O mnie

Moje zdjęcie
Kobieta wciąż zadziwiona otaczającym ją światem. Z wykształcenia archeolog, z wyboru Wolny Człowiek i Kustosz we własnym Muzeum. Z urodzenia Wrocławianka, z wyboru mieszkanka małej wsi. Na pytania miejskich kolegów: "co ty robisz do licha na tej wsi"??? odpowiada: "żyję!!!". Zawsze niepokorna i pozostanie taką do śmierci. Wyznaje w życiu maksymę: "Ludzie posłuszni żyją, aby spełniać oczekiwania innych. Nieposłuszni realizują swoje marzenia". Kobieta owa ma wciąż wiele pomysłów, które uparcie realizuje na powyższej zasadzie. Posiadaczka 2 psów i 1 Chłopa. Chce się dzielić z ludźmi swoim kawałkiem życia prowadząc Gospodarstwo Agroturystyczne, Muzeum Dwór Feillów oraz Hodowlę Psów Rasy Golden Retriever.

piątek, 12 sierpnia 2011

Jaskier-spełnione marzenie.

Dojrzałam do tego, aby słowem namalować portret kolejnego psa, jaki trafił pod nasz dach. Posłuchajcie historii o Jaskrze:


-Pani Aneto, czy wybrała sobie pani może imię na U dla swojego pieska?- spytała mnie przez telefon Danusia, hodowczyni od której w 2003 roku nabyłam mojego Jaskra.
-Mnie jest absolutnie wszystko jedno, proszę nazwać go, jak pani chce, my będziemy wołać na niego „Jaskier”- odpowiedziałam, bo sama nie lubię, jak mi ktoś próbuje wcisnąć swoją propozycję nazwy rodowodowej dla szczenięcia. Chcę, aby jakaś cząstka mnie poszła z psem w świat, dlatego starannie wybieram nazwy dla maluszków. Nie są to imiona, a właśnie nazwy. Imię piesek będzie miał takie, jakie nada mu nowy właściciel. Nawet, jeśli właściciel schowa metrykę w szufladę i nie będzie pamiętał o tym, jaką nazwę nadał mu hodowca, mam świadomość, że poprzez nadanie owej nazwy, piesek zawsze będzie w jakiejś części mój. Dlatego też nie chciałam się wtrącać w ten proces, dla mnie wręcz mający intymny wymiar, narzucając swoją propozycję innemu hodowcy.
-Pomyślałam, że będzie bardzo fajnie, aby piesek miał w nazwie pani przydomek hodowlany, tak na wzór brytyjski- kontynuowała Danusia. Z Danusią dziś jesteśmy zaprzyjaźnione, wówczas byłyśmy jeszcze na per „pani”. –Myślałam, żeby nazwać go Useful Friend of Tuskulum.
Nazwa przypadła mi do gustu, ponieważ była kwintesencją mojego stosunku do przyszłej podpory mojej hodowli. Miał to być przede wszystkim nasz przyjaciel, a dopiero potem pies, z którego miałabym mieć pożytek. Z resztą kto wie, co wyrośnie nawet z najbardziej obiecującego szczenięcia? I tak Jaskier dostał nazwę Useful Friend of Tuskulum Kwintesencja, ku uciesze mojego, będącego na bakier z angielskim Chłopa, który natychmiast ochrzcił go mianem „Józuś” .

