Kiedy po wjeździe do Wieliczki, na szczęście całkiem blisko
naszego celu, okazało się, że na sporym odcinku jezdni ściągnięto asfalt, dla
naruszonego w Zapuście tylnego zawieszenia było już za wiele. Usłyszeliśmy
potężny huk, a potem szurrrr… i nastąpił koniec jazdy.
Fiona jest zawsze zadowolona z każdej sytuacji :-)
W Wieliczce siąpił
deszcz, a my usiłowaliśmy rozwiązać problem. W bagażniku znalazła się sprężyna z amortyzatorem, bo wywaliło kielich mocujący zawieszenie. Samochód
był potężnie dociążony przez pasażerów oraz przyczepę z naszymi bagażami, zatem
znaleźliśmy się w tzw. czarnej dupie. Rozwiązywanie owego problemu polegało na
tym, że ja próbowałam opanować przestraszone, zmoknięte psiaki, szczególnie
panikującego Jaskra, a mój prywatny MacGyver w tym czasie, z łomiku i sznurka
motał usztywnienie i podtrzymanie sprężyny zawieszenia. Od sznurka i łomiku
zależeć miało, czy przejedziemy jeszcze kilkanaście kilometrów po niskich, ale jednak górach i
niestety dziurach. Po dwóch nieudanych próbach, po zmianie koła na mniejsze, tzw.
dojazdówkę, trzecia próba okazała się udana. Wolniutko, wstrzymując oddech, jakbyśmy
chcieli stać się lżejsi, dowlekliśmy się do dworu. Trochę trzeszczało i
stukało, co doprowadzało do nerwicy Jaskra. Nie dosyć, że miałam pod nogami
koszyk ze szpicem i w związku z tym brak miejsca na owe nogi (jechałam głównie ze
stopami na przedniej szybie), to jeszcze od tej awarii Jaskier z tylnego
siedzenia stopniowo przemieszczał się w kierunku moich kolan.
Najpierw próbował
pomagać Chłopu przy zmianie biegów, a podróż zakończył centralnie na moich
kolanach (waży 40 kilo!). Kochany piesek :-)
Kiedy zajechaliśmy do dworu, zmierzchało. W normalnych
warunkach, z takim bagażem, zatem niezbyt szybko, podróż z Zapusty na Wolę,
głównie autostradą A4, zajmuje 6 godzin. Tyle czasu, już bez awarii, zajął nam
powrót do domu. My tego dnia, dzięki
objazdom i awarii, jechaliśmy 8 godzin. Grunt jednak, że dojechaliśmy o
własnych siłach. Chłop dostał całusa w czółko za inwencję twórczą i od
następnego dnia jego wakacje polegały głównie na naprawie i przygotowaniu auta
na powrót. Miał na to tydzień. Napisałabym jakiś pean z tej okazji na cześć
Chłopa, ale ostatnio chyba już było tego za dużo :-) Ktoś mi kiedyś napisał w
komentarzach, że Chłop ma przy mnie zimny wychów, co mnie niezwykle ubawiło,
zatem muszę trzymać fason, żeby nie wypaść z tej konwencji :-)
Kiedy wysiadłam z auta, od razu poczułam delikatny zapach
drewna. Zbliżyłam nos do ściany szczytowej. Tak, to pachniał dwór. Nie
wiedziałam, że tak dawno ścięte i poddane obróbce drewno wydaje jeszcze taki cudny zapach. To było moje pierwsze
wrażenie, potem oczywiście zmysły się przyzwyczaiły i ta delikatna nuta w tle
nie była wyczuwalna.
Dziwnie się czułam 450 km od domu, z całym swoim zwierzyńcem
(bez kotka) i świadomością, że od 15 lat nie byłam z Chłopem na wakacjach.
