O mnie

Moje zdjęcie
Kobieta wciąż zadziwiona otaczającym ją światem. Z wykształcenia archeolog, z wyboru Wolny Człowiek i Kustosz we własnym Muzeum. Z urodzenia Wrocławianka, z wyboru mieszkanka małej wsi. Na pytania miejskich kolegów: "co ty robisz do licha na tej wsi"??? odpowiada: "żyję!!!". Zawsze niepokorna i pozostanie taką do śmierci. Wyznaje w życiu maksymę: "Ludzie posłuszni żyją, aby spełniać oczekiwania innych. Nieposłuszni realizują swoje marzenia". Kobieta owa ma wciąż wiele pomysłów, które uparcie realizuje na powyższej zasadzie. Posiadaczka 2 psów i 1 Chłopa. Chce się dzielić z ludźmi swoim kawałkiem życia prowadząc Gospodarstwo Agroturystyczne, Muzeum Dwór Feillów oraz Hodowlę Psów Rasy Golden Retriever.

piątek, 8 listopada 2013

Polski urząd, czyli orka po ugorze tępą drewnianą sochą.

Październik zleciał nie wiadomo kiedy. Była cały czas piękna pogoda, zatem głównie pracowaliśmy poza domem robiąc porządki w różnych kątach gospodarstwa. Efekt? Posprzątany strych i przystrychowe zakamarki, a jest ich bez liku. Posprzątana stajnia i składzik, który kiedyś był letnim kojczykiem dla szczeniąt. Kojczyk z ciężkim sercem został zlikwidowany. Relacja tutaj. Nie ma co przeżywać i rozdrapywać ran. Musimy iść do przodu, nie oglądać się za siebie. Życie napisało nam inny scenariusz, niż sobie założyliśmy, ale go zaakceptowaliśmy.


W międzyczasie zakończyliśmy remont sali muzeum i pojechaliśmy do Wrocławia do Urzędu Marszałkowskiego, aby złożyć dokumenty do rozliczenia remontu. W Urzędzie przeżyliśmy przykre rozczarowanie, bo gdzieś zniknęły stoliki dla ludzi. Zarówno my, jak i inni petenci, mieliśmy ze sobą masę dokumentów- faktury, zaświadczenia, etc., które musiały być przez urzędnika podbite i skopiowane. Gdzieś wszyscy musieli się z tym bajzlem rozłożyć. Stolik i przynajmniej 2 fotele zawsze do tej pory stały na korytarzu, tym razem ich nie było. Jedna z urzędniczek, widząc nasze zadziwienie graniczące z oburzeniem szepnęła, że to dlatego, że przygotowują się do kontroli. Co na boga wspólnego ma kontrola ze stolikami na korytarzu, czy ktoś to rozumie?! Raz przy podpisywaniu umowy, zdarzyło się nam, że urzędnik zaprosił nas do swojego gabinetu w celu dopełnienia formalności. Tym razem tego nie zrobił, w efekcie czego dopadłszy jedynego wolnego krzesła w sekretariacie, umościłam się w kącie, a wszystkie formalności załatwiane były na kolanach. Żeby tego było mało… 

Urzędniczka, która została przydzielona nam do przybijania pieczątek „przedstawiono do refundacji” oraz do kserowania faktur i dokumentów, w środku roboty została odwołana do dyrektora. Sprawę przejął młody człowiek, który owszem, przeprosił nas za zamieszanie i był bardzo miły, ale ten bajzel i chaos panujący tego dnia w Urzędzie Marszałkowskim (a było to 7 października) nieuchronnie zapowiadał przyszłe kłopoty. Do tego wszystkiego, przy kopiowaniu faktur, popsuło się ksero, zatem zarówno urzędniczka, jak i następny człowiek, znikali z naszymi dokumentami na czas dłuższy. To cud boski i łaska niebios, że nie pogubili oryginałów faktur i dokumentów, które byłyby nie do odtworzenia.

Spędziliśmy w urzędzie prawie dwie godziny, wyszłam półprzytomna tym bardziej, że Chłop zażyczył sobie, by z Krzyków na wybrzeże Słowackiego iść na piechotę. I ganialiśmy po tym Wrocławiu w tę i we w tę. Przy okazji odebrałam sobie wreszcie świadectwo ukończenia studiów podyplomowych w dziekanacie na Szewskiej. Lubię chodzić, wędrówki nie są mi obce, ale niekoniecznie po mieście wdychając spaliny.

