O mnie

Moje zdjęcie
Kobieta wciąż zadziwiona otaczającym ją światem. Z wykształcenia archeolog, z wyboru Wolny Człowiek i Kustosz we własnym Muzeum. Z urodzenia Wrocławianka, z wyboru mieszkanka małej wsi. Na pytania miejskich kolegów: "co ty robisz do licha na tej wsi"??? odpowiada: "żyję!!!". Zawsze niepokorna i pozostanie taką do śmierci. Wyznaje w życiu maksymę: "Ludzie posłuszni żyją, aby spełniać oczekiwania innych. Nieposłuszni realizują swoje marzenia". Kobieta owa ma wciąż wiele pomysłów, które uparcie realizuje na powyższej zasadzie. Posiadaczka 2 psów i 1 Chłopa. Chce się dzielić z ludźmi swoim kawałkiem życia prowadząc Gospodarstwo Agroturystyczne, Muzeum Dwór Feillów oraz Hodowlę Psów Rasy Golden Retriever.

piątek, 6 września 2013

Wpis drastyczny zoologiczny.

Czy wiecie co to jest?


To jest ogonek.
A czy wiecie, czyj to jest ogonek?
Jest to ogonek bardzo milutkiego, puchatego i śliczniutkiego zwierzątka, które w Polsce zagrożone jest wyginięciem i objęte jest ścisłą ochroną. 
No to powiedzcie to, kurna, naszemu kotku!!!

Kilka dni temu, kiedy o 23.00 obsługiwałam zwierzęta i szykowałam się do snu, nasza kotka przyniosła i położyła mi pod nogi puchate nieżywe stworzonko. Przez 3 sekundy żywiłam nadzieję, że to może jakaś maskotka, którą wygrzebała w śmietniku. Ostatnio były u nas w gospodarstwie i dzieci i psy.  Naiwnie przemknęło mi przez głowę, że to może jest jakaś stara wyrzucona zabawka. Kiedy dotarł do mnie smutny fakt, że mój kochany kotek załatwił właśnie jednego z osobników gatunku zagrożonego wymarciem, zrobiło mi się słabo. Nie, nie nakrzyczałam na kotka. To atawizm przypisany jego naturze. Zaklęłam jedynie pod nosem plugawie, po czym zajęłam się tym, co robiłam, posprzątanie truchełka zostawiając na potem. Nie było żadnego "potem". Kotek stwierdził, że skoro prezentem pogardziłam, on go spożytkuje na sosób właściwy kotkom. Popielicę zatem zeżarł, pozostawiając na asfalcie za płotem jedynie puchaty ogonek. 

Mówi się, że zwierzęta zabijają tylko z głodu. W przypadku kotów nie jest to prawda, ponieważ moja kotka ma zawsze pełną miskę. Zachciało się jej po prostu dziczyzny.
Koty nie tylko zabijają, aby urozmaicić sobie dietę. Nie raz obserwowałam, jak moja kotka koszmarnie torturuje swoje ofiary. Są wśród nich zarówno myszy, jak i ryjówki. Czasem, o zgrozo, trafi się jej popielica.

źródło: wikipedia

Z popielicami pierwszy raz do czynienia mieliśmy w pierwszych dniach zasiedlenia domu w Zapuście. Okoliczności ich poznania, były równie drastyczne, jak pokazane wyżej zdjęcie samotnego ogonka. Znaleźliśmy bowiem dwa stworzonka... utopione w gospodarczym kiblu! Poprzedni właściciel nie uprzedził nas, że trzeba zamykać klapę od sedesu :-) Byliśmy w zbiorowym szoku jeszcze przez kilka kolejnych dni, ponieważ nie umieliśmy zidentyfikować martwych stworzonek. Co do licha mogło się utopić w kiblu, który miał połączenie z pomieszczeniami gospodarczymi, wiewórka, fretka, szynszyla? Wszystkie te stworzenia (prócz wiewórki oczywiście) znaliśmy jedynie z obrazków, zatem nie umieliśmy niczego wykluczyć. Zanim dotarł do nas fakt, że mieszkamy pod jednym dachem z popielicami, minęło trochę czasu.

