I dziś nie jest to tytuł ironiczny. Cieszę się bowiem, że pośród wszelkich paranoi współczesnego świata, od teorii spiskowych począwszy, po realne zagrożenia, jakie czyhają na człowieka w kraju uprawiającym politykę „by żyło się lepiej”, jestem w stanie wyłowić uprzejmości i uczynki, jakimi obdarzamy się nawzajem.
Nie dziwi fakt, gdy czynimy je sobie po sąsiedzku, czy w gronie znajomych. Kiedy jednak spotykam się z owymi gestami od osób albo znanych ze świata wirtualnego, albo w ogóle nie mając pojęcia, iż ktoś taki istnieje i czyta ten blog, uczynki owe pozytywnie szokują.
Zawsze miałam stawiany zarzut, że nie umiem brać, że mam zaburzoną równowagę pomiędzy dawaniem i braniem, a to też nie jest dobrze, z energetycznego punktu widzenia, gdyż w przyrodzie równowaga być musi. To tak jak z tą hollywoodzką równowagą pomiędzy siłami dobra i zła :-)
W tym miejscu chciałam podziękować Magodzie za stos serwetek do dekupażu, jaki od niej dostałam po marudzeniu, iż nie mam się już czym bawić w tym temacie. Teraz mam za to zabawę na rok cały. Dziękuję Kasi, która z dalekiego świata, wysłała do mnie płytki z fajnymi dekorkami. Dzięki takim, jak Wy osobom, świat nabiera piękniejszych barw. Z dedykacją dla Was te wiosenne, kolorowe kwiaty, niestety, jeszcze nie tegoroczne, gdyż kilka dni temu zawiązki przebiśniegów i krokusów przykrył śnieg.
Pośród nas, przeciętnych ludzi z typowymi problemami (głównie jak dociągnąć od jednej wypłaty do drugiej), wspomagających siebie nawzajem uprzejmościami i miłymi gestami, pozwalającymi z uśmiechem iść przez życie, znajduje się nieuświadomiony bezmiar ludzkiego nieszczęścia. Skutkiem ubocznym (ale nie w negatywnym tego słowa znaczeniu) prowadzenia owego bloga jest dostrzeżenie na mojej drodze ludzi, których los doświadcza szczególnie. Nie ukrywam, że do tej pory starałam się iść przez życie z zamkniętymi oczami na wiele z owych problemów na zasadzie, iż jeśli czegoś nie dostrzegam, tego nie ma. Nie jest to oznaka mojej bezduszności, lecz instynkt samozachowawczy. Przeczulona na ludzkie emocje i te pozytywne i te negatywne, reaguję patologiczną empatią, zamartwiając się o rzeczy, na które nie mam wpływu i w dodatku dotyczące osób trzecich. Oczywiście wprost proporcjonalnie zamartwiam się również o swoje sprawy, lecz tu przynajmniej, jeśli nawet jest to bezpodstawne, o tyle ma sens, że dotyczy mnie samej.
Oduczam się więc zamartwiania o rzeczy, na które nie mam wpływu, uczę się pochylać nad ludzkimi tragediami.
Słowo „oduczam” jest tu dobrze użyte, gdyż jeszcze się nie oduczyłam. Obecnie przeżywam kilka historii, całkiem podobnych i sprowadzających się do jednego mianownika- służba zdrowia. Dzięki blogowaniu poznałam drogą emailową pewną dziewczynę, która podobnie, jak ja, cierpi na reumatyczną chorobę autoimmunologiczną. Los, który mnie w tym temacie mocno póki co oszczędza, z Nią obchodzi się okrutnie. Jej odmiana jest niezwykle zjadliwa, przez co dziewczyna musiała przejść kilkanaście operacji. Na geny nie ma rady, lecz podczas jednej z operacji została Ona zakażona bodajże gronkowcem, czy innym paciorkowcem i pozostawiona samej sobie. Nie dosyć, że organizm jest umęczony samym procesem chorobowym, to jeszcze dowalono jej infekcję i pozostawiono na pastwę losu. Kiedy dziewczyna się ogarnęła i zorientowała, że jeśli sama sobie nie pomoże, to nie może na lekarzy liczyć, okazało się, że jest już za późno i noga nadaje się tylko do amputacji.
