...to jedna z najstarszych technik koronczarskich. I to tyle, jeśli chodzi o teorię. A w praktyce...
Frywolitka, niekoniecznie czółenkowa, chodziła za mną od
jakiegoś czasu. Pół roku temu, podczas wizyty u rodziców we Wrocławiu, udało mi
się nabyć igłę do frywolitki. Zerkając na youtube, troszkę zaczęłam sobie
dziergać.
-A czemu nie chce pani czółenka?- zapytała pani w
pasmanterii.
-Frywolitka czółenkowa to jakaś masakra!- rzekłam.- Nie
jestem w stanie nawet odtworzyć ruchów, jakie widzę na monitorze. Wydaje mi
się, że igłą nauczę się sama operować, ale wykluczone, abym ogarnęła czółenko.
-Frywolitka czółenkowa nie jest wcale taka straszna-
odpowiedziała mi na to sprzedawczyni. -Ale rzeczywiście, nie nauczy się pani
jej sama. Ktoś musi to pani pokazać.
-Może kiedyś trafi się okazja, ale na razie nie przewiduję
udziału w żadnych tego typu zajęciach.
Odkąd zobaczyłam te wydziergane frywolne majtki, pani Laura stała się moją idolką. Film trwa minutę, zerknijcie, zanim przeczytacie dalej.
Myśl poszła w eter. W międzyczasie nawiązaliśmy
współpracę z LDG Partnerstwo Izerskie, gdzie przemiłe dziewczyny zobowiązały
się informować mnie o wszelkich warsztatach rękodzielniczych.
I tak w pewien lutowy poniedziałek trafiliśmy do klubu
Postulat w Lubomierzu, na warsztaty rękodzielnicze, obejmujące frywolitkę, masę
solną, lepienie z gliny oraz decoupage.
Zajęcia finansowane z funduszy unijnych, muszą spełniać
pewne warunki. Między innymi potrzeba odpowiedniej frekwencji. Warsztaty zatem
ogłaszano jako dla dorosłych, młodzieży i dzieci. Spodziewałam się, że
przyjdzie trochę brzdąców, choć z frywolitką kojarzą mi się raczej nobliwe
babunie, nie spodziewałam się jednak, że przyjdzie aż taka masa dzieci i to w
dodatku takich malutkich!
Matko Boska Tuskulańska! Ja rozumiem, że świat idzie
naprzód, dzieci są coraz mądrzejsze, bo od urodzenia wymaga się od nich
intelektualnego rozwoju, ale bez przesady. Mając 4 latka siedziałam na dywanie
próbując trafić klockiem w lalkę, a tu mamusie, tatusie i babcie przyprowadzają
taki drobiazg na frywolitkę! Co więcej, okazało się, że z osób dorosłych jestem
tylko ja. Chłopa nie liczyłam, bo był odpowienikiem owej mamci, babuni, czy
tatunia, który przyprowadza dziecko na warsztaty. Po prostu mnie przywiózł i
został, bo było za zimno na spacery po okolicy. Cała młodzież uciekła widząc tę
watahę rozwrzeszczanej dziatwy. Mimo
kilku chwil zwątpienia byłam twarda.
-Uciekamy?- zapytał spanikowany Chłop, kiedy pani prowadząca
rzekła, że dzieci mogą sobie pobiegać przed zajęciami dookoła stołów, co
skrzętnie wykorzystały rozbiegając się we wszystkich kierunkach. Wydawały przy
tym bojowe okrzyki tuż za naszymi uszami. Jako osoba nie mająca na co dzień do
czynienia z dziećmi, dopiero wtedy pojęłam, dlaczego w średniowieczu tabuny dzieci wysyłano na krucjaty. Jeśli Arabowie mieli się czego wystraszyć, to
właśnie tej masy rozwrzeczanej tłuszczy, która niczym elektrony w atomie
przybrała nieoznaczoną pozycję w przestrzeni.
Arabowie się nie wystraszyli, a my owszem. Byłam jednak
twarda i zdeterminowana. W końcu bez mała rok czekałam, aż przytrafi mi się
okazja nauczenia się frywolitki.
-Siedź- wycedziłam przez zęby patrząc, jak z rozwianym włosem ucieka w panice
ostatnia gimnazjalistka wrzeszcząc przy tym głośno: „Ja tu sama nie zostanę!”