Trzy tygodnie później przeżyłam załamanie, ponieważ zostaliśmy wezwani do uzupełnień. Osoba, która prowadzi nasze rozliczenie, młodziutkie dziewczę, jak się później okazało, zatem chyba nadgorliwe, lub bojące się popełnić jakiś błąd, wysmarowało nam poprawek na 3 strony A4. Oczywiście, okazało się, że poginęły, lub nie zostały skopiowane niektóre faktury i polecenia przelewów. Jeden dokument nie miał też pieczątki. Nie mam poczucia humoru, jeśli chodzi o urzędników, zatem nie rozbawiło mnie, ale porządnie wkurwiło zadane na piśmie pytanie, dlaczego jeden ze skopiowanych dokumentów nie posiada pieczątki „przedstawiono do refundacji”? To nas się o to pyta?! Czy to my mieliśmy w ręku pieczątkę i tłukliśmy nią w papiery?

Bogu dzięki wpadliśmy na pomysł, jeszcze przed złożeniem wniosku o rozliczenie, aby zrobić aneks do umowy o zmiany w zestawieniu rzeczowo-finansowym. To wtedy musiałam się tłumaczyć, dlaczego deski podłogowe, które zadeklarowałam we wniosku, na fakturze mam jako listwy strugane. Teraz, daję słowo, nie wybrnęlibyśmy z tego. Mimo, że zestawienie rzeczowo-finansowe było zgodne z aneksem do wniosku (a aneks został zatwierdzony) poproszono nas o wyjaśnienie niezgodności jednej pozycji z ofertą, na podstawie której półtora roku wcześniej opracowywaliśmy zestawienie rzeczowo-finansowe.

-O co chodzi?- myślał Chłop i drapał się przy tym intensywnie po czółku– Przecież tutaj mamy uchwyt do przewodów i tutaj mamy uchwyt do przewodów. Acha-Chłop doznał olśnienia- Bo my tutaj mamy uchwyt do przewodów PŁASKICH. I musimy to wyjaśnić.
-O Jezusie- zajęczałam cichutko. –Czy w urzędach siedzą ludzie, czy automaty? Czy nie ma czegoś takiego, jak czynnik ludzki, humanistyczny, humanitarny…
-Czekaj, w tej rubryczce to mamy totalny hardkor. I słowo daję, nie wiem, jak z tego wybrniemy.

We wniosku, w wersji pierwotnej mieliśmy w rubryczce napisane „pręty do zrobienia krat w oknach”. Jak już robiliśmy aneks, to postanowiliśmy pozmieniać i powyjaśniać wszystkie nazwy, które widniały na fakturach, a które odbiegały od nazw w zestawieniu rzeczowo-finansowym. Napisaliśmy zatem w odpowiedniej rubryczce, jak stało na fakturze „pręt żebrowany”. Urzędnik, który przygotowywał aneks do umowy, zgubił gdzieś po drodze dwie literki, źle przepisał i zrobił nam z tego „pręt żebrowy”. Jako ludzie normalni i zdrowi na umyśle (choć nie zawsze mam takie wrażenie, szczególnie po wizytach w urzędach) potraktowaliśmy to jako nic nieznaczącą literówkę. W naszym wniosku o płatność znalazła się pozycja o prawidłowej nazwie, zgodnej z fakturą „pręt żebrowany”. I wyobraźcie sobie nasze zdumienie, kiedy dostaliśmy polecenie nie wyjaśnienia rozbieżności (chociaż i tak byłoby to chore), ale nakaz zmiany 'pręta żebrowanego" na "pręt żebrowy", żeby zgadzało się z błędnie wypełnioną rubryczką w aneksie. I znaleźliśmy się w czarnej dupie. Nie możemy ignorować polecenia urzędnika, od którego zależy nasz wniosek o dofinansowanie. Jeśli zaś zmienimy poprawny pręt żebrowany na błędny żebrowy, to będzie z kolei brak zgodności z fakturą.  Kurwa…

Zmieniliśmy, tak jak nam przykazano, a pół dnia zajęło mi napisanie wyjaśnienia, bo przecież następnym krokiem, który starałam się wyprzedzić, byłoby wezwanie do wyjaśnienia, dlaczego na fakturze jest pręt żebrowany, a we wniosku żebrowy. Nie wiem, czy z tego nie wynikną jakieś kłopoty.

