O mnie

Moje zdjęcie
Kobieta wciąż zadziwiona otaczającym ją światem. Z wykształcenia archeolog, z wyboru Wolny Człowiek i Kustosz we własnym Muzeum. Z urodzenia Wrocławianka, z wyboru mieszkanka małej wsi. Na pytania miejskich kolegów: "co ty robisz do licha na tej wsi"??? odpowiada: "żyję!!!". Zawsze niepokorna i pozostanie taką do śmierci. Wyznaje w życiu maksymę: "Ludzie posłuszni żyją, aby spełniać oczekiwania innych. Nieposłuszni realizują swoje marzenia". Kobieta owa ma wciąż wiele pomysłów, które uparcie realizuje na powyższej zasadzie. Posiadaczka 2 psów i 1 Chłopa. Chce się dzielić z ludźmi swoim kawałkiem życia prowadząc Gospodarstwo Agroturystyczne, Muzeum Dwór Feillów oraz Hodowlę Psów Rasy Golden Retriever.

czwartek, 1 listopada 2012

Ostatni Festiwal Hipokryzji.

Nie będę pisać o cmentarzach, ani o walce kościoła z Wielką Straszną Dynią. Dziś będę pisać o pozorach, kompromisach, traumach, ale przede wszystkim o archetypach, które tkwią w każdym z nas.
Gdzieś spod skorupy codzienności czasem wychodzą na jaw rzeczy, o które nigdy byśmy się nie posądzali.
Nie ważne, jak długo chodzisz w czarnych spranych ciuchach z makijażem a la Alice Cooper, ponieważ gdzieś w głębi, pod ostatnią najcieńszą warstwą owej skorupy tkwi potrzeba spełnienia marzenia, aby choć przez pięć minut zamienić się w księżniczkę, albo aktorkę grającą w jakiejś barokowej sztuce.

To ja :-)

Kilka dni temu na blogu Baby ze Wsi, pod tym postem rozmawiałam o swojej ślubnej sukni. Wpadłam na pomysł, żeby ją pokazać u siebie na blogu, ale czułam jakieś dziwne zażenowanie. W końcu pomyślałam sobie, że przecież między innymi po to mam tego bloga, aby uporać się z kilkoma zgrzytami emocjonalnymi, jakoś je sobie uporządkować w głowie i... żyć z tym dalej. Zaszyłam się wczoraj w ciepły koc i poukładałam swoje myśli.

Nie chciałam brać ślubu kościelnego, ale nie miałam innego wyjścia. Gryzie mnie to po dziś dzień, bo nienawidzę tkwić w hipokryzji.
Miałam 24 lata i nie byłam jeszcze na tyle finansowo samodzielna, aby postawić się mamie. Wiedziałam, że na start potrzebna będzie nam pomoc, nie tylko materialna, ale i moralna. W końcu wiążę się z obcym facetem, nie wiadomo, jak potoczy się życie. Nie warto palić za sobą mostów. Co ja miałam w głowie licząc na wsparcie moralne? Wiem przecież, że mama jest z tych osób, które córkę odstawią na powrót do męża choćby ten pił i ją bił. Bo co Bóg złączył...

Dla mojej mamy (tato nie miał nic w domu do gadania) liczyły się w życiu jedynie pozory. Nie ważne, co czułam, co deklarowałam, czy wierzyłam w Boga czy nie, miałam chodzić do kościoła i już! Tak jakby sama ta czynność miała zapewnić mi zbawienie i zmartwychwstanie w Dniu Ostatecznym. Dziś, kiedy inne dramatyczne sprawy są w naszej rodzinie na pierwszym miejscu, wyszło na jaw, że to nie chodziło o moje zbawienie, tylko o nią samą. „Jak ja się wytłumaczę przed Bogiem, jak was wychowałam”?- mówi. To problem o tak dużym stopniu abstrakcji, że po prostu brak mi słów.

Oczywiście, nie dałam się stłamsić, ale od dzieciństwa, przez młodość po dorosłość szarpałam się o własne zdanie, poglądy, tożsamość. Nie wyniosłam z domu szacunku dla cudzych poglądów, ponieważ moich nikt nie szanował. Od lat sama pracuję nad szacunkiem względem innych, ale pewnych rzeczy nie przeskoczę. Nie mam i nawet nie staram się szanować instytucji, która robi pod sutannę na widok dyni.

