To był zdecydowanie dzień pod znakiem żywiołu ognia. Zaczęło się od tego, że rankiem przypaliłam mleko podczas pasteryzacji. Nie, żeby tak od razu na śmierć, lecz troszeczkę. Tak to jest, jak robi się kilka rzeczy na raz. A spieszyłam się tego sobotniego ranka bardzo, gdyż w sadzie czekało mnóstwo roboty z karczowaniem wiekowych chaszczy na ścianie wschodniej. Z racji północnego, silnego i zimnego wiatru, nie było mowy o paleniu ogniska, jednak wycięcie i rozebranie tych wszystkich pni, gałęzi, ostrężyn i tak pochłania mnóstwo czasu. Wiadomo też, że nie jest to robota na jeden dzień.
Złożone na kupkę gałęzie czekają na bezwietrzny dzień
Kiedy pod wieczór wyruszyliśmy z psiakami na włóczęgę, poszliśmy tym razem inną drogą, niż najczęściej z naszymi emerytkami chadzamy. Zachciało mi się bowiem iść do lasu, a nie przez wieś. Gdybyśmy poszli, jak zwykle, wdepnęlibyśmy w sam środek armagedonu.
Wracając z lasu ujrzałam na horyzoncie, nad naszym domem, smugę ciemnego dymu.
-Czy to z naszego komina tak kopci?- zapytałam Chłopa.
-Nie paliłem jeszcze w piecu.
Ciemny dym w niczym nie przypominał dającego poczucie bezpieczeństwa białego dymu z komina.
Boże, chyba aż takiej sklerozy nie mam i nie zostawiłam niczego na kuchni? -pomyślałam i usiłowałam przyspieszyć powrót. Niestety, prowadziłam ze sobą nobliwą 12-letnią Triss, która akurat do domu nie lubi wracać, bo oznacza to koniec spaceru. Ze względu na jej podeszły wiek, nigdy nie wiem, czy jej ustawanie w drodze powrotnej, to fanaberia, czy zaraz mi zejdzie ze zmęczenia, jeśli nieco ją pogonię. Wlokłam się więc z duszą na ramieniu.
-Chyba S nie byłby taki głupi, aby palić ognisko w taki wiatr?- zastanawiałam się głośno, myśląc o najbliższym sąsiedzie.
-A kto go tam wie?
Im bardziej zbliżaliśmy się do domu, tym dym stawał się bledszy i jakby mniejszy, w końcu przestał być widoczny. To pewnie dalszy sąsiad- osiedleniec Z zapalił gałęzie w ogrodzie.
Kiedy o 18-tej nakarmiłam wszystkie psiaki i przebrałam się w lekkie domowe ciuchy, z zamiarem zakończenia dnia roboczego i udania się na zasłużone zbijanie bąków, usłyszałam wołającego Chłopa.
-Łap aparat, leć do Z, zobacz, co się tam dzieje!
Nawet nie musiał mi mówić, co się tam dzieje. Wspomnienie dymu i kierunku, z jakiego nadchodził, sugerowało jedno-pożar u Z.
Biegłam pod górę, ile tchu, zastanawiając się, co oznacza najmniejszy nawet pożar w obliczu tego koszmarnego wiatru? Płonie dom, pola, czy nam to zagrozi, czy dojdzie do najbliżej położonego drewnianego przysłupowego domu sąsiada? Okazało się, że płonęła szopa wyładowana po dach suchym drewnem oraz blaszany garaż, a w zasadzie jego zawartość. Szczęściem, właściciel zdołał wyprowadzić auto, zanim garaż się zajął. Szopka płonęła parę metrów od domu- ślicznie urządzonego w stylu kolonialnym siedliska. Północy wiatr kierował płomienie w stronę widocznej drogi, a strażacy czuwali, aby ogień nie poszedł na boki.
Przy okazji tej, budzącej wyobraźnię, sytuacji wyszło na jaw, że wieś w żaden sposób nie jest chroniona od ognia. Pytanie strażaków o hydrant wzbudziło uśmiech politowania: "panie, tu wodociągów nie ma!". Dowiedziałam się też, że zbiornik przeciwpożarowy, który teoretycznie istnieje, w rzeczywistości jest suchy i drzewa w nim rosną. W przypadku pożaru jednej z naszych drewnianych chałup, nie mamy żadnych szans uratowania swojego mienia. Nie wiem, czy to normalna sytuacja?
