Jest to piecyk na naftę do ogrzewania pomieszczeń. Oto miedziany zbiornik:
Wskaźnik ilości paliwa.
Piecyk działa jak duża lampa naftowa. Po nalaniu nafty podpalało się nasączony naftą knot, piecyk się nagrzewał i oddawał ciepło do otoczenia.
Piecyk zostanie odnowiony i postawiony jako dekor w głównym korytarzu. Oczywiście zrobimy go tak, aby w razie konieczności można było go użyć.
Zadziwiają mnie wciąż dekoracyjne formy takich przedmiotów. Czy ktoś dziś wyeksponowałby, jako dekor współczesny przenośny kaloryfer?
Piecyk zostanie pomalowany tą sama farbą do pieców, jaką wstępnie pokryłam piec chlebowy:
Mam jednak nadzieję, że może odstraszymy zimę naszymi zapasami drewna. Nigdy nie byliśmy tak dobrze zaopatrzeni, jak teraz. Raz postanowiliśmy przechytrzyć mrozy:
jedna kupa
druga kupa
Poza tym szykujemy się na narodziny szczeniąt, czyli gniazdujemy. Wydarzenie to ma nastąpić za kilka dni. Za ile, tego nie wie nikt. To znaczy przede wszystkim gniazduję ja, Jaskier i w szczątkowym zakresie sama zainteresowana, czyli Mantra. Chłop ma na razie wszystko w nosie, bardziej zajmuje go przynoszenie do domu różnego rodzaju fajnych i mniej fajnych przedmiotów- w sumie to też jest jakaś forma gniazdowania.
Znaleziona na złomie wyciskarka do owoców.
Będzie jesienią przydatna przy robieniu wina z winogron.
Jaskier to nie wiem czemu tak się przejmuje, w życiu nie słyszałam o psie, który miałby tego typu "instynkt tacierzyński". Grzebie i kopie dziurę pomiędzy stodołą, a letnim kojczykiem dla szczeniąt. Mantra natomiast ostatnim razem preferowała pomysł urodzenia w funkiach pod płotem. Staram się teraz, aby nie przebywała za długo na dworze i raczej wybrała sobie miejsce w domu. Tak naprawdę, to wyboru nie ma, bo urodzi tam, gdzie ja obecnie gniazduję, czyli w naszym centrum dowodzenia- w gabinecie z komputerem i wersalką dla nas. Dzięki temu, unieruchomiona na kilka tygodni, będę miała stały kontakt ze światem, aż do znudzenia.
Jak wygląda moje gniazdowanie? Przede wszystkim uporządkowałam gabinet i przewaliłam do innego pokoju, ku zgrozie Chłopa i pod jego nieobecność, wszelkie zbędne przedmioty, czyli jego znaleziska i wszelkie rupiecie. Teraz odhaczam pozycje na liście, niczym piloci przed lądowaniem:
-karma dla szczeniąt- przyszła dzisiaj (Mantra ją będzie jadła)
-wołowina dla Mantry na kilka dni po porodzie- kupiona
-zestaw porodowy: strzykawki, igły, leki, termometr, wata, nożyczki do przecięcia pępowiny, nitka- czekają już przygotowane w pudełku.
-zapasy w zamrażalniku, abyśmy nie musieli jeździć do sklepu w najbardziej newralgicznym terminie- prawie gotowe.
-zapasowa butla z gazem, bo gaz lubi kończyć się w najmniej spodziewanych momentach- jeszcze nie ma.
-drewniany kojec- jeszcze jest w stodole, ale zaraz będzie w domu, bo sobie w tym momencie o nim przypomniałam :-)
Poród i odchów szczeniąt, to spore logistyczne przedsięwzięcie.
A co o tym wszystkim myśli Mantra? Zastanawia się nad wyborem miejsca:
Może urodzę sobie w koszyku Jaskra...
Albo może jednak w kuchni, tu zawsze fajnie pachnie i
czasem pańcia coś upuści na ziemię...
A może pod stołem w salonie.
Tu wprawdzie nic nigdy nie dają, ale tym zapachom
nie sposób się oprzeć...