Koledzy ewakuowali się wcześniej.
-Ja chyba śnię- mówi Chłop. -Czasem mam takie sny, że
trafiam do podstawówki i myślę sobie, co ja tu robię?
Popatrzyłam na niego uważniej. Naprawdę był przerażony i
gotowy do ucieczki.
Dzieci się zmęczyły, my przetrwaliśmy. Dostaliśmy do ręki
czółenka i każdy zajął się rozgryzaniem swoich supełków i pętelek. Z uciechą
przyjęłam fakt, że pani prowadząca za nic miała tłumaczenia Chłopa, że on tu
tylko jest dla towarzystwa. Dostał czółenko i dziergał razem ze wszystkimi.
Straciłam z oczu i uszu dzieci, za to z lewej strony do
ucha, dla kontrastu, zaczęła nadawać mi jakaś staruszka, którą w opiekę nad
mocno nieletnią prawnuczką wrobiła rodzina.
-Aj pani- mówi do mnie z jakimś regionalnym akcentem
babuszka.- A na cóż pani to?
Otwarłam buzię, żeby powiedzieć cokolwiek, bo akurat
rzeczywiście zwątpiłam w sens moich starań. To, co zrobiłam, frywolitki ani
trochę nie przypominało. Ale babcia prowadziła monolog i wcale nie oczekiwała
odpowiedzi.
-A bo ja pani, jestem spod Kielc. My to kiedyś sześć takich
serwetek robili w noc i rano na targu sprzedawali. A dzisiaj, a na cóż pani
dzisiaj takie robótki? Pełno tego w sklepach, nikt tego nie kupi!
No patrzcie, a wszystkim się wydaje, że to młodzież taka
interesowna i konsumpcyjnie nastawiona do życia. Babcia tymczasem głęboko
odetchnęła duchem kapitalizmu i w głowie jej się nie mieśliło, że niekoniecznie
celem tej nauki jest późniejsza sprzedaż wyrobów.
-Ejże- przerywam babci- Frywolitki robiliście? Czółenkiem?
-A gdzież jakieś frywolitki, toż my szydełkiem robili. A na
cóż to pani dzisiaj?
Nie wytrzymałam. Z prawej usmarkane dzieciaki, z lewej
nadaje staruszka.
-Pani!- krzyknęłam nie wiedząc, jak się do babci zwrócić, a
wyglądała przy okazji na przygłuchą- Dla przyjemności robię!
Staruszka otworzyła buzię.
-A co mam robić? Głupie seriale w telewizji wieczorem
oglądać?
Być może nie zabrzmiało to zbyt grzecznie, ale po prostu gdzieś
musiałam wyrzucić z siebie tę frustrację. Osoby, które znają mnie osobiście,
wiedzą, że w zetknięciu z gromadą dzieci (a gromada zaczyna się powyżej dwóch)
i to już po kilku minutach, moje szaleństwo może przybrać nieoczekiwaną formę.
Babcia się trochę nafochała, ale miałam to w nosie.
Dziergam sobie, dziergam, wszystko mi się plącze, wciąż
zaczynam od nowa i nagle obok słyszę:
-Uff, gotowe.
-Cooo?
-Zrobiłem kółeczko.
Otóż Chłop pierwszy, z powodzeniem, jak nam się wówczas
wydawało, wykonał zaplanowane na pierwszą lekcję ćwiczenie.
Babcia Kielecka była zachwycona. Natychmiast zamieniła
swój stan skupienia na rozchichany. Frywolnie sobie żartując, wierzcie lub nie,
zaczęła mi uwodzić Chłopa.
Ucieszyłam się, że mam manualnie zdolnego Chłopa i pomyślałam
sobie, jaka to byłaby atrakcja dla naszego gospodarstwa, gdyby w ofercie dla gości znalazły się warsztaty z
frywolitki, którą będzie prowadził... Chłop :-)
W domu, pomiędzy zajęciami, aby nie wyjść z wprawy, ćwiczyliśmy pilnie kółeczka.
Poza programem, sama, próbowałam "rozkumać" frywolitkę igłową.
Wygląda nawet nieźle gdyby nie fakt, że nie panuję nad formą i nie wiem, jaki mi wyjdzie efekt końcowy.