Nie sprawiałam żadnych poważnych kłopotów. Byłam bardzo dobrą uczennicą. Wszyscy postrzegali mnie jako grzeczną i poukładaną dziewczynkę. Moi rodzice narzekali jedynie, że za dużo czytam książek (!!!)  Nie paliłam papierosów, nie brałam narkotyków, nie przekraczałam norm obyczajowych. Nigdy nie sprawiłam rodzicom żadnego realnego kłopotu, ale to wszystko się nie liczyło. Ważne było tylko to, że nie chodziłam do kościoła. Po 14 latach od wyjścia z domu powinnam pamiętać tylko te dobre chwile, a ja wciąż mam w głowie ogromne poczucie krzywdy. Nie było dobrych chwil, czy wykasowałam je z pamięci?

Zgodziłam się na ślub kościelny na pewnych warunkach. W końcu miał to być ostatni w moim życiu festiwal hipokryzji. Cóż, jeśli ma to być przerost formy nad treścią, niech tak będzie! Zażyczyłam sobie najbardziej „suto rżniętą” barokową suknię, jaka tylko była dostępna w wypożyczalni i na pół dnia stałam się kimś innym. Mimo wszystko było to pozytywne doświadczenie, które pozwoliło spełnić przykurzone marzenie małej dziewczynki o byciu księżniczką.





Wtedy też zatańczyłam ostatni raz...


Do tańca mam ambiwalentne uczucia. Uwielbiam go i nienawidzę. Kocham patrzeć na profesjonalny taniec współczesny (nawet na be-boy'ów!). Łatwo wchodzę też w emocje tancerzy. Patrzenie na taniec wciąga mnie tak samo, jak słuchanie muzyki. Wkręcam się w niego wszystkimi zmysłami, zatracam się...

Nienawidzę potańcówek typu weselnego, czy u cioci na imieninach. Taki taniec jest dla mnie torturą. Przeżywałam katusze, kiedy ktoś na jakimś weselu, czy podczas dansingów na wczasach spędzanych z rodzicami prosił mnie do tańca. W wieku 10 lat wyglądałam przynajmniej na 15, więc musiałam niekiedy radzić sobie emocjonalnie ze sprawami, na które nie byłam jeszcze gotowa.  

Taniec jest dla mnie bardzo intymnym przeżyciem. Nie akceptuję faktu, że ktoś obcy, często zionący weselnym bimberkiem, wchodzi w strefę, która zarezerwowana jest jedynie dla uczuć i wyższych emocji. Nie mówię tu oczywiście o wariactwach na koncertach (a o dyskotekach nie wspominam, bo na takie nie chodziłam, to było wrogie mojej ideologii), ale o tańcu z dotykaniem, obejmowaniem, patrzeniem sobie w oczy. Wiem, że nie ma nic w tym złego. Taniec jest ważnym elementem kultury i z reguły ludzie akceptują te warunki. Ja nie akceptuję, ale też nie mam potrzeby łamać tego swojego tabu.

Historia zatoczyła małe koło. Miesiąc wcześniej niż odbył się nasz ślub, ukończyłam studia. Jutro wracam na uczelnię, by dalej się rozwijać-przynajmniej taką mam nadzieję. Zmierzę się też ponownie z demonami dzieciństwa tocząc z matką bezustanne spory o celowość chodzenia do kościoła i jej tłumaczenie się przed Bogiem za wychowanie własnych dzieci. Tysięczny raz odpowiem matce na pytanie, ale jaki błąd popełniłam, że was tak źle wychowałam? i tysięczny raz usłyszę, że nie mam racji. Dla ludzi reprezentujących tego typu mentalność zło to nie są narkotyki, tłuczenie po pijaku żony i dzieci, czy pieprzenie się po krzakach z cudzymi chłopami/babami. Największym złem, zasługującym na ogień piekielny, jest nieuczęszczanie do kościoła i spędzanie czasu ze swoim dzieckiem ozdabiając dom w nietoperze i kościotrupy oraz wycinając otwory w dyni.

Zostawiam Was na weekend z jedną z najpiękniejszych piosenek o tańcu. 

Renia Przemyk- Ten Taniec.