Zainteresowanych losami kotka od razu informuję, że funkcjonuje on w naszym
domu na pół dzikich warunkach. Ma zapewniony wikt i opierunek, ale chodzi wolno
po świecie. Rozsądniej wydało się nam zostawić mu otwarty dostęp do wora karmy
i kilku litrów wody (na wypadek, gdyby chciała zrobić sobie kocią imprezkę pod
naszą nieobecność i zaprosić na wyżerkę kumpli), niż zabrać ją w obcy teren i
martwić się, czy sama nie postanowi
wrócić do domu na piechotę. Zważywszy na jej poważny wiek 12 lat, mogłaby nie
zdążyć dojść.
Lampy są nasze, upolowane przez Mamuśkę w jakimś składziku.
Wieźliśmy zatem
ze sobą niemal wszystko, co konieczne. Lodówka się już nie zmieściła, więc
rankiem stanęłam wobec dylematu żywnościowego, który nie byłby żadnym
problemem, jeśli dysponuje się autem. My nie dysponowaliśmy. Szybko jednak okazało
się, że mamy z Chłopem zbieżne potrzeby- musimy dostać się do sklepu i to nie w
pierwszej wiosce, ale takiego, w którym będzie żelaźniak. Chłop bowiem miał
plan naprawy zawieszenia przy pomocy kilku płaskowników. Co tu dużo gadać, nie
bardzo mogliśmy sobie pozwolić na oddanie do warsztatu w obcym mieście auta do
naprawy, zatem znów trzeba było posłużyć się inwencja twórczą i zdolnościami
Chłopa.
Gdyby nie popsute auto, nie chciałoby mi się ruszyć na
piechotę do oddalonego o 6 km miasteczka Gdów. Tymczasem nadal podtrzymuję
swoje spostrzeżenie z wędrówek po Via Regia, że jeśli chce się poznać jakiś teren,
to trzeba dotknąć go własnymi stopami (a czasem zrosić własną krwią), a ja
przecież po to między innymi tam pojechałam. Chwyciłam zatem entuzjastycznie za
kije do nordic walking i ruszyliśmy do Gdowa po prowiant oraz do żelaźniaka.
Cudna chata w Podolanach.
Widok już u nas niespotykany
Czym pierwotnie były te kamienie,
które posłuzyły za wzmocnienie nadbrzeża? Słupki jakieś?
Może tam jakieś starożytności w wodzie leżą?
Kontemplując każdą chatkę, każdego psa przy budzie i każdą
przydrożną kapliczkę (a jest co kontemplować), stanęłam w Gdowie nad Rabą,
która w tym miejscu stanowi granicę dla Pogórza Wiśnickiego. I w tym momencie, tuż
po zrobieniu tego zdjęcia...
...schodząc z mostu ujrzałam widok, który mnie
zaniepokoił. Jakiś kundelek wolno biegający bez właściciela w pobliżu wypiął
się bowiem w pozie wypróżniania tuż na skraju bardzo ruchliwej drogi. Z każdą
sekundą był coraz bliżej zejścia z krawężnika na jezdnię. Zwolniłam krok, bo
dech mi zaparło.
Nigdy nie poznałam dalszego ciągu tej dramatycznej sytuacji, bo
nagle coś szurnęło i coś mi się zaplatało między nogami. Runęłam na ziemię, ku uciesze
przetaczającej się wdowni. Minutę później zorientowałam się, że mostek
gwałtownie skończył się boczną skarpą, po której zsunęła mi się stopa, a w
wyniku tego kije znalazły się tam, gdzie być nie powinny. Pierwszy raz
potknęłam się o własne kije!