Mikroskopijne kółeczko w dużym powiększeniu
Na drugą lekcję zaprosiliśmy koleżankę i we wzmocnionej
grupie, roboczo nazwanej 6+ (nazwa od sześciolatków), wkroczyliśmy do klubu
dziarskim krokiem.
Ludzkiego drobiazgu było już zdecydowanie mniej, za to nie
zawiodła nas babcia. Kiedy rozsiedliśmy się ćwicząc tym razem łuczki, babcia
przytruchtała i gruchała coś tam Chłopu do ucha. Oj, chyba będzie trzeba
następnym razem wcisnąć na siłę babci czółenko, niech się skupi na robótce, a
nie za chłopakami ugania.
Chłop ćwiczy łuczki
A to moja robótka.
I wszystko byłoby pięknie, gdyby na samym końcu drugich
zajęć nie okazało się, że łuczki owszem, ale kółeczka z pierwszej lekcji robiliśmy
wiążąc supełki nie na tej nitce! No, żesz kurna!
I wiecie, co? Trzy godziny zajęć, kilka motków kordonka,
cała nasza wydawałoby się, utrwalona trochę zręczność, poszła w pierdu...
Dla odreagowania frustracji zajęłam się czymś bezpiecznym i
sobie znanym. Z tego haftu powstanie moje pierwsze biscornu. Jeśli, oczywiście,
nie spieprzę szycia.
Bosko się Ciebie czyta. Z frywolitką czółenkową mam podobne przejścia. Czasami mnie nęci żeby znów spróbować, ale nie mogę się przełamać. U nas też były swego czasu warsztaty frywolitkowe. Zorganizowane były perfekcyjnie. Żadnego przedszkola i żłobka, ale lud tu ambitny, że hej. Przyszły same kobitki, co to w rękach mocne są i wszystko potrafią, jedna lepsza od drugiej. A ja, sprawnie paluszkami to tylko po klawiaturze umiem śmigać. I okazało się, że "do niczego", "e, Pani to niech nawet nie zaczyna", "nic z tego nie wyjdzie" etc. Pani instruktorka nie miała szans pokazać mi, jak mam zacząć, bo już był festiwal, która więcej, ładniej zrobiła, która jest zdolna niesłychanie, a która zdolniejsza. Okazało się, że w mojej gminie to na warsztaty dla początkujących przychodzą zaawansowane, aby się chwalić, i by ich podziwiano. Nie dość, że się nie nauczyłam frywolitek, to jeszcze popadłam we frustrację i przeżyłam "załamanie". Odtąd nie chadzam na takie warsztaty, bo jakoś doszłam do formy psychicznej.
OdpowiedzUsuńŁadnie haftujesz. Podobały mi się też obróżki dla psiaków. Ja z kolei tkam obróżki czasem. Pozdrawiam
O jejku, to ja już wolę nasze przedszkole. Wszyscy prezentujemy jednakowy poziom. Tym bardziej, że grupa 6- zajęła się decoupagem. Jestem zdeterminowana i na pewno na Twoim miejscu nawrzeszczałabym na babki-terrorystki. Namawiam, abyś psychicznie się nastawiła i mimo wszystko korzystała z warsztatów.
UsuńObróżki też się robią, ale nie mam wciąż klamerek. Niedługo się z tym zorganizuję.
Dzięki za ciepłe słowo i również pozdrawiam :-)
Nawet nie próbowałam zgłębić tej sztuki; trochę koniakowską koronkę, ale to szydełko i łączone motywy, ja nie wiem, że też w pewnym wieku człowieka ogarnia niemoc twórcza, pledzik bym zrobiła z kolorowych motywów, wszystko leży, czeka, nie wiadomo na co; pewnie mnie hormony i przesilenie wiosenne zaatakowały; zazdraszczam chęci; pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńTo wina pory roku, organizm głupieje między zimą a wiosną. Pewnie wkrótce się ogarniesz i też nabierzesz chęci. A uczyć się nowych rzeczy trzeba do końca życia, nie ma że wiek. Mnie frywolitka nadal przeraża, ale tak bardzo chcę ją umieć, że się zaparłam :-)
UsuńSzydełkiem to robiłam kolczyki i różne wykończenia ,ubrań szczególnie ,ale n TAKĄ frywolitkę bym się chyba nie porwała . Zdecydowanie wolę szycie ;-)
OdpowiedzUsuńAle Ty to jesteś człowiek renesansu^^
Mało mam serca do szydełka i efekt szydełkowania mnie tak nie zachwyca, jak koronczarstwo. Z tym człowiekiem renesansu, to oczywiście troszkę przesada, ale bardzo mi miło :-)
UsuńMmmm, frywolitka igłowa to bajka! Cudnie, że się za to zabrałaś, a właściwie zabraliście! Podejrzewam, że doskonałości pani Laury nie osiagnę nigdy, ale we frywolitce igłowej podszkolę was chętnie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie i czekam na następne pasjonujące odcinki.
