O mnie

Moje zdjęcie
Kobieta wciąż zadziwiona otaczającym ją światem. Z wykształcenia archeolog, z wyboru Wolny Człowiek i Kustosz we własnym Muzeum. Z urodzenia Wrocławianka, z wyboru mieszkanka małej wsi. Na pytania miejskich kolegów: "co ty robisz do licha na tej wsi"??? odpowiada: "żyję!!!". Zawsze niepokorna i pozostanie taką do śmierci. Wyznaje w życiu maksymę: "Ludzie posłuszni żyją, aby spełniać oczekiwania innych. Nieposłuszni realizują swoje marzenia". Kobieta owa ma wciąż wiele pomysłów, które uparcie realizuje na powyższej zasadzie. Posiadaczka 2 psów i 1 Chłopa. Chce się dzielić z ludźmi swoim kawałkiem życia prowadząc Gospodarstwo Agroturystyczne, Muzeum Dwór Feillów oraz Hodowlę Psów Rasy Golden Retriever.

środa, 8 czerwca 2011

Duch Lata budzi wspomnienie o naszych początkach.

-Pani Anetko, paaani Anetko, czy pani wie, kto do pani teraz dzwoni?- pyta szczebiotliwie i z charakterystyczną manierą męski niewątpliwie głos po drugiej stronie słuchawki.
Baranieję, bo jako żywo ów zmanierowany trel niczego mi nie przypomina. Ze znanymi mi gejami jestem chyba na „ty”, ale coż, być może nie o wszystkim wiem.
-Eeeee... nie wiem...- niepewnie odpowiadam.
-Pani Anetko droga, dzwoni do pani Duch Lata!
Ja pierdzielę! Ktoś tu ani chybi zmysły postradał, upalne słońce na mózg się rzuciło i chyba tym razem nie mnie.
-A jakie pani ma kwiatki w ogrodzie?- pyta Duch Lata, nie zrażony moim stłumionym  rechotem, który niewątpliwie słyszy w po drugiej stronie kabla- Czy może azalie?
„Azalie... Jezus Maria, dlaczego akurat azalie, jak wyglądają azalie...???” -usiłuję sobie przypomnieć i mózg nie podsuwa mi żadnego obrazka- „Czy ja mam azalie? A w ogóle, to co to za pytanie?” Chwilę zastanawiam się, czy ujawnienie gatunku moich roślin w ogrodzie może czymś mi zagrażać. Cholera, wszędzie inwigilacja, wszędzie cię dopadną, nie znasz dnia, ani godziny...

To nie był dobry Duch, gdyż chciał ode mnie wyłudzić pieniądze pod pozorem sprzedania mi książki lub (i) czasopisma, które miało w założeniu zmienić moje życie. Czy książka o wsadzaniu w grunt iglaków może zmienić czyjeś życie? Jako, że asertywności mam aż w nadmiarze, szybko uporałam się sobie znanym egzorcyzmem z owym złym, pazernym Duchem Lata.
Kontakt z Duchem Lata obudził we mnie lekko tylko drzemiącego Ducha Przekory, który bytuje płytko pod moją skórą i gotowy jest wyleźć na świat pod najmniejszym nawet pretekstem. Duch Przekory obudził z głębokiego snu Ducha Zimy.

Znam przynajmniej dwie rodziny, które powodowane różną motywacją, zamierzają zrobić ten sam krok, co my kiedyś, czyli rzucić w cholerę swoje dotychczasowe życie i wynieść się na wieś. Zakładam, ze takich osób mniej lub bardziej zdecydowanych jest więcej w eterze. Dla Was obudziłam Ducha Zimy w ten upalny czas. Przeczytajcie, jak wyglądała pierwsza zima zakamieniałych mieszczuchów, gówniarzy po 20-stce, którzy postawili swoje życie na jedną kartę, spalili za sobą wszystkie mosty i wylądowali na zupełnym końcu świata, gdzie dosłownie diabeł mówi „dobranoc”.