Jeśli myślicie, że to szczyt urzędniczego matrixa, to mam jeszcze lepszy przykład.

Po niefortunnej "współpracy" z panią Olgą, o której w niewybredny sposób napisałam tutaj, a która po mojej publikacji stała się gwiazdą Internetu i jak sądzę całego Dolnośląskiego Urzędu Marszałkowskiego, zostaliśmy najwyraźniej zakwalifikowani, jako trudni petenci. Zostaliśmy przydzieleni do pana Pawła, do którego nie mieliśmy żadnych zastrzeżeń, ponieważ był kompetentny, potrafił nam udzielić natychmiastowej mailowej odpowiedzi (nawet w 15 minut) na nurtujący nas problem i naprawdę mieliśmy w nim oparcie. Czuliśmy się bezpiecznie, ponieważ zachowaliśmy całą korespondencję w razie, gdyby wpakował nas na manowce. A tego baliśmy się najbardziej, bo jak to rzekła pewna osoba z LGD, kiedy nasza sprawa oparła się prawie o Sąd Administracyjny- Oni będą się mścić. Owo mszenie się miało dotyczyć nie tylko nas, bo pewnie by jej to wisiało, ale roztaczać się miało na całe LGD. Pan Paweł miał jedną tylko wadę- wiedział o obowiązujących przepisach i paragrafach dotyczących wniosków więcej, niż pozostali urzędnicy. Z tego powodu wróżę mu zacną karierę, gdyż ani chybi szybko wskoczy na fotel swojego szefa, a może i karierę w wielkiej polityce zrobi, czego mu z całego serca życzymy, bo się chłopak marnuje przybijając pieczątki. W większości wypadków owa nadzwyczajna wiedza byłaby oczywiście zaletą, gdyby nie to, że czasem była sprzeczna z tym, co stało w podpisanej przez nas umowie. Przy sprawie dotyczącej aneksu o zmianę w zestawieniu rzeczowo-finansowym znaleźliśmy się w rzeczywistości równoległej rodem z Harrego Pottera i jego peronu dziewięć i trzy czwarte.

W umowie jeden z paragrafów oznajmiał, że wniosek o aneks do zestawienia rzeczowo-finansowego można złożyć najpóźniej w dniu złożenia wniosku o płatność. Podczas ustalania strategii, jak pogodzić wszystkie konieczne sprawy, aby nie jeździć co kilka dni do Wrocławia (to w końcu w obie strony 300 km!) postanowiliśmy, że aż takiego numeru z aneksem nie zrobimy, żeby przynosić go w ostatniej chwili, ale tak go napiszemy i wyślemy, żeby w tym samym dniu podpisać zatwierdzony aneks oraz złożyć wniosek o płatność. Aby mieć pewność, że dobrze myślimy, skontaktowaliśmy się w tej sprawie z panem Pawłem, który nam orzekł, że nie możemy tak zrobić, ponieważ pomiędzy podpisaniem aneksu do wniosku, a złożeniem wniosku o rozliczenie musi upłynąć minimum 5 dni. Jak to możliwe? Przecież nic takiego nie stoi w umowie z Urzędem Marszałkowskim!