Strażacy po wodę jeździli do położonych kilka kilometrów dalej Bożkowic.
I tak lali chłopaki do północy tę wodę z bożkowickiego jeziora, aż z szopki pozostała jedynie kupka popiołu.
Geneza pożaru jest nieznana. Wersja oficjalna głosi, że obok szopki,oparte o suche drewno, stały okna z szybami. Wersji nieoficjalnej nie ma. Nikt nic nie widział, z właścicielem włącznie. Nikt też nie będzie się nad tym specjalnie zastanawiał, nawet my :-)
Chyba, że pojawi się nowy pożar, wówczas zrobi się groźnie.
Nie jest to normalna sytuacja. O zbiornik ppoż lepiej zadbać - za "złego zaborcy", a nawet jeszcze za "złowrogiej komuny", co sam pamiętam, na wsi co roku strażak odwiedzał każde gospodarstwo, sprawdzając, czy nie ma jakiegoś jawnego zagrożenia (i lepiej było podwórze wysprzątać ze słomy czy innych łatwo palnych materiałów, bo mandatami sypał!), a obowiązek utrzymania owych zbiorników, podobnie jak np. takich specjalnych, drewnianych pojemników z piaskiem (przy przystankach autobusowych: bo miały służyć do gaszenia płonących pojazdów!) spoczywał na mieszkańcach. Których pracę organizował w tym celu sołtys.
OdpowiedzUsuńBył też obowiązek sprzątania chodnika i połowy jezdni przed frontem działki - jeśli przylegała do drogi - co też dobrze pamiętam.
Jakoś to chyba wszystko zostało zapomniane..?
To prawda. Teraz nikt nawet o czymś takim nie pomyśli, póki nie zobaczy żywiołu na własne oczy.
OdpowiedzUsuńJak się sprowadziliśmy, w Zapuście była nawet remiza strażacka, oczywiście, już nie spełniająca swoich funkcji, stały tylko mury. Mury rozebrały przedsiębiorcze żule. Zastanawia mnie jedno- świat idzie do przodu, ludziom podobno żyje się wygodniej, a wioski tak koszmarnie podupadają!
Przerażające zjawisko, a człowiek bezsilny, a do tego brak wody, groza. Myślisz, Riannon, że macie podpalacza-psychopatę? Ja muszę pochwalić nasze wioski na Podkarpaciu, są zadbane, przy każdym domu piękny ogródek, ładnie ogrodzone, zrobione podjazdy z różnych materiałów, nie tonie się w błocie. Owszem, zdarzają się jakieś ruderalne obejścia, bo każdy żyje sobie, jak uważa. Ostatnio zapuściłam się w drugi koniec wsi mojej rodzinnej, nie poznałam, nie potrafiłabym nawet powiedzieć, kto gdzie mieszka, tak zmieniło się, na dobre, a wyjechałam stamtąd dosyć dawno. I wiem, że przyjezdni też mówią, że nasze wsie są ładne. A strażacy działają ostro, inicjują wszelkie akcje społeczne, budują, malują, odśnieżają, a mieszkańcy chętnie pomagają. No, nachwaliłam się. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńI taka jest właśnie zaleta zabudowy w stylu polskim, w stosunku do holenderskiej czy niemieckiej. Odseparowane od siebie budynki i lepsza ochrona przed ogniem.
OdpowiedzUsuńSwoją drogą zawsze i wszędzie (jeśli mogę bez obrazy) zwracam uwagę, aby składowiska opału oddalać od zabudowań. Sągi drewna przy ścianie domu to debilizm w czystej postaci.
Niedawno po mojej interwencji u rodziny i uświadomieniu co i jak, drewutnia i sągi drewna wywędrowały spod ściany domu, 20m dalej.
Aby było weselej szopka przy składzie drewna zawierała płynną podpałkę do grilla, podpałkę w kostkach, itp. To było jak tykająca bomba.
