-
Skąd jesteście?- zapytał jeden z naszych wolańskich sąsiadów.
- Z okolic Jeleniej Góry.
-A, to Niemcy- sąsiad machnął ręką usłyszawszy tę wiadomość.
Ręce mi opadły. Na boga świętego, czy naklejka „Niemca”
nigdy nie zniknie z mojego życia?
Kiedy w 2001 roku przeprowadziliśmy się do Zapusty, dzieci z okolicznych wiosek
rzucały w nas kamieniami krzycząc: „niemce”, niemce”… Dziś wydaje się to tak
abstrakcyjne, że aż nierealne. W tamtych czasach widoczna była koszmarna
przepaść pomiędzy mentalnością ludzi z dużego miasta i prowincją. Dziś już tego
nie ma. Dziś dzieci te, jako dorosłe osoby, pracują u Niemca albo jeszcze
dalej. Dziś obcy osiedleńcy nie wzbudzają takich emocji, a jedynie
zaciekawienie. Jeśli myślicie, że ta scenka jest charakterystyczna dla "ciemnego
luda", to co powiecie na inny przykład?
W tym samym 2001 roku odwiedziliśmy Archiwum Państwowe w
Lubaniu. Jako właściciele posesji nr 28 w Zapuście zażyczyliśmy sobie zajrzeć w
dokumentację naszej chałupy, obejrzeć stare mapy wsi. Mieliśmy ogromny problem
z uzyskaniem zgody na wgląd w dokumenty, zażyczono sobie kwitów, referencji od
wszystkich świętych (wypisz wymaluj, jak dziś w urzędzie konserwatora zabytków).
W końcu pozwolono nam rzucić okiem na mapy (bez możliwości zrobienia odbitki)
ze słowami: bo wiecie-rozumiecie, teraz
są roszczenia Niemców do swoich domów i my mamy zakaz udostępniania komukolwiek
tych dokumentów.
Boże święty, czy my wyglądaliśmy na Niemców pragnących wyrwać
popereelowskiej Polsce odwieczne piastowskie skarby architektury?! Wygląda na
to, że Niemca bali się wówczas wszyscy,
od "ciemnego luda" po lokalną elitę intelektualną. Smaczku może dodać fakt, że
kiedy teraz odwiedziliśmy Archiwum Państwowe w Lubaniu, w celu szukania
informacji potrzebnych mi do pracy zaliczeniowej na studia, nie dosyć, że
udostępniono nam wszystko, co chcieliśmy (przy okazji skopiowaliśmy sobie to,
czego zabroniono nam 12 lat temu dotyczącego naszej posiadłości i wsi), to
jeszcze pracownicy zmartwili się, że niczego do mojego opracowania tam nie
znalazłam.
-Widzicie, najgorsze jest to, że jak ktoś
już