Napisaliśmy wniosek, wysłaliśmy pocztą, a wiedząc, że urząd ma 3 tygodnie na rozpatrzenie wniosku, poprosiliśmy pana Pawła, aby się nie spieszyli i nas nie wzywali zbyt szybko, bo sobie wyjedziemy na 10 dni. A co, jesteśmy już po remoncie, mamy prawo sobie odpocząć. Złożenie wniosku o aneks automatycznie przedłuża termin złożenia wniosku o płatność. Jakież było nasze zdumienie, kiedy po powrocie z Woli, 22 września, zastaliśmy... Wezwanie do stawienia się z wnioskiem o płatność (?!) Zadziwieni zadzwoniliśmy do urzędniczki, która podpisała się pod wezwaniem. Oznajmiła nam, że w takim razie mamy przyjechać i w tym samym dniu podpisać aneks i złożyć wniosek o płatność. To zamierzaliśmy właśnie zrobić, ale zbaraniałam, bo jak się ta informacja miała do zalecenia pana Pawła o konieczności pięciodniowej przerwy pomiędzy jedną czynnością, a drugą? Zaniepokojona całą sytuacją, napisałam, o co tu chodzi? Wysłaliśmy wniosek o aneks, a oni nas wzywają do złożenia wniosku o płatność, jakby tego aneksu nie dostali. I dlaczego jeden urzędnik mówi nam jedno, a drugi zupełnie coś innego? Pan Paweł wytłumaczył to po swojemu:

Podczas kontroli Europejskiego Trybunału Obrachunkowego (ETO), zarzucono nam, że podpisujemy Aneksy i przyjmujemy wnioski o płatność tego samego dnia. A skąd Beneficjent może wiedzieć, że wszystkie jego prośby zostaną zaakceptowane. W związku z tym pomiędzy podpisaniem aneksu a złożeniem wniosku o płatność powinna być minimum kilkudniowa przerwa potrzebna na przygotowanie tegoż wniosku. Stąd te 5 dni przerwy, które staramy się zachować i w taki sposób instruuję Beneficjentów. Jeśli chcecie państwo złożyć wniosek o płatność tego samego w którym podpiszecie Aneks to proszę kontaktować się z  Działem Autoryzacji Płatności, ponieważ to oni przyjmują i rozliczają wnioski. Nie macie państwo czym się niepokoić ponieważ dopełniliście na ten moment wszelkich formalności. Wniosek o Aneks wpłynął przed 10 września wkrótce będzie gotowy do podpisania. Nowy termin złożenia wniosku o płatność to 1-10.10.2013 ponieważ wnioski o płatność w ramach Małych Projektów składa się tylko między 1 a 10 dniem każdego miesiąca.

Co mnie obchodzi jakieś ETO?! Mnie interesuje jedynie to, co mam w umowie z urzędem! Nie tylko, według umowy, mogę podpisać aneks tego samego dnia, co złożyć wniosek o rozliczenie, ale mogę ten aneks dopiero złożyć! Napisałam, że jeśli uda się wyznaczyć dla nas termin podpisania aneksu pomiędzy 1-10 października, to będziemy się starać załatwić obie te sprawy w jednym dniu. Nie mając jednak pewności co do tego, jak sprawy dalej się potoczą, czekaliśmy na wezwanie do podpisania aneksu. Doczekaliśmy się  maila 3 października, jednak formalnie to nie drogą e-mailową takie rzeczy się załatwia, ale pocztą tradycyjną za potwierdzeniem odbioru. 3 października wypadał we czwartek, w piątek poczta nie dostarczyła listu. Z e-maila wiedzieliśmy, że dostaliśmy wezwanie do stawienia się w Urzędzie Marszałkowskim na 7 października, w poniedziałek. W piątek po południu jasne stało się, że pocztą dostaniemy to wezwanie najwcześniej właśnie w rzeczony poniedziałek. Biorąc pod uwagę logikę urzędnika: A skąd Beneficjent może wiedzieć, że termin został wyznaczony w dniu, w którym dotrze do niego zawiadomienie? 

Była jeszcze jedna śmieszna sprawa. W tym samym piśmie, które wzywało nas do podpisania aneksu 7-go października, wyraźnie napisano, że obowiązuje nas złożenie wniosku o płatność do dnia 10-go października. I właśnie wtedy poczułam się jakbym znalazła się poza czasem. Mamy podpisać aneks 7-go, a wniosek o płatność złożyć 10-go.  Jednocześnie musimy zachować minimum 5 dni przerwy pomiędzy jedną czynnością, a drugą (tego nie było napisane w piśmie, to była informacja od pana Pawła). Pomiędzy 7-mym, a 10-tym jest 3 dni przerwy. W dodatku to wszystko mamy wykonać na podstawie pisma, które formalnie do nas nie miało prawa dotrzeć, bo urząd wysłał go za późno. 