Riannon, dobrze robisz, że wycinasz chaszcze i krzaczory - w razie mini burzy ogniowej - np. jeśli zapali się łąka/pole przy takim wietrze jak u nas dziś - te krzaczory to masakra.
Maria- jak zdarzy się drugi pożar, wtedy będziemy się bać, na razie przypuszczamy, że to nieszczęśliwy przypadek.
OdpowiedzUsuńMówisz niesamowite rzeczy. U nas nie ma akcji społecznych, nawet jeśli coś próbuje się zrobić, to tylko władze utrudniają. Wszyscy musimy sobie sami wszystko organizować i robić. Nawet te drogowskazy, czy tablice. Sądzę, że na przyszłą zimę trzeba będzie nawet samemu zaopatrzyć się w jakieś jeździdło z pługiem do odśnieżania, bo nie sposób doprosić się nawet kupki piasku, a co dopiero samego odśnieżenia.
Admin R-O- jutro przejdę się po swoim całym obejściu i porozglądam pod kątem tego typu bezpieczeństwa. Fakt, kupki drzewa pod okapem domu ładnie wyglądają, ale bezpieczne to już nie jest.
Dobrze, ze ogień na dom nie przeskoczył. Kurczę - pożar to chyba jedyna rzecz, której się tak naprawdę boję. I powódź. Bo z natura i żywiołem nie wygrasz. Ze wszystkim innym można sobie jakoś poradzić.
OdpowiedzUsuńU nas na szczęście płynie rzeka, więc dostęp do wody jest; jednak wodociąg wiejski nadal nie uruchomiony więc hydranty stoją ale bez wody sic!
OdpowiedzUsuńMy natomiast ze swojej strony postanowiliśmy zadbać o bezpieczeństwo bierne i odtwarzamy piorunochron na budynku głównym. Najbardziej zaskoczony byłem, że NIE DA SIĘ ubezpieczyć naszej Siedziby od ognia itp. Bo budynek jest za stary. Dobre sobie człowiek stara się uratować zabytkowy budynek, dba o wszystko a tu za stary. Gdyby to było gospodarstwo rolne to można ubezpieczyć jako siedlisko rolnicze ale tak to SIĘ NIE DA!!! A wszędzie słychać żebyśmy ubezpieczali mienie. Ze swojej strony mamy zamiar zadbać o gaśnice i hydrant wewnątrz budynku. Docelowo wyposażymy też w czujki p-poż i instalację alarmowo monitorującą. Jak nie zadbamy sami o swój dobytek, to nikt za nas tego nie zrobi!!!
Pozdrawiamy z nad Kwisy!
Dziwne przepisy z tą niemożnością ubezpieczenia budynku od ognia, jestem zaskoczona, choć to nie jedna rzecz, jaka szokuje w polskim prawie. My jesteśmy gospodarstwem rolnym, więc nawet mamy obowiązek ubezpieczyć mienie. Ciekawe, w jakiej sytuacji jest nasz sąsiad, co remontuje przysłup i również nie ma statusu gospodarstwa rolnego. Chyba w takim razie również nie ma ubezpieczenia.
OdpowiedzUsuńMatko ogień to żywioł nieokiełznany i jeszcze w taaki wiatr niebezpieczny jak cholera. Zanim kupiłam moją chałupę, spaliła się na skutek bezmyślności drewniana piękna chałupa, stała ona po drugiej stronie drogi. Ci którzy ją kupili wynajęli so sprzątania Ukraińców, wiosna pełno suchej trawy, robotnicy napalili ognisko blisko domu, powiał wiatr i po chałupie została garstka spalonych bali. Strażacy lali podobno dach naszej chałupy, bo eternit aż trzeszczał od gorąca. Zbiornika u nas też niet, ale w chałupie mamy gaśnice, o to Tomek dba.
OdpowiedzUsuńNie jestem w stanie wyobrazic sobie co musieliscie czuc widzac sciane ognia, myslac, ze to moze plonac wasz dom. Mnie to sie w glowie nie miesci, ze jest az tak zle. Strazacy bez wody, hydrantow brak, zbornik w ktorym powinna byc woda zarosniety drzewami. Czy my na pewno zyjemy w XXI wieku.