Dziś poznałam historię dosłownie zza płota. Moja sąsiadka, która ledwo przekroczyła trzydziestkę, została jakiś czas temu poddana jakiemuś rutynowemu zabiegowi. Przy okazji lekarze wszczepili jej gronkowca. Zbywana przez lekarzy, nieświadoma infekcji, zorientowała się dopiero wówczas, gdy ta zaatakowała narządy wewnętrzne, w tym najważniejsze organy: serce i nerki.
Nie wszystko, co złe w służbie zdrowia da się wytłumaczyć barakiem pieniędzy. Nikt też nie wmówi mi, że to są jakieś siły wyższe, przypadki losowe, których nie dało się uniknąć. Do licha, mam zwierzęta, które niejednokrotnie przechodziły szereg operacji i zabiegów (najczęściej sterylizacja), mniej lub bardziej trudne porody i nigdy, przenigdy, nie doszło do zakażenia zjadliwą bakterią. Niejednokrotnie już o tym mówiłam w kręgu znajomych i rodziny, powtórzę to teraz publicznie: moje psy mają lepszą opiekę medyczną, niż ludzie w tym kraju!
Znajoma mojej koleżanki, szczęśliwa przyszła mama dwójki bobasów czekających na wydostanie się z brzuszka na dzienne światło, poszła –zdrowa jak przysłowiowa ryba- na cesarskie cięcie. Tą drogą na świat przyszła dwójka dzieciaczków- nowych obywateli naszego kraju. Dwa dni później, mama, zamiast tulić swe dzieci do piersi, zapadła w śpiączkę!
Jednym z poważnych powodów, dlaczego nie zdecydowałam się na wydalanie z siebie potomstwa, jest właśnie ów poziom krajowej służby zdrowia. Jeśli chcecie, abyśmy rodziły obywateli, którzy będą pracowali na przyszłe emerytury, do cholery- nie zabijajcie nas!
Opowiem Wam historię, z nieco innej bajki, o jednym małym chłopcu. Ma na imię Patryk i ma 6 lat. Urodził się z uszkodzonym ośrodkowym układem nerwowym i rozwija się z opóźnieniem. Dzięki takim, często anonimowym, dobrym ludziom, Patryk czyni znaczne postępy. W kraju, gdzie na służbę zdrowia nie można liczyć, musimy wspierać się sami.
Rodzice Patryka mają tylko jedno marzenie- móc w przyszłości porozumieć się ze swoim synkiem. Oddaję im głos:
„Patryk urodził się w październiku 2004 roku. Nasze dziecko przyszło na świat z wrodzoną stopą końsko-szpotawą i 10 punktami w skali Apgar . Niestety bardzo wcześnie, bo już po trzech miesiącach okazało się, że jego rozwój całościowy jest zaburzony. Stwierdzono uszkodzenie ośrodkowego układu nerwowego. Od tego czasu rozpoczęliśmy jego intensywną rehabilitację. Dzięki ćwiczeniom zaczął samodzielnie siedzieć w wieku 12 miesięcy a raczkować jak miał półtora roku. W wieku dwóch lat przeszedł operację stopy i od tej pory mógł zacząć naukę chodzenia, którą udało mu się opanować w wieku prawie 3 lat. Niestety rozwój ruchowy nie poszedł w parze z rozwojem psychicznym. Patryk miał problemy z koncentracją, skupieniem uwagi, nie potrafił się bawić tak jak inne dzieci, nie mówił. Problemy z mową pogłębiły się dodatkowo przez nawracające ropne zapalenia migdałów, które spowodowały, że Patryk miał przez długi czas zatkane przewody słuchowe. Skończyło się to operacją usunięcia migdałów i drenażem uszu. Patryk ma teraz 6 lat i wciąż wymaga bardzo dużego wsparcia i intensywnej wielokierunkowej rehabilitacji. Obecnie ma cotygodniowe zajęcia z rehabilitantem ruchowym, pedagogiem specjalnym i neurologopedą. Część z tych zajęć jest odpłatna a miesięczny koszt takiej rehabilitacji jest znaczny i wynosi 500 złotych. Do tego dochodzą prywatne konsultacje u lekarzy oraz leki i suplementy, które musi przyjmować. Patryk w dalszym ciągu nie mówi, choć coraz częściej próbuje się z nami porozumiewać gestem, coraz więcej rozumie. Uczy się samodzielnie jeść, ubierać. Patryk uczęszcza do masowego przedszkola ale ze względu na nadruchliwość trzeba go cały czas pilnować i może tam przebywać tylko godzinę. Ale Panie i dzieci w przedszkolu bardzo dobrze się nim opiekują a on wielu rzeczy się tam nauczył. Chcielibyśmy, aby od września mógł uczestniczyć w zajęciach w szkole dostosowanej do jego możliwości i potrzeb. Patryk jak każde dziecko ma swoje ulubione zajęcia lubi bawić się w wodzie, na basenie i w wannie, lubi jak mu się puszcza bańki mydlane, zawsze zauważy przelatujące na niebie ptaki i wirujące na wietrze papierki. Bardzo lubi słuchać muzyki i jak mu się śpiewa.
