Burrrr… szurrr….brumbrumbrum…jeb, jeb, jeb, brummmm…. Nie
wiem, jakimi słowy opisać dźwięk, który nagle rozległ się z dupy strony naszego
wiekowego, kochanego staruszka, dwudziestoletniego seata. Owe jeb, jeb jeb było wbrew pozorom dźwiękiem optymistycznym, ponieważ świadczyło o tym, że rura
wydechowa się jedynie urwała, ale nie odpadła i nie została gdzieś w krzakach
na pięknej ziemi dobczyckiej. Póki słyszałam jeb, miałam nadzieję na niezbyt
kosztowne rozwiązanie tego problemu.
-Jezu Chryste- jęknęłam kuląc się w fotelu- Czy nas ktoś
przeklął?
Wracając z wycieczki po zamku w Dobczycach zażyczyłam sobie
powrotu do domu trasą turystyczną, która biegnie od południa jeziora. Mimo
urwanej rury, warto było zobaczyć ten krajobraz. Rura urwałaby się tak czy siak
gdzieś w trasie, ponieważ mocno oberwała podczas awarii zawieszenia i trzymała
się zapewne na jednym włosku, a widoki były bezcenne. Chwilami miałam
wątpliwości, czy jestem w Prowansji, czy w Polsce. To jezioro pośród pagórków
przywołało wspomnienie wiosennej wycieczki. Nie zrobiłam fotek, bo nie bardzo
było się gdzie zatrzymać na tych serpentynkach, ale na pewno będę miała jeszcze
niejedną okazję, aby dzielić się z czytelnikami walorami tego regionu, jak
przez ostatnie 3 lata dzieliłam się krajobrazami z Pogórza Izerskiego.
Wracając do domu (jakże szybko zaczęłam myśleć o tym
miejscu, jak o domu, bo tam dom twój, gdzie szpic twój :-)...
Gaja na Woli
...otoczona
upojnymi dźwiękami startującej rakiety kosmicznej, radowałam się, że pieski
grzecznie zaakceptowały nowe miejsce już pierwszego dnia i zostały w domu.
Jaskier by tego chyba nie przetrwał. Wróć! Ja przy Jaskrze bym tego nie
przetrwała, ponieważ tego typu częstotliwości sprawiają, że mój piesek, zamiast
grzecznie bać się w jakimś kąciku (jak to dyskretnie czynią suczki), próbuje
schować się w jakikolwiek otwór mojego ciała. Napiera wówczas na mnie 40 kilo
wijącej się masy. Tu przypomina mi się zawsze wystawa na lotnisku aeroklubu w
Jeleniej Górze, kiedy ringi były usytuowane tuż przy pasie startowym. Samoloty
startowały 5 metrów od nas i jak szpica swojego kocham, Jaskier ani drgnął.
Przywieźliśmy wtedy dwa tytuły Zwycięzcy Młodzieży (Jaskier i Fiona), między
innymi za doskonałą psychikę. Widać piesek mi starość wyraźnie zgłupiał.
Trzymając się za twarz, bo od tych dźwięków zęby mnie
rozbolały, odliczałam kilometry, jakie pozostały nam do celu.
Wycieczka do Dobczyc, rozpoczęta przy płocie, za którym
pasły się koniki, a zakończona spektaklem dźwiękowym, była jednym z ciekawszych
punktów naszego pobytu na Woli pomiędzy kolejnymi naprawami samochodu.
Wybraliśmy się bowiem do zamku i do położonego nieopodal skansenu. Z wielu
powodów ten ostatni bardzo nas interesował. Ale po kolei.