Wiosną 2002 roku spisałam nasze prawdziwe przygody w formie praw Murphy’ego:

1. Jeżeli właśnie przeprowadziłeś się na wieś, nie jesteś jeszcze do końca zorganizowany, musisz wiedzieć, że pierwsza zima, jaką przyjdzie ci spędzić w nowym miejscu, okaże się zimą stulecia.

Nie wiem, jak to było w innych miastach, ale w latach 90-tych we Wrocławiu śnieg był czymś zupełnie egzotycznym. Jeśli popadało i utrzymał się on na ulicach dłużej, jak dwie doby, był to stan klęski. Zdarzyło się to może ze dwa razy, kiedy mieliśmy trudności z wyjechaniem z własnego podwórka. Nic nie zapowiadało zmiany klimatu, tym bardziej, że propaganda karmiła nas apokaliptyczną wizją efektu cieplarnianego. Coś chyba jednak poszło nie tak. Dekadę później, czyli w bliższych nam czasach, abstrakcyjny twór, zwany „propagandą”, aby zachować „twarz” wpiera w nas przeświadczenie, że efekt cieplarniany właśnie polega na oziębieniu się klimatu. I co gorsze- ludzie w to uwierzyli. To jest chyba ten przypadek, kiedy białe jest czarne, a czarne jest białe. W każdym razie, nie wdając się w politykę, na samym wstepie wdepnęliśmy w niezłe białe gówno. Przed wigilią 2001 roku tak napadało, że tyle śniegu nie widział nikt z żyjących w okolicy ludzi ani wcześniej, ani do tej pory. W ciągu jednej doby popadało tak, że nie ma w kraju takiego pługa, co by się z tą zaspą uporał. Do naszego domu wydeptaliśmy sobie ścieżkę, śnieg sięgał nam po pachy. Mijając dom sąsiada, zasypany po dach (!!!-jakże żałuję, że w tamtych czasach nie myślałam o dokumentacji fotograficznej) spotkaliśmy jednego z Mamunów (mamuny-wiecznie zawiane okoliczne byty, przypuszczalnie należące do jakiegoś podgatunku ludzi, ale to nie jest do końca pewne), który nic nie mówił, tylko płakał. W sumie nie wiadomo, czemu płakał? Właściciele domu uciekli do rodziny do miasta zostawiając Mamuna, aby jakoś ogarnął ten kataklizm i chociaż okienka poodsłaniał. Istniało bowiem prawdopodobieństwo, że jak przyjdzie roztop, chatka popłynie wartkim strumieniem wprost do Kwisy i podryfuje hen w kierunku Bałtyku. Mamun zatem machał łopatą i płakał. Wszelkie próby nawiązania z nim kontaktu kończyły się jeszcze większymi spazmami, zatem uznając nasze poczynania za bezcelowe, zajęliśmy się swoimi, jakże skomplikowanymi w tej sytuacji sprawami.

2. Jeżeli właśnie wybierasz się po zakup łańcuchów na koła samochodu, to okaże się że dzień wczorajszy był ku temu ostatnią okazją, ponieważ w nocy spadł śnieg i nie możesz dziś bez łańcuchów ruszyć z domu.

To właśnie nam się przydarzyło, ale wkrótce okazało się, że i tak nie ma sprawy, gdyż dobę później, nawet z łańcuchami, nie ma możliwości ruszyć się z domu.

3. Jeżeli masz nieduży skład drewna na opał i liczysz, że zima będzie tak łagodna, jak przez ostatnie 30 lat, to okaże się, że tym razem braknie ci drewna już w połowie stycznia.

-Macie tu tyle drewna, że na dwie zimy wam wystarczy- mówi człowiek, od którego we wrześniu przejęliśmy dom.
„No, na dwie zimy to chyba nie, ale w pierwszym roku będziemy mieli spokój”- myślę sobie zadowolona jak jaka głupia widokiem wypełnionej po dach drewutni.
Skład drewna na „dwie zimy” okazał się być spróchniały. Drewno przelatywało przez nowy piec i kupka znikała w zastraszającym tempie. Cholera, to już drugi raz, kiedy zaufaliśmy naszemu poprzednikowi.
Pierwszą wpadkę zaliczyliśmy już na początku, we wrześniu.
-Kupcie tylko nowy piec, rury, kaloryfery są w porządku- zapewniał nas właściciel.


