Jest środa 7 rano. Za oknem zimny poranek, plus 6 stopni.
Mamy ustanowiony prawem dzień wolny od pracy z okazji święta którejś tam
kolejnej Matki Boskiej. Polacy nie dbają o to jakiej, ważne, że nie trzeba
wstawać o świcie i iść w kierat. Człowieka wyrywa z głębokiego snu dźwięk
budzika. Człowiek otwiera oczy i wie, że ma wybór. Wstanie i spędzi ten dzień
tak, jak zaplanował, lub przewróci się na drugi bok i zostanie w łóżku, a
wieczorem odpali grila.
Tę drugą opcję obrali chyba ci, którzy przyjmując zaproszenie
na szlak Drogą Dzwonkową nie pojawili się o godzinie 10-tej rano pod Ostrzycą.
Jest środa, siódma rano, zimny późnoletni poranek. Słyszę
budzik. Przez chwilę walczę z ogarniającą mnie chęcią przewrócenia się na drugi
bok. W mózgu pojawia się zalążek myśli- rzecz rzadka o tej porze :-) Nie mogę
zawieźć czyjegoś zaufania! Wstaję i po chwili znów zaczyna mi się wszystko
chcieć. Chcę spędzić ten dzień w Drodze...
Pod Ostrzycą pojawiamy się z Karoliną o 9 rano. Karola ze
zwichniętą w kostce nogą, mnie coś strzyka w kolanie. Trędowaci też zdrowi nie
byli, jak przemierzali ten szlak co tydzień, aby uczestniczyć we mszy. Nie
czeka na nas żaden ksiądz, bo my przeżywamy własne misterium. Każdy swoje.
Riannon Hood :-)
Jednym z punktów przedstawienia było ubranie się w najbardziej
podłe ciuchy, aby możliwie wiernie odtworzyć ówczesne realia. Zabrałam więc
swoją ukochaną kultową koszulkę, która w latach 90-tych objechała na mnie wszelkie
death metalowe koncerty. Niegdyś wzbudzająca zazdrość i podziw u
współuczestników koncertów, dziś imitowała odejście mięsa od kości u
trędowatej.
Wejście na Ostrzycę sobie odpuściłyśmy. Mamy do przejścia
wiele kilometrów. Nie warto nadwyrężać chorej nogi. Mam blisko i w każdej chwili mogę tutaj wrócić.
Kiedy stawiamy się na miejsce zbiórki okazuje się, że
jesteśmy tylko we dwie i Roman- pomysłodawca i organizator przejścia.
Rozczarowanie, które maluje się na jego twarzy trwa chwilę.
Ten teatr ma trójkę aktorów i trójkę widzów. Trzy, pięć, czy trzydzieści osób... nie
ważne. Show must go on...
Nie było w nas poczucia złości, czy niechęci wobec tych,
którzy się nie stawili. Każdy ma prawo tak spędzić swój wolny dzień, jak chce.
My wybraliśmy Drogę i było nam ze sobą i z Drogą bardzo dobrze.
Naszym punktem odniesienia była Ostrzyca w wielu odsłonach
i z różnych perspektyw. Tak jak we środę nam, przed wiekami służyła wędrowcom
za punkt orientacyjny na Szlaku Jakubowym, Via Regia i na Drodze Dzwonkowej
idącej najciemniejszymi zakątkami lasu. Byle daleko od ludzkich ścieżek.
Rozmawialiśmy o turystyce, naszych wizjach przyszłości i
życzeniach. Staraliśmy się nie narzekać na współczesne czasy i przedmioty,
które unieruchamiają ludzi w obrębie własnych domów (komputer, telewizor).
Każdy ma prawo spędzać swój wolny czas, jak chce.
Zadziwia mnie zawsze to, że
ludzie mają tendencję do mówienia innym, jak mają żyć, podczas gdy najwięcej problemów sprawia im własne życie.
Skupiliśmy się bardziej na tym, jak dać ludziom alternatywę.