Zamek w Dobczycach, a w zasadzie jego resztki, stanowi dla
mnie akceptowalną formę adaptacji ruin do celów wystawienniczych i
turystycznych. Użytkownik ruin, PTTK, nie silił się bowiem na tworzenie
wydumanych rekonstrukcji, jak to spotkało niejedne „odwieczne” ruiny, a które
tak naprawdę są niczym innym, jak zniszczeniem zabytku. Wiem, że jest to temat
kontrowersyjny i podejście do niego jest bardzo subiektywne, ale ja osobiście wolę
oglądać w krajobrazie malownicze ruiny (w odpowiedni sposób zabezpieczone przed
dalszym niszczeniem), niż powstałe z nich na siłę kompletnie wydumane i wzięte
z sufitu „paradisneyowskie” zamki. Pisząc to mam na myśli choćby Bobolice,
które dla mnie są przykładem smutnej dewastacji autentycznej materii. Choć dla
wielu czytelników senator Lasecki jest bohaterem i miłośnikiem zabytków (chroń nas boże przed takimi "miłośnikami"), dla mnie to kolejny przykład
władzy pieniądza i układów w tym kraju. W Polsce jest tyle ziemi do nabycia, że
jeśli jakiś „kacyk” chce odstrzelić sobie pałac, może to zrobić niekoniecznie
kosztem zniszczenia zabytku. W każdym razie zamek w Dobczycach, w obecnym swoim
kształcie, pogodził wg mnie potrzebę ekspozycji artefaktów z zachowaniem
obiektu zabytkowego we w miarę niezmienionej formie.
Podoba mi się, bo mamy taki sam
strop w obecnej sali muzeum :-)
W dobczyckim zamku znajduje się sporo ciekawych artefaktów związanych z tym właśnie miejscem, sięgających różnych epok. Historia tego obiektu jest niezwykle ciekawa. Położony o dzień drogi konnej jazdy od Krakowa, stanowił niegdyś miejsce wypoczynku i nauki dla królewskich potomków. To właśnie tam Jan Długosz pisał część swych kronik i wychowywał królewiczów.
Polożony tuż obok zamku skansen wywołał u mnie uczucie zazdrości. Nie ma co ukrywać, z naszymi artefaktami wiejskimi im nie podskoczymy.
Chłop widzi to inaczej i może ma rację. Siłą rzeczy przywieziemy ze sobą "niemieckie" maszyny i sprzęty w dużej mierze z Pogórza Izerskiego. Postaramy się znaleźć taką formułę dla naszego muzeum, aby turyści nie musieli wybierać czy obejrzą nasz, czy obiekt w Dobczycach. Niech oba będą równie interesujące, każdy na swój indywidualny sposób.
Muszę szczerze przyznać, że na każdym kroku zatrzymywałam
się i chłonęłam polską historię. Wychowana pośród poniemieckich zgliszczy, zniszczonych
kapliczek i pomników, zdewastowanych starych cmentarzy i kamienic, smakowałam,
jak cukierki każdy napotkany przejaw polskości sprzed 1945 roku.
Aż zaczęłam zazdrościć mieszkańcom tej ciągłości kulturowej.
Objawia się ona tym, ze w ostatnich latach przynajmniej ta część Małopolski
została ogarnięta, odnowiona, wypieszczona, ponieważ ludzie mniej lub bardziej
świadomie czują więź ze swoimi przodkami. Historia tych ziem jest ich własną
historią. Stojąc pod jedną z wielu kapliczek sygnowanych w połowie XIX wieku
polskim językiem, jako Dolnoślązaczka poczułam się uboga i odarta ze swojej
tożsamości.
Przemierzając w ostatnią sobotę szlak Via Regia wdałam się w
dyskusję na podobny temat. Padały argumenty, że my, Dolnoślązacy, jesteśmy uprzywilejowani,
wielkokulturowi, ponieważ mamy okazję pielęgnować nie tylko korzenie swoich
rodziców, ale również zastaną po wojnie obcą kulturę. To ma nas wyróżniać pomiędzy
innymi Polakami, którzy często są jednokulturowi, a tym samym może i ksenofobiczni.