-Jak sześciolatka- stwierdził Chłop, który nawet tego nie zauważył,
bo niczym Arab swoją babę, wyprzedził mnie o jakieś 10 metrów i wrócił po mnie
dopiero wtedy, gdy z pozycji parteru wydawałam z siebie jakieś dźwięki. Oczywiście,
ku uciesze siedzących metr dalej w pickupie dwóch panów. Zaiste, społeczeństwo
mamy niezwykle empatyczne i z poczuciem humoru :-)
-Wiesz, ONI nas chyba tutaj nie chcą- rzekłam zlizując krew
broczącą z kłykci, bo plastry oczywiście zostały we dworze. Nie sprecyzowałam
też co to jest „oni”. Czy chodzi mi o duchy przodków, czy o zbiorową świadomość
mieszkańców Małopolski? –Najpierw ta awaria w Wieliczce, teraz krew się leje…
-Nie gadaj głupot- oburzył się Chłop. –Jak oglądaliśmy włości
w Zapuście, tuż przed kupnem, chodząc po ogrodzie, wywaliłem się o płot leżący
w trawie. Przed twarzą, kilka centymetrów dalej, ujrzałem wystające gwoździe. A
pamiętasz, jak mi pan S. przypieprzył w łeb klapą od bagażnika? Aż mnie
zaćmiło. Co ty myślisz, że wszystko ma iść gładko? Nic z tego, jakieś ofiary
muszą być. Jak dla mnie, to ONI nas po prostu nie chcą stąd wypuścić. Auto się
wyrypało, nie wiadomo, czy wrócimy do domu.
W oczach Chłopa ujrzałam radość i spełnienie,
jak u kogoś, kto znalazł się wreszcie, po wiecznej tułaczce, na swoim miejscu. Ja
zaczęłam martwić się o kotka i pomyślałam sobie o tych ofiarach. No dobrze, ONI
nie chcą nas wypuścić, chcą żebyśmy już tutaj zostali. Jak tak dalej pójdzie,
to zostaniemy, ale… na cmentarzu.
cdn.
No, wreszcie coś skrobnęłaś. Już myślałam, że zaniemówiłaś na amen ;) Dawaj ciąg dalszy, bo ciekawość mnię zżera okrutna. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńPS Dwór zachwycający, chętnie bym tam została.
Zrobiłam sobie wakacje również od pisania :-) Czasem trzeba, ale już jestem :-)
UsuńPrzeczytałam jednym tchem i czuję niedosyt...
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że rany się zagoiły i dasz radę pisać dalej.
Takie drewniane konstrukcje do siana kojarzą mi się właśnie z tym regionem. Gdy jeździłam pociągiem do Zakopka i mijałam Kraków to właśnie to dostrzegałam jako zjawisko. I jest do dziś, na górskich łąkach idealne, charakterystyczne dla krajobrazu.
Czekam na dalszy ciąg i wiem, że z tym zimnym wychowem to taka ściema. Ucałuj Chłopa racjonalizatora, złotą rączkę i speca od wszystkiego:)
Rany się zagoiły, dam radę :-)
UsuńZawsze należy wozic ze sobą suchy makaron i sucha kiełbasę :P
OdpowiedzUsuńOraz kawę :) Ja miałam jeszcze zawsze pomidory, oraz sól i pieprz w takim sprytnym dozowniku przy kluczach :P aaa i jeszcze scyzoryk :)
To z własnych doświadczeń :P
Czekam na dalszy ciąg :)
Nie było sensu wozić suchego makaronu, bo nie było go na czym ugotować :-) No, chyba, że na grilu, bo ten wieźliśmy na przyczepie :-) Sucha kiełbasa latem bez lodówki też nie wzbudza mojego zaufania. Zabrałam 3 torby przetworów, tortillę na śniadanie (zamiennik naleśników z dżemem), maszynę do pieczenia chleba, makę, drożdże. Do miasta pomaszerowaliśmy po jakieś mięcho dla Chłopa, by odżywić jego mózg- wszak musiał rozwiązać problem auta.
UsuńNie makaron a MACĘ. Proste, o długiej przydatności do spożycia, nie wymaga przyrządzania.
UsuńBardzo chętnie wzięłabym macę, ale nie rzuciła mi się w oczy w sklepie, a jakoś nie wpadłam, aby sobie przed wyjazdem napiec :-) Uwielbiamy wszelkiego rodzaju mączne produkty, od naleśników, po wszelkiej maści podpłomyki.