Popielice to istotki, które nie są widoczne w naszym otoczeniu na co dzień, choć wiemy, że pomieszkują, a przynajmniej przebiegają po belkach naszego garażu. Wydają charakterystyczne dźwięki. Jesienią przychodzą w okolice naszych okien, aby konsumować winogron. Potem znikają zakopując się w ziemi i zapadają w zimowy sen.
Temu biedactwu nie było pisane doczekać w spokoju wiosny, bo mój rozpuszczony i rozpasany kotek postanowił popisać się swoimi łowieckimi umiejętnościami.

Kicia nasza kochana, która jest trzymana na półdzikim wypasie (czyli łazi gdzie chce, a u nas ma wikt i opierunek), zapałała do nas uczuciem, kiedy w czerwcu, zostawiwszy jej dostęp do wora karmy i litrów wody, wyjechaliśmy na 10 dni. Dla kota musiał to być szok. Nigdy wcześniej się to nie zdarzyło. Nasza nieustanna obecność była dla kotka czymś oczywistym. To my zawsze czekaliśmy, czy łaskawie zechce rano przyjść z całonocnej imprezki, by zaszczycić swoim wąsatym pyszczkiem miseczkę z karmą. Czasem zdarzało się, że nie przychodziła 3 dni, a ja zamartwiałam się, czy nie zeżarł jej jakiś lis. Tymczasem to my wywinęliśmy kici numer i skazaliśmy ją na samoobsługę. Obrażona była tylko 1 dzień, a ja głupia, powodowana wyrzutami sumienia, rozpieszczałam kotka od tego czasu niemiłosiernie. A to pasztecik, a to mięsko mielone, codziennie inne menu, dużo smaczniejsze, niż sama karma. Inna sprawa, że kotek po tych 10 dniach, mimo dostępu do karmy, mocno schudł. Trzeba było ją odkarmić. Widać tęskniła za nami i tym mnie rozmiękczyła. Jak tylko w miseczce pojawiło się coś więcej niż karma, kotek pokochał nas miłością kłopotliwą. Mianowicie kicia zaczęła przynosić nam prezenty. Nieżywe myszki (nie z domu, tylko gdzieś z pola) pojawiały się na wycieracze i pod drzwiami garażu, a nawet w miejscach nietypowych, chyba po to, abyśmy na pewno nie przeoczyli, jak kotek się stara i jak bardzo o nas dba. 


Cholera jasna!!!
Z dobroci kotka korzystała czasem Fiona, wiecznie głodna i również polująca na stworzenia mniejsze. Ja jestem osoba obrzydliwa i widok psa międlącego w pysku mysz po prostu mnie rozwala. Musiałam jednak nauczyć się negocjować z Fioną, która za kawał kiełbasy oddawała mi resztki truchełek starannie wyssanych z krwi. Dziwne (i pozytywne) jest to, że reszta psów nie łapie żywych stworzeń. Może świadczy to o degeneracji psów myśliwskich, z których zrobiliśmy kanapowce. Mam to w nosie, a nawet w dupie! Nie życzę sobie mordowania pod moim dachem większych od komara istot i już!

Z tej też przyczyny nigdy więcej nie zamierzam mieć kotów. To bzdura, mit i pieprzenie, że na wsi powinny być koty. Po co, do diabła? Żeby mi myszy do samochodu przynosiły? I co z tego, że kicia mordując i kładąc mi pod nogi popielicę wyraża do mnie głęboką miłość? Jestem wielce poruszona, ale na cholerę mi taka miłość?

Kocham moją kotkę, jestem do niej ogromnie przywiązana i czuję się odpowiedzialna zarówno za jej los jak i za to, że morduje stworzenia ginących gatunków. Mój kot ma u mnie do końca życia wikt i opierunek, gdziekolwiek nas los pośle. Nasz zbiorowy z Chłopem charakter nie jest jednak kompatybilny z charakterem kota (Chłop ma dodatkowo na koty alergię), dlatego oświadczam wszem i wobec, żadnych więcej kotów nie chcę mieć!

P.S.
Mogę zamilknąć na dłużej ponieważ: 
1. Wysypał mi się laptop (dziwnym trafem, tuż po wygaśnięciu gwarancji), co doporowadziło mnie do czarnej rozpaczy. Praca z blogerem na starym wolnym stacjonarnym komputerze to koszmar.