Nie zgadzam się z tym poglądem, choć rozumiem, jak bardzo
jest to sprawa indywidualna. Mimo opowieści zasłyszanych w domu o życiu mamy na
wsi wielkopolskiej, nie identyfikuję się z tym miejscem ani na jotę. Ojciec nic
nie opowiadał o swoim życiu pośród beskidzkich górali, zatem tym bardziej nie
czuję z nimi żadnych więzi. Mam jednak ogromną ochotę odkryć ten kawałek swojej
rodzinnej historii. Po przeprowadzce będzie ona tuż za miedzą od rodzinnych
posiadłości Chłopa. Co tu ukrywać, ciągnie mnie genetyczna pamięć w góry :-)
"Nasza" kapliczka na Woli przy dworze ufundowana przez praprababkę Chłopa.
Zapomniałam zrobić zbliżenia napisów, co nadrobię niebawem :-)
Wracając do rzekomego dolnośląskiego bogactwa kulturowego,
to osobiście czuję się nie tyle wielokulturowa, co bezkulturowa. Wszystko to,
co robimy tutaj na Pogórzu w kwestii zachowania wiedzy na temat historii tej
ziemi, robimy jako jej opiekunowie, a nie jako kontynuatorzy. Nie do końca
umiemy się identyfikować z tymi artefaktami, ponieważ instynktownie czujemy, że
do nas nie należą. Urodziliśmy się na Dolnym Śląsku, jest to i będzie zawsze
nasza ojczyzna, za którą niejeden raz zatęsknimy, jednak nie ma tu naszej
historii. Możemy jedynie oswajać cudzą i uporczywie powtarzać, że skoro nie
mamy własnej, ta porzucona po 45 roku, powinna stać się naszą.
Oto cała tajemnica, dlaczego tak trudno jest zaszczepić
ludziom na naszym terenie świadomość, gdzie żyją i co było przed nimi.
A rura? Na szczęście nie odpadła, zatem Chłop, błysnąwszy
parafrazą „nie ma takiej rury, której nie dałoby się zatkać” pomaszerował do sąsiada-
pana Józia- dysponującego spawarką. Cóż, na Wolę przywieźliśmy ze sobą prawie
wszystko- kaloryfer, telewizor, maszynę do pieczenia chleba, ale spawarka
została w domu :-)
Lubię te historyczne wątki, te społeczno - kulturowe dylematy w Twoich postach.
OdpowiedzUsuńSzanuję to, że ktoś pielęgnuje tradycje, kulturę, zwyczaje, ale przesada mi nieco przeszkadza, a na Kaszubach właśnie to obserwuję. Szanuję to wtedy, gdy chronimy to, co dla nas ważne, cenne, wartościowe, ale umiemy tez docenić to, co po sąsiedzku, obok.
Człowiek mający głębokie korzenie i przede wszystkim wiedzę na ten temat czuje się chyba bezpieczniej, choć dla każdego to bezpieczeństwo może oznaczać co innego. Ja jestem takim typem, zę przywiązuję się do ludzi i miejsc, to jest dla mnie wyznacznikiem. Gdybym mogła bliskich ludzi i ważne zakątki przenosić, mogłabym mieszkać wszędzie, ale niestety tak się nie da. Zatem chłonę historię i kulturę zasłyszaną, obejrzaną, zasmakowaną i to mnie cieszy.
Dlatego też z taką przyjemnością czytam Twoje posty, bo zawsze wnoszą coś ciekawego, a jednocześnie zawierają różnorodny ładunek emocjonalny. Uwielbiam gdy tryskasz właściwym sobie humorem, ale tez gdy psioczysz:)
Wniosek: spawarkę zawsze noś w torebce:)
Buziaki:)
Ja przywiązuję się do przedmiotów materialnych (dom jest takim "przedmiotem" :) i do ludzi, mniej do miejsc. Może dlatego, że do tej pory, wbrew pozorom, nie znalazłam swojego :-) Zobaczymy, czy po kilkunastu latach nie wywieje mnie z Woli :-) Co do ludzi, to więcej bratnich dusz mam w okolicy Krakowa.
UsuńNa pewno bycie "bezkulturową" Dolnoślązaczką dało mi zdolność docenienia i zachwycania się kulturą innych. I to jest chyba ten plus.