I co byście powiedzieli będąc na naszym miejscu? Jakich doniosłych słów można użyć w tym wypadku, stykając się z urzędniczym pojmowaniem czasoprzestrzeni? Ja rzekłam oto, co następuje:
-Ja pierdolę!!!

Pojechaliśmy owego 7-go października, załatwiliśmy obie sprawy w jednym dniu, w tym w którym panował chaos przed kontrolą. Pan Paweł zapytał, czy ustaliliśmy z działem płatności sprawę rozliczenia, ja go zapytałam, jak sobie wyobraża dopełnienie warunku 5 dniowej przerwy, skoro mamy 7-go października, a wniosek o płatność musimy złożyć do 10-go? Pan Paweł nie orzekł nic, zaprezentował kamienną twarz pokerzysty, wzruszył ramionami i odwrócił się na pięcie nie żegnając się nawet z nami, a był to już nasz ostatni kontakt.

Szukam odpowiedniej puenty do tego wszystkiego, ale coś nie mogę jej odnaleźć. W zetknięciu z urzędniczymi absurdami tracę całe swoje poczucie humoru. A właśnie zabieram się za realizację drugiego wniosku, tego, dzięki któremu wcześniej przeżyłam muzealny matrix opisany w tym miejscu.

Obecnie czekamy, albo na drugie wezwanie do poprawek, albo na kontrolę, albo na zatwierdzenie płatności, albo na to, że się przecież będą mścić! :-)

33 komentarze:

  1. Ech... cała Polska.... Dzielne ludzie jesteście.
    Pozdrówka z Leśnej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie. w tym kraju pojęcie "dzielności" zyskuje jakiś dziwny wymiar ;-) Kontakty z urzędnikami, którzy biorą pensję z naszych podatków i są, przypominam, zatrudnieni, aby nam -ludziom żyło się lepiej, powinny być czymś naturalnym i przede wszystkim normalnym. Tymczasem grożą chorobą psychiczną.
      Dziękujemy, również ślemy pozdrowienia :-)

      Usuń
  2. O ja cie... Ja ledwo przebrnęłam przez czytanie waszych przejść a co dopiero to przeżywać na własnej skórze!!! Niech żyje i rozkwita biurokracja i sprawozdawczość...
    Które z was to Don Kichot a które Sancho? Bo kto wiatrak to chyba wiem.
    Wyrazy najwyższego uznania i serdeczne pozdrowienia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zastanawiałam się wczoraj, ilu z czytelników będzie w stanie dobrnąć do końca tej całej historii. Pojąć to wszystko trudno, jak się nie uczestniczy osobiście.
      Cóż, mam wiele cech Sancha. Przede wszystkim naiwną wiarę w to, że może być normalnie, że my ludzie mamy jednak wpływ na to, jak nas się w urzędach traktuje. Jeśli nie będziemy domagać się normalności, takie rzeczy pozostaną normą. Stąd od czasu do czasu moje wpisy dotyczące patologii w kontaktach człowiek-urzędnik.
      Poczekajcie, aż zacznę pisać o naszym Urzędzie Gminy. Tam dopiero jest kabaret :-)

      Usuń
    2. Zgadzam się z Miką. Przebrnęłam raz, ale głupota urzędnicza tak mnie otępiła, ze nawet komentarza nie byłam w stanie napisać. Pozostaje tylko:
      - podziwiać, ze nie poddaliście się,
      - współczuć, że aż tyle głupoty i nieudolności doświadczacie,
      - zachęcać do krwawej jatki, bo udźwignąć tego nie sposób.
      Ja unikam urzędów jak tylko mogę i póki co jakoś funkcjonuję za sprawą dzielnej mej połówki.
      Najbardziej bulwersujące jest właśnie to, ze norma staje się to, co nienormalne. Nie mamy chyba siły zmagać się z tymi wybrykami, z t głupotą. Dlatego szacun dla Was. Ty nie pisz na blogu tylko wydaj książkę lub poradnik "Szary człowiek w urzędzie" lub "Jak pokonać urzędasa krok po kroku". Co do unijnych wniosków, o których piszecie poniżej, to oprócz obostrzeń i czasu realizacji napisane jest to takim językiem, że przeczytanie jednej strony odstrasza i zniechęca. Czyżby o to chodziło Taki urzędniczy bełkot bywa skuteczny w ich mniemaniu.