UsuńNas również zżera ciekawość i czekamy na ciąg dalszy!!! :)))
OdpowiedzUsuńŚwietny post! :)
Pozdrowienia od Czerwonych ;)
Dzięki, pozdrawiamy również. Będzie ciąg dalszy, ale najpierw muszę nadrobić zaległości w czytaniu Waszych blogów :-P
UsuńZłośnica ;D! :p :D:D:D:D:D Hihihi :)
Usuń:-)
UsuńPodroz mieliscie pelna wrazen, wiec na nude narzekac nie mogliscie. Wiesz Riannon a mnie ciekawi jak Ty odnalazlas sie w tym Waszym starym, ajednak nowym dla Ciebie domu.
OdpowiedzUsuńCzekam na cd.
Pozdrawiam Was serdecznie:)
Na pewno o tym opowiem :-)
UsuńTo jest Wasz wybor, jednak jakos trudno jest mi uwierzyc , ze zostawicie Tusskulum ....
UsuńNie zazdroszcze Wam decyzji!
Tuskulum to stan ducha i umysłu :-) Zawsze będzie z nami :-)
UsuńMrożący krew w żyłach początek! Po raz kolejny się powtórzę: taki Chłop to skarb!!!
OdpowiedzUsuńPiękny ten dwór. Też jestem ciekawa twoich odczuć z nim związanych.
Ostrewki na siano u nas są jeszcze inne, jeden główny słupek i nadziane poprzecznie mniejsze patyki na całej długości.
Czekam niecierpliwie na dalszy ciąg. Dzięki za maila!!!
Pozdrawiam ciepło
Nie wiedziałam właśnie, jak nazwywają się te konstrukcje na siano. Wiele będę musiała się nauczyć o tym regionie, ale tym bardziej chętnie, że i mnie genetycznie bliżej jest do tych podbeskidzkich terenów. Wszak mój ojciec to góral spod Suchej Beskidzkiej, a to rzut beretem od Woli.
UsuńA ja jestem bardzo ciekawa Twoich wrażeń, jak odnalazłaś się we dworze, w miejscowości, czy widzisz swoje życie tutaj? czekam ciągu dalszego; pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńJeszcze mi się to wszystko do końca w głowie nie poukładało, ale o wrażeniach napiszę wkrótce.
UsuńO, jak swojsko!!! Galicyjski wpis! A dwór w zaskakująco dobrym stanie. Zgodnie z tym, co już nasze oczy widziały, PRL i tak obszedł się z nim łaskawie. Ależ z Was Szczęściarze! Co tam ofiary, taki Dom wart jest każdego poświęcenia.
OdpowiedzUsuńPzdr.
Tak, dziękujemy losowi za to, że dwór się ostał, ale nikogo po rękach całować za to nie będziemy. Przez ten czas hulającego PRL-u zniszczono całe zabudowania gospodarcze, a dwór wewnątrz tak przebudowano i tym samym zniszczono pierwotny projekt, że jego poprzedni właściciele-mieszkańcy nie mogli go poznać. Szkoda, że w momencie odzyskania dworu nikt z rodziny, która pamiętała dwór sprzed wojny, tego nie dożył.
UsuńNo, dziękować zaprawdę nie ma za co. No i jasna to rzecz, że PRL ( jak to bezosobowo brzmi, prawda?) jakieś rany na dworku zostawić musiał, ale bywają gorsze... Z zdjęć wynika, że chlewni tam nie zrobili, ani mieszkań socjalnych, nie zacierano z uporem WSZYSTKICH "wstydliwych" cech pochodzenia domu...
UsuńWidzieliśmy dziesiątki ta wewnątrz przebudowanych pałaców i dworków, że powstała "stylowa peerelowska" betonowa klatka schodowa ze "stylowymi peerelowskim" betonowymi stopniami i pokoje "stylowo peerelowsko" podzielone na kilka klitek slumsowo-biurowych.
Jak by Was nie zraniono, i tak się cieszcie !!! Dopieścicie swój Skarb, bo macie wiedzę, umiejętności, smak, energię i doskonale wiecie, czego chcecie!