Wnioski, jaki nasuwają mi się po tym Spotkaniu w Drodze są
takie, że trzeba współpracować, bo samemu niewiele się zdziała. A żeby współpracować,
czasem trzeba iść na kompromisy i pozwolić innym współuczestniczyć w swojej
wizji. Rzucić pomysł na projekt i wymagać jego realizacji- to nie zadziała. Aby
zbierać plony własnej pracy, trzeba najpierw je posiać w umysłach innych i
przyglądać się z odrobiną zrozumienia, jak tam sobie kiełkują i żyją własnym życiem.
Przy okazji odkryliśmy, że jak niemal wszędzie w tym
regionie, infrastruktura związana z turystyką mocno kuleje. Mimo tego, że
mieliśmy pośród naszej trójki miejscowego (Roman) i przewodnika sudeckiego
(Karola), zgubiliśmy czerwony szlak kilkukrotnie. Okazało się, że nikt już nie
dba o oznakowanie szlaków- nie ma na to funduszy, leśnicy zaś radośnie wycinają
las wraz z oznaczonymi drzewami.
Prowadziła nas Ostrzyca, a potem samo Słońce...
Kiedy Droga Dzwonkowa pokryła się z Via Regia, z odcinkiem
którym szliśmy 30 czerwca, ucieszyłam się, że będziemy mogli dokończyć tę
trasę. Wówczas szliśmy w morderczym upale i w miejscowości Dworek po prostu
wymiękliśmy i sprowadziliśmy busa. W minioną środę dokończyłam tamten etap. O
tym, że do samego Lwówka nie ma dojścia, bo pola są zaorane i ogrodzone pod
zwierzęta, na śmierć zapomniałyśmy. Mimo to przedarłszy się przez las,
doszłyśmy na własnych nogach do Lwówka Śląskiego, żegnając po drodze Romana, który ruszył
w stronę przeciwną.
To był jeden z tych dni, kiedy spotykasz na Swojej Drodze kogoś wyjątkowego. Jeszcze trochę, jeszcze niech będzie nas odrobinę więcej, a zaczniemy być bardziej widoczni. Wyślemy wtedy na emerytury tych, którzy podpierając się dyplomami i tytułami z uniwersytetów marksistowsko-leninowskich, stoją wciąż na czele naszych gmin, powiatów i męczą nas swoją wizją życia z minionej epoki.
Piękne :)
OdpowiedzUsuńMam to samo, tylko w innej dziedzinie ( wiesz, jakiej ;))) ) ale ja tylko rzucam ziarno, gdzie popadnie... Jedno ziarenko na 100000 wyrośnie. A mnie to jedno ziarenko zachwyca, wiec pochylam się nad nim i pielęgnuję je ;)))))
Tylko, ze dyplomy, o których wspomniałaś nikogo nie ruszają. Cudze dyplomy nie ruszą niczyjego dupska z kanapy. Każdy sa podejmuje decyzje i każdemu " się należy"...
Poszłabym z Tobą, wiesz? :)
Poszłabym z Tobą na koniec świata :)
Kto wie, może kiedyś pójdziemy razem :-) Ja też poszłam po Twoich śladach. Jeszcze nie do końca, jeszcze nie mogę żyć bez glutaminianu sodu, ale powoli staram się co raz bardziej świadomie dokonywać wyborów i w tej kwestii.
Usuńod tego cholerstwa bardzo trudno się odzwyczaić . Dziś ludzie patrzą na mnie jak na stukniętą ,jak w sklepie wnikliwie studiuję każdą etykietę. ale warto żyć bez tablicy Mendelejewa w jedzeniu. Szacun za wędrówki i koszulkę .Jest BOSKA!!!!
UsuńJa między innymi dzięki Agik też się tak zachowuję w sklepach, ale kostki rosołowe jeszcze są niezbędne w mojej kuchni. Lubię jeść na ostro i słono, smak musi być wyrazisty. Na razie nie jestem w stanie otrzymać zadowalających smaków bez glutaminianu. Jestem świadomym ćpunem glutaminianu :-)
Usuńłiii z Tobą jeszcze nie jest tak źle :), bo sama gotujesz i nie trzeba Cię namawiac do wykonania tak trudnej rzeczy, jak np obranie marchewki, czy pokrojenie mięsa. :)Pieczesz chleb, robisz słoiczki, kisisz zurek, robisz jeszcze inne takie pyszne rzeczy ;))))
UsuńWiesz, że ani ostry, ani słony smak nie pochodzi od glutaminianu?