No dobrze, urodzę przy biurku z komputerem.
W końcu pańcia spędza tu najwięcej czasu.
Zatem, jak widać, doszliśmy z Mantrą do porozumienia :-)
Mantra zalega tu i ówdzie, ciężko już sapie, ale ani humor, ani apetyt jej nie opuszcza.
Tymczasem reszta stadka korzysta z pięknej pogody i co niektórzy plażują oraz popijają kawkę:
Jaskier rozwalony na kocyku chwilowo nieobecnych gości.
Ja: "Jaskier, czy tobie aby wolno tu leżeć?"
On-rozglądając się nerwowo na boki: "No przecież mi pozwolili, spadaj babo!"
I wtedy zrozumiałam porzekadło: "łże jak pies" :-)
Fiona nie rozstaje się z jeżem, a Jaskier z kołkiem.
Ta czarna plama pod nogami Chłopa- to nasz szpic- Gaja :-)
Fiona owiana dymem unoszącym się znad filiżanki z kawą.
Mimo, że jesteśmy już prawie przygotowani (zapięci na przedostatni guzik), Mantra powinna dać nam jeszcze kilka dni luzu. Wykańczamy zatem szybciutko zaległe sprawy, bo potem nie będzie większego priorytetu niż ona i jej maluchy.
Na skalniaku, który został wyplewiony, króluje kwitnąca tawuła japońska i róże:
Więcej moich róż tutaj.
Owo plewienie nie jest do końca moją zasługą. Wpadła do mnie na weekend Halynka z bloga Niedoszuflady i myk, myk- już była na skalniaku, już chwasty fruwały nam ponad głowami.
-Halynka- mówię- daj spokój, nie męcz się, już ten skalniak jest wyczyszczony.
-Miał być ogród japoński, to BĘDZIE japoński!- informuje mnie zgięta w pół Halynka, odsłaniając na wpół zarośnięte kamienie.
Japoński ogród odznacza się surowością zarówno w formie, jak i w treści. U mnie i tak jest wszystkiego zbyt dużo, ale szkoda mi wyrzucać kwiatków.
Niestety, w koszeniu sadu i plewieniu malin nie wyręczy mnie nikt.
Jeśli nie wykoszę go przed narodzinami maluchów, nie wejdę tam do wiosny. Optymizmem napawa mnie fakt, że w godzinę czterdzieści wykosiłam prawie 1/3 sadu. Jeśli sił wystarczy i kosiarka nie odmówi posłuszeństwa- dam radę do pierwszego.
A do malin chwilowo boję się podchodzić z powodu zarośniętej pokrzywami drogi.
Wieczorami w ramach relaksu, przy kanałach Discovery (ostatnio lubuję się w katastrofach lotniczych) i BBC Knowledge powstają nowe haftowane i szydełkowe czapeczki na słoiki z czereśniami:
Trzymajcie kciuki za szczęśliwe rozwiązanie. Oby zdrowo i łatwo maluchy przyszły na świat.
P.S. Ledwo nacisnęłam przycisk "publikuj", skończyła się butla z gazem. W połowie robienia obiadu. Cóż, napełnienie zapasowej zaplanowałam na jutro..., ot, złośliwość rzeczy martwych lub kolejny punkt do "Praw Murphy'ego" :-)
Nam też skończył się gaz w trakcie czekania na przelew :-( Spisek..?
OdpowiedzUsuńJacek- to nie może być przypadek. Pewnie Putin w końcu zakręcił ten kurek :-(((
OdpowiedzUsuńMnie też gaz się skończył:)))
OdpowiedzUsuńPiecyk naftowy prześliczny i pozwalam sobie na zazdrość do wypęku.
Na maluchy czekamy Wszyscy w Magodzie, żądamy dokumentacji zdjęciowej i trzymamy kciuki i łapy!!!!!!
Ale jaja, toż to prawdziwy kryzys gazowy :-)
OdpowiedzUsuńMagoda- będzie dokumentacja, obawiam się, że aż do znudzenia. Lwią część przerzucę na blog hodowlany, tam szczenięta będą w kontekście :-)
Halynka odwalila kawal dobrej roboty, fajnie miec takich przyjaciol. Skalniak prezentyje sie bardzo ladnie.