Cudownie! W takim razie będę miała kogo podpytać. Igłowa wydaje mi się prostsza, ale samemu ją rozgryzać równolegle z czółenkową, to czasem mnie przerasta. Pozdrawiam również i cieszę, się, że w razie czego będę mogła skorzystać z korepetycji :-)
UsuńZapraszam. Leśna blisko.
UsuńNo patrz! Nigdy nie wiesz, kto się czai za rogiem :-) Do Leśnej mam 6 km. Oczywiście, że się odezwę, jak tylko zrobi się cieplej i będzie można z robótkami posiedzieć w ogródku.
UsuńPrzejrzałam Twój blog i na pewno będę zerkać. Frywolitki mnie powaliły. Właśnie marzę o czymś takim. Nie ważne, czy igłą, czy czółenkiem, ważny jest efekt końcowy :-)
No to świetnie! Sama zachwyciłam się kiedyś frywolitką i igła wydała mi się dużo przystępniejsza. Dobrze się robi i ładnie wychodzi.
UsuńNiedawno przejeżdżałam przez Zapustę i zastanawiałam się, czy widać gdzieś z drogi wasze Tuskulum.
Już się cieszę na wspólne robótkowanie ;)
Z tej drogi na Leśną nas nie widać, bo trzeba skręcić w kierunku Jeziora Złotnickiego. Mieszkamy na samym końcu. To uroczy zakątek wsi. Niezależnie od dziergania, serdecznie zapraszam, jak tylko będzie Wam po drodze :-)
UsuńMnie frywolitka nigdy nie bawiła. Owszem, podoba mi się (takie jajeczka wielkanocne na przykład, albo biżuteria), ale żeby własnoręcznie robić to jakoś mnie powołanie nie dopadło.
OdpowiedzUsuńA co Wam szkodzi zrobić warsztaty z frywolitki dla gości, tylko co Chłop na ten pomysł?
Chłop tajemniczo milczy. Myślę, że najpierw musimy opanować tę ciężką sztukę, a potem zastanawiać się nad strategią zaszczepienia jej w gospodarstwie :-)
UsuńO Matuchno Kochana, szydełkiem, to i owszem czasami się bawię, no i może druty, ale te jakieś tam frywolne, toż, to magia jakaś. Super, że jakieś warsztaty u Was w Gminie są, u nas niet żadnych, bo może i ja bym się czegoś nauczyć mogła, a Chłop zdolniacha, myśle, że na takie warsztaty pod Jego okiem niejedna by się w Tuskulum zjawiła, a pierwsza byłaby chyba znajoma babcia. Piękny haft :)
OdpowiedzUsuńDzięki :-) Haft pomaga mi, gdy dopadnie mnie frustracja :-) Właśnie o coś takiego mi chodziło, zanęcić turystki na przynętę z Chłopa :-)
UsuńPodziwiam Twoją determinację. Jakby mi Chłop rzucił hasło -"UCIEKAJMY", ani minutki bym nie czekała i tyle by mnie widzieli w tym "małpim gaju".
OdpowiedzUsuńPięknie haftujesz. Przy Twoich zdolnościach i zacięciu masz spore szanse na sukces z frywolitką. Trzymam kciuki za Ciebie i Chłopa :)
Dziękuję za wiarę we mnie. Ja ją czasem tracę, ale nie poddajemy się :-)
UsuńPoczątki zawsze są trudne. Frywolitkowe też. Po prostu zapisz sobie kolejne czynności, a potem dopiero ćwicz. Tylko wzrok trzeba mieć dobry. Trzymam kciuki
OdpowiedzUsuńNa razie uczymy się na grubszym kordonku. To oczywiście nie ten sam efekt, co cieniutką nitką. Ale chcemy wyrobić sobie automatykę ruchów. Wzrok daje radę, póki co :-)
Usuńtrzymaj sie kochana ,ja tez robie wszytko na oko ,moze Chlop bedzie kiedys znanym koronczakiem hahahaha . trzymam za was kciuki
OdpowiedzUsuńI tego jemu i sobie życzę :-) Dzięki :-*
UsuńUbawiłam się tym postem.