      Usuń
  3. A my kilka dni temu po rocznej korespondencji z urzędem marszałkowskim dostaliśmy pisemko, że projekt przeszedł do realizacji, czyli wypłaty !!!
    Dosłownie rok bo 10-11.11.2013 mamy znowu zawody ... ale już bez tej dotacji :)
    Horrorów nam wystarczy w telewizji :)
    Takich perełek jak wasze deski to mielismy trochę z hulajnogami,
    Trzymamy kciuki za poprawki :) :) :)
    pozdrawiamy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Załamałaś mnie. Wprawdzie Chłop przy składaniu uzupełnień natknął się na znajomego, który również obchodził rocznicę swojego wniosku, wciąż mam nadzieję, że nam się to nie przytrafi. Zaczynam się niepokoić.
      Otóż właśnie. Przez tego typu absurdy i patologie ludzie rezygnują ze składania następnych wniosków albo porzucają swoje projekty w trakcie realizacji. Pieniądze unijne nam po prostu przepadają. Dzięki komu/czemu? Dzięki głupim polskim rozporządzeniom i jeszcze głupszym urzędnikom, którzy mają je realizować.

      Usuń
  4. Bo się nie nalezy opierać, jak widać z powyższego, na przepisach rodem z PL, tylko Unijnych, boc jej prawo nas obiowiązuje :p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Otóż, nie do końca u nas to prawo unijne obowiązuje, a jeśli nawet, to realizowane jest po polsku. Ja mam tylko jedno oczekiwanie, bo znam realia. Prawo w Polsce jest jakie jest. W dużej części jeszcze PRL-owskie, ale i z tym można dać sobie radę, jeśli urzędnik zna przepisy i się do nich stosuje. Dwór na Woli, opisywany na tym blogu, rodzina odebrała na podstawie obowiązującego jeszcze do dziś dekretu PRL-owskiego o reformie rolnej. Majątek nie podpadał pod ten dekret, a zrabowany został. 25 lat trwała o to walka w sądach różnych szczebli administracyjnych, z NSA włącznie. Gdyby podpadał pod parcelację, nie można byłoby teraz odzyskać własności.

      Ja bym tylko chciała, żeby urzędnicy znali swoje obowiązki i nie wprowadzali ludzi w błąd mówiąc sprzeczne rzeczy. To nie tylko komentarz do tej sytuacji, ale do kilku innych, z którymi się zetknęłam, również opisanymi na blogu.

      Usuń
  5. Paranoja totalna... Dlatego ja się staram urzędów i urzędników unikać jak tylko mogę, ale nieraz się nie da... niestety!...
    Dobrze będzie :-)
    pozdrawiamy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie o to chodzi, że czasem się nie da uniknąć, a poza tym, do licha, oni są dla nas, nie my dla nich, zatem czemu mielibyśmy ich unikać! No tak, dla świętego spokoju, przecież :-) Tak, święty spokój to dla mnie rzecz najważniejsza, jednak, jak już kiedyś pisałam, chcę korzystać ze środków unijnych, bo są do wzięcia, należą się nam, jak psu pełna micha żarcia i nie widzę powodu, czemu jeden czy drugi głupi urzedas mieliby mi to prawo odebrać tylko dlatego, że są złośliwi, są upierdliwi, są niemili, albo nie znają swoich obowiązków. Dziękujemy i również serdecznie pozdrawiamy.

      Usuń
  6. Powiem szczerze - gdzieś w połowie posta zgubiłam się , straciłam wątek i sens i już go nie odnalazłam. Podziwiam i współczuję jednocześnie ;) Jesteście naprawdę mocni! Ściskam czule ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wcale Ci się nie dziwię, bo od samego czytania, jak oni wykonują swoje obowiązki, można zgłupieć :-)

      Usuń
    2. Szanowna Riannon, kiedyś, w zamierzchłych czasach, staraliśmy się o preferencyjny kredyt rolny na zakup ziemi. Zagmatwanie z poplątaniem, miliony sprzecznych wytycznych, tworzenie absurdalnych planów byznesowych nie mających żadnego związku z rzeczywistością... Odpuścicliśmy sobie, bo nerwów szkoda, czasu i ( o paradoksie ) pieniędzy. Więc podziwiam Was szczerze, bo ja wiem, że mnie to by przerosło. A zemsty się nie bój, przecież zaplanowaliście już odwrót na Wschód.:-)))

