Uparłam się, że tego typu przedsięwzięcie, jakim jest
muzeum, wpisuje się w kryteria związane z unijnymi dotacjami. Z regulaminem w
zębach przypuściliśmy lekki atak na Lokalną Grupę Działania „Partnerstwo
Izerskie” (polecam wszystkim "Izerbejdżanom" i mieszkańcom Pogórza) w celu
wysondowania naszych możliwości. Dziewczyny przyjęły nas z otwartymi rękami
oraz uśmiechem na twarzach. Okazało się, że tak, owszem, mamy ogromne szanse na
dofinansowanie remontu stajenki- siedziby muzeum- pod warunkiem, że prawidłowo
wypełnimy wniosek. Od razu zapisaliśmy się na szkolenie, które odbyliśmy w
miniony piątek. Rzeczywiście, bez szkolenia ani rusz. Wyjaśniła się tajemnica,
dlaczego jako kraj, wykorzystujemy tylko 3% możliwych unijnych dotacji. Bez
zrozumienia specyfiki myślowej, jaką musisz zastosować, aby papiery wypełnić,
wniosek nie przejdzie nawet etapu pierwszej weryfikacji, która dokonuje się we wspomnianym LGD (Lokalna Grupa Działania). Odetchnęłam z ulgą, gdyż przeraziłam się, że
straciliśmy umiejętność czytania instrukcji ze zrozumieniem. Teoretycznie
bowiem nie musisz uczestniczyć w szkoleniu, powinna wystarczyć instrukcja
wypełniania wniosku. Co ta instrukcja w takim razie daje? Nie mam dzisiaj
humoru na wyrażanie się wprost, zatem nie powiem.
Tak wygląda obecnie nasz stół jadalny. Dodam, że już po pozostawieniu tylko papierów dotyczących wniosku. Mam nadzieję, że na drugim planie nie widać tej książki, którą obecnie czytam, bo będzie obciach. Znalazłam na strychu przy sprzątaniu i wiecie... przypomnieć sobie chciałam :-)
Od soboty siedzimy nad wnioskiem, wizualizujemy cele i
opisujemy ich realizację. Chociaż nie mam pewności, czy wszystko pójdzie dobrze
(zawalisz jedną tabelkę i po sprawie) mam wrażenie, że teraz na wiele rzeczy
mogłabym kasę z unii wyrwać. Nie po to, oczywiście, żeby wyrwać, ale żeby po
fizycznym stworzeniu muzeum, coś nadal się działo.
-A czy moglibyśmy sprowadzić do Zapusty ludowe?- pyta Chłop z błyskiem w oku.
Szczerze mówiąc wiedziałam, że kiedyś
padnie to pytanie.
–Bo ja bym sobie sprowadził Swojaków na oficjalne otwarcie muzeum.
Czochram się po głowie gotowa wyrwać ze zgrozy garść włosów,
ale wpadam w tej chwili na znakomity pomysł.
-Dobrze, ale pod warunkiem, że sprowadzimy też Czarnego
Rycerza Wiesława z Grodźca.
Wiesława poznaliście przy okazji rekonstrukcji bitwy z husytamiw Lubaniu. To ten postawny mąż, co dumnie wypinał pierś nad końską kupą.
-Mogę sobie Wieśka z Grodźca ściągnąć?- dopraszam się.
Chłop myśli i myśli. Jak się okazało, odtwarza w pamięci
mapę terenu działania LGD.
-Możesz. Wiesiek mieszka na terenie LGD jest lokalną
gwiazdą, zatem dotowaną, podobnie, jak Swojacy. Dody sobie nie możesz
sprowadzić.
Dotowany Wiesiek bardzo mi się spodobał.
-Na co mi Doda? Dawaj Wieśka!
Przed piątkiem była to jakaś abstrakcja, ale dziś wizja
Czarnego Wiesława- Rycerza z Grodźca pod płotem w Zapuście, tudzież ludowych na posesji,
wydaje się być całkiem realna i w zasięgu ręki. Podobnie, jak zaproszenie punk-
rockowego zespołu z Gryfowa. A może zrealizuję kiedyś marzenie z mojej bajki i
zorganizuję piknik gotycki lub przynajmniej taki rodem z epoki wiktoriańskiej?