OdpowiedzUsuńMy tu na pewno nie żyjemy w XXI wieku. Złudzenie owego zaawansowania cywilizacyjnego daje nam jedynie internet, radio i telewizja. Przed wojną w naszej wsi była nie tylko straż pożarna (wyposażona!), ale karczma, taksówki konne, szkoła, sklep, rzemieślnicy (stolarz, szewc, etc) barierki zabezpieczające niebezpieczne miejsca na drodze, zmechanizowane gospodarstwa, dwa duże folwarki dające zatrudnienie ludziom. Obecnie jeden jest w ruinie większej, a drugi w mniejszej i zasiedlony żulami. Barierki padły ofiarą złomiarzy i mimo naszych obaw, że ktoś się w końcu zabije, ześlizgując się zimą w przepaść, jakoś władze poważnie nie traktują tego tematu.
OdpowiedzUsuńW tym kontekście, straż pożarna bez dostępu do wody, wcale mnie nie dziwi, ale za to przeraża.
Acha, za Niemca był we wsi wodociąg.
Oj Riannon! Mysle, ze wielu mieszkancow Twojej wsi z checia powrociloby do tamtych czasow.
OdpowiedzUsuńMaria z PP już pochwaliła Ochotnicze Straże Pożarne z Podkarpacia. Potwierdzamy Jej dobrą o "Chłopakach" opinię! Ba! Gdyby Młody chciał w OSP służyć to z naszym błogosławieństwem! :D (Skoro nie ma w okolicy Harcerstwa. :D )
OdpowiedzUsuńw ogóle to dzięki za ten post, bo uświadomiliśmy sobie, że nie mamy żadnej gaśnicy. (Tzn. jest od dawna, ale w planach - czyli mało efektywna. :D )
Serdeczności
Kochani, jak ja zobaczyłam tych dzielnych chłopaków, uwijających się przy ogniu, to sama chciałam się zaciągnąć :-)))
OdpowiedzUsuńAsia i Wojtek, jak coś w końcu zgodnie z mym planem kupię na tych waszych depresjach - to powódź będzie realnym problemem.
OdpowiedzUsuńOjciec mówi - postawisz chatę na palach i po problemie.
@Wszyscy
OdpowiedzUsuńjako autor bloga o oszczędzaniu polecam wszystkim zostawienie sobie starej gaśnicy samochodowej do domu - którą i tak zgodnie z przepisami trzeba wymienić
nie ma co wyrzucać - stara samochodowa powinna spełniać swoje funkcje jeszcze jakiś czas po upływie terminu ważności
U nas plagą jest coroczne wypalanie traw, liczne apele i plakaty na nic się zdają, ale straż działa bez zarzutu. Są we wsi i hydranty i straż. Co roku strażacy roznoszą kalendarze, i każdy daje jakiś datek :). Na kalendarzu zaznaczone są dni w których wywożone są śmieci i inne przydatne informacje. Tak więc jest OK. Pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńAnula z Chaty pod Wiatrakami
A czy nie lepiej z bezwietrzne dni i pod kontrolą straży organizować wypalanie traw i łąk - wypali się przez to nadmiar materii organicznej
OdpowiedzUsuńczy nie lepsze to niż dzikie pożary łąk i lasów w wietrzne dni, bo jakiś pijak niedopałek rzucił, albo dzieciaki podpaliły
ja wiem, że trochę ślimaczków i gryzoni by się upiekło, ale ptactwo szybko wyje takie pieczone smakołyki - w przyrodzie nic się nie marnuje
U nas już zdecydowanie prawie poradzono sobie z tą plagą wypalania pól. W tej chwili są to przypadki incydentalne i bardzo, ale to bardzo piętnowane przez społeczeństwo.
OdpowiedzUsuńAdmin R-O- to niestety nierealne, co piszesz- kontrolowane wypalania. Jest to niemożliwe do wykonania.
Kilka lat temu płonęły pola w Zapuście, było to dużo bardziej niebezpieczne, niż pożar tej szopki. Po jednej stronie był las, a po drugiej wieś. Rozproszony ogień absolutnie nie poddawał się ujarzmieniu.