OdpowiedzUsuńPiec przepieknej urody i najwazniejsze, ze nie bedzie tylko sluzyl jako element dekoracyjny, a jeszcze moze Was ogrzac w dlugie zimowe wieczory.
Za rozwiazanie i nowe psinki, bede trzymala kciuki.
Odczyszczony piec będzie bardzo klimatyczny, i myślę, że wesprze ogrzewanie domowe. A ze znalezisk przyniesionych przez Twojego Chłopa to już chyba jakąś ekspozycję można by zrobić, masz bardzo pomocną koleżankę, Halynkę, bo dziś rzadko chcą pomagać. Sad już porósł od nowa? swojego nie widziałam od tygodnia, ale chyba jeszcze nie. Dużo sił do niańczenia życzę, te zestawy okołoporodowe napawają mnie strachem, strzykawki, igły, nożyczki, ojoj! już sobie wyobrażam, pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńAtaner- dzięki :-*
OdpowiedzUsuńHalynka jest osobą nieprzeciętną. Znajduje radość w czynnościach, które stanowią dla innych tylko przykre obowiązki.
Maria z PP- na wszystko trzeba być przygotowanym. Nożyczki są do odcięcia pępowiny, nitka do podwiązania, strzykawka z igłą zawsze się przydaje do podania hormonu, gdyby poród bardzo się przeciągał w czasie (niebezpieczeństwo, że szczenięta się uduszą w drogach rodnych), po diabła mam ściągać do zastrzyku weta, szczególnie, kiedy zazwyczaj porody wypadają w środku nocy.
Sad owszem, porósł, był wykaszany na początku czerwca. Mogłabym tydzień później się za niego zabrać, tyle, że za tydzień, to ja będę zajęta czymś ważniejszym :-)
Oj, niejedną ekspozycję można by zrobić z tego, co mamy po kątach. Mnie się marzy takie małe, prywatne muzeum starych sprzętów. Jest co pokazać.
buziaki :-*
Oczywiście gaz MUSIAŁ się skończyć w połowie obiadu... on zawsze tak ma ;-)
OdpowiedzUsuńPiec naftowy piękny i pałam zazdrością... Ale równie urodziwa jest wyciskarka ;-) Pogrzebałabym i ja w składzie złomu w poszukiwaniu takich skarbów, ale tacy menele tam przychodzą, że strach...
Trzymam kciuki za szczęśliwe rozwiązanie, żebyście nie musieli używać tych wszystkich narzędzi, brrr! No i czekam na zdjęcia słodkich zdrowych szczeniaczków i mamusi, skoro będziesz uziemiona koło kompa, to jest szansa na relację?
Ściskam czule!
No, to ja trzymam kciuki :)
OdpowiedzUsuńA skalniak sama z wielką przyjemnością bym wyplewiła :D Lubię no :)
I w garach bym pomieszała a co ;P
Inkwizycja- tak, jak najbardziej jest szansa na relację i fotki.
OdpowiedzUsuńJa też nie przepadam za tym złomowym towarzystwem, ale Chłopu takie rzeczy nie przeszkadzają.
Użyjemy wszystkiego, co sobie przygotowaliśmy. Hormon, nawet jak nie będzie potrzebny do porodu, podamy po w celu upewnienia się, czy wszystkie łożyska wyszły i czy nie czai się w środku jeszcze jakiś zapomniany szczeniaczek. Poza tym hormon ten stymuluje laktację.
Anovi- :-)
Piec na naftę śliczny,szkoda,że ja takiego szczęścia nie mam do takich :rupieci:.A może bym go odkupiła?
OdpowiedzUsuńrajka- mój Chłop tak ma, że jak coś do domu przywlecze, to raczej rzadko jest na sprzedaż. Tym razem i mnie się bardzo podoba ów artefakt, zatem tym bardziej nie myślimy o pozbyciu się go.