Jak doszło do tego, że 8 marca 2003 roku stałam się posiadaczką Jaskra? Nie był to żaden przypadek, ale świadomy wybór. W 2000 roku uczestniczyłam jako obserwator oraz „pomoc techniczna” dla wystawianych przez hodowlę z Niedźwiedziej Gawry psów na Europejskiej Wystawie Psów Rasowych w Poznaniu. Jako posiadaczka dwóch goldenek, interesowałam się już wówczas rasą i w przyszłości nie wykluczałam założenia hodowli. Planowałam też wyprowadzkę z Wrocławia na wieś, zatem posiadanie własnego reproduktora wydało mi się rozsądne. Poza tym wszystkim, chciałam mieć pieska. Popędziłam zatem na ring goldnenów i uważnie przypatrywałam się „europejskiej śmietance”, jaka zjechała na ową prestiżową wystawę. Na samym szczycie znaleźli się faworyci, zwycięzcy innych prestiżowych wystaw (w tym światowej), których nie miałam nigdy okazji wcześniej obejrzeć, a jedynie przeczytać o nich w kynologicznych czasopismach. W 2000 roku internet był jeszcze słabo dostępny. Jeśli wpisało się w wyszukiwarkę słowa „golden retriever”, wyskakiwało kilka pozycji. Można było te strony policzyć na palcach jednej ręki. Mieliśmy naprawdę utrudniony dostęp do informacji i jedynym źródłem obiektywnej wiedzy o psach było zobaczenie ich na własne oczy. Owi faworyci Lorinford Harlequin i Karvin Basic Instinct of Galans, byli absolutnie poza moim zasięgiem. Pierwszy mieszkał w Finlandii, drugi na Węgrzech. Aby dostać potomstwo od któregoś z nich, trzeba było ustawić się w kolejce i czekać lata.  Nie to jednak było dla mnie najgorsze. Problemem dla mnie było dotarcie do owych zagranicznych hodowców, co  oznaczało że muszę się podlizać, niemal wejść im w tyłek bez żadnej gwarancji, że zostanę potraktowana poważnie. Nie leży to zupełnie w mojej naturze,  zawsze miałam problemy z nawiązywaniem kontaktów, szczególnie z ludźmi, którzy odnieśli w życiu sukces i kręciło się wokół nich wielu, którzy tym sukcesem chcieli chociaż pooddychać. Nie byłam jeszcze hodowcą, nie byłam dla nich osobą wiarygodną, ani godną kynologicznego szacunku. Przynajmniej tak mi się wydawało, zatem nie zrobiłam nic w temacie nawiązania kontaktu. Życie jednak lubi sprawiać ludziom niespodzianki. Myśl poszła w eter. Od tej pory pracowała ona na przyszłe spełnienie marzenia.



Na tej wystawie, w 2000 roku, wymarzyłam sobie ojca dla 
mojego przyszłego psa płci męskiej, jakiego chciałam nabyć
na potrzeby mojej hodowli. 
Nie miałam zielonego pojęcia,jakim cudem i z jakie pieniądze 
mogłabym załatwić sobie psa po reproduktorach  z najlepszym rodowodem, 
zwycięzcach wystaw Europejskich i światowych, 
będących w rękach najbardziej prestiżowych europejskich hodowców. 
Mimo to, trzy lata później, los pozwolił mi na realizację tego marzenia. Ojcem mojego Jaskra jest Karvin Basic Instinct of Galans, pies po prawej stronie. 

Zakochałam się w obu wspomnianych wyżej psach, choć każdy z nich był inny- i od tamtej pory trzymałam rękę na pulsie i przeglądałam nowinki kynologiczne oraz ogłoszenia. Będąc już ulokowana na wsi, zadzwoniłam w kilka miejsc w poszukiwaniu psa dla siebie, ale odbiłam się od słuchawki, niczego nie osiągnąwszy. O moich ulubieńcach z 2000 roku niemal zapomniałam. Jakież było moje zdumienie i niedowierzanie, kiedy zobaczyłam ogłoszenie hodowli Kwintesencja, która reklamowała szczenięta po jednym z tych piesków, wówczas vice zwycięzcy owej wystawy w Poznaniu, Karvin Basic Instinct. To nie były jeszcze czasy, kiedy Polacy swobodnie i masowo jeździli na zagraniczne krycia ze swoimi sukami. Na to pozwalały sobie tylko renomowane hodowle, które prowadzili sędziowie kynologiczni mający z racji swojego zajęcia kontakt z sędziami i hodowcami z całej Europy. Granice były jeszcze pozamykane, a my mieliśmy inną mentalność. 

Niech sobie eurosceptycy szczekają w domowych pieleszach i na blogach jakie to nas nieszczęście spotkało po wstąpieniu do Unii i jak nam jest źle. Ja obserwuję przez tych kilka lat tak kolosalnie pozytywne zmiany, przede wszystkim w mentalności ludzkiej, że ogarnia mnie  pusty śmiech, kiedy czytam te pierdoły. Nie pozwalam sobie na taki ton i odzywki na cudzych blogach, ale u siebie ulżę sobie: Zamknijcie się, zgnuśnijcie i tetryczcie się w domach, pielęgnując  swoją postkomunistyczną mentalność, odwracając się tyłkiem do świata, który niezależnie od waszych poglądów i tak się zmienia!