Wystarczy tylko dobrze wypełnić wniosek.
Ech, marzenia... Tymczasem prace remontowe gabinetu i
renowacja biblioteczki posuwają się powoli, ale do przodu. Na wysprzątanym
kawałku strychu stanął regał. Będzie dodatkowe miejsce na lamus.
Na razie przerzuciłam tam katalogi z wystaw oraz prenumerowane od lat czasopisma- "Wiedza i Życie", "Pies", luźne gazetki "wnętrzarskie" i ogrodowe.
Gabinet został pomalowany. Zyskał szlachetną barwę na ścianie- Dzikie Wino. Rzeczywiście, kolor przypomina wybarwiające się jesienią na czerwono liście winobluszczu. Zrobiło się przytulniej.
Ze ściany zniknął straszący nas od lat bohomaz.
Co to w ogóle miało być, na litość boską!!!???
Do gabinetu wjechała siłą mięśni Chłopa i jego
kolegi-naszego przyszłego sąsiada- biblioteczka. Po odkurzeniu jej i
przyjrzeniu się detalom, jakoś mniej zaczęła mi się podobać.
Biblioteczka podczas polerowania
-Ona taka jakaś uboga jest. Na pewno lepsza od regału, ale szału
nie ma.
-A bo to taki dziadowski eklektyk- machnął ręką Chłop i
wyjaśniło się czemu nie naciskał przez te dziesięć lat na sprowadzenie
bliblioteczki ze strychu.
Dziadowski, nie dziadowski, zabrałam się za robotę. Przy
ściąganiu uchwytów okazało się, że są one z... żelaza. Zatem to bardzo dziadowski
eklektyk.
Z zapałem zabrałam się do szlifowania i woskowania. Moja
praca została doceniona.
-Nie pamiętam, aby ta biblioteczka była kiedyś w takim
dobrym stanie- rzekł Chłop, który miał ten mebel na wyposażeniu swojego pokoju
od czasu urodzenia.
Przed woskowaniem
Po dwóch woskowaniach już zasiedlona. Szufladki jeszcze się kleją.
Biblioteczka zajmuje połowę miejsca niż regał, zatem
wreszcie znaleźliśmy miejsce na piękne zdobione biurko. Stało w stodole
dziesięć lat i czekało na swój czas.
Biurko na drugim planie, na którym pracuję przy komputerze, zostanie zamienione na to biurko ze stodoły. Obecnie użytkowane stanie koło biblioteczki (jest mniejsze i lepiej się wpasuje) i będzie przeznaczone do przechowywania dokumentacji muzeum.
To biurko ma ciekawą historię. Pochodzi z jakiegoś dworu lub
pałacu, który został przerobiony na PGR. Ma uszkodzone drzwi. Bolszewik nie wytrzymał i postanowił wyzwolić biurko z zawartości. Włamywał się do środka- wyrąbał dziurę, zniszczył też szufladę. Biurko stało w
tym PGR-rze służąc kurom za grzędy. Zabrał je pradziad Chłopa, sam wyzwolony z całego majątku na Woli Zręczyckiej. Po śmierci przodka, w latach 80-tych, biurko trafiło do garażu
teściów, a stamtąd do naszej stodoły. Przez dziesiątki lat poniewierane, zyska lada dzień swoje godne miejsce do ekspozycji.
W tym tygodniu przywrócę biurku blask. Nie wiem, jak
potraktować tę bolszewicką dziurę. Przecież to zabytkowa dziura, ma swoją
historię.
Podczas gdy ja nie wiem, w co łapy wsadzić, są tacy domownicy, którzy mają wszystko w nosie i spędzają te mroźne dni na słodkim leniuchowaniu.
Pozycja Jaskra "na Rejtana", czyli: nie zabierajcie mi mojej kanapy!
Zdjęcie podczas przygotowań do remontu.
Dwa leniuszki po remoncie gabinetu. Gaja na krześle i Mantra na kanapie.
Leniuszek w koszyku w sypialni- Fiona.
I wyrzucony z kanapy przez Mantrę leniuszek Jaskier w kuchni.
Najchętniej sama zwaliłabym się, jak nasi podopieczni i przespała te mrozy. Niestety, jakoś musimy to przeżyć, ponoć najgorsze mrozy jeszcze przed nami :-(