Rada dla kupujących dom- nigdy, przenigdy nie ufajcie swoim poprzednikom, choćby nie wiem, jak dobre wrażenie robili. W każdym domu kryją się jakieś niespodzianki, każdy właściciel chce coś ukryć. Rury i kaloryfery okazały się być porozmarzane i po prostu dziurawe.
Pech chciał, że wrzesień okazał się być niemiłosiernie zimnym i mokrym miesiącem (ale za to jakie grzyby były!), to chyba był już ten wstęp do ocieplenia się klimatu. Zanim znaleźliśmy ekipę do wymiany rur, minął miesiąc. Październik okazał się być jeszcze gorszą pod względem pogody porą, a potem było już tylko gorzej. Póki ekipa nie orurowała na nowo całego domu (miedziane wąskie, ekonomiczne rurki) grzaliśmy sypialnię piecykiem na prąd. Ku naszej zgrozie przez jakiś czas używaliśmy zepsutej (o tym też nie wiedzieliśmy) elektrycznej kuchni do gotowania posiłków, oczywiście po poprzedniku. Rachunek, jaki przyszedł za prąd, po prostu nas zabił. 900 zł w 2001 roku było kwotą z nóg zwalającą.
Drewno zatem skończyło się nam niedługo po Nowym Roku.


4. Jeżeli w połowie stycznia zamówiłeś sobie drewno z lasu, to okaże się, że żaden kierowca nie będzie mógł ci go dostarczyć.

Śnieg nieco odpuścił, ale wciąż łatwo nie było. Nadal nie mieliśmy dojazdu do domu, auto przytomnie, przy pierwszych zapowiedziach śnieżyc, odprowadziliśmy do sąsiada w bardziej cywilizowaną część wioski. Nie to jednak było największym problemem. Nigdzie w rozsądnym promieniu nie znaleźliśmy transportu dla większej ilości drewna, jaki chcieliśmy zakupić, aby przetrwać drugą część zimy. Pozostało nam tylko jedno- wziąć sprawy w swoje ręce.



Teraz po latach i letnią porą śmiać mi się chce, jak sobie z tym nawet skutecznie poradziliśmy. Trochę drogo nam to wszystko wypadło, ale wtedy pieniędzy nie liczyliśmy, bo je po prostu mieliśmy zachowane na remonty i ogólne urządzenie się. Ciepły dom był dla nas priorytetem. Zakupiwszy w końcu te łańcuchy na koła poloneza, jeździliśmy do leśniczówki pod Węgliniec (40 km), gdzie kupowaliśmy po metrze drzewa i wieźliśmy go w bagażniku na parking do sąsiada. Od sąsiada, pożyczonymi od niego dziecięcymi sankami, zwoziliśmy paręset metrów do domu po jednej belce, na szczęście mamy od sąsiada głównie z górki. W sumie nawet wtedy wydawało mi się to zabawne. Przeżywaliśmy przygodę.


5. Jeśli trafiłeś na zimę stulecia i jakimś cudem dostarczono ci drewno na opał, musisz wiedzieć, że piła do cięcia drewna, zakupiona jesienią, na pewno się zepsuje.

Pod koniec stycznia przyszły roztopy, odetchnęliśy z ulgą, gdyż znaleźliśmy kierowcę, który zgodził się przewieźć 15 metrów drzewa z Węglińca. W swojej młodzieńczej naiwności myśleliśmy, że nasza przygoda dobiega końca, że zrobi się normalnie. Niestety, wypadł nam problem natury technicznej.
Chłop, pragnąc zaoszczędzić parę groszy, zdecydował się kupić używaną, przywiezioną z Niemiec piłę spalinową. I to był wielki błąd, gdyż zaczynając od nowa, należy zainwestować mądrze i w sprzęt, który rokuje na przyszłość. Chytry dwa razy traci. Następne nasze zakupy były już wynikiem uczenia się na błędach. Zakupiona po zimie w sklepie husqvarna hula po dziś dzień, podobnie, jak nabyta kilka lat później kosa spalinowa. Chwilowo jednak, z całą ciężarówką metrówek, podczas zimy stulecia, zostaliśmy w czarnej dupie.