Pisałam tutaj o spełnianiu marzeń małych dziewczynek. W jaki sposób chłopaki spełniają swoje dziecięce marzenia napisałam na Slow Travel.
Zapraszam na artykuł o wykrywaczach metali:

63 komentarze:

  1. Mamy bardzo podobnych rodziców. Właściwie identycznych...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I tu mnie zastanawia, czy to wspólna cecha pewnego pokolenia rodziców, czy blogujący blogują ponieważ w większości są emocjonalnie pokiereszowani w taki, czy inny sposób.

      Usuń
    2. Obawiam się, że ani nasi rodzice nie są reprezentatywną próbką swojego pokolenia (choć, sądząc po Twoim opisie, który w 100% z użyciem dokładnie tych samych formuł włącznie, zgadza się i z moim doświadczeniem - są na pewno charakterystyczni - dla czegoś, co ja nazywam "obyczajnością pogańską", dla niepoznaki tylko przebraną w ornat...), ani nawet my nie jesteśmy reprezentatywni jako "społeczność blogująca".

      Ale tym bardziej Cię od tej pory lubię, poznawszy w Tobie bratnią pod tym względem duszę!

      Usuń
    3. Dzięki za dobre słowo :-)

      Społeczność blogująca jest o wiele bardziej pokręcona niż my, tylko łatwiej im przerobić swoje sprawy jako anonimowym.

      Usuń
    4. Moja matka w kwestii wiary miala/ma tak samo. Plus "brudów rodzinnych nie pierze sie na zewnatrz".

      Spory przestalam z nia dawno toczyc, a szanowac moja niewiare i styl zycia zaczela dopiero, kiedy jej wygarnelam wszystko, co lezalo mi na watrobie. Potem byla wielka awantura, nieodzywanie sie przez pol roku az w koncu jej przeszlo.

      Tyle, ze ja odkad sie wyprowadzilam z domu nic od nich nie chcialam i nie bylam w jakikolwiek stopniu zalezna. Matka nie miala mnie czym szantazowac.

      Usuń
    5. U mnie nie działa nic. Awantury czy ignorowanie przynoszą ten sam efekt- zdartej zacinającej się płyty. O żadnym szacunku dla moich poglądów mowy być nie może. Już nawet niczego nie oczekuję w tym względzie. Od 14-tu lat też nie mam powodu, aby ulegać czemukolwiek i nie ulegam.

      Usuń
    6. @Riannon:

      No u mnie tez nie dzialalo dopoki nie weszla w uzycie brute force tak zwana. Efekt zdartej plyty - prosze bardzo - odkladam sluchawke. I tak 10 razy.
      Wywalila mnie z domu (kiedy jeszcze bylam w szkole sredniej) na ulice - no trudno. Nie przyszlam prosic o nic.
      Drzwi zamkniete przed nosem w srodku nocy - nie to nie.
      Rekoczyny - to ja spierd* w ciagu 10 min pakujac co wpadlo w lapy (wtedy jeszcze nie przyszlo mi do glowy raportowac na policje, zreszta i tak fige by to dalo).

      Tak to sobie trwalo dopoki sie nie wyprowadzilam. Jeszcze przy rozwodzie bylo potworne spiecie - wtedy juz naprawde postawilam krzyzyk na matce i psychicznie bylam przygotowana na to, ze baj - nie mam juz matki.

      Ale poszla po rozum do glowy. Zajelo to - tadaaaaaa - tylko 20 lat...

      Usuń
    7. Dzielna i silna baba jesteś. Ja ze swoją nadwrażliwością, w Twoich realiach domowych, skończyłabym z pętlą na jakiejś solidnej gałęzi.

      Usuń
  2. No po prostu słodko wyglądacie :)

    Smutne, że dorosły człowiek czasem tak bardzo zależy od rodziny, że musi złamać własne zasady/światopogląd.
    My byliśmy ciut starsi niż Wy i Rodziców Obu Stron postawiliśmy przed faktem dokonanym - ślub cywilny, co oznacza kilka minut w urzędzie, żadnych obiadów, przyjęć, gości itp. I mimo że Obie Strony są religijne i nie do pomyślenia dla nich było nie brać ślubu kościelnego, to jakoś to przełknęli i co ważniejsze - mieszkamy w jednym domu z Jedną ze Stron (na małej wsi) już kilka lat i to nie oni prawili nam morały, a tzw. rodzina z "dziesiątej wody po kisielu".