      Usuń
    3. Ja sobie z tą zemstą żartuję, bo znam swoje prawa i wiem, jakie poczynić dalsze kroki, w razie gdyby znów coś poszło nie tak nie z naszej winy. W końcu Urząd Konserwatora Zabytków przeciągnęliśmy już przez Sąd Administracyjny ze skutkiem dla nas pozytywnym.
      Jeśli chodzi o odwrót na Wschód, to nie wiemy, kiedy on nastąpi, czy za rok, za 3 lata, a może za 5 lat. Będąc w zawieszeniu i nie mogąc już pakować się w żadne inwestycje, te kilka tysięcy ze zwrotu może nam uratować tyłki. Uznaliśmy, że lepiej będzie nie palić za sobą mostów, wziąć dofinansowanie, a w razie wcześniejszego sprzedania Zapusty, zwrócić urzędowi te pieniądze.

      Usuń
  7. Coraz bardziej rozumiem decyzje o emigracji. My się wahamy, właśnie jesteśmy u progu decyzji i nie jest łatwo. Szczerze mamy serdecznie dość.
    Najbardziej jest mi przykro z powodu babci Osobistego mego, 22 lata walczy w sądach o odszkodowanie za mienie zabużańskie. I właśnie piszemy kolejne odwołanie, dokładnie takie samo jak poprzednie, do Ministra Skarbu. Tym razem babcia zażądała napisania w jej imieniu skargi do Strasburga.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Choc z różnych wzgledów decyzji o emigracji nie podjęłam, to całkowicie rozumiem osoby, które się na to zdecydowały. Czytając książki i blogi osiedleńców w innych krajach też widać, że biurokracja czasem może doprowadzić człowieka do obłędu. Nie ma jednak tam takiej sytuacji, jaka wciąż jest w naszych urzędach. Tam urzędnik jest po to, aby pomagać petentowi. W Polsce nadal petent jest w większości przypadków intruzem, śmieciem, złodziejem, a w najlepszym przypadku zawracaczem dupy.
      Kiedy idę po cokolwiek do Urzędu Gminy, witają mnie wrogie i przepłoszone rozbiegane oczka urzędniczek, a powitanie brzmi mniej więcej tak: Czego tu chce? Po co przylazła? Wyjątkiem są grzeczne i miłe dziewczyny w sekretariacie, ponieważ reprezentują nowe pokolenie. Obawiam się jednak, że przy tym starym betonie, który rezyduje w gminie już dziesiątki lat i dziewczyny zostaną zdemoralizowane.

      Co do sprawy babci, to się nie poddawajcie. Walka o dwór na Woli trwała od końca komuny do tego roku. Udało się, zatem mimo wszystko można.

      Usuń
    2. Tylko, że z 6-ciorga rodzeństwa żyje dziś tylko dwoje z nich. Babcia coraz gorzej się czuje, teraz jest po udarze. My mamy czas, Jej ten czas ucieka i tylko dopytuje czy dane jej będzie doczekać sprawiedliwości...

      Usuń
    3. No niestety, babcia Chłopa, ani jej rodzina wypędzona z dworu, też nie doczekała szczęśliwego końca tej historii. Niemniej warto walczyć dla elementarnego poczucia sprawiedliwości.

      Usuń
  8. Jestem przekonany, że powiedziałem "do widzenia". Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszę i jest nam ogromnie miło, że Pan zagląda do nas na bloga. Oczywiście, nie traktuję tego, jako inwigilację ze strony Urzędu :-), a jako zwykłe, prywatne, życzliwe zainteresowanie (wszak dziś niedziela :).
      Ja absolutnie nie oczekuję, że urzędnik ma być w stosunku do nas wylewnie miły, choć odrobina życzliwości na pewno pomaga we współpracy. Ja oczekuję przede wszystkim kompetencji i merytorycznej pomocy. Jak uczciwie i szczerze wspomniałam wyżej, taką pomoc od Pana otrzymaliśmy i za to jeszcze raz chciałam serdecznie podziękować. niby powinno byc to norma, ale w tym kraju jeszcze nam do tego daleko.
      Jeśli chodzi o specyficznie pojmowaną urzędniczą czasoprzestrzeń, to cóż… przynajmniej zyskałam ciekawy wpis na blogu :-)