Ale wróćmy do tematu :-)

Pamiętam, że w tamtym czasie było głośno o Kwintesencji. Psy z tej hodowli wygrywały wystawy i natychmiast w hermetycznym świecie goldeniarzy pojawiły się zawistne komentarze, pomówienia, złe opinie o decyzjach hodowlanych, tak jakby ktoś z owych krzykaczy był kompetentny lub chociaż upoważniony do komentowania poczynań hodowców. A ja lubię takie klimaty i ludzi kontrowersyjnych, niesłusznie skazanych na ostracyzm. Natychmiast skontaktowałam się z hodowcą i… znów niemal odbiłam się od słuchawki. Pieski były zarezerwowane, mimo wysokiej ceny. Urocza osoba, jaką okazała się Danusia, poinformowała mnie, że za pół roku wybiera się z inną suczką na krycie do tego psa. Jeśli będę zainteresowana, miałabym pierwszeństwo wyboru pieska dla siebie. Czy można zmarnować taką okazję? Oczywiście, informację przyjęłam z entuzjazmem i pozostałam w kontakcie z hodowcą. W międzyczasie dorobiłam się telefonu na kablu i łącza internetowego. Życie stało się prostsze.

Szczenięta urodziły się 16 stycznia 2003 roku. 8 marca pojechaliśmy do Krakowa (jakieś 500 km) starym polonezem caro, który miał uszkodzony zapłon i coś zlego działo się ze smarowaniem. Objawiało się to tym, że po zgaszeniu silnika, pojazd rzadko odpalał. Trzeba było całą drogę zaplanować tak, aby jak najrzadziej gasić silnik. Dojechaliśmy niemal nie zatrzymując się. Na całe szczęście auto nie robiło fanaberii, kiedy dwa razy trzeba było jednak go odpalić. Raz pod domem Danusi, raz na stacji z paliwem.
-A co pan taki blady i zdenerwowany?- zapytał nie bez emocji nalewający gaz pracownik stacji. Chłop wyglądał, jakby planował napad i nie mógł się zdecydować, czy stuknąć gościa, czy odjechać. A Chłop po prostu był cały posrany, że już zostaniemy z tym 7 tygodniowym maluchem na zadupiastej stacji benzynowej, gdzieś na obrzeżach Gliwic.

Ale zanim to nastąpiło, w domu Danusi, w kojczyku, ujrzałam 9 identycznie na pierwszy rzut oka wyglądających maluchów, w tym 6 piesków, spośród których miałam wybrać tego jedynego na kilkanaście lat przyjaciela. Pech chciał, że akurat od kilku miesięcy zmagałam się z ostrym napadem powracającej do mnie co jakiś czas choroby reumatycznej. Byłam tak naćpana prochami, w tym sterydami (nie bacząc na wątrobę), sztywna i zmęczona podróżą, że ledwo na oczy patrzyłam. Zadanie wydało mi się absolutnie niewykonalne. Usiadłam i wezwałam imię boże na daremno. Na daremno, bo oczywiście wsparcia z tej strony nie dostałam. Wtedy zaskoczył mnie Chłop. Wszedł do kojca ( butach!) i zanim z krzykiem wywaliła go stamtąd Danusia, zamieszał w dziewiątce śpiących ciasno przy sobie szczeniąt i wyciągnął jednego.

-A co powiesz na tego?- zapytał mnie, kiedy już został przegoniony i obsobaczony przez hodowcę Chłop. Jaskier na jego rękach (tak, to był Jaskier) łypnął z ukosa okiem.
-Żartujesz sobie chyba, musimy wybrać psa nie na oko, czy losowo, ale poprzez porównanie z innymi.