    Tak czy owak, doświadczenie za Tobą i takie słit fotki ;)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :-) Powoli zaczynam się uśmiechać na widok tych zdjęć i traktować je jak miłą pamiątkę.

      Usuń
  3. Mam bardzo podobnie.
    Otwarcie tłumaczę wszystkim(swojej matce najbardziej) że nieuczęszczanie na nabożeństwa nie eliminuje mnie z życia.
    Czy ja przez to jestem gorszym człowiekiem?
    Niedzielę wolę spędzić w lesie na grzybach lub na nicnierobieniu.
    Uroczystość wesela i inne zgonki rodzinne po prostu "odbywam" z grzeczności nieraz bardzo się męcząc psychicznie.I nieraz się zastanawiam po co ja to robię!?

    Acha! Witam w klubie podobnych poglądów :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I dzisiejsze święto też zajeżdża mi hipokryzją ;>

      Usuń
    2. A dziś to jeden z festiwalów próżności. Zmarłym chyba wszystko jedno, kiedy świeczkę im zapalimy. Dziś większość spotyka się nad grobami, aby pochwalić się nowym futrem, zerknąć z zawiścią, że kuzyn przyniósł ładniejszy znicz, albo, że ma nową babę :-) To też są zachowania stadne właściwe dla gatunku homo sapiens. A my, czemu jesteśmy tacy nieprzystosowani? :-)

      Usuń
    3. Doprawdy?
      Czyżbyś musiała dowartościować się w ten sposób?
      Nie szukaj argumentów na siłę i nie podkręcaj się niepotrzebnie.
      I skąd to przekonanie,że "większość"?
      Masz swoje zdanie o religii i KK i dobrze, i wystarczy.

      Usuń
    4. Nie mieszkam na księżycu. Mam oczy i widzę, co jest ważne przy takich okazjach. Czemu uważasz, że mówienie wprost o rzeczach ważnych, które mnie osobiście dotyczą, to niepotrzebne podkręcanie się? Psuję opinię kościoła kat? Czy instytucja ta jest na tyle słaba, że nie tylko boi się dyni, ale i zdania jakiejś bolgerki?
      Skąd w Tobie tyle agresji, ironii i niezrozumienia? Ach wiem, nie odpowiadaj, to przecież stan normalny. Przecież jesteś katolikiem :-)

      Usuń
    5. P.S. http://coryllus.salon24.pl/459862,groby
      Sądzę jednak, że to jest większość.

      Usuń
    6. Krzysztofie, nie chcę nikogo obrażać na tym blogu, ale żyję w jakimś tam środowisku i odczucia, które się z tym wiążą, są bardzo subiektywne. Wydaje mi się, że jeśli wchodzisz do czyjegoś prywatnego świata, powinieneś to uszanować. Jeśli ktoś czuje się dotknięty tym, co ja myślę, to nie jest mój problem. Nie jestem nikim ważnym, aby zachodziła potrzeba przejmować się moją opinią.
      Nie wyobrażam sobie abym miała napisać zjadliwy komentarz pod linkiem, który podesłałeś. Ja szanuję czyjeś uczucia. I tyle. Mimo, że nie deklaruję po katolicku miłości bliźniego to i tak Cię pozdrawiam.

      Usuń
    7. Żeby było jasne:
      Od końca:
      1.Za pozdrowienia dziękuję.
      2.Ciekaw jestem Twojego hipotetycznego zjadliwego komentarza.
      3."Jeśli ktoś czuje się dotknięty tym, co ja myślę, to nie jest mój problem" - i słusznie
      4."jeśli wchodzisz do czyjegoś prywatnego świata, powinieneś to uszanować" - i słusznie.
      4a. Sądzisz,że chciałem Cię obrazić? skąd to mniemanie?
      ad.19:17
      5. Nie masz pojęcia czy jestem czy nie jestem katolikiem
      6. "Psuję opinię kościoła..." -czy ja coś wspomniałem na temat KK?
      7. Pozostałe
      a)katolikiem można być
      b)katolikiem można nie być
      Sądzę że ani a) ani b) nie wymaga uzasadnienia, ani wyjaśniania. Po prostu tego uzasadnić się nie da: przyjmuje się albo a) albo b).
      A Twój opis święta 1.XI wygląda tak jakbyś chciała znaleźć jeszcze jeden argument za b).
      Stąd to "podkręcanie"
      Pozdrawiam