6. Jeżeli w środku zimy stulecia zepsuła ci się piła do drewna, bądź pewien, że kupiłeś nietypowy model i nie znajdziesz części na wymianę w całym województwie.

To była masakra. Chłop jeździł wszędzie, od serwisów po dziuple. Nigdzie nie było tej części, którą trafił szlag. A mogło być tak pięknie.

7. Jeżeli nie zdążyłeś się jeszcze zagospodarować w nowym miejscu, trafiłeś na zimę stulecia, zasypało drogi i nie można do ciebie dojechać, zepsuła się piła i skończyło drewno na opał, ogrzewasz się piecykiem elektrycznym i właśnie zdałeś sobie sprawę, że nie może być już gorzej... MYLISZ SIĘ, bo właśnie wyłączyli ci prąd.


I dopiero wtedy się popłakałam.
Nie ma prądu- nie ma nic, nie ma wody, jest zimno, ciemno i straszno.


8. Jeżeli podczas zimy stulecia jakimś cudem wreszcie przywieziono ci drewno na opał, to właśnie skończyły się mrozy.

A wiecie co jest w tym wszystkim fajne? Nigdy, przenigdy, w żadnej sekundzie podczas tych dziesięciu lat nie przeklęłam i nie żałowałam swojej decyzji o osiedleniu się w tym pięknym, pełnym niespodzianek miejscu.

24 komentarze:

  1. Duch Lata - no co to się porobiło ...
    No i co. Poradziliście sobie wyśmienicie! I dzięki tej zimie mieliście niepowtarzalną możliwość zobaczyć, jak sobie wyśmienicie radzicie :) Święta prawda! Pierwsza zima jest zawsze na 100% zimą stulecia. A jeżeli zamieszkuje się dom od razu po kupnie, bez żadnych przygotowań (np. w ogóle bez c.o.) to czasami druga też jest niełatwa.
    Najważniejsze żeby płakać, śmiać się z siebie, kląć, wrzeszczeć i wyć, ale NIE ŻAŁOWAĆ.
    No to ahoj przygodo! A teraz cichutko, żeby nikt nie słyszał, odpukuję w niemalowane :)
    Nie chciałabym więcej razy być mistrzynią skoków do głębokiej wody, bez uprzedniej nauki pływania ...
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  2. My się podpisujemy pod tym postem wszystkimi ręcami! Jest dokładnie tak jak napisałaś. Przeżyliśmy to i my!

    OdpowiedzUsuń
  3. No i co? Cudnie było, prawda?! Przeżyliście, a teraz, we wspomnieniach, wygląda to tak 'uroczo' ;-))
    Prawa Murphy`ego w Waszym wydaniu są po prostu wzruszające...
    Ściskam czule!

    OdpowiedzUsuń
  4. Czytając te wspomnienia pomyslałam,że ja z córką jestem dopiero szalona bo: jestem już na emeryturze,niepełnosprawna/pies przewodnik/,córka też chora/reumatoidalne zapalenie stawów/ i szukamy domu w górach,szachulcowego gdzie pragniemy życ w spokoju czy to marzenie ma szansę się ziścic?Zima nam nie straszna twarde z nas baby jakoś przetrwamy tylko domu już cztery lata szukamy takiego w malutkiej wsi na uboczu ,może tym razem się uda?