Dwie godziny ustawialiśmy obok siebie na stoliku całą szóstkę w różnych konfiguracjach. Spośród nich wyłoniliśmy finałową dwójkę. Nie było rady, Jaskrem okazał się wyciągnięty wcześniej przez Chłopa piesek. Najśmieszniejsze było to, że pies zdawał się wiedzieć, że jedzie w daleką podróż. Jeszcze podczas oględzin chwycił w ząbki swoją wyprawkę, którą przygotowała Danka  podbiegł do mnie wlokąc pudełko, jakby chciał powiedzieć: „daj spokój, przecież to ja, jedziemy do domu!” Od tej pory wierzę, że psy w tego typu hodowlach rodzą się dla kogoś. Jaskier urodził się dla mnie, wszyscy to wiedzieli, włącznie z psem, tylko ja zaakceptowałam to jako ostatnia. Do mnie należała ostateczna decyzja. Oczywiście tak naprawdę numer z pudełkiem świadczył tylko i wyłącznie o tym, że pies jest bezczelny, dominujący i że będzie miał ciężki charakter. Wiedziałam o tym, ale i tak podjęłam decyzję, przyjęłam do wiadomości ów dar od losu. Wiedziałam, że ten pies będzie stanowił dla mnie wyzwanie, czegoś mnie nauczy. Wzięłam Jaskra na ręce, przytuliłam go. Wtulił się we mnie tak mocno, że nawet nie udało się Danusi zabrać go na chwilkę przy wyjściu i ucałować ostatni raz. 
Pięć minut po tym, jak drzwi zatrzasnęły się za nami, pewna dziewczyna płakała ze szczęścia w słuchawkę , że nie wybrałam drugiego z finałowych piesków. Był to jej wymarzony szczeniaczek. Ale o tym dowiedziałam się wiele lat później. 
Tymczasem odpaliwszy szczęśliwie auto, ruszyliśmy w drogę powrotną, która okazała się dla psa zupełnie bezstresowa. Jeszcze w drodze przez Kraków Jaskier strzelił na gazetkę wielkie kupsko, zaraz potem porzygał się, po czym ułożył się pod moimi nogami na gumowej wycieraczce (wyścielonej nowymi gazetami w razie powtórki wypróżnień) i poszedł spać. Spał tak do samego końca podróży, czyli 8 godzin, bo tyle zajmowała w tamtych czasach podróż z Krakowa do nas. Nie było jeszcze połowy dzisiejszej autostrady i jechało się po starych, wąskich, dziurawych drogach. Jaskier co 2-3 godziny budził się, wyciągał głowę do góry i patrzył na mnie. „Czy to już?”-jakby pytał. „Nie, jeszcze nie, idź spać”- mówiłam i pies szedł spać.


Zazwyczaj pieski w nowych domach przez pierwsze dwa dni czują się nieswojo, ostrożnie badają swoje otoczenie, często przez pierwsze godziny chowają się po kątach. Nie Jaskier. Ledwo postawiłam go na nóżki po wniesieniu na piętro, obleciał wszystkie kąty, zlał się pod stołem w salonie i … znów zaczął biegać po domu. Mniej więcej tak wyglądało jego dzieciństwo, a i potem energii mu nie brakowało. Był przy tym wszystkim tak słodki, uroczy, że rekompensowało to jego trudny, dominujący charakter. Przynajmniej dwa razy doprowadził mnie do łez, ale się nie poddałam i konsekwentnie bez złych emocji, zabrałam się za okiełznanie tego charakterku. Praca szybko przyniosła efekty. Jaskier okazał się wprawdzie niezwykle żywym i mającym swoje zdanie na wiele tematów pieskiem, ale szybko się uczył, był piekielnie inteligentny. Oczywiście ową inteligencję wykorzystywał również przeciwko nam, jeśli tylko któreś z nas okazało się niekonsekwentne w swoich poczynaniach.


Od początku był wyjątkowy, jakby zaprzeczał wszelkim stereotypom dotyczącym psów. Nie interesowało go jedzenie. Nie to, że nie był łakomy. On po prostu nie chciał jeść. A jeśli już, to ostatnią rzeczą, jakiej pragnął w młodości była karma i mięso. Jadł chętniej warzywa i owoce. Taki dziwny pies-wegetarianin mi się trafił. Nie miałoby to może większego znaczenia, bo jest takie mądre powiedzenie, że pies z głodu nie umrze mając pełną michę pod nosem, gdyby nie fakt, że mnie bardzo zależało na tym, aby pięknie rósł i prawidłowo się rozwijał, a nie jadł aby aby, żeby tylko podtrzymać funkcje życiowe. Jaskier miał być przecież psem wystawowym i w przyszłości miał zostać reproduktorem. Co my wyprawialiśmy, aby namówić tego psa do jedzenia...
Udało mi się wypracować kompromis. Rano jadł mięso, ale nigdy nie tknął więcej niż 400 gram. Wieczorem, po całym dniu wariowania, skakania, zabawy, jadł karmę z dodatkami. Dodatki były różne, w tym ekstremalne, na przykład polewaliśmy chrupki… piwem. Po skończeniu 3,5 roku, zmieniła mu się przemiana materii. Zaczęłam wydzielać jedzenie, gdyż zaczął przybierać na wadze. Od tamtego czasu pies je wszystko i rzadko marudzi, bo jedzenie ma porcjowane. Nadal pozostało mu wielkie zamiłowanie do warzyw i owoców. Prędzej pójdzie za kimś, kto ma w ręku jabłko, niż za tym, który ma kiełbasę.