Ja tam nie studiuję etykietek :) Jak jest dużo napisane w składzie, to po prostu odkładam, nawet nie wnikam co tam jest. Tak naprawdę to jest proste, taki makaron, do mąka, żółtka i woda ( góra 3 składniki) jak jest więcej, to dalej nie czytam, ze wszystkim tak :) w mące ma byc mąka i nic więcej, w mleku tylko mleko, w jogurcie tylko mleko i zywe kultury bakterii.
Twój żur owsiany jest hitem w Tuskulum! Nikogo jeszcze nie udało mi się namówić na nastawienie sobie (to znak, jacy ludzie są leniwi), ale to może i dobrze, bo zachwycają się nim u mnie. Jogurty też robię :-) Mam oczywiście w planach Twój patent na własne kostki rosołowe, ale to bliżej zimy. Teraz się nie wyrabiam z ogarnięciem gospodarstwa.
UsuńJa chcę przepis na żur!!!!! A od kostem odzwyczaiłam się prosto nie tracąc jednocześnie smaku- co niedziela walę rosół,ale do wielkiego gara wpycham wszelakie mięcho (np; całego kuraka ,kawał świni i co tam mi wpadnie ,z 10 marchwi ,pietruszkę ,kawał kapusty, ze 3 cebule ,paczkę ziarnistego pieprzu ,potem sól ,najlepiej tą grubą, nać pietruszki i co akurat rożnie . Robię super mocny wywar. i Potem dodaję prawię do wszystkiego ,do zup ,mięs i tam gdzie zazwyczaj wrzucamy kostunie .Idzie przeżyć. A od soli i kostek kubki smakowe "czyszczą" się w 2 dni. Potem jestesmakowa tabula rasa :-))
UsuńKubki smakowe moze i się oczyszczą w dwa dni, ale uzależniony mózg potrzebuje o wiele więcej czasu.
UsuńI albo trzeba ten odczuwany brak smaku przeczekac, albo troszkę oszukac mózg, nadając inny intensywny smak: bardzo pikantny ( od chili), bardzo czosnkowy, bardzo ziołowy.
W każdym razie trzeba stosowac o wiele więcej róznych przypraw.
A takie mocne wywary od zawsze były podstawą kuchni.
Jak przechowujesz? wekujesz " na nietoperza", czy redukujesz i zamrażasz?
Zóty Kocie: Po przepis na żurek odsyłam do Agik:
Usuńhttp://zachcialo-mi-sie-pisac.blogspot.com/2010/10/dawno-nie-byo-nic-o-jedzeniu.html
nigdy nie jadłam pyszniejszego żuru. Odkąd go robię, żaden inny mi nie smakuje.
chodziłaś w tej koszulce na koncerty, łał, ale wypas
OdpowiedzUsuńno i fajna wycieczka, ja lubię te okolice
Ta koszulka jest tak stara, że nawet nie pamiętam jak ją nabyłam. Na pewno jeszcze w liceum i raczej była z second-handu. Diabli jedynie znają jej prawdziwy wiek i markę :-) Prana z tysiąc razy, nie traci na jakości. Wiąże się z nią kilka przygód. Jedna z ostatnich jest taka, że pewien ziomal miał przyjechać na nocleg. Nie zwróciłam uwagi, że ubrana w kostuchę akurat coś robiłam w ogrodzie (używam jej teraz w charakterze koszulki roboczej). Ziomal już miał wysiąść z auta, ale mnie zobaczył, jak podchodzę do płotu. Zamknął drzwi i... uciekł! Pewnie myślał, jeśli ziomale coś myślą, że jestem jakąś satanistką :-) Od tej pory wprowadziłam dwie zasady:
Usuń1.Ziomalom do Tuskulum wstęp jest wzbroniony!