    OdpowiedzUsuń
  5. I tak trzymać Riannon, ha..Nam też skończyło się drzewo pierwszej zimy i jeździliśmy jak głupi po wsi szukając takowego, a jak już uszczęśliwieni kupiliśmy, okazało się, że jest tak mokre, że o paleniu nie ma mowy. Jakbym widziała siebie, he..he.. i rachunki za prąd zwalające z nóg. Jak kupowaliśmy chałupę chłop mówił, że woda jest w studniu, ta była - jak padało. Kiedyś w necie chodził wierszyk o takim jednym, co to się z miasta wyprowadził :)tu trza być twardym nie miękkim :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Takie sytuacje weryfikują marzenia w stosunku do rzeczywistości. Jeśli miałabym uciekać, to po tym pierwszym roku. A ja wspominam to wszystko z uśmiechem i sentymentem.
    Nigdy więcej życie nie dało tu nam popalić, ale to już wynika z tego, że przygotowaliśmy się na wszelkie okazje.
    Po tym wszystkim zakupiliśmy piłę, kosę i co najważniejsze- generator prądotwórczy, absolutnie niezbędna rzecz na wsi, gdyż prądu w takich miejscach może nie być nawet i tydzień. Nawiązaliśmy wiosną kontakt z miejscowym leśniczym, dzięki czemu sami mogliśmy wyrabiać drewno w lesie letnią porą. Wciąż zdarza się, że zabraknie nam drzewa w połowie stycznia (to jakaś magiczna data), ale już wtedy możemy pozyskiwać drewno z chaszczy na własnym obejściu. Grunt to dobra organizacja i uczenie się na błędach, najlepiej cudzych :-)

    M.- a ja nie wiem, chyba potrafiłabym zacząć wszystko od początku. Teraz, po tych doświadczeniach, wiedziałabym, jak to wszystko zorganizować i jak się ogarnąć z problemami. Uwielbiam wyzwania :-)

    Asia i Wojtek- na pewno każdy z nas miał trudne i ciekawe początki, najważniejsze jest, jak sobie z tym poradziliśmy.

    Inkwizycja- było cudnie i jest cudnie, dzięki :-*

    rajka- za marzeniami zawsze trzeba podążać. Jeśli czujecie, że podołacie w swojej sytuacji, to na pewno tak będzie. Akurat Wam dziewczyny, nie trzeba tego tłumaczyć. Jeśli Los uzna, że jesteście gotowe, znajdziecie swoją wymarzoną małą chatkę w górach.

    jola- z nas pewnie też się początkowo śmiano, a w każdym razie na pewno mocno się dziwiono, ale jakoś bardzo szybko zyskaliśmy tutaj "szacun" :-) Byliśmy forpocztą fali osiedleńców i swego rodzaju mody na przenoszenie się ludzi z miasta na wieś. Po kilku latach tacy ludzie jak my, przestali być sensacją, wtopili się w tłum.

    Nie raz wspominałam, jak w pierwszym roku dzieci rzucały w nas kamieniami, kiedy przejeżdżaliśmy przez sąsiednią wioskę, wołając "Niemce, Niemce", lub oglądali się za nami na ulicy w miasteczku, gdyż byliśmy trochę inaczej, bo bardziej elegancko ubrani, a ja zawsze w makijażu. Wokół siebie też słyszałam "to Niemcy, Niemcy".
    Dziś jest to nie do pomyślenia. Wejście do Unii, otwarcie granic nieprawdopodobnie zmieniło mentalność ludzi. Na plus.

    OdpowiedzUsuń
  7. Hehehe, czy ten post powstał przypadkiem po lekturze na moim bogu? - przedostatniego posta dot. własnego biznesu i Wojny Zimowej?

    Bo chyba go podlinkuję jako część dalszą :)

    Riannon, co za historie! jesteś niezła!

    OdpowiedzUsuń
  8. Admin R-O- o jej, przegapiłam Twój post o zimie :-( Zaraz nadrobię zaległość.
    Ten post powstał głównie dlatego, że od wielu dni nic się nie dzieje. Ileż można pisać o walce z chwastami i koszeniu trawy w sadzie oraz zamieszczać fotki kwiatków :-)
    Zbieżność w tym wypadku z Twoim postem poczytuję, jako telepatię :-) Idę do Ciebie czytać. Możesz zlinkować, oczywiście :-)

    OdpowiedzUsuń
  9. Uciekać? - nigdy w życiu! Jednak na początku chyba większość przechodzi to samo i nie da się tego uniknąć. Nam w sklepie zaczęto się odkłaniać dopiero po pierwszej zimie. Wcześniej nie było warto - bo może się wystraszymy i uciekniemy?
    Dzięki za dawkę dobrego humoru. Pozdrawiam!!!