Przez to, że Jaskier słabo reagował na jedzenie, zabawkami interesował się umiarkowanie, miałam utrudniony proces uczenia go właściwych zachowań. Nie miałam dostatecznie mocnych argumentów. Jaskier był skoncentrowany tylko na sobie i swoich potrzebach. Był nie przekupny. Nigdy nie udało mi się do końca zupełnie go sobie podporządkować. Owszem, postawiłam na swoim, ale wiedziałam, że pies nie godzi się z moimi decyzjami i bywa czasem nieszczęśliwy. Było tak choćby wtedy, kiedy wychodziliśmy z domu bez niego lub wyjeżdżaliśmy na dłużej zostawiając go na wybiegu wraz z suczkami.


Przy tym całym swoim charakterze Jaskier ma wiele pozytywnych cech wrodzonych, których nigdy nie był uczony. Nie wychowywał się z dziećmi, mimo to względem nich wykazuje niesamowitą delikatność i cierpliwość. Zawsze się bałam kontaktów z małymi dziećmi z racji jego żywiołowego charakteru. Zupełnie niesłusznie. Mimo tego, że przy dzieciach nie spuszczamy go z oka, udało się kiedyś jednemu z dzieci wsadzić psu palce do oka, czy pociągnąć mocno za ucho. Jedno z dzieci nawet na niego spadło, zsuwając się z krzesełka. Jak widać, to dzieci są w swoich poczynaniach absolutnie nieobliczalne. Jaskier w takich wypadkach odwraca tylko głowę, ewentualnie strząsa z siebie dziecko i kładzie się kawałek dalej. Mimo wszystko staram się unikać tego typu wypadków. Kiedy psa coś mocno zaboli, ma pełne prawo ugryźć.


Jaskier wykazuje się umiejętnością abstrakcyjnego myślenia. Kiedyś zabrałam go ze sobą, kiedy szukałam Chłopa w lesie. Wydawało mi się, że powinien już wrócić do domu i byłam niespokojna. Nie bardzo wiedziałam, w której części lasu może się znajdować. Stanęłam na skraju pola i zaczęłam wołać Chłopa po imieniu. Jaskier uniósł głowę, powęszył dookoła, złapał górny wiatr i pędem rzucił się przed siebie ciągnąc mnie w chaszcze. Szybko okazało się, że znalazł skrót do Chłopa. Nigdy nie był uczony szukania któregoś z nas, ani żadnych rzeczy. Sam odczytał moje intencje.


Jaskier uwielbia wszelkie czynności pielęgnacyjne wokół siebie. Kiedy czuje się pomijany, czy nie dopieszczony, podstawia się i „mówi”: „wyczyść mi chociaż uszy”. Uwielbia czesanie, czyszczenie sierści i uszu. Mniej lubi strzyżenie, natomiast nie cierpi kąpieli w wannie. Bardzo lubi tabletki. Łyka je jak smakołyki. Witaminy do jedzenia mogłam podawać tylko w formie tabletek, karmę posypaną proszkiem omijał szerokim łukiem.

Niestety, Jaskier to bardzo kontuzyjny pies. Już od szczeniaczka zbyt wiele skakał, pobudzał się, nakręcał, wyładowywał energię w gwałtowny sposób. Przeszedł wiele kontuzji kończyn, z których najgorsza zadecydowała o wykluczeniu go z czynnego udziału w wystawach w najlepszym dla niego okresie. W wieku 3 lat, pobudzony cieczką jednej z moich suczek (Triss, o której pisałam, że jak miała ruję, to psy razem z budami meldowały się u mnie pod płotem) tak skakał, próbując się do niej dostać, że pękła mu kość przy stawie skokowym. Odprysk usadowił się tuż przy stawie powodując jego zmniejszoną ruchomość i prawdopodobnie ból, choć pies się nie skarżył i nie skarży do tej pory. Ortopeda oczywiście jak to zobaczył, chciał mi go położyć na stół i pokroić. Pies nie kulał, chodził normalnie, odłamek oblał się okostną i był widoczny w postaci zgrubienia przy stawie. Na moje pytanie, czy po grzebaniu w stawie pan ortopeda da mi gwarancję, że pies nie będzie kulał, mina ortopedzie zrzedła. Tej klientki nie da się naciągnąć na drogi zabieg. Choć inny, zaufany weterynarz powiedział nam, że pies prędzej czy później kuleć zacznie, bogu dzięki minęło od tamtej pory 5 lat i Jaskier nie odczuwa widocznych dolegliwości. Ma ten staw sztywniejszy, chód mu się trochę zmienił, ale nie widać, aby odczuwał ból. Jest bardzo oszczędzany na tę okoliczność.


