była najtrudniejsza decyzja w dziejach naszej małej hodowli, skropiona morzem łez. O godzinie 21.00 pomogliśmy jej godnie i bez cierpienia przejść na drugą stronę Tęczowego Mostu...

7 komentarzy:

  1. Bardzo się cieszę, że z Triss już lepiej :)Jak pojawił się szelmowski błysk w oczach, to będzie dobrze !
    Wymrożenie owoców i ukochanych winogron też niestety mnie nie ominęło :( Będzie posucha :((( A przy okazji - może odtajnisz przepis na wino z mniszka ?Tego mi nie wymroziło...
    Fragment o komunistach po prostu super :)Długo się śmiałam, chociaż tak naprawdę to raczej smutne... pańszczyzna i danina jak za dawnych czasów :(
    Doniczka wyszła super :)
    Pozdrowienia dla Chłopa :) i dla Ciebie oczywiście :)))

    OdpowiedzUsuń
  2. Nam tylko pomiodory sczezły w wyniku 3-majowego śniegu. Chwała Bogu, żeśmy z lenistwa tylko cztery rozsady kupili! Już, od wczoraj, pyszni się w to miejsce dziesięć nowych - a kolejne nasionka, grzybnia i sadzonki - w drodze. Wpadłem chyba w małą manię, jak to zwykle bywa, gdy pracą fizyczną próbuję głowę zająć przy zmianie pracy i perturbacjach z tym związanych... A padać ma jutro - i dobrze, ile można biegać z konewką..?

    OdpowiedzUsuń
  3. Oby tak dalej, żeby Triss czuła się dobrze biedulka kochana i była z Wami jak najdłużej. Rzeczywiście pogrom okrutny, szkoda tych wszystkich roślin. U nas nie było aż tak źle, może dlatego, że na Jaworzynach jest jednak późniejsza wiosna i rośliny później startują - wiedzą, co robią. Wiosna, wiosna i teraz trza będzie zasuwać z kosiarą, bo inaczej człowiek zginie w buszu, wiesz ja też tak sobie myślę, że może kiedyś wymyślą preparat którym spryska sie trawnik i trawa będzie rosła tylko na pożądaną wysokość :)) fajnie by było. Kiedyś sprawdziłam, że kosząc nasze włości, robię z kosiarą 7 km. A rodzice Komunistów mają przechlapane :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Jola, Inkaw- wieczorem pożegnaliśmy Triss
    Około godziny 18.00 Triss dostała wylewu, który spowodował paraliż jej ciała. To była najtrudniejsza decyzja w dziejach naszej małej hodowli, skropiona morzem łez. O godzinie 21.00 pomogliśmy jej godnie i bez cierpienia przejść na drugą stronę Tęczowego Mostu...

    OdpowiedzUsuń
  5. Tak mi przkro... Domyslam sie, jak Wam musi byc ciezko. Trzymajcie sie.

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo współczuję, ale nie załamuj się, niestety taka kolej rzeczy na tym świecie.
    Na pewno psina miała u Was wspaniałe życie.

    OdpowiedzUsuń
  7. Bardzo, bardzo Wam współczujemy. Wiemy jak to boli i jak trudno podjąć taką decyzję. I wiemy, że czasem po prostu nie ma innego wyjścia. Wierzę, że Triss biega już szczęśliwa i znowu młoda za Tęczowym mostem. Może spotkała tam mojego Maksia, Czoperka I Jeda. To dobre chłopaki. Zaopiekują się nią.

    OdpowiedzUsuń