OdpowiedzUsuńFrywolitki piękne, po prostu boskie. Też bym chciała.
Podziwiam, pozdrawiam - jolanda
Dzięki :-*
UsuńPo prostu łap się za nitkę i na początek jednak sugeruję igłę, siup na youtube i już dziergasz :-)
No to ja się zapisuję na warsztaty frywolitkowe prowadzone przez Chłopa. A co, mężczyżnie nie wolno koronkować i haftować? A jak już będzie umiał, to niech uczy innych (inne). Czekam niecierpliwie!
OdpowiedzUsuńHaft piękny, ale nie bardzo wiem, co to takiego to biscornu i czy służy do czegoś, czy tylko ma ładnie wyglądać? Choć oczywiście funkcja ładnego wyglądania też jest ważna, sama lubię ładne przedmioty!
Muszę ten komentarz polecić Chłopu, niech ma motywację. Wczoraj odmówił ćwiczeń.
UsuńBiscornu to rodzaj takiej fikuśnej w kształcie poduszeczki na igły.
Kiedyś oglądałam program na TVP i dowiedziałam się, że frywolitkę potrafi wykonywać już tylko jedna kobieta w Polsce - a tu proszę! Podziwiam Twój zapał do tych wszystkich technik !
OdpowiedzUsuńKolejny raz zatem prawdziwy okazuje się slogan, że telewizja kłamie :-)
UsuńA teraz będzie, że jedynym mężczyzną wykonującym frywolitki w Polsce będzie Twój Chłop :))) a jakby jeszcze skusił się na to prowadzenie warsztatów, no to tłumy ... kobiet :) będą drzwiami i oknami do Was waliły :))))
OdpowiedzUsuńA teraz przyznam się, że jak zobaczyłam to zdjęcie frywolitek na swojej liscie blogów, to mnie lekko, zazdrość ścisnęła :)))...no popatrz jaka ta ludzka natura paskudna :) - że potrafisz takie cudeńka zrobić. Dla mnie wywijanie tym czółenkiem to czarna magia.
Dobra sprawa z tymi warsztatami, a dzieciarnia pewnie się wykruszy.
Pozdrawiam i podziwiam za zapał do "rozgryzania różnych dziedzin rękodzieła".
Jeszcze nie potrafię. Tylko jakieś marne fragmenty mi wychodzą. Oby Twoje słowa się ziściły... o tych tłumach kobiet :-)
UsuńPrawdziwe cudeńka! A nazwa przeurocza.
OdpowiedzUsuńNo widac ze poczatki sa zawsze trudno, ale nie mozna poddawac sie na starcie czego efekty widac w pieknych dzierganych przez Ciebie frywolitkach!
OdpowiedzUsuńJa osobiscie tez chetnie na takowy kurs bym sie zapisala, bo sama tego przebrnac nie dam rady a nawet w czulenko sie dawno temu zaopatrzylam i lezy i sie niszczy - moze do Ciebie kiedys wpadne na kawke to przy okazji udzielisz kilku lekcji??? "0)
Pozdrawiam Beata
Beatko, serdecznie zapraszam i na kawkę i na kurs frywolitki. Rzeczywiście, tę metodę musi ktoś pokazać. Ucząc się z netu to się tylko zniechęcić można.
UsuńAle się uśmiałam (szczególnie o babci podrywie). Niesamowicie Pani pisze.
OdpowiedzUsuńJa tak bardzo chce się nauczyć frywolitki czółenkowej. A tu kurs 10 km od mojego domu, i ja nic o tym nie wiem. Wkurzyłam się:( Ja frywolitki igłowej też nauczyłam się z internetu. Film Pani Laury widziałam już dawno. Ja z kolei zachwycona byłam pisankami w koszulkach frywolitkowych.Cuda!!!
To rzeczywiście pech, tym bardziej, że przez listopad i grudzień była druga szansa na zdobycie tej umiejętności. Jak zrobi się ciepło, serdecznie zapraszam do mnie. Posiedzimy, podziergamy :-)
Usuń