W związku z tym, że mieliśmy od początku ogromne kłopoty z nakarmieniem niejadka, przyjęłam pewną strategię dotyczącą wystaw. Postanowiłam zrobić z nim kwalifikacje hodowlane i zdobyć tytuł reproduktora zanim przejdzie do klasy dorosłej. Podejrzewałam, że może być uznany za słabiej rozwiniętego pośród dorosłych, starszych psów. W klasie młodzieży sędzia patrzy na psy nieco pod innym kątem. Oceniany jest nie tylko wygląd obecny, ale przede wszystkim potencjał. Jak sobie założyłam, tak zrobiłam. Jaskier pięknie zaliczył wystawy. Dostał nie tylko wymagane oceny doskonałe, ale również medale, w tym z międzynarodowej wystawy w Lesznie w 2004 roku (srebro), gdzie była spora i mocna konkurencja. 


Podkreślano jego niezwykłą elegancję i klasę. W klasach dorosłych szło mu z czasem coraz lepiej. Sypnęły się medale i tytuły, został najlepszym goldenem w rasie. Wtedy właśnie, kiedy zmężniał, dorósł, wypiękniał, zdarzył się ten opisany wypadek z pęknięciem kości. Ja stanęłam wobec dylematu: czy pieścić swoją próżność i jeździć z psem polując na tytuły i starając się dokończyć czempionat (brakowało mu jednego, ale trudnego zwycięstwa z międzynarodowej wystawy), czy postawić na jego zdrowie i komfort życia? Po tym wypadku jeszcze dwa, trzy razy pokazaliśmy się na wystawach, ale zauważyłam, że za bardzo się pobudza tymi wycieczkami i po powrocie do domu nóżka go jednak boli. Powiedziałam sobie, że znam wartość swojego psa i nie potrzebuję za cenę jego zdrowia udowadniać jej całemu światu. Wycofałam Jaskra z uczestnictwa w wystawach.

Jaskier w wieku 18 miesięcy, 
w momencie uzyskania kwalifikacji hodowlanych.

Obecnie Jaskier ma 8,5 roku. Jest dojrzałym, cudownym psem, którego bardzo oszczędzamy, aby pęknięta nóżka nie przeszkodziła mu dożyć starości we względnym komforcie. Chodzi na częste, ale krótkie spacery. Spacerów nawiasem mówiąc nie lubi. Jeszcze jedna cecha zaprzeczająca istocie psa. Woli posiedzieć przy nas, lub poszwendać się po podwórku przed domem. Kontroluje w ten sposób cały teren i nie lubi tracić go z oczu. Jest ulubieńcem naszych gości i znajomych. Jest też trochę przez nich rozpieszczony.
Psom w tym wieku często zmienia się charakter i temperament. Zachowują się jak kot Bonifacy ze słynnej kreskówki, są spokojne, znudzone, z lekka zblazowane. Nasz Jaskier nadal ma temperament ciekawego świata młodego Filemona. Nie wygląda na seniora, nie zachowuje się, jak senior.


 A jakie ma śliczne dzieci, możecie zobaczyć tutaj :-)

13 komentarzy:

  1. Pieknie piszesz o swoim przyjacielu:) Twoj dzisiejszy post jest dla mnie jak najbardziej "na czasie", bo w sobote przyjezdza do mnie do wioski wlascicielka najbardziej popularnego( kontrakt z irlandzka filia Duluxa) i bardzo utytulowanego owczarka staroangielskiego i mam OGROMNA nadzieje na przyszlego szczeniaka.
    W naszej okolicy odbytwa sie The Munster Circuit, dla mnie niesamowita okazja do podgladania od podszewki.
    Irlandia jest bardzo uboga, jezeli chodzi o dostep do stron internetowych znanych hodowli- zwyczajnie ich nie prowadza, a kupowanie psa na kontynencie wiaze sie z kwarantanna.
    Nasz Ryszard nie jest hodowlany, mam nadzieje, ze juz wkrotce bedzie mial towarzystwo mlodszego kolegi:)))
    Masz racje, psy sie rodza dla konkretnych wlascicieli, jestem o tym przekonana w stu procentach!
    Calusy w Jaskrowy nochalek i duuuzo radosci z hodowli!
    Pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Mój Boże, dobrze, że są ludzie którzy mają prawdziwe hodowle, a nie rozmnażalnie i takie podejście do psów.
    Chociaż jak patrzę na psy do adopcji, to zastanawiam się, skąd się biorą i czy psy idą w dobre ręce, gdzieś Rado z Ogarzego pisał, że paniusia chciała oddać 5-letniego ogara, bo jej się znudził. Widzę, że hodowla to pasja, dbanie o psa, odpowiednie karmienie, cały szereg czynności dbających o wygląd, opieka, Riannon, ja zawsze boję się, że pies może trafić na złego właściciela, masz kontakt z nabywcami? Bardzo pięknie napisałaś o Jaskrze, przybliżyłaś mi świat rasowych psów, wystaw, bo ja to tak uczuciowo podchodzę do tych stworzeń, czasami jest niewyczesany, nieostrzyżony, ale szczęśliwy. Pozdrawiam serdecznie i ciepło.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja mam taką teorię: jeśli się o czymś bardzo marzy to się spełni. Sama jestem tego świetnym przykładem i Ty jak widać też :)
    Cudowna historia, dziękuję, że się nią podzieliłaś :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Aggie- witaj i dzięki za miłe słowa :-)
    Życzę Ci w takim razie spełnienia marzeń o psiaku.
    Bardzo zdziwiło mnie, że Irlandczycy nie zadają sobie trudu prowadzenia stron hodowli. Rozumiem, że to na tyle mały kraj, że na wystawach wszyscy się znają i wiedzą, gdzie siebie szukać. Ale co z resztą klienteli? Zadziwiające, ale cóż, co kraj, to obyczaj :-)

    Maria z PP- są różne modele hodowli i ja głośno, między innymi na moim blogu hodowlanym, piętnuję rozmnażalnie przede wszystkim bezpapierowe, ale i te związkowe, gdzie właściciele mają wiele ras, od sasa do lasa. Życie tych psów w dużych, wielorasowych hodowlach nie różni się niczym od życia w schronisku.

    Tak, utrzymujemy kontakt z właścicielami szczeniąt, wyznaję bowiem filozofię, że moja rola nie kończy się na sprzedaży, ale jestem odpowiedzialna przez całe życie za to, co powołałam na świat. Nigdy się nie narzucam, ale zachęcam przyszłych właścicieli do utrzymywania kontaktów, przecież muszę wiedzieć, co wyhodowałam. Bardzo cenne są dla mnie zdjęcia, jakie przesyłają, gdyż wiedza, jak się toczą dalsze losy szczeniąt, jak rosną i jaki mają charakter, stanowi integralną część mojej hodowlanej pracy.

    Rodowodowe psy są drogie, zatem ludzie rzadko podejmują pochopne decyzje co do ich nabycia. I powiem szczerze, jest to określona kategoria ludzi- świadomych i odpowiedzialnych oraz myślących perspektywicznie. Wiele razy się zastanowią, zanim dokonają zakupu. Wtedy z reguły są do tego bardzo dobrze przygotowani, również mentalnie.

    Nie sprzedajemy też piesków każdemu. Ludzie są dyskretnie weryfikowani. Jeśli uznam, że ktoś może nie zdawać sobie sprawy, na co się porywa, wybijam mu delikatnie pomysł nabycia szczenięcia z głowy.

    Anovi- cała przyjemność po mojej stronie :-) Ja o pieskach mogę gadać godzinami, dlatego założyłam osobny dla nich blog :-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Tą szczęśliwą dziewczyną po drugiej stronie telefonicznego łącza z Danusią- hodowczynią Jaskra, byłam ja.
    Alosza, miotowy brat Jaskra, do ostatniego momentu czyli anetkowej decyzji był prawie-Aloszą. Danusia poinformowała mnie, że Anetka może wybrać jego bo od początku dobrze rokował. Dała też nadzieję, że wybór może paść na psa złotego bo takie były preferencje anetkowe.
    Pamiętam ten dzień jak dziś. Był 8 marca, 2003 rok. Malce widzziałam już jako 10-cio dniowe szkraby. Wtedy już wybraliśmy, z obecnie byłym już TŻ. Pamiętam radość, że Aneta wybrała Jaskra a tym samym Alosza stał się Aloszą. Pamiętam jak wiozłam maluszka taksówką do domu.
    Mój Alosza, podobnie jak jego brat, ma piękne imię "papierowe"- Until We Are Together Kwintesencja. Znaczenie tej nazwy coraz bardziej zaczynam rozumieć.
    Alosza zaszedł daleko, mimo,że póżno wrócił na ringi. Został championem polskim z otwartą furtką do intera. Również doczekał się pięknych i mądrych dzieci. Na kolejne czekamy bo hodowczyni zadecydowała użyć go dla swojej importowanej suki, de facto, wnuczki wspomnianego Basica.
    W toku czasu zaprzyjażniłam się bardzo z naszą hodowczynią Danusią- wspaniałym, szlachetnym i mądrym człowiekiem. Wiem, Danusiu, że czytujesz anetkowy blog i to kiedyś przeczytasz- Pamiętaj, że bardzo Ci za wszystko dziękuję: za Aloszę, za wiedzę, którą mi przekazałaś o rasie, za to, że przez twoje hodowlane realizacje poznałam i Anetkę Tuskulakową i tę drugą Anetkę, właścicielkę naszej siostrzyczki Up and Coming Star.
    Bardzo mnie ta jaskrowa opowieść wzruszyła. Dobrze, Anetko, że używasz pióra a raczej klawiszowego wcisku, publicznie, że dzielisz się z nami swoim życiem codziennym.
    Jestem Twoją stałą czytelniczką.

