-Ale jestem zmęczony tą wczorajszą wędrówką po Via Regia-
rzekł w niedzielny poranek Chłop, przewracając się z lewego boku na prawy.
-Czym ty jesteś zmęczony?- pytam, bo nie wierzę w to, co
słyszę.
To ja maszerowałam 26 kilometrów, wsiami i opłotkami, w
piekielnym skwarze, potem w strugach deszczu i pomiędzy piorunami, z Lubania do
Zgorzelca, podczas gdy Chłop siedział na tyłku w domu i czekał na telefon w
razie, gdyby trzeba było mnie skądś zabrać.
To ja w niedzielę bladym świtem krzątałam
się po tej wędrówce przygotowując śniadanie psom, Chłopu, i sobie (tak, w tej
właśnie kolejności!). I to chyba ja powinnam była mówić o zmęczeniu, nie
wspominając już o mrzonkach na temat śniadania do łóżka.
W tym właśnie momencie pomyślałam sobie, że bardzo
potrzebuję wakacji, ale nie takich 24 godzinnych, ani nawet nie 3 dniowych.
Potrzebuję przynajmniej dwóch tygodni i po tym, co usłyszałam, nie zamierzam
mieć nawet śladu wyrzutów sumienia, że zostawię Chłopa samego z gospodarstwem i
stadem psów na głowie.
-A wiesz, jakie to było męczące tak siedzieć i czekać, aż
zadzwonisz?- rzekł Chłop, przewracając się z boku prawego na lewy.
Czyżby Chłop nie wierzył we mnie i myślał, że zadzwonię, aby
ściągnął mnie z trasy? Hm...
Wędrówka, rozpoczęta w Lubaniu około godziny 9-tej,
zakończyła się piekielną burzą w Zgorzelcu około godziny 19.00- tej. Dzięki
uprzejmości i z dobroci serca naszego przewodnika, udało mi się dotrzeć aż do
Biedrzychowic i dopiero około 21.00 majestat Chłopa został poruszony, aby dowieźć mnie ten pozostały kawałeczek do domu. Rzeczywiście, siedzenie 12 godzin przy telefonie musiało być
bardzo męczące...
Yoł- rzekł do nas po drodze krasnal
To już trzeci etap wędrówki po Via Regia. Obiecałam (i
obietnicy dotrzymam) opisywać sukcesywnie trasę na blogu turystycznym, ale
ostatnio tak wiele się dzieje i tak dużo jest roboty, że nastąpi to z
opóźnieniem. Może to i lepiej, bo dzięki temu i po sezonie, zimą, mój blog
turystyczny będzie żywy. Na razie zaczęłam opisywać Złotoryję, wkrótce nastąpi
ciąg dalszy.
Ten etap wędrówki, mimo, że najdłuższy, najtrudniejszy,
wspominam najlepiej. Gadając cały czas i mając tym samym zajętą uwagę
czymś innym, niż tylko kilometrami, nawet się nie spostrzegłam, jak zobaczyłam
na horyzoncie majaczący Zgorzelec. W dobrym towarzystwie mogłabym przejść chyba
całą Europę.
Majaczący na horyzoncie Zgorzelec.
Z tych siwych chmur za chwilę rozpętało się piekło.
Nie macie chyba wątpliwości, że ludzie, którzy wybierają się
w skwarze na taki szlak, nieco różnią się od przeciętnych zjadaczy chleba? Mogę
śmiało przypiąć im łatkę pozytywnych wariatów, a była nas około dwudziestka
takich samych świrów.
Podczas wędrówki usłyszałam opowieść o niejakim Romanie,
który ma świetne pomysły na promocję regionu, ale z jakichś względów nie jest w
stanie przebić się przez ciasne umysły włodarzy swojej gminy. Jeden z pomysłów,
jakie gildia przewodników sudeckich postanowiła pomóc mu zrealizować, polega na
odtworzeniu tradycji starego szlaku, tzw. Drogi Dzwonkowej. Była to trasa, którą
podążali do świątyni trędowaci. Z racji społecznego ostracyzmu i zakaźnej w końcu choroby, trędowaci musieli podróżować poza głównymi drogami i znaczyć
swoje nadejście dźwiękiem dzwonków. Zostałam zaproszona do wzięcia udziału w
tej rekonstrukcji historycznej i pomysł bardzo mi się spodobał.
Mało tego, po powrocie do domu zastałam maila od nieznanego mi jeszcze osobiście Romana:
Jeśli
uważacie że to rzecz godna Waszego wsparcia, zapodajcie dalej swoim znajomym,
znajomym znajomych i ich znajomym...
Zaznaczam, że impreza wbrew wszelkiej władzy, na prośby o pomoc rzeczową i duchową, żadnych odpowiedzi.
W imprezie weźmie udział Gildia Przewodników Sudeckich w kostiumach z instrumentami, będzie fajnie.
I nie jest to zabawa, jest to sen starego durnia o turystyce na Ziemi Niczyjej - u zbiegu trzech powiatów; brak komunikacji pomiędzy, brak wodociągów i kanalizacji, sklepów i czegokolwiek. A, że trędowaci, wynalazłem ich, bo byli. To nasza polska historia, bo czym tu emanować jak tu tylko jedna góra (i ją też będę propagował-Pokłon Słońcu na Świętej Górze Ostrzycy).
Jeśli władze nie chcą, To chociaż Wy wspomóżcie. Działam sam i pomocy mi trzeba!
Zaznaczam, że impreza wbrew wszelkiej władzy, na prośby o pomoc rzeczową i duchową, żadnych odpowiedzi.
W imprezie weźmie udział Gildia Przewodników Sudeckich w kostiumach z instrumentami, będzie fajnie.