Co do spawarki, to naprawdę nie wiem, dlaczego nie mogłaby mieć wielkości szminki, skoro jest to tak niezbędny sprzęt? :-)
Hej Aneta, tu dawna kolezanka ze studiow. Wlasnie trafilam na Twoj blog. Przyjmnie poczytac o bliskich sercu okHej Aneta, tu dawna koleżanka ze studiów. Właśnie trafiłam na Twój blog. Przyjemnie poczytać o bliskich sercu okolicach. Mnie nosi po świecie, wiec bardzo tęsknie. Ciekawy wątek z Dolnym Śląskiem. Jakiś czas temu czytałam gdzieś o jakimś konkursie czy też festiwalu kuchni dolnośląskiej. A tam same dania z dawnej Galicji! Pomyślałam, że to przecież bez sensu. To nie jest Festiwal kuchni dolnośląskiej! Potrawy dolnośląskie może gdzieś jakaś babcia w Niemczech jeszcze robi, ale nie na Dolnym Śląsku. Gdziekolwiek, oprócz tzw. Ziem Odzyskanych, pojedziesz znaleźć można różne ciekawe regionalne potrawy, składniki. A we Wrocławiu oprócz kutii, pita. Serdecznie pozdrawiam, Mirka
OdpowiedzUsuńWitaj Mirka, fajnie, że się znalazłaś. Czasem się zastanawiamy, co tam u Was słychać po tych 15 latach? :-)
UsuńMasz rację, kuchnia dolnośląska to nieporozumienie, bo takiej najzwyczajniej nie ma :-( Czasem ktoś przyjezdny mnie pyta o tradycyjne dolnośląskie potrawy. Cóż, moja mama jest z Wielkopolski, zatem i ja te wyniesione z domu potrawy nie określam, jako dolnośląskie. Temat jest ciekawy i może jak znajdzie się ku temu okazja, spróbuję poszperać u sąsiadów Łużyczan z Budziszyna w poszukiwaniu regionalnej kuchni górnołużyckiej.
Jak zwykle fantastyczna relacja :) Uwielbiam wszelakie skanseny, mogłabym w nich mieszkać :) Widziałam oczyma wyobraźni Jaskra jako wijące się 40 kilogramowe psie cielsko i się uśmiałam :)))) Hihihi Temat z odbudową i rekonstrukcją taką lub inna jest rzeczywiście kontrowersyjny :) Pamiętam swoje rozczarowanie gdy dowiedziałam się od przewodnika że Malbork w całości został odbudowany a oryginalne są jedynie fundamenty. Myślę że jednak warto było :) No i co zrobić z Warszawą i Zamkiem Królewskim? ;) Co do Bobolic - mnie się podoba inicjatywa, nie traktuje właściciela jako bohatera, ale dla mnie nie była to rekonstrukcja na podstawie bajek, tylko na podstawie zachowanych dokumentów i rycin dotyczących zamków jurajskich. Byłam częstym gościem ruin Bobolickich, które zawsze były w prywatnych rekach i uważam ze budowa przykładowego zamku jurajskiego na ich bazie była lepszym pomysłem niż zasilanie kamieniem okolicznych stodół i skalniaków ;) Uwierz mi .. tam już nie było za bardzo co zabezpieczać ..W pewnym sensie można przyjąć że nowy zamek stanął w miejscu starego i tylko tyle :) Nie chciałabym aby wszystkie ruiny jurajskie zostały odbudowywane i przebudowywane, zresztą nie ma takich planów- Mirów będzie już zabezpieczany jedynie. Oczywiście ze wartość takiego budowanego obiektu jest nieporównywalna do prawdziwego oryginału, ale myślę że w tym wypadku nie popełniono straszliwego przestępstwa przeciwko zabytkowi ;) Patrząc też na to ile zabytkowych budynków niszczeje i znika - choćby polskie dworki - bo nikt nie ma ochoty i finansów na ich rekonstrukcję, myślę że lepsze jest poczynienie pewnych ustępstw, w zależności oczywiście od wartości jaką obiekt prezentuje niż zrównanie z ziemią gnijących resztek. Obecnie powstaje sporo rekonstrukcji budynków, osad - nie piszę o tych całkiem fantazyjnych - i moim zdaniem mają całkiem sporą wartość poznawczą. Nie każdy zajrzy do rycin, nie każdemu przemówią do wyobraźni. Niestety jesteśmy w takim miejscu na mapie że przetaczały się przez nas ciągle najcięższe działa i czasem skazani jesteśmy tylko na rekonstrukcję...Pozdrowienia cieplutkie. Nie denerwuj się tak :))))