      Usuń
    8. Nie interesuje mnie czy ktoś jest, czy nie jest katolikiem, póki nie próbuje mnie nawracać lub wywierać na mnie jakąkolwiek presję związaną z udowadnianiem przewagi swojej wiary nad wiarę i poglądy innych. Mnie interesuje jedynie, jakim ktoś jest człowiekiem.
      Nie doczekasz się zjadliwego komentarza, bo mimo trzech wieczorów z telewizją Trwam, spędziłam cudowny weekend i nie zepsujesz mi dobrego humoru, wkręcając mnie i prowokując do dyskusji o wartościach czy subiektywnym postrzeganiu świata. Jak wspomniałam, szanuję uczucia innych ludzi i tego samego oczekiwałabym od innych względem siebie. Tylko tyle.

      Usuń
    9. @Riannon, nie chcesz, żeby Ciebie nawracać, ale cała dyskusja na tym forum ma pokazać, jak to nie lubisz Kościoła. Niektórzy mogliby to odebrać jako nawracanie w drugą stronę ;P Skoro nie chcesz nawracać, i masz gdzieś to czy ktoś jest katolikiem czy nie, to po co w ogóle drążysz temat? Po co pokazujesz, jak to źle było, że Ci kazali chodzić na msze.
      Wygląda to tak, że wcale nie jesteś ponadto, tylko walczysz z wewnętrznymi sprzecznościami, albo chcesz się wylansować jak niezależna antyklerykałka.

      Usuń
    10. rekonkwisto- nie interesuje mnie to, jak ktoś odbierze mój wpis i jak mnie oceni. Dziwię się natomiast, że osoba, która mnie nie zna i nic o mnie nie wie, próbuje wymyślać motywy, jakimi się kierowałam. Co Cię takiego zainteresowało, czy zabolało w moim wpisie, że poświęcasz swój czas na pisanie tutaj komentarzy?

      Usuń
  4. A jednak pasuje suknia do święta :)

    Wiesz co, mimo wszystko - mimo iż pan młody ewidentnie do Ciebie nie przystawał (w sensie dosłownym), bo zwyczajnie nie było w tych fałdach dla niego miejsca :D - wyglądałaś w tej sukni zabójczo! :)

    U mnie w domu matka "na pokaz" do dziś, tata zaś wszystko brał żartem - jeździł tylko na pasterki, jaja wielkanocne sam "święcił", Bóg był ważny ale bez rytuałów.

    A ja... teraz ni w pięć ni w dziwięć - też pokiereszowna?

    Jedno mnie tylko martwi - mamy piękne święta, a przez ten cały pokazowy "przepych" uciekamy od nich i nasze dzieci już nie będą czuły atmosfery rodzinnej wyposzczonej kolacji wigilijnej, nie będą poświecać dzisiejszego dnia na wspomnienie swych bliskich - przecież nie o te znicze chodzi, a pamięć, przywołanie rodzinnej historii, bliskości, miłości, tych którzy się pożegnali ze światem. W ciągu roku nie ma na to czasu w ciągłym biegu między pracą a hipermarketem - a tu mamy wolne, mamy tę chwilę dla siebie...Na refleksje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację, tylko ilu jest ludzi naprawdę rozumiejących takie święta? Mimo wszystko dobrze, że jednak jest ktoś, kto ma dobrze to wszystko poukładane w głowie. Pozdrawiam :-)

      Usuń
  5. I za to Cię lubię. Za tą odwagę i czoło uniesione i za to że jesteś właśnie taka szczera, zupełny brak zakłamania.Bardzo mocno Cię pozdrawiam i życzę powodzenia w kontaktach rodzinno uczelnianych.

    OdpowiedzUsuń
  6. fantastyczna z ciebie osoba, Riannon. Dzielna, self- made Riannon, prosta i silna baba. Uściski.

    OdpowiedzUsuń
  7. Piękna.
    Riannon, oni się boją, wykluczenia chyba. I boją się Twojego, ich zdaniem, wykluczenia z jedynej znanej im społeczności, spoleczności z ktorą się identyfikują. Bez tego tracą grunt, tożsamość, no wszystko.
    Pozdrawiam(z tańcem mam tak samo:-)i bardzo, bardzo
    cię lubię)

    OdpowiedzUsuń
  8. Na szczęście ja na swoim ślubie byłam podmiotem tej imprezy. Więc i kieckę sama sobie wybrałam i kościołowi wstęp był wzbroniony :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niby powinno być to oczywiste, że na własnym weselu najważniejsi są ci, co grają w nim główne role. A jednak to nie takie proste...