2. Jestem w trakcie składania wniosku o rozliczenie projektu remontu, co oznacza, że wyjaśniam urzędnikom wszelkie zawiłości języka polskiego. Tłumaczę na ten przykład, dlaczego na fakturze, zamiast deklarowanych we wniosku desek, widnieje pozycja „listwy strugane”. Uwierzcie mi, można popaść w obłęd:
Oto krótki fragment:

Poz. I.24 (dawniej I.25)- deski do wykonania półek, która na fakturze okazała się być listwą struganą. Jak wyjaśnił nam sprzedawca, aby nazwać produkt „deska” musi spełnić on określone parametry. Deska zatem o odpowiednich parametrach byłaby dużo droższa od zakupionej „listwy struganej”, która jest de facto deską, ale nie można jej tak formalnie nazwać. Towar potocznie zwany „deska”, a na fakturze „listwa strugana” spełnia w każdym detalu nasze wymagania do wykonania półek. Szukanie dużo droższego towaru pod nazwą handlową „deska” byłoby ekonomicznie nieuzasadnione.


I tak mam do wyjaśnienia 26 pozycji. Jeśli wyjdę z tego zdrowa na umyśle, obalę z Chłopem wódkę za stodołą!

23 komentarze:

  1. Pewne podobieństwa zauważam :

    kot (czarny zwany Yello) też mi przynosił dary - ale nie tak spektakularne (odszedł do krainy wiecznych łowów, a był moim towarzyszem niedoli remontowej),

    zwierzem nawiedzającym nasz dom jest kuna - buszuje nocą na strychu,

    stodołę posiadaliśmy (wydzieliliśmy i sprzedaliśmy) ale wódki za nią nie piliśmy ;)

    bloger na stacjonarnym muli (kiepski zasięg) - a na laptopie śmiga.

    PS.1. Kot w domu na wsi nie jest czymś niezbędnym - zapach kuny odstrasza myszy i inne paskudztwa.

    PS.2. Powodzenia w walce z urzędniczą machiną ;)


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kuny też u nas bywają. Ewentualny drób by się u nas nie utrzymał.
      Co do stodoły to my też jeszcze nie, ale zawsze może być ten pierwszy raz. Jak nadarzy się okazja :-P
      Ja mam stary stacjonarny i laptop połączony z neostradą na jednym wi-i. Stary po prostu już jest stary (ma tak ze 7 lat minimum, jak nie więcej) i stracił wigor. Jesteśmy za leniwi, aby go wymieniać i wszystko instalować od nowa. Najgłupsze jest to, że przekładałam wszelkie dane i archiwa ze starego komputera na laptop. Prawdopodobnie straciłam je bezpowrotnie, co mnie dobiło.

      Usuń
    2. Mój komp też staruteńki - ale ja akurat wszelkie dane (zasadniczo zdjęcia) archiwizuję na DVD + dysk zewnętrzny. Bez tego spokojnego snu bym nie zaznał... Akurat stacjonarny właśnie ostatnio mi fiksuje nieco więc też mam obawy.
      A net bezprzewodowy z Orange + T-Mobile - obydwa chodzą tak, że każdy miastowy wyrzuciłby to na złom - bo zasięg w domu mamy rozpaczliwy przez grube mury i lokalizację domu (a kabel tutaj nie dociera).
      Niby-stracone dane można odzyskać - poszukaj speca od odzysku danych, bo to się da załatwić.
      Ja zasadniczo jestem anty-komputerowy i nie wiem o co w tym wszystkim chodzi...

      Drób ma sąsiadka i o dziwo kuna chyba je omija - może przez psa?

      PS. Miłego pobytu w Goerlitz !!! Jest pewna nikła szansa, że zajedziemy pospacerować - ale po imprezie to niezbyt wielkie szanse na to widzę...

      Usuń
    3. No niestety, nie mam znajomości pośród komputerowych geeków, zatem dane raczej straciłam. Najbardziej żal zdjęć z ostatnich 2 lat. Iskierka nadziei tli się jeszcze do poniedziałku, kiedy okaże się to ostatecznie, zatem póki co, nie wydzieram sobie włosów z głowy. Zaczynam się zastanawiać, jak zabezpieczyć się na przyszłość. Chyba nie ma pewnych sposobów na archiwizację danych. Wszystko może szlag trafić i pendrive i DVD i przenośne dyski. Na przesyłanie plików do wirtualnych przestrzeni chyba jeszcze mamy za wolne łącze. Niemniej jednak postaram się teraz przynajmniej większą część archiwizować na serwerach udostępnianych wirtualnie. Dobrze, że mam blogi i najważniejsze wydarzenia publikuję w formie albumów na facebooku i w google. Tyle, że to są fotki już zmniejszone. No i nie wszystkie.
      W Goerlitz zawsze miło spędzam czas, jestem pewna, że teraz też tak będzie :-) Miłej imprezy życzę :-)