I nie jest to zabawa, jest to sen starego durnia o turystyce na Ziemi Niczyjej - u zbiegu trzech powiatów; brak komunikacji pomiędzy, brak wodociągów i kanalizacji, sklepów i czegokolwiek. A, że trędowaci, wynalazłem ich, bo byli. To nasza polska historia, bo czym tu emanować jak tu tylko jedna góra (i ją też będę propagował-Pokłon Słońcu na Świętej Górze Ostrzycy).
Jeśli władze nie chcą, To chociaż Wy wspomóżcie. Działam sam i pomocy mi trzeba!
Jednym
słowem: pomożecie? Pomożemy!!! Korzystając z okazji i ja w imieniu zakręconego
pozytywnie Romana, zapraszam na tę wędrówkę. Zaraz idę strugać kostur,
umieszczę na nim muzealny dzwonek i blaszany kubek.
Tym Pokłonem Słońcu na Świętej Górze Ostrzycy zostałam "kupiona" :-)
Ciekawe, czy ksiądz
proboszcz wpuści współczesnych trędowatych, w tym przynajmniej jedną pogankę, do kościoła we Lwówku?
Tymczasem podczas wędrówki odwiedziliśmy pałac w Gronowie,
którego obecną właścicielką jest jeszcze jedna cudnie zakręcona osoba, pani
Wanda. Pani Wanda jest żywym świadectwem obecności magii w życiu każdego z nas.
Będąc na życiowym rozdrożu, podążyła na pielgrzymkę do Santiago de Compostela,
by prosić św.Jakuba o pomoc i wsparcie. Kiedy zakupiła jakiś czas później
pałacyk w Gronowie, okazało się, że osiedliła się tuż przy jakubowym szlaku.
Pani
Wanda emanuje ciepłem, życzliwością, uczciwością i wdzięcznością, słowem,
dobrą, pozytywną energią. Pani Wanda, podobnie jak szereg osiedleńców, zmaga
się z kłopotami finasowymi na remonty, renowacje, czasem na życie codzienne.
Zrozumie to tylko ten, kto zdecydował się żyć w starym domu i uczynił z niego
świątynię swojej osobowości.
Pani Wanda i jej mąż mają fajnego psa- dog niemiecki.
-Ja bym nie mogła tak żyć- szepnęła mi na ucho jedna z
uczestniczek rajdu- Ten dom wygląda jak muzeum. Jak można żyć normalnie w takim
muzeum?
Uśmiechnęłam się tylko z życzliwością. Jakoś nie czułam potrzeby opowiadania osiemnastolatce, że ja całe życie marzyłam o mieszkaniu w muzeum i właśnie teraz marzenie swoje
realizuję.
W ową minioną niedzielę, kiedy Chłop wreszcie ruszył się z
wyrka, postanowiłam podjechać do Wolimierza i rzucić okiem na Festiwal Słońca.
Nie mam szczęścia do wolimierskich klimatów. Imprezy
zazwyczaj przeoczę lub natknę się akurat na mało życzliwe osoby. Na fali
sobotniej atmosfery postanowiłam odrzucić wszelkie uprzedzenia i po prostu dać
sobie szansę zrozumienia. Przecież uwielbiam odjechanych ludzi, abstrakcja,
groteska, jest dla mnie najpiękniejszą formą sztuki, a im bardziej klimat jest
niszowy- tym lepiej. Trochę mnie zmroził pomysł pobierania biletów za samo
wejście na jarmark, ale cóż...
Na samym wstępie zgubiliśmy się ze trzy razy. Ktoś bardzo
nie lubi wolimierskich twórców. Ciekawe, dlaczego? Wszystkie tabliczki prowadzące na miejsce,
zostały uszkodzone, połamane, drogowskazy pomazane tak, że nie można było się
zorientować, w jakiej wsi się znajdujemy. Nie było nas tam kilka lat i
zrobiliśmy błędne założenie, że trafimy bez mapy. Mapę zatem trzeba było
rozłożyć.
Na miejscu okazało się, że ten jarmark to dwa małe
stragany, przestrzeń zajęta jest instalacjami, grupka świetnie bawiących się we
własnym gronie ludzi wali w bębny i poza tym nie dzieje się nic. Może akurat
źle trafiliśmy z czasem, choć według programu miał być pokaz z dziedziny
permakultury. Trudno jednak oczekiwać, aby wolne dusze przestrzegały programu.
Rzut oka na całość imprezy
Mnie się nie spodobało. Wygnała mnie stamtąd niekompatybilna
z moją energia, choć mnie- zakamieniałej pogance- bliżej jest do buddystów,
krisznowców i innych wariatów, niż do modlących się do św.Jakuba, co tylko
utwierdza mnie w poglądzie, że nie ważne, w co wierzysz, ale ważne jakim jesteś
człowiekiem. Niemniej jednak zapraszam wszystkich na przyszłe festiwale, bo
może Wam akurat uda się wkręcić w ten klimat.
Spotkała mnie miła niespodzianka. Zostałam
poproszona o zabranie głosu, jako organ doradczy, w konkursie na blogu Racjonalne Oszczędzanie. Admin R-O miał świetny pomysł na zorganizowanie
zabawy, która nie jest powszechnym candy. Serdecznie, w imieniu Admina R-O,
zapraszam na konkurs, który polega na napisaniu, jak i na czym można zaoszczędzić.
Nagroda jest zacna- reklama firmy, działalności lub bloga w systemie zapewniającym
dużą liczbę odsłon. Na Wasze wypowiedzi Admin R-O oczekuje do soboty 4 sierpnia
do godziny 20-tej.