OdpowiedzUsuńNie denerwuję się tylko się cieszę, że ktoś odważył się polemizować z moim, nie ukrywam, że nieco prowokującym zdaniem :-) Owa niezręczna cisza, jak mniemam, wzięła się stąd, że albo czytelnicy boją się mojego "pyskatego" stylu polemizowania :-), albo nie mają zdania na takie tematy, a szkoda. Tym bardziej chwała Ci za to, że zdanie masz i że nie obawiasz się go przedstawić :-)
UsuńMyślę, że jako architekt spotkałaś się z tekstem tzw Karty Weneckiej (Postanowienia i uchwały II międzynarodowego kongresu architektów i techników zabytków w Wenecji w 1964). Padło tam wiele ważnych zdań, takich jak zakaz przeróbek i dobudówek do zachowanych resztek zabytków, konfabulacja na temat kształtu brył, etc. Tekst dostępny w necie, gdyby kogoś interesowało. Generalnie walczę z głupotą (polskich) urzędników z Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków, jednak do ustaleń międzynarodowych, tym bardziej, że są mądre, mam respekt.
Moim zdaniem to, że w Polsce jest wiele zabytków niszczejących nie usprawiedliwia, że zniszczono kolejny. A wg wszelkich definicji- zniszczono. Przykładowy zamek jurajski można było sobie wybudować obok, tak jak to zrobiono z Biskupinem. Osada ta nie jest ustawiona bezpośrednio na tej historycznej i nikomu to nie przeszkadza, interes się kręci.
Druga sprawa- "normalny" człowiek nie uzyskałby zgody na to, co zrobił pan senator. A pozwolono mu na to jedynie dlatego, że senatorem jest. Wytyczne konserwatorskie, zawarte w Karcie Weneckiej są jasne. Jak to zwykle u nas bywa, są zatem równi i równiejsi :-(
Odbudowa Malborka i Warszawy (przede wszystkim stolicy) znalazła się w kontekście traumy wojennej. Niszcząc stolicę, Niemiec chciał nas tym samym symbolicznie zmieść z powierzchni ziemi. To zupełnie inna kategoria rekonstrukcji. Odwołuje się do ducha narodu i stanowiła istotny interes dla Polaków.
Jedynym interesem w przypadku Bobolic jest pełen portfel senatora i jego PR :-) Bardziej ucieszyłabym się z widoku romantycznej ruinki i gdzieś obok rekonstrukcji przykładowego zamku jurajskiego. W ten sposób byłby wilk syty i owca cała, a konserwator zabytków też miałby czyste sumienie (o ile oni w ogóle sumienie mają wydając uznaniowe decyzje w zależności od ważności i grubości portfela interesantów).
Co do równych i równiejszych to zgadzam się całkowicie :) Ciesze się ze rozwinęłaś temat- bo już wiem co konkretnie Cię razi w tym temacie. No nie mogę powiedzieć że się całkowicie z Tobą nie zgadzam ;) Najwyraźniej dziele obiekty na takie "nie do tknięcia" i takie które chętnie dostałabym w swoje "trybiki" ;) Z kartą się zgadzam, ale ... najwyraźniej dla Bobolic robię wyjątek, bo mam sentyment do tego miejsca i działa tutaj myślę właśnie naleciałość architekta- ja bym chciała wszystko "ożywić", nadać funkcję, przywrócić świetność, odbudować :) Oczywiście nie wszystkie zamki Orlich Gniazd chciałabym odbudowywać, ale... podoba mi się zdanie, które akurat wyczytałam właśnie w związku z Bobolicami. Mniej więcej brzmiało tak - "pielęgnowanie ruin jest pielęgnowaniem pomnika naszych najeźdźców i ich triumfu, odbudowa to pomnik naszych triumfów i wygranych " , to chyba nawet zdanie tego senatora? Trochę patetyczne i na wyrost, ale przemawia do mnie.