      Usuń
    2. No nie wiem. Co w tym skomplikowanego? Rodzice już mieli swój ślub.

      Usuń
  9. Czytając Twój wpis, a dokładnie jego prawie-zakończenie znów przyszło mi na myśl pytanie, które czasem mnie nawiedza, a mianowicie jak układałyby się moje relacje z matką, gdyby przed piętnastoma laty nie umarła. Jak by to było teraz, czy umiałabym się nie przejmować jej nieco podobnym do tego co opisujesz, podejściem do kwestii wiary, uczęszczania do kościoła i wielu innych spraw co do których z pewnością byśmy się nie zgadzały. Czy umiałabym odciąć mentalną i psychiczną pępowinę i stać się osobą całkiem odrębną, będąc jednocześnie narażoną na różne komentarze, krytyczne oceny, a niekiedy i próby emocjonalnego szantażu? Nie wiem, nie umiem sobie sama odpowiedzieć na te wszystkie pytania, ale wiem, że na pewno bym do tej odrębności dążyła oraz ,że nie byłoby to łatwe.

    Może teraz wracając na uczelnię jako nieco inna osoba (bo z pewnością przez lata dużo się zmieniło) spojrzysz na niektóre sprawy z innej perspektywy. Może staną się one łatwiejsze, strawniejsze, czego Ci życzę.

    OdpowiedzUsuń
  10. Czytając Twój wpis poczułam wielki smutek. Wniosek - zmuszanie do czegokolwiek powoduje odwrotny skutek od zamierzonego. U Ciebie spowodowało głęboką niechęć do instytucji o bogatej i głęboko zakorzenionej w naszej kulturze instytucji. Wewnętrzne życie duchowe to indywidualna i bardzo intymna sprawa każdego człowieka. Riannon, pozdrawiam Ciebie serdecznie. Rozumiem Twój bunt.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest dokładnie tak, jak mówisz, dzięki za zrozumienie :-*

      Usuń
  11. "Wszystko ma swój czas i jest wyznaczona godzina na wszystkie sprawy pod niebem"
    Trudno zaakceptować wiarę, która jest narzucana siłą. A łamanie osobowości w imieniu Pana Boga, jest dowodem arogancji i niewiedzy o tym co jest zawarte w ewangeliach.
    Powiem więcej, takie prymitywne działanie rodem z XIX wieku, jest typową religijną dulszczyzną.

    Dla odmiany polecam blog terapeuty ks.Dariusza Kudlaka, (który ma swój program na ReligiaTV w poniedziałki o 22)
    i jego wpis po programie o toksycznych rodzicach:
    http://religia.tv/wpis,282-szczesliwe_zycie_katow.html

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety, moja niechęć do instytucji kościoła i jego przedstawicieli jest na tyle głęboka i szczera, że nie odczuwam żadnej potrzeby terapii, za którą stoją księża katoliccy. Wiem, że religia jest ludziom potrzebna, ale niekoniecznie mnie. Mam własny system wartości, z którym dobrze się czuję.
      Mimo to bardzo Ci dziękuję za komentarz i za to, że poświęciłeś czas, aby zrozumieć mój punkt widzenia. Pozdrawiam Cię serdecznie :-)

      Usuń
  12. Witaj, podczytuję Cię milcząco od dawna, ale dam głos:przez dziesiąt lat usiłowałam dysktować ze swoją matką , nie o kościół chodziło akurat tylko o politykę i życie.I historie domowe. i cośtam jeszcze. I zawsze było źle.I zawsze byłąm głupia nic nie wiedziałam i nie czytałam itd. A rok temu pożarłyśmy się porządnie. Od roku nie romawiam ze swoją 83 latnią matką. Czasem nie pamiętam o jej istnieniu. (prosze innych interlokutorów o nieronienie łez nad moją wrednością i nie litowanie się itd). i nie drżę widząc numer na wyświetlaczu.A wszystko to sobie uprzytomniłam 1.11 wieczorem, kiedy po odwaleniu teatru "lampka na grobie' zapaliłam świeczkę - w domu żeby pogadać z Babcią, która nie żyje od 25 lat. Bo ja tak obchodzę święto zmarłych. A sobie życzę, żeby moje dzieci nie drżały widząc mój numer telefonu - za 30 lat.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Evunia- bardzo dziękuję za to, że jesteś tu ze mną i dziękuję za komentarz :-) Myślę, że każdy z nas powinien kierować sercem i swoim wewnętrznym przekonaniem. Dla Ciebie najlepsze było to, co zrobiłaś w relacji z matką, skoro dobrze się z tym czujesz. Ściskam Cię mocno :-*