    OdpowiedzUsuń
  10. Twoja zima, to odpowiednik pierwszego większego kryzysu w moim biznesie.

    Zaraz podlinkuję posta :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Dzięki za chwilę relaksu. Świetny post! Ubawiliśmy się nim setnie choć Wam z pewnością naonczas do śmiechu nie było.
    Pozdrawiamy serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  12. Magoda, Go i Rado- dziękuję i polecam się z humorem na przyszłość :-) Mam nadzieję, że ten mnie nie opuści :-)

    Admin R-O- fajnie, dzięki :-)

    OdpowiedzUsuń
  13. Kochana, uśmiałam się do łez, a najbardziej przy punkcie 7! Też mieszkamy na wsi, my - ludzie z miasta. W tę opisywaną przez Ciebie zimę pierwszy raz zostaliśmy bez wody - okazało się, że mróz był tak wielki, że zamarzły rury w ziemi! Śniegu mnóstwo, a my do sąsiada chodzimy po wodę do gotowania, do toalety staramy się używać stopionego śniegu. Na domiar złego, jako ludzie pracujący w mieście, codziennie jeździmy po 50 km w jedną stronę. Na szczęście jest to nasze rodzinne miasto, więc przy okazji możemy odwiedzić rodziców, wykąpać się, zostawić rzeczy do prania. Cierpliwości wystarczyło nam na miesiąc, bo odwilż wciąż nie nadchodziła! Czy kto w Polsce przedtem przeżył tak długą falę mrozów? Oczywiście w międzyczasie wielokrotnie wyłączano też prąd, no ale do tego, jako mieszkańcy naszej wsi, już byliśmy przyzwyczajeni. W końcu ktoś nam poradził, żeby do odmrożenia rur użyć spawarki. Najpierw chodziliśmy od sąsiada do sąsiada w poszukiwaniu ustrojstwa, a potem okazało się, że ona ma zbyt dużą moc i "wywala" nam korki! No to wyruszyliśmy na poszukiwania bardzo długich przedłużaczy, bo do najbliższego sąsiada jest coś koło 250 metrów. A to musiały być przedłużacze przeznaczone do prądu 3-fazowego (tzw. siły). No, ale w końcu się udało! Nasze dziecko miało wtedy 10 lat i jak dotąd, to była prawie przygoda naszego życia!
    Cóż, do dziś w naszej wsi często wyłączają prąd, a już na pewno w czasie burzy. I to na kilka godzin. Teraz mamy nowoczesny kominek z płaszczem wodnym, więc wyłączenie prądu uniemożliwia ogrzewanie domu (pompy!). W największe upały, w czasie żniw, tuż przed świętami, kiedy coś się sprząta i piecze - na pewno wyłączą i prąd, i wodę. Tak wygląda wiejska sielanka, ale u nas też jest pięknie i niczego nie żałujemy. Tylko czasem chodzą nam po głowie: nowa studnia z hydroforem, kolektory słoneczne, generator prądotwórczy oraz elektrownia wiatrowa. A po ostatnich dwóch śnieżnych zimach - także spalinowa odśnieżarka (gdybyśmy nie mieli terenowego samochodu, to na pewno nie wyjechalibyśmy z naszej posesji!)

    Pozdrawiam gorąco, uwielbiam Cię czytać, ale dopiero teraz poczułam impuls, żeby dodać komentarz.

    OdpowiedzUsuń
  14. @hajduczek

    do takich kominków ludzie na wsi podłączają mocne ups-y, poza tym kupa ludzi nawet u mnie pod miastem ma własne generatory i różne ustrojstwa

    tak więc masz rację, że chcesz się zaopatrzyć - czas najwyższy

    OdpowiedzUsuń
  15. Hajduczek- witaj :-)))))
    Ręce załamałam, jak przeczytałam o Waszej przygodzie. Ta historia tylko potwierdza regułę, że początki są ciężkie i co by człowiek nie robił, jak się przygotował, zawsze coś go zaskoczy.
    W momencie, jak dojeżdża się do pracy, a dziecko musi chodzić do szkoły, robi się bardziej strasznie, niż śmiesznie.

    Nam też na początku znikała woda tu i ówdzie, lub nie chciała spływać do szamba. Trochę udało się zaizolować, ale i teraz zdarza się, że coś przymarznie i np woda nie schodzi z umywalki.
    Dziękuję za miłe słowa, cieszę się, że podoba Ci się mój blog, polecam się na przyszłość, mam nadzieję, że tematów mi nie braknie, choć niektórzy ludzie uważają, że na wsi jest nudno :-)

    OdpowiedzUsuń
  16. Co do nudy:

    U mnie w mieście rytm życia wytyczany jest przez pracę w przemyśle głównie od rana do 15.00, potem powszechne chlanie, zakupowanie, tv.

    W weekendy ludzie głównie siedzą w domach przed TV i także piją, dzieci i młodzież siedzi przed komputerami i konsolami do gier, bo raczej nie widać jej na boiskach i podwórkach jak kiedyś. urozmaiceniem życia są zakupy w galeriach i supermarketach - wypad do pubu czy pijalni piwa.

    W weekendy miasto wygląda jak dekoracja filmowa - ludzie siedzą w blokach i się kiszą.

    OdpowiedzUsuń
  17. @hajduczek
    Wystarczy akumulator samochodowy taki od diesla i przetwornica 12/230V. Problem z głowy.
    Co prawda jeszcze tam nie mieszkamy, ale u nas na dzień dobry ginęło wszystko co się da spalić w piecu i złom. Miejscowi śmiali się, że Szeryf przyjeżdża i udawali zapracowanych, dopóki nie zwizytowalismy domu niespodziewanie w tygodniu. Potrafili pożyczać "za flaszkę" naszą betoniarkę pod naszą nieobecność.
    Pozdrawiamy z nad Kwisy

    OdpowiedzUsuń
  18. no właśnie, tzw. "Miejscowi" to problemy i historie ciekawe

    (ja to wiem z tytułu częstego pomieszkiwania na wsi w "letniskowym" domu u rodziny)

    OdpowiedzUsuń
  19. My tuż po ślubie woziliśmy MKS-em węgiel w worku z miasta na wieś, potem saneczkami do domu, bo nawet trociny się skończyły, pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  20. Riannon, czapki z glow! Przeczytalam i pobudzilam swoja wyobraznie, jestem pelna podziwu, ze tak s swietnie sobie poradziliscie, nie jedni by spasowali.
    Najbardziej jednak chwycily mnie za serce Twoje ostatnie slowa, ze nigdy nie zalowalas swojej decyzji osiedlenie sie w tym miejscu, pomimo trudnosci jakie musialas pokonac.

    Duch Lata trafil pod niewlasciwy adres:)))

    OdpowiedzUsuń
  21. Fantastyczna relacja:) za to właśnie kocham stare domy... one zawsze urozmaicają człowiekowi życie :)

    OdpowiedzUsuń
  22. Tak sobie czytam o Waszych przygodach i się zastanawiam, co nas czeka tej zimy? Jak dobrze pójdzie, to będzie nasza pierwsza zima na wsi. Czy też okaże się zimą stulecia? Napiszę wiosną :)

    OdpowiedzUsuń
  23. Ananda- pozostaje mi trzymać mocno za Was kciuki i poczekać na relację. Jakby co, to pamiętaj, że mieszkamy prawie za rogiem i w razie czego pomożemy.
    :-*

    OdpowiedzUsuń
  24. heheheheh - ja nie miałem tak źle jednak...
    Brak c.o. i szamba wobec Twojej masakry jest przecież niczym :D
    Ja dwie pierwsze zimy miałem masakryczne - ale jednak kocioł na ekogroszek ruszył dosłownie dzień przed zimą. Zostało tylko odśnieżanie...
    Acha - w trzecią zimę złamałem nogę ale opady były na szczęście małe.

    OdpowiedzUsuń