      Usuń
    4. Podziękował...impra udała się i głowa rano nie bolała ;) Ale na Goerlitz zabrakło czasu :(

      Ja się zabezpieczam tak (wiem, że to upierdliwe ale cenię sobie spokój) - nagrywam 2 DVD różnych producentów + kopia na dysk zewnętrzny. Jest małe prawdopodobieństwo, że wszystko to zawiedzie. Foldery zawsze nazywam tak samo i oznakowane są rokiem i kolejną cyfrą - z kolei foldery w tym mam tak opisane, że wiem jak potem to szukać. To dla mnie wyjątkowo ważne, bo zdarza mi się szukać pojedynczej fotki sprzed kilku lat.

      Wirtualnych serwerów nie przerabiałem - poza tym prędkość mojego łącza i tak by na to nie pozwoliła.

      Czekam na foty z Goerlitz :)

      Usuń
    5. Ważne, że głowa nie bolała :-)
      Zdjęcia udało mi się przesłać na FB, zapraszam:

      https://www.facebook.com/aneta.tyl/media_set?set=a.10202013666767223.1073741833.1352580503&type=3

      Powodowana lekką histerią na temat utraty danych, wrzucę jeszcze za jakiś tydzień do albumu google. Muszę jednak znaleźć na to siłę, aby zrobić to na wolnym komputerze, bo laptop po przeinstalowaniu systemu nie podjął współpracy. Znaczy się, znalazłam się w czarnej dupie, jeśli chodzi o swoje archiwum! :-(
      Wycieczkę do Goerlitz za jakis czas też opiszę, ale to musi nieco poczekać. Najpierw trzeba się uporać z urzędasami.

      Usuń
  2. Takie są koty i taka ich miłość... Teraz już od wielu lat nie mam kotów, ale jak miałam, to też dostawałam różne prezenty, myszy, ryjówki i niestety ptaki. Kitka byłą kicią kulturalną, jadła jak dama na talerzyku na kredensie i na tymże talerzyku zostawiała niedojedzone resztki myszy... Po kilku awanturach za przynoszone ptaki obraziła się i od tej pory upychała swoje trofea pod deskami u sąsiadki, która się zorientowała dopiero po zapachu, że coś jest nie tak.
    Rozumiem, że jakbyście się przenosili do Woli to ją weźmiecie ze sobą?
    Współczuję tych wyjaśnień do projektu, cierpliwości życzę!
    A jak chodzi o myszy, to za życia Kitki śladu nie było, teraz od trzech lat zwłaszcza, co roku mam plagę myszy.
    Psu się jakoś nie udaje, choć myśliwski, ale za to ostatnio upolował kreta na podwórku.
    Pozdrawiam was bardzo ciepło

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ptaków jakoś kicia mi oszczędza, może są na tyle smaczne, że się nimi nie dzieli.
      Oczywiście, że zabierzemy kotka, jeśli ten dożyje naszej translokacji. Nie wiem ile żyją koty, ale nasza ma już 13 lat. To najstarsze zwierzę w moim domu. Urodziła się mniej więcej, jak się tu sprowadziliśmy, we wrześniu 2001.
      My się z myszami sami musieliśmy uporać, kicia miała z domowymi jakiś tajemniczy układ :-)

      Usuń
  3. No proszę jaki długi post. A ja myślałam, że wieczór spędzisz nad wzorami frywolitek!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha, jedno drugiego nie wykluczyło :-) Jestem wzorami oczarowana do oczopląsu, jeszcze raz serdecznie dziękuję :-) Na razie jednak tylko się gapię, ale już wkrótce się do nich przymierzę :-)