OdpowiedzUsuńAnovi przyjeżdżaj w sierpniu do Tuskulum, Ja też będę przez tydzień: wówczas razem Sobie poskalniakujemy,już obiecałam Riannon.Ona w tym czasie będzie miała full roboty.
OdpowiedzUsuńCo Ty na to? :-)
W garach też lubię mieszać.Polepisz Tuskulakom
pierogów :-)
Riannon wariacie dzięki za tyle komplementów.
Przesadzasz...
Kurna piecyki są cudne.
Nic wcześniej nie wspominałaś o tym nabytku.
Chłop ze studni wykopał? ha ha :-)
Chlebowy prezentuje się całkiem nieźle.
No to będziem piec chlebki w Zapuście.
A taki słoiczek dżemu czereśniowego jak wyżej na zdjęciu dostaliśmy w prezencie od Riannon: w przepięknej czapeczce a co! możecie zazdraszczać :-)
Goldasy trzymają kciuki za Mantrę i papisie.
Na dole jeszcze w butli był gaz, tym razem aż tak dużo nie gotowałam :-)
Buziaki!
Za horyzontem- Halynka, ten gaz z gościnnej kuchni uratował mi obiad. Nie mogłam się jednak tam rozłożyć, bo na gości czekałam.
OdpowiedzUsuńPiecyk miałam w salonie na górze, a my cały weekend spędziliśmy przecież przed domem :-) Wyleciało mi z głowy. Piecyk nie jest wykopany, tylko wyhandlowany :-)
Nie ma to jak gaz od gości :-)
OdpowiedzUsuńJakich macie teraz gości?
Kasia?
Buziaki!
Akurat pierwsze dwa tygodnie sierpnia mam urlop :D Gotować mogę i lubię oraz upiec coś, ale pierogów niestety nie nalepię - no nie potrafię :/
OdpowiedzUsuńZa horyzontem- Halynka, moi goście mają zapewnioną dyskrecję, nie piszę publicznie, jakich gości przyjmuję i co porabiają. Wyjątek- Halynka skubiąca skalniak :-)
OdpowiedzUsuńAnovi, jak ma ochotę, może przyjechać na wypoczynek, a nie na roboty :-)))
:-*
Można połączyć prace w polu z odpoczynkiem.
OdpowiedzUsuńDobry krem z filtrem i jedziesz...
A ja dzisiaj kupiłam butlę z gazem :)
OdpowiedzUsuńPiecyk kapitalny, bardzo mi się podoba! Dekoracja, funkcjonalność i jeszcze do tego autentyk!
Życzę zdrowych, silnych, pięknych piesków !
I nie dajcie się zamęczyć!
M.- a co tam, raz na jakiś czas pozwolimy się trochę zamęczyć :-*
OdpowiedzUsuńPozwolę Sobie wstawić jeszcze jeden komentarz do zdjęć wyżej:
OdpowiedzUsuń'' OBLEŚNIK NA KOCU GOLDASÓW ...BEZCENNE''
A ja mam inaczej.
OdpowiedzUsuńOd kilku miesięcy kombinuję tylko, czego tu by (szczególnie z mebli i dekoracji) jeszcze można się pozbyć (wystawka) albo nawet sprzedać.
Dążę do minimalizmu.
Admin R-O- minimalizm w moim przypadku nie wchodzi w rachubę :-)
OdpowiedzUsuńWiesz, jeśli dorobię się większego domostwa - i tak pozostanę raczej przy minimalistycznym stylu - nie znaczy to, że inne style mi się nie podobają estetycznie - bo podobają.
OdpowiedzUsuńNo może trochę jestem przesycony stylem rustykalnym i cepelią, która niepodzielnie panowała w mojej rodzinie od dawien dawna.
Nie do końca pasuje mi też minimalizm w stylu japońskim - no może jakaś hybryda między nim a rustykalizmem - po prostu marzy mi się taka zagroda biednego chłopa*, hehe.