Te pokoje gościnne to niemal jak pomieszczenia socjalne, ale oczywiście, nie ma co rozdzierać szat, tylko trzeba dostosować się do okoliczności. Ten obiekt tym samym nadaje się jedynie na hotel (w naszym wykonaniu agro dworski hotel), a jak wiadomo, doświadczenie w agroturystyce już mamy :-)
UsuńCieszymy się ogromnie i z realizacji marzeń kilku pokoleń rodziny (odzyskanie dworu) i z nowych okoliczności i wyzwań, mimo, że łatwo nie będzie.
A ja jestem ciekawa co Ci sie przyśniło ?
OdpowiedzUsuńBo sen w nowym miejscu to podobno ma jakieś znaczenie :)
Czekam niecierpliwie na dalszy ciąg.
Pozdrawiam
Niestety, albo nie śniło mi się nic, albo nie zapamietałam. Ostatnio rzadko miewam sny.
UsuńNie tak dawno , nie wiedzac co czynie, oddalam swego konia pod opieke waszego /dworkowego /sasiada, ktory doprowadzil go do stanu bliskiego zejsciu. Glownym jego zajeciem bylo lezenie na hamaku, a pobrane za pensjonat pieniadze traktowal jako nalezne mu za postawienie na wydzierzawionej lace i waszym sadzie koni-nawet nie fatygowal sie by dostarczac im czysta wode. Siano , na wpol zgnile ,konie mialy otrzymac dopiero jak spadnie snieg... Coz, konia wywiozlam i uratowalam, horror jakiego mi dostarczyl ten oszust bedzie mi, niestety zawsze kojazyl sie z waszym pieknym ,choc zdewastowanym dworkiem. jednak tenze pan polecal mi na poczatku znajomosci warsztat samochodowy znajdujacy sie w Wolce-to na wszelki wypadek, gdyby chlop nie dal rady....
OdpowiedzUsuńO, właśnie na takie pikantne szczegóły, dotyczące kulisów życia toczącego się wokół dworku liczę. Piękne konie pasły się na naszych łąkach, jak przyjechaliśmy i jeszcze przez 3 najbliższe dni, potem tajemniczo zniknęły. W następnym wpisie, za kilka dni, je pokażę. Nie znam jeszcze sąsiadów, nie wiem, na kogo można liczyć, a na kogo wręcz przeciwnie, jedno tylko jest pewne: nikt od nas łąki ani sadu nie dzierżawił, są to pola należące obecnie do naszej rodziny. Nikt nie pytał się o zgodę na wypas koni na tym terenie, choć my absolutnie nie mielibyśmy nic przeciwko temu. Coś jednak było nie tak jakiś czas temu, ponieważ wiosną, kiedy Chłop pojechał odbierać dwór, ziemia w sadzie była dosłownie wygryziona, jakby faktycznie ktoś nie dawał jeść pasącym się tam zwierzętom.
UsuńJestem zainteresowana wszelkimi szczegółami, bo skoro chcemy tam mieszkać, warto wiedzieć, na co uważać, dlatego bardzo prosiłabym o kontakt mailowy: tuskulum@wp.pl
Powiem tak,z takiego cuda dworkowego to by mnie nawet armia talibów nie wykurzyła!! Przepięknie tam macie i niezła miejscówka. A jak sobie pomyślę ,co ten Twój Chłop ze swoimi zdolnościami możecz tego miejsca zrobić?!?! W każdym razie dworske psy już macie:-)
OdpowiedzUsuńJak widać, wygraliśmy z PRL-em, a nie wiadomo, czy to świństwo nie gorsze od Talibów :-) zatem nie poddamy się i na następnym etapie :-)
UsuńCzy to znaczy, że klamka zapadła? Chłop ma rację - kłody pod nogami leżą wszędzie, są to tylko inne kłody. Przepiękny dworek, to jak musiał wyglądać zanim wmieszała się PRL?
OdpowiedzUsuńNa awarie trzeba mieć WD40. Na pewno dałby radę! A do jedzenia na pustyni, bądź w dziurze - banany i suszone ryby.