      Usuń
  4. Łańcuch pokarmowy też mnie nie zachwyca. Na szczęście moja kotka jest domowa, w zasadzie ukrywam ją przed byłym właścicielem, który ją prawie zadręczył. Tym samym nie dostaję prezencików - chyba, że jakaś mysz-desperatka przedrze się przez zasieki. Natychmiast kończy żywot. Zdarzyło się tak coś ze 3 razy. Za to krogulce regularnie zasadzają się zimą na ptaki, które ja dokarmiam. Przychodzą poniekąd na gotowe. Szpony precz od karmnika! Wiem, że i one muszą jeść, ale nie w moim ogrodzie! Popielic, niestety, u nas nie ma.
    Urzędnicze brednie mnie zesłabiają. Nie wiem, jak znajdujesz w sobie te pokłady cierpliwości, mnie dawno trafiłby szlag. Gratuluję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A widzisz, punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Moja kotka, gdyby ją przerobić na domową, byłaby strasznie nieszczęśliwa.
      Jeśli chcę cokolwiek robić, muszę znajdować te pokłady cierpliwości do urzędniczych absurdów. Niestety, nie mogę sobie pozwolić na finansowanie swoich pomysłów, a mam ich wiele. Kasa z Unii jest szansą na rozwój zarówno regionu, jak i mojego gospodarstwa. Powiedziałam sobie, że się nie poddam, że żaden polski urzędas mnie nie zniechęci!

      Usuń
  5. Też nam koty popielice przynoszą i ogony zostawiają. Takie życie. Chodzą po okolicy, nie oszukujmy się, nie po to, żeby ziółka wąchać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moja jeszcze chodzi po okolicy, żeby tłuc się z innymi kotami :-)

      Usuń
  6. Jak to nie? U mnie mało, że wąchają, tarzają się w kocimiętce! I w melisie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha, może jej posadzę kocimiętkę (gdzie coś takiego dostać?!) to się zajmie tarzaniem, a nie mordowaniem istot!

      Usuń
  7. Kocimiętkę dostaniesz na każdym placyku z roślinami, ale to pewnie już wiosną. Ja nie żartuję, chociaż nie wszystkie koty są wrażliwe na ten zapach. Kot mojego kolegi uwielbia zapach kropli żołądkowych, kocimiętka go nie rusza. Z kolei kotka koleżanki nie dała się odkleić od torebki, w której była moja kocimiętka. A może ona tylko u mnie ma taką moc? Mogę Ci przysłać w zasadzie, bo to się rozrasta i wywalam.
    Moja koteczka nie wygląda na nieszczęśliwą. Nieszczęśliwa już była. Boję się ją puścić, bo na bank polezie do tego oprawcy.
    A determinacji "urzędniczej" i tak Ci gratuluję.

    OdpowiedzUsuń
  8. No cóż koty tak już mają.
    Kot mojego dziadka,z wdzięczności i miłości do nas przyniósł nam wilgę(ja do tej pory nie widziałam żywej,ale martwą tak),myszy,wróble i takie tam inne,to była norma....
    Trzyma kciuki za te 26-dasz radę!!!!
    Dziękuję za miły komentarz i pozdrawiam cieplutko :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Tak, koty tak mają. Kocham swoje koty, ale ich nie rozumiem. I tak mam łatwiej, bo są częściowo spsiałe ;)
    Podziwiam Cię za siły w walce z urzędniczą bezmyślnością, mnie już by szlag trafił. Ale dasz radę, wszak masz już wprawę ;) I motywację również ;))
    Ściskam ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, jestem właśnie w trakcie papierologii i wiszenia na drucie pomiędzy jednym urzędnikiem, a drugim :-) Do tego trzeba naprawdę mocnych nerwów, jak jeden przeczy drugiemu. Ale postaramy się wytrwać :-)

      Usuń
  10. Och, te koty! Moj odszedl od nas miesiac temu, strasznie to przezylam, byl z nami ponad trzynascie lat.
    Koty, to lowcy nasz tez uszczesliwial nas roznymi stworzeniami. Fujjj, przewaznie byly to ptaszki, bo wieworki robily go w konia i na szczescie nigdy zadnej nie dopadl.

    Wniosek, wazna rzecz wiec pisz,i nie zniechaecaj sie, chociaz pewnie czasami wsztystko opada. Przykro, z w powodu komputera:(

    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ponad trzynaście... Zastanawiam się, ile naszej kici jeszcze zostało, bo już skończyła 12- ście. Trzyma się na razie świetnie.
      Utrata laptopa mnie załamała, nie przeczę. Postaram się jednak nie wypaść z rytmu i znaleźć cierpliwość do pracy ze stacjonarnym "ślimakiem" :-) Dzięki, pozdrawiam ciepło :-*

      Usuń