2.Nigdy nie należy witać gości w koszulce z kościotrupem!
ja bym tam nie uciekł tylko czym szybciej wysiadł by popatrzeć z bliska
Usuńco do marketingu to jednak racja, zobacz - dasz na blogu coś kontrowersyjnego np. link "sprzeciw się zakazowi noszenia noży..!" i już każdy wie, że ma do czynienia z psychopatą :)
marketingowo to porażka, nawet jeśli kochasz noże, scyzoryki, finki, nożyki jednorazowe do flądry i frytek....
nie wolno!
Ja się go nawet starałam zrozumieć. Lekki już zmrok, samotny dom na końcu świata, zagubiony ziomal, który przyjechał spontanicznie na imprezkę nad jeziora i nie mógł znaleźć noclegu bliżej cywilizacji. A tu wychodzi do niego kostucha :-D
Usuńjak ziomal to mógł być na czymś
Usuńja czasem za dużo guarany wezmę na jazdę i też różnie się reaguje - zmęczenie i szybkie reakcje - ale po to sie to bierze na trase aby wyostrzyć reakcje
p.s. wykazowałem z twjego drugego bloga wpis o pijakach w Złotoryi - no prawdę pisałem - ale jakże niemarketingowo w tak dopracowannym wpisie
Swietna analogia do sytuacji obecnie zaistnialej u mnie, ktos sie przewraca na bok a inni wstaja skoro swit ;))))
OdpowiedzUsuńA to chyba wiele kobiet to ma :-) Ja w normalny dzień na własne życzenie wstaję przed siódmą, aby mieć godzinę tylko i wyłącznie dla siebie. Oczywiście, na wsi wstawanie o siódmej to zgroza. Tu ludzie są na nogach od 5-tej! Ale my ogólnie jesteśmy lenie i śpiochy :-)
UsuńKochana Trędowata:) Ja też bym poszła, ale wiesz, te 600km nie dam rady pokonać.Ale nigdy nie mów nigdy!
OdpowiedzUsuńZ własnego doświadczenia wiem, że najlepszą mobilizacją jest to, zę ktoś czeka, żeby nie zawieść, a potem człowiek cieszy się, że jest, że ruszył tyłek, że pokonał gorszą część, tę bardziej leniwą swego jestestwa. Mam tak co sobotę, gdy ruszam na kije po 5.00 rano i wiem, ze koleżanki czekają. A potem mam wielką satysfakcję i poczucie wspaniale zaczętego dnia, zrobienia czegoś dla siebie, ale też dla innych.
Szkoda, że była Was tylko trójka, ja bym nie odpuściła. Ale od czegos trzeba zacząć i tak na to spójrz. Niech żałują ci, których nie było. A tak na marginesie, 7.00 rano to już środek dnia!!! Ha ha ha wiem, co myślisz!
Cudowne zdjęcia. Nie zliczę, ile mam fotek przedstawiających snopy czy bele siana, bardziej i mniej nowoczesne. Fotka 6 i 7 to pocztówki:) gotowe do sprzedaży.
Wiesz, dobrze, że ten ziomal dał nogę. Nie ocenia się po pozorach, chociaż kusi taka opcja nie raz. A kościotrupek? E, nie dajmy się zwariować, dziwny koleś, masz szczęście, że odpuścił.
600 km to do Santiago de Compostela, a to inna bajka :-) Raczej odpadam, chyba, że miałabym rok na dojście :-) Jejku, zawsze marzyłam, żeby tak po prostu iść przed siebie. Na ile logistycznie jestem w stanie to zrealizować, na tyle będę szła. Już pojawiły się pomysły rozszerzenia sobie (na własną rękę) Via Regia o odcinki nie organizowane. Zobaczymy, co nam z tego wyjdzie.
UsuńKochana, miałam na myśli odległość dzielącą nasze domy, stąd wyszło mi 600km. Użyłam skrótu myślowego i rzeczywiście miałaś pełne prawo odczytać to inaczej. Swoją drogą 1/6 tej odległości pokonaliście, czego serdecznie gratuluję! Proponuję Wam wędrówkę do Gdańska:) Powitam chlebem i solą, a potem czym chata bogata:) Tu z pewnością przebiegał jakiś szlak handlowy, tyle miejsc do obejrzenia:) Zapraszam.