      Usuń
  9. A jeszce chciałam dodać, że tytuł jest naprawdę udany, i jeden z najlepszych na Twoim blogu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taki symboliczny wiejski, wszak sprawy urzędowe załatwialiśmy w Departamencie Obszarów Wiejskich :-)

      Usuń
  10. Przez tekst przebrnelam dzielnie, a "pret" rozwalil mnie na kolana i napisze za Toba - ja pierdole!

    OdpowiedzUsuń
  11. Poczytałem te wszystkie treści i jedyne co mi się pcha na klawiaturę to "ja pierdolę!!!"
    I widzę powyżej, że samotny nie jestem ;)

    OdpowiedzUsuń
  12. Ja pierdolę ...
    Prościej chyba kamienie gryźc ...

    OdpowiedzUsuń
  13. Chciałam Wam zwrócić uwagę, że wybrałam tylko 2 przykłady, a mieliśmy podobnych bredni, jak pręt 3 bite strony A4!!! W tym tylko kilka punktów naprawde istotnych- gdzieś Chłop zapomniał sie podpisać, jedną rubryczkę ja źle wypełniłam, etc. Cała reszta to pogubione przez urząd dokumenty i bzdury typu pręt. Pół dnia spędziłam nad samym prętem. Całe poprawki do wniosku-pisanie wyjasnień, to wyjęte z życiorysu dwa dni.
    Ja nie wiem, czy to nie jest jednak robione specjalnie, żeby ludzie się zniechęcili i więcej wniosków nie składali. Tak się w 90 procentach przypadków dzieje. Tylko tacy uparci wariaci, jak my, nadal zamierzają się w to bawić.
    W każdym razie, jeśli znowu dostaniemy jakieś "cuda wianki" do poprawek, to nie omieszkam się pochwalić :-)

    OdpowiedzUsuń
  14. Domyslam sie, ze to jeden z przykladow i ja jestem pelna podziwu dla Was.
    Masz racje Riannon duzo ludzi odpuszcza, niestety:(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, wyłuskałam tylko najbardziej odjechane przykłady :-)
      Zastanawiam się, czy będzie ciąg dalszy, bo na razie ze strony urzędu cisza :-)

      Usuń
  15. Mrożek z Kafką wymiękają jako cienkie bolki.
    Ale za to muzeum zwala z nóg!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo życie zawsze pisze ciekawsze scenariusze niż literacka fikcja :-)

      Usuń
  16. Kiedys myslalam, ze to to tylko tak w Polsce. Ale uwierz, ze mieszkalam w dwoch krajach poza nia i w kazdym bylo tak samo. Czasem juz mi rece opadaly z bezsilnosci i tych blednych kol, ktore nie mozna przeskoczyc w zaden sposob...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, emigranci potwierdzają biurokrację w innych krajach (nie wszędzie), ale mnie chodzi tutaj o coś innego. O to, że w Polsce nadal unosi się duch PRL-u i stąd przeświadczenie, że urzędników nie obowiązują żadne prawa, że to oni są w urzędzie najważniejsi, nie ludzie, których obsługują. To skandal, żeby w Urzędzie Marszałkowskim nie było wydzielonego miejsca do obsługi ludzi. A jak już jest, to na korytarzu! Nas za każdy dzien spóźnienia się z podatkiem, czy citem ścigają i nakładają kary. Przekraczanie terminów przez urzędników jest normą.
      Nie chodzi mi zatem o biurokrację, ale o traktowanie ludzi, którzy płacą podatki na ich pensje. Co za to często otrzymujemy? Niekompetentnych, złośliwych, niedouczonych urzędasów, którzy nie ponoszą żadnej odpowiedzialności za swoje decyzje. Po raz kolejny postuluję: wprowadźmy personalną odpowiedzialność urzędnika za wydawane decyzje, a natychmiast podniesie się poziom obsługi w urzędach.

      Usuń