*tyle że w skarpecie srebra i dukaty :P
aha, skrobnąłem ci parę słów o twoim dekoderze u siebie :)
OdpowiedzUsuńA widzisz- ja wychowałam się i mieszkałam 25 lat w małym mieszkanku z wielkiej płyty, gdzie obecne były paździerzowe, gierkowskie, ohydne meble i inne kiczowate gadżety. Mam niedosyt prawdziwych przedmiotów z duszą z czasów, kiedy przedmioty użytkowe były jednocześnie dziełami sztuki.
OdpowiedzUsuńa ja już się tym nasyciłem, i dla dzieł sztuki pozostawiam galerię i domy/mieszkania pasjonatów takich jak ty
OdpowiedzUsuńco do tej listwy z mojego bloga - tak koło 40-50W/h w stanie spoczynku może wam uciekać - może trochę więcej, może trochę mniej - zróbcie z Chłopem kalkulację, czy wam się to opłaca odłączać czy nie, skoro i tak potrzebujecie podświetlanego zegara w sypialni
1000W/h to jedna kilowatogodzina, wystarczy przemnożyć przez czas
dla dekodera odłączanie na noc nie jest szkodliwe, równie dobrze może zaktualizować się w dzień
I tak potrzebujemy zegar, bo jak TV chodzi na dekoderze, to nie mamy pojęcia, która jest godzina. Dziś zlikwidowaliśmy bowiem, pod wpływem Twojego wpisu, na wiecznym czuwaniu magnetowid, który jakiś czas temu się popsuł i służył jako dodatkowy zegar (bez sensu, jak widać prowizorki są trwałe i trzeba jakiegoś kopa, aby dostrzec absurd sytuacji).
OdpowiedzUsuńTV i dekoder włączane są dopiero pod wieczór, a są na czuwaniu całą dobę. Będę lobbować u Chłopa na korzyść tej listwy. Trochę roboty z tym będzie, bo wieża jest w przeciwległym kącie pokoju, ale niech się Chłop tym martwi :-) Dzięki za radę.
Można pod listwę podpiąć tylko dekoder i TV - to są główni winowajcy i złodzieje prądu. A wieża w przeciwległym kącie niech sobie stoi - nie ma co okablowywać się na amen.
OdpowiedzUsuńNie wszystko w końcu musi być ultra oszczędne.
Wystarczy wam pewnie najtańsza listwa na 3 wtyczki.
Co do dekodera N-ki to dziś po 16h bez podłączenia około 3 minut się załączał i aktualizował zaległy soft - i w tej chwili oglądam "9tą kompanię" na tvp1
Bardzo będziemy oryginalni jak napiszemy, że nam się też gaz skończył?
OdpowiedzUsuńPewnie nie, skoro wszystkich to dotknęło, ale nam się skończył GAZ Z GAZOCIĄGU! To dopiero była wesoła zabawa - przekopywanie papierów w poszukiwaniu dowodu zapłaty rachunku!
Dla nas najgorsze w hodowlanych porodach jest to nerwowe wyczekiwanie, aż się ZACZNIE!
Pozdrawiamy serdecznie Was i Mamuśkę.
Takich piecyków naftowych to jeszcze nie widzieliśmy - SUPER!
Pozdrowienia
Go i Rado- to jakiś skandal z tym gazem :-)
OdpowiedzUsuńPotwierdzam, najgorsze jest czekanie. Czekamy. Wytypowałam rozwiązanie na jutro, ale wiadomo, to może jeszcze potrwać. Część zapasów już się pokończyła i zaraz jadę uzupełnić, bo to może być ostatnia chwila. Zapomniałam o najważniejszej pozycji na liście, której w niedzielę nie kupię- NERWOSOL!!! :-)))
Nas GAMA przetrzymała dwie doby! :D A tam nerwosol! Dobrego kielicha sobie przygotuj ! :D
OdpowiedzUsuńTrzymamy kciuki.
Mantra też nas chyba przetrzyma, bo za wesoła jest, jak na jutrzejszy poród.
OdpowiedzUsuńKielich tak, dobry na teraz (dlatego zapomniałam nerwosolu :-), ale w trakcie i po... hm, za dużo łapek, ogonków, uszków do nadepnięcia. Znam takiego, co odbierał poród po kielichu i zamiast pępowinki, odciął szczenięciu ogonek :-(