    Agata

    OdpowiedzUsuń
  6. Piękna opowieść! A swoją drogą chciałabym zobaczyć te psy z budami, meldujące się pod Twoim płotem, aby uderzać w konkury do Triss :))

    OdpowiedzUsuń
  7. Piękna historia. A pies zachwycający.

    OdpowiedzUsuń
  8. zusa- Agatko, dzięki. Dla mnie też cenna jest przyjaźń z Wami. Kibicuję Aloszce z całego serca w jego sukcesach. Dziękuję za tak miły komentarz. :-*

    YarnAndArt- to był naprawdę żałosny widok, kiedy psy, z jakimiś sznurkami na szyi i kawałkami łańcuchów, na których końcach nierzadko dyndały resztki drewnianych konstrukcji, koczowały pod moim płotem. Bałam się, że będzie tak zawsze, przy każdej suczce, ale po wysterylizowaniu Triss więcej się to nie powtórzyło. Reszta suczek wydzielała feromony w normie i kłopot miałam tylko z własnym psem.

    Ela G-P- dzięki :-)

    OdpowiedzUsuń
  9. No tak, teraz sobie myślę, że widok z pewnością nie napawał optymizmem. Łańcuch i buda to nie miejsce dla psa! To samo z koczowaniem pod czyimś płotem. Ale Twój talent krasomówczy sprawia, że czasami po prostu spadam z krzesła :))) a jak już się pozbieram to lecę do swojego Chłopa i mu opowiadam, co znów "wysmażyła" Aneta z Tuskulum ;)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  10. http://niedoszuflady.blogspot.com/2011/02/j-jak-jaskier-zwany-tez-oblesnikiem.html

    http://niedoszuflady.blogspot.com/2011/02/jaskiernia-jak-prawdziwy-facet-z.html

    Tu można sobie obejrzeć kilka fotek Jaskierka.
    Historia wzruszajaca, Jakierka poznalismy parę lat temu i za każdym razem jak jesteśmy w Tuskulum to rozpieszczamy Obleśnika (inne pieski też) ,a na dole najlepsza herbatka dla piesków=czyli micha z wodą.Uwielbia owoce i warzywa- potwierdzam.
    Goldie ciągle sie dziwi jak można sie tak napalać na owoc czy warzywo- przecież to nie kiełbaska :-)
    Jest to typ"wesołego Romka" ale też bardzo spokojny i zrównoważony- często nasza Goldie sie przy nim wycisza.
    Mają nawet zaliczone wspólne fajerwerki i burze :-) których nie znoszą.
    A dzieci ma piękne.A obecne papisie jakie są prześliczne.
    :-)

    OdpowiedzUsuń
  11. Triss, Jaskier, Riannon...

    Nie zdziwię się jak niedługo np. Chłop objawi nam się jako Geralt :)

    (doję właśnie miodówkę lubelską jakby co)

    OdpowiedzUsuń
  12. O nie, nie. Chłop, to Chłop i jest z zupełnie innej bajki :-)
    Geralt nazywał się mój kocurek. Niestety, zginął tragicznie w łapskach Triss :-(
    Natomiast została mi kotka, którą nazwałam Tissaia de Vries. Mój weterynarz usmarkał się ze śmiechu wpisując jej imię do książeczki i bazy w komputerze. Jeszcze nie miał do czynienia z dachowcem o tak wymyślnym imieniu :-)
    Googlując to imię wyskakuje w grafice moja kotka :-)))

    OdpowiedzUsuń
  13. cokolwiek byś nie napisała, pięknie to napiszesz!

    OdpowiedzUsuń