UsuńChodziłam po tych ruinach i innych nie raz i nie dwa.. i wyobrażałam sobie jak wspaniale byłoby odbudować te zamki :) Taka ze mnie profanka niestety :) Mamy inne spojrzenia - bo Ty -archeolog, konserwator zabytków, kolekcjoner... ja Bob budowniczy :) Mnie na przykład bardzo podobają się rekonstrukcje w których jest pokazany rozdział między oryginałem a odbudową. Na pewno wyda Ci się to straszne ale chciałabym żeby ktoś odbudował chociaż jedną grecką świątynię :) W tym samym artykule było też takie zdanie " nie ma "trwałych ruin" są tylko ruiny postępujące" - w tym sensie ze każda ruina obraca się w coraz większa ruinę i w końcu znika.. dla mnie to przykre.. Pewnie się nie spotkamy w swoich poglądach na ten temat- ale myślę że to dobrze. Potrzebne są osoby które krzyczą "nie zostaw to" i takie które lecą " hura odbudujemy to " Najważniejsze żeby była między nimi równowaga i żeby się dogadywały co do obiektu :) Myślę że najbardziej wkurza zwykle brak tej równowagi i rozwagi... Ja tam lubię z Tobą podyskutować, bo dajesz konkretne argumenty, szanujesz rozmówcę i cenię Twoje wypowiedzi, a poza tym, masz wiedzę z dziedziny która mnie interesuje i zawsze się czegoś ciekawego dowiem :)
I vice wersa. Ja też jestem ciekawa punktu widzenia ludzi z innych branż w dziedzinach, w których się spotykamy. Dlatego właśnie napisałam, że podejście do tego tematu jest niezwykle subiektywne. Tu nie ma jednej racji. W konserwacji zabytków poruszamy się w narzuconych prawem i praktyką konserwatorską granicach, ale zawsze do każdego obiektu podchodzi się indywidualnie.
UsuńRozumiem Twój związek emocjonalny z Bobolicami. Ja go nie mam i dlatego pewnie traktuję go "książkowo". Chociaż mam w okolicy kilka obiektów, które niestety też ktoś próbuje bez żadnego ładu i składu odtworzyć i chce mi się wyć. Np zamek Rajsko. Czyli pewnie ja tak mam z natury :-)
Dla mnie ruiny sprzed wieków to nie świadectwo triumfu najeźdźców, tylko świadectwo minionej historii. Każda w nią ingerencja to fałszowanie tej historii. Zrozumiałabym odbudowę zaraz po najazdach Szwedów, tak jak rozumiem potrzebę odbudowania Warszawy, czy Malborka. W dzisiejszych czasach posługiwanie się takim argumentem, w odniesieniu do wydarzeń sprzed wieluset lat, jakoś mnie nie przekonuje, a jedynie rodzi podejrzenia o manipulację. Wiadomo, jakoś to przedsięwzięcie trzeba było uzasadnić.
Też mi się podoba, jak widać wyraźną granicę między starą tkanką, a nową. Ma to jednak dla mnie sens, kiedy resztki obiektu zachowały się przynajmniej w 50 proc lub/i istnieją plany, które pozwolą nam na uczciwą jego rekonstrukcję bez fałszowania historii.
Och i kolejna zakochana w Izerach. Pieknie tam u Was.
OdpowiedzUsuńAilośc kapliczek, które spotykam na Pogózu Izerskim jest wprost oszałamiająca. Mam całe mnóstwo zdjęć, bo nie potrafię się oprzecz ich urokowi. I zawsze sie zastanawiam, jaka była intencja fundatora...