      Usuń
    2. Dzięki za podtrzymanie na duchu, bo lekko nie jest. A moja sugestia była prosta - jesteś dorosłą kobietą i jeśli Twoja matka nie chce tego uszanować to nie musi Cię widywać.
      PS. Wyglądałaś w tej sukni zjawiskowo - to kawałek Twojego życia więc absolutnie nie niszcz zdjęć!
      2. Kiedy będzie następny kawałek o przedmiotach w Twoim domu? jak łatwo się domyśleć- uwielbiam jak je opisujesz.

      Usuń
    3. A nie, nawet mi na myśl nie przyszło, aby cokolwiek niszczyć. Mimo wszystko, jest to pamiątka.

      Przedmioty na pewno pojawią się niebawem. W końcu muszę się pochwalić się nowymi nabytkami naszego muzeum :-)

      Usuń
  13. W moim komentarzu mógłby pojawić się elaborat odnoszący się do tego co napisałaś, ale zamiast niego stwierdzę tylko: zachowanie Twojej rodzicielki jest niegodne matki.

    Jeżeli rodzicielka nie przyjmie/nie przyjmuje podstawowej prawdy, że każdy człowiek posiada wolną wolę, to nie jest to mądra wiara.

    Pozdrawiam dzielną Dziewczynę :-)

    OdpowiedzUsuń
  14. Nad tym wpisem musiałam pomyśleć chwilę dłużej. Tak się złożyło, że największa kłótnia z rodzicami była właśnie na temat związany z religią (a nawet bardziej powiedziałabym "z kościołem", no bo kto by tam dyskutował o Biblii...). Po tej kłótni jedyny raz się zdarzyło, że rodzice kazali mi wyjść z mieszkania. Nie odzywałam się do nich z miesiąc, po czym matka zadzwoniła jak gdyby nigdy nic i udawała, że wszystko jest ok (dla mnie nie było). Moja nieco starsza koleżanka, która też nie ma łatwej matki, a sama ma syna, powiedziała mi kiedyś, że według niej relacja dziecko-rodzic nigdy nie jest prosta, nie ma na nią żadnej recepty i trzeba się niestety pogodzić z tym, że rodziców się nie zmieni i nie cofnie żadnych przykrych rzeczy, których nawzajem się od siebie doznało. Choć oczywiście przepracowanie przeszłości może zająć całe lata...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A, no i u nas było to samo: "co ludzie powiedzą", "mogłabyś pójść do kościoła chociaż w święta" oraz "dopóki z nami mieszkasz, to masz pić mleko". Hahaha, to ostatnie brzmi naprawdę absurdalnie, teraz mało z krzesła nie spadłam ze śmiechu, jak to napisałam. Ale akurat mleko było dla mnie poważnym problemem, bo nie mam enzymu, który go rozkłada i było mi po nim po prostu niedobrze... Teraz to wiem, ale kto w tamtych czasach coś wiedział o nietolerancjach pokarmowych.

      Usuń
    2. Jak ostatnio miałam okazję rozmawiać z ludźmi, którzy wspaniale wspominają swoje dzieciństwo. Wiadomo, że na linii rodzic-dziecko zawsze będzie jakiś konflikt, ale generalnie te osoby zawsze dostawały wsparcie w sprawach ważnych. W pewnym momencie dotarło do mnie, że strasznie im zazdroszczę.

      Z mlekiem miałam podobnie, ale jak zaczęłam rzygać, to mnie przestali zmuszać. Dziwne, że teraz toleruję mleko (ale tylko to kartonowe) i nawet sobie kakao wypiję i budyń zjem, podczas gdy w dzieciństwie była to dla mnie tortura nie do przejścia.