Żałujemy, że nie ma przedwojennych zdjęć wnętrz. Etap budowy dworu i stary dwór zilustrowałam tutaj:
Usuńhttp://tuskulum-riannon.blogspot.com/2010/11/wola-zreczycka.html
Klamka zapadła, ale kiedy zostanie zrealizowany nasz transfer, tego jeszcze nie wiemy. Czy to będzie w przyszłym roku, a może minie jeszcze lat kilka? Musimy dostosować się do okoliczności.
Widzę, że WD40 jest dla Ciebie panaceum na wszytko, jak dla mojej siostry maść cynkowa :-) Niestety, tak jak maścią cynkową nie wyleczę otwartego złamania, tak WD40 nie załatwiłby problemu pękniętego dzwonu przytrzymujacego zawieszenie auta :-)
Banany były, ale na suszone ryby nie wpadłam, hi hi... :-)
A, widzisz! Nasusz sobie ryb przed następną podróżą do dworku, poczujesz się bezpieczniej. Banany nie są takie trwałe - chyba, że suszone.
UsuńOkropnie trudna decyzja do podjęcia, powiedziałabym - życiowa. Ale życie to zmiany, w Waszym przypadku - dynamiczne...
I co będzie z Muzeum?
Transfer muzeum to akurat najmniejszy z wszystkich problemów, jakie przyjdzie nam rozwiązać :-) A jak mieszkańcy Małopolski i goście będą mieli okazję posłuchać i obejrzeć artefakty z Pogórza Izerskiego, to tylko przyczyni się do popularyzacji naszego obecnego regionu.
UsuńRzeczy z Pogórza Izerskiego, to tylko fragment naszej kolekcji zbiorów. Wiele artefaktów jest niezwiązanych z tym regionem. Muzeum we dworze miałoby też znaczny dział pamiątek i fotografii po swoich właścicielach - rodzinie Feillów z przyleglościami. Transfer muzeum oznaczałby zatem jego rozwój i nabranie większego rozmachu.
Kolejny argument za!
UsuńCzytam z zapartym tchem, jeszcze trochę wierząc, że można mieć dwa domy i nie musieć wybierać.
OdpowiedzUsuńPowodzenia!
Przykro mi, że odzieram Cię z wiary, ale sama muszę się z tym pogodzić, co przychodzi mi z ogromnym trudem. Nie możemy mieć dwóch domów. Aby ruszyć z czymkolwiek na Woli potrzebujemy pieniędzy ze sprzedaży Zapusty. Jeszcze to do mnie nie do końca dociera, ale w końcu trzeba będzie się z tym oswoić.
UsuńKurcze Rianon, albo ja się starzeje i mam sklerozę i demencję albo coś z blogerem i moją przeglądarką , byłam pewna że pisałam posta!!! Pytałam w nim o wrażenia i ewentualne decyzje.. no już mi odpowiedziałaś na moje mentalne pytania :) No naprawdę trudny wybór....
OdpowiedzUsuńNie tyle trudny, co bolesny. Starałam się kierować rozsądkiem, nie emocjami, ale te ostatnie mam bardzo zakorzenione w sercu.
UsuńNie dziwię się... jakby nie patrzeć włożyliście tyle serca w Zapustę... ale myślę że właśnie to włożonie serca w ratowanie starego pięknego domu teraz do Was wróci samym dobrem w Woli.. :)
UsuńPerspektywa tego transferu bardzo przypadła mi do gustu, wszak zamieszkacie znacznie bliżej nas :) Toż to już prawie rzut beretem będzie :) Czekam zatem ze zniecierpliwieniem a Piwowar warzy i odkłada na parapetówkę ;)
OdpowiedzUsuńW ogóle byłoby nam wszędzie i do wszystkich bliżej :-) Nie mogę zapomnieć smaku Waszego piwa. Teraz żadne sklepowe mi nie smakuje :-)
UsuńTo dodatkowy argument by zamieszkać we dworze :D
Usuńkocham Was!-)
OdpowiedzUsuń