UsuńNo jak to "jakiś szlak", przecież do Gdańska szedł najważniejszy szlak- bursztynowy :-)
UsuńWędrowanie jest niesamowite! Jest w nim trans i osobista modlitwa, nie związana z żadną religią.
OdpowiedzUsuńKraina przepiękna!
Wielu ludzi żyje od wędrówki do wędrówki, ale boją się "spędów" i etykietek. Gdyby wiedzieli, że będzie tylko trójka niezwykłych ludzi ...
Pozdrowienia!
:-)
UsuńNo popatrz, a my akurat spod Ostrzycy, gdzie mieszkamy na codzień pojechaliśmy do Tuskulum :).
OdpowiedzUsuńNo właśnie tego jednego żałuję, że nie mogłam Was poznać :-(
UsuńMoże będzie jeszcze okazja. W każdym razie w okolicy jeszcze będziemy, bo... ostatnio na szczycie Ostrzycy byłam kilkanaście lat temu! :-)
Super, tak trzymać!
OdpowiedzUsuń:-)
UsuńPodziwiam :) W roli Riannon Hood : )jesteś rewelacyjna :)
OdpowiedzUsuńA koszulka :)))))
Nie myślałam, że jeszcze istnieje i prawie ma się dobrze ;) Dokładnie pamiętam skąd się wzięła ;)
I kto ją kupił :-P i że to był prezent na :) pryma aprilis ;)
ale to było dawno temu :)
Buziaki :-*
No tak, tego się można było domyślić, kto mnie wtedy ubierał :-) Ściskam :-*
Usuńheh, łażenie to jeden z naszych licznych nałogów, w związku z tym rozumiemy, że można czasem wstać przed Panem Bogiem nawet, gdy słupek rtęci mówi co innego. Ze zdjęć wynika, że pogodę i tak mieliście lepszą niż my - Pogórze było spłakane, wietrzne i ciemne.
OdpowiedzUsuńteraz to jasne, słońce naonczas świeciło trędowatym :D
Pzdr.
PS. też się nam marzy więcej szczegółów na temat owsianego żurku!
W kwestii żurku Agik była moją "miszczówą", zatem odsyłam do niej:
Usuńhttp://zachcialo-mi-sie-pisac.blogspot.com/2010/10/dawno-nie-byo-nic-o-jedzeniu.html
Z tego wszystkiego... idę sobie żurek nastawić :-)
Tak sobie na początku pomyślałam, że trochę smutno, że więcej ludzi się nie zjawiło. Ale dlaczego by nie iść we trójkę? Może rozmowy były ciekawsze i umysł bardziej otwarty na to co w plenerze.
UsuńPozdrawiam z upalnego Poznania (33 stopnie w cieniu)
My wczoraj przeżyliśmy 36 st. Odlot. Wyobrażam sobie, jaka masakra musi być w mieście! Pozdrawiam :-*
UsuńPoszłabym, nie straszne mi ranne wstawanie, a rozmawia się i tak z jedną czy dwiema osobami, chociaż lubię iść milcząco; w przyszłym roku będzie więcej osób, skrzykniecie się; pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńSzczerze mówiąc, mnie męczy wędrówka z większą liczbą osób, mnie zatem bardzo pasowało :-)
UsuńDzielna z ciebie dziewczyna, podziwiam! I jak pieknie dookola, az trudno uwierzyc, ze jeszcze sa takie miejsca.
OdpowiedzUsuńKoszulka odlotowa, tez mam swoja ulubiona ktora ma chyba ze sto lat:)
Oj, są jeszcze tutaj tereny zupełnie współczesnym nieznane. Kiedyś ludzie więcej chodzili na spacery i infrastruktura przed wojną, związana z turystyką, była naprawdę na wysokim poziomie. Wszystko za komuny zostało zniszczone.
Usuń