      Usuń
    3. Kiedyś inne mleko było. Od krowy. Teraz jest od kartonu, to wiesz... Mogę sobie dodać łyżeczkę do kawy, to wszystko. Z tym wsparciem - masz rację. Są rzeczy ważne i mniej ważne. U nas nie było źle, nie było problemów z pieniędzmi, alkoholem, pracą. Nie byliśmy rodziną patologiczną. Z zewnątrz taka rodzina wygląda jak miły obrazek (i co ciekawe jest tak postrzegana nawet przez niektórych członków samej rodziny, na przykład młodszą siostrę). Tymczasem emocje tam w środku są różne, bardzo różne.

      Usuń
    4. Tak, to zawsze zależy od indywidualnej wrażliwości.

      Usuń
  15. To, że ludzie swoim zachowaniem zaprzeczają zasadom, nie znaczy, że zasady są złe. Przykro jest mieć takie przeżycia z dzieciństwa, gdzie rodzice narzucali schematy, a nie potrafili ich przelać i poprzeć przykładem. Moi rodzice nigdy nie narzucali mi praktyk religijnych, byli po prostu dobrymi ludźmi i wspaniałymi rodzicami, dlatego nigdy nie miałam problemów z przyswojeniem zasad wiary, które według mnie bardzo świat porządkują. Rozumiem ludzi, którzy mając koło siebie hipokrytów negują sens wiary w ogóle. Uczciwie jest powiedzieć w prost: nie wierzę i nie będę się bawić w udawanie. Mam dla takich osób wielki szacunek, zwłaszcza kiedy starają się wypełnić świat dobrem. Tylko mi szkoda, że dostali od najbliższych tak bolesną lekcję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dobrze zrozumiałaś przekaz, który tkwi w moim wpisie, bardzo dziękuję :-*

      Usuń
  16. ładnie wyglądałaś w tej księżniczkowej sukience :)

    OdpowiedzUsuń
  17. a ja mimo, iz w wielu kwestiach poruszonych w tym wpisie sie zgadzam, czytajac glownie nasuwala mi sie mysl jak Twoja mama mogla sie czuc czytajac te dosc ostre oceniajace ja jako matke, zone; czlowieka??? Ja swoja mame stracilam w wieku 15 lat, przez nastepne 20 lat zycia czuje nieustanny jej brak i mysle iz mimo przeroznych zawirowan w stosunkach rodzinnych i niekiedy na pewno wrecz dramatycznych urazy trzeba leczyc a nie wylewac pomyji... Szacunek, ktory oczekujesz wzgledem siebie nalezy sie rodzicom, za to ze sa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moja mama słyszała te słowa tysiące razy. Nie czyta internetu i ta treść nigdy do niej nie dotrze. Myślę, że mimo wszystko nie umiałabym jej skrzywdzić formą, gdybym wiedziała, że to przeczyta.

      Ja właśnie w ten sposób leczę urazy. Wolę wylać pomyje, niż schować je pod dywan, przydepnąć i udawać że wszystko jest pięknie.

      Szacunku dziecko powinno nauczyć się od rodziców. Rodzice mnie nie szanowali, dlaczego zatem ja mam ich szanować? Za to tylko, że są? Naprawdę uważasz, że szacunek należy się pomimo? W takim razie mój system wartości jest kompletnie różny od Twojego.

      Usuń
    2. bili cię? klęli? zamykali w piwnicy? a nie.. tylko kazali chodzić na msze. no to faktycznie brak szacunku się należy.

      Usuń
    3. koleżanka opisuje osobistą historię, ale takie posty często bywają pozywką dla rydzykowskich ormowcow

      Usuń
    4. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

      Usuń
    5. Pierwszy raz zdarzyło mi się usunąć czyjś komentarz. Rekonkwisto, możesz obrażać mnie, możesz mnie oceniać- skoro uważasz, że masz do tego prawo. Nie masz prawa obrażać, czytelników mojego bloga.

      Usuń
    6. Gdzie Cię obraziłem? Dlaczego remigiusz może mnie nazywać ormowcem?? Może on był w ZOMO, co?

      Usuń
    7. Na moim blogu zasady ustalam ja. Ja też decyduję, kto kogo i w jaki sposób obraża. Ty nie jesteś moim czytelnikiem. Chcesz się wywnętrzać, załóż sobie bloga, bardzo chętnie poczytam :-)

      Usuń