W związku ze znacznymi kosztami związanymi z potrzebami Patryka założyliśmy mu w „Dolnośląskiej Fundacji Rozwoju Ochrony Zdrowia” subkonto, na które zbieramy wpłaty pochodzące z 1% podatku.
Dzięki wpłatom za ubiegły rok nasz synek mógł uczestniczyć w dwutygodniowym turnusie rehabilitacyjnym w ośrodku „Neuron” w Małym Gacnie (koszt 4100 zł ) i w tygodniowym turnusie w Międzynarodowym Instytucie dr Swietłany Masgutowej we Wrocławiu (koszt 3000 zł). Poza tym mogliśmy sfinansować prywatne zajęcia z terapeutami . Dziękujemy wszystkim, którym nie jest obojętny los naszego dziecka.
Bardzo prosimy o wsparcie naszych działań, które pozwalają naszemu dziecku lepiej się rozwijać i zrozumieć otaczający go świat.
Jeśli ktoś chce przekazać 1% swojego podatku na rehabilitację Patryka wystarczy, że na końcu zeznania podatkowego w części poświęconej przekazaniu 1% podatku na rzecz OPP zostanie wpisany nr KRS fundacji 0000050135 i kwota jaką chce się przekazać, a poniżej w części „Informacje uzupełniające” w rubryce: cel szczegółowy 1% wpisze się hasło „JARMUSZ” (wtedy pieniądze trafią bezpośrednio na konto dla Patryka).
Jeśli ktokolwiek chciałby wspomóc nas choćby najdrobniejszą kwotą pieniędzy prosimy o wpłatę na konto: Dolnośląska Fundacja Rozwoju Ochrony Zdrowia
Bank Pekao S.A. I Oddział Wrocław 45 1240 1994 1111 0000 2495 6839 z dopiskiem darowizna na cele ochrony zdrowia „JARMUSZ”
Adelina i Wojtek Jarmuszewicz”
Obecnie mamy do czynienia z lawiną próśb o przekazanie 1% podatku na potrzeby rozmaitych fundacji. Za każdą taką prośbą kryją się ludzkie dramaty i mozolne wyszarpywanie życiu kolejnego dnia. Dzięki zwykłym ludziom, rzadko dzięki służbie zdrowia, owe dni nie są stracone.
Jeśli jeszcze ktoś nie znalazł pomysłu na przekazanie dla jakiejś fundacji swojego procentu, mam nadzieję, iż pochyli się nad przypadkiem Patryka, za co, w imieniu rodziców, serdecznie dziękuję.
Dopiero po tej lekturze dotarło do mnie ile mam szczęścia. Mam troje dzieci z czego dwójka przyszła na świat przez cięcie.
OdpowiedzUsuńPodczas usuwania migdałków nic mi nie wszczepiono.
Nota bene gdybym żyła 100 lat temu nie byłoby ani dzieci ani mnie, taki już mam feler.
Co do pomocy innym, to mam odwrotnie niż Ty. Od kiedy mam stały dostęp do internetu dociera do mnie tyle smutnych informacji, że ogarnia mnie poczucie beznadziei - przecież nie dam rady pomóc wszystkim. Mogę odliczyć 1% tylko na konto jednej osoby, czy rodziny, a tych ludzi proszących o wsparcie jest tylu...
Miarą naszego człowieczeństwa jest to czy i jak opiekujemy się słabszymi, chorymi i bezradnymi.
OdpowiedzUsuńSzkoda tylko, że płacąc podatki nie mamy satysfakcji, że te pieniądze trafiają tam gdzie są najbardziej potrzebne.
Szlag mnie trafia jak widzę migawki z naszego sejmu i słyszę ile to nas kosztuje.
Uściski!
Asjah- wielu z nas żyje tylko i wyłącznie dzięki postępowi medycyny. Dzięki owemu postępowi (a zasadzie dzięki konkretnej osobie- Ignaza Semmelweisa) od połowy XIX wieku wiadomo, iż mycie rąk przed odebraniem porodu, znacznie zwiększa przeżywalność niemowląt i ich matek. Pasteur, odkryciem mikrobów, potwierdził i uzasadniał owe przypuszczenia. Ale widać, że nie wszyscy pracujący w szpitalach sobie jeszcze tę wiedzę przyswoili. Zakażenia szpitalne nie biorą się z braku pieniędzy, ale z ogólnie pojętego dziadostwa i niechlujstwa.
OdpowiedzUsuńMagoda- nic dodać nic ująć. Ja już nawet z pokoju wychodzę widząc na ekranie owe gadające i przejadające nasze pieniądze głowy.
Buziaki :-*
Już dawno doszłam do wniosku, że opieka weterynaryjna jest "pewniejsza" niż nasza służba Zdrowia, z której w miarę możliwości staramy się nie korzystać. Jak już sama sobie nie radzę - pozostaje prywatna wizyta, a o szpitalach nie będę się wypowiadać, bo musiałabym brzydkich słów użyć. Mojej Mamie po stosunkowo prostym złamaniu źle złożyli rękę. Zrosła się krzywo, jest niesprawna, a po pół roku od operacji przez skórę przebił się zapomniany przez lekarzy drut! Przy czym usiłowali Mamę zapisać w kolejce - musiałaby z tym drutem następne pół roku chodzić! Dobrze, ze ja mam twardy charakter i operacja odbyła się w ciągu tygodnia, bo nie wiem, co by było... A mój 1% już wiem, gdzie pójdzie:-)))
OdpowiedzUsuńAsia i Wojtek- no tak. Druty, zapomniane gaziki, to też historie nie z tej ziemi. Po zabiegach u naszych zwierząt zazwyczaj żartujemy sobie z weterynarzem, czy aby na pewno nic w środku nie zostawił? On zawsze ze śmiechem mówi: "a brakuje mi jednego skalpela/zacisku/rękawiczki..." A przecież takie rzeczy zdarzają się ludziom wcale nie tak rzadko. Ręce opadają. Nie każdy umie się upomnieć. Skoro lekarz (przecież autorytet) mówi, że można czekać pół roku, to ludzie czekają.
OdpowiedzUsuńAsiu, bardzo dziękujemy i przesyłamy gorące całusy :-*
Riannon, nie tak dawno Korwin pisał o tym, że opieka weterynaryjna jest na wiele wyższym poziomie, niż ludzka, a to dlatego, że ta pierwsza jest PRYWATNA!!! Jeśli wet będzie fuszerował, straci klientelę, lekarz się wyżywi bez względu na jakość jego pracy. Niestety.
OdpowiedzUsuńNapisałaś wszakże, że w przyrodzie zachowana jest równowaga, więc w imię tejże zgłaszam, że bywają też cudowni ludzie w publicznej służbie zdrowia.
Kiedy "zamieszkałam" na kilka miesięcy z Mają w Prokocimiu, ordynator przesyłał jednej z matek KASĘ na podróż, by mogła raz na jakiś czas odwiedzać córę uziemioną na leczeniu baaaaardzo długo.
Takich historii tez jest mnóstwo, ale muszę uważać, żeby mój koment nie był dłuższy od Twojego wpisu. :)))))
Telegraficznie:
Szkoda, że tylko 1% można zadysponować - to takie małe grosiki....
Nigdy jeszcze nie żałowaliśmy wyrzucenia telewizora. :D
Pzdr.
Go (z Radkiem za plecami)
Go (z Radkiem za plecami) :-)))- To jest oczywiście prawda, co piszesz, powiem nawet więcej. Statystycznie sytuacji patologicznych w szpitalach jest przecież mniej niż normalnych, chodzi o to, że jednak wciąż za dużo.
OdpowiedzUsuńJak mówię, nie wszystko da się wytłumaczyć brakiem pieniędzy, natomiast wiele właśnie owym tumiwisizmem, niechlujstwem. Oczywiście, zdarzenia patologiczne sprawiają, że rzucają one też cień na normalnych, przeciętnych, dobrze wykonujących swoją pracę lekarzy, bo w takich przypadkach szukamy uogólnień. Sama znam osobiście kilku lekarzy z pasją i powołaniem i niekiedy od nich bezpośrednio wysłuchuję, co się w środowisku dzieje. Ale, jak mówiłam to przy okazji tematu o hodowli, w każdym środowisku jest pewna patologia, co nie znaczy, że mamy się z tym godzić. Kiedy się mówi o tym ogólnie, to rzadko na takie rzeczy zwracamy uwagę, kiedy dotyka to osób bliskich, lub takich które po prostu lubimy, czy znamy, sprawy owe nabierają innego wymiaru, bardziej osobistego.
Oj, nie przepadam za Korwinem (co nie znaczy, że w wielu kwestiach nie przyznaję mu racji), ale za to mój Chłop jest fanem. A to oznacza, że do końca życia będziemy mieli z Chłopem tematy do gorących dyskusji :-)))
Buziaki :-*
Sęk w tym , że naszym zdaniem, niestety znacznie łatwiej piętnować zło i patologie niż promować nadprogramowe dobro. Zwyczajnie, zawsze na wierzchu widać szumowiny. Dobro bywa tak piękne, że zakrawa na kicz i źle się prezentuje w mowie i piśmie. Na ogół jest również skromne. Zło wzbudza emocje, święte oburzenie, ogólną mobilizację i solidarność potępiających, a w najgorszym wypadku stanowi świetny pretekst do narzekań, dołów czy, nie daj Bóg, depresji.
OdpowiedzUsuńJakoś spośród zasad retoryki Kwintyliana ludzie zdecydowanie wolą movere niż delectare...
Nie to, żeby o brudnych łapach lekarzy nie mówić, ale głosujemy za równowagą. Niechże stoją dwie szklanki: jedna do połowy pusta, ale druga do połowy pełna :).
Rado (z Go za plecami) :D
Rado (z Go za plecami:-))) - mam nadzieję, że nie raz przyjdzie mi dzielić się z Wami wszystkimi i tymi dobrymi rzeczami,jakie spotykają nas na co dzień, a których po prostu nie zauważamy, bo są naturalne i mało medialne. Czego, jak czego, ale ja się tu kiczu nie wstydzę, gdyż sama go sobie w kąciku uprawiam :-)))
OdpowiedzUsuńChciałabym coś mądrego napisać, już któryś raz z rzędu podchodzę do komentarza, ale jakoś mam pustkę w głowie.
OdpowiedzUsuńO ludziach wiem tyle, że: bywa prawdą przysłowie, że z rodziną to najlepiej na zdjęciu a i to nie zawsze - no ja niestety tak mam.
Świat jest pełen dobrych ludzi, takich zwykłych jak my. Którzy potrafią bezinteresownie pomóc, wyciągnąć dłoń, albo po prostu być z nami, kiedy nam tego potrzeba.
Ale, świat jest pełen różnego rodzaju niedobrych ludzi od których najlepiej z daleka trasą transsyberyjską.
Jednym słowem: w przyrodzie musi byc zachowana równowaga.
Życzę nam wszystkim, żebyśmy na swojej drodze spotykali przeważnie tych dobrych i życzliwych ludzi :)
Anovi- zawieść się na rodzinie, to jeden wielki ból. Przede wszystkim od rodziny oczekuje się wsparcia. To dziwne, gdy otrzymujemy je od obcych ludzi, ale i jednocześnie to wspaniałe uczucie. Jak już kiedyś pisałam- od toksycznych ludzi, nawet jeśli są najbliższymi, bo tak akurat w życiu wypadło, niekiedy zdrowiej jest się odciąć i żyć po swojemu.
OdpowiedzUsuńI życzę wszystkim tego samego, co Anovi :-)
Riannon kochana, jest takie powiedzenie, ktore uwazam za bardzo trafne w w wielu sytacjach "sa ludzie i taborety". Uwazam, ze taborety bardzo sie panosza i od nas ludzi myslacych bardzo duzo zalezy.
OdpowiedzUsuńZastanawiam sie do czego ten swiat zmierza, mam jednak nadzieje, ze nie do samozaglady.
Moj syn zamierza zostac lekarzem, uczy sie i jest bardzo optymistycznie nastawiony do tego w co wierzy i robi. Mam nadzieje, ze ta pasja zawsze bedzie mu towarzyszla i wiara w pomoc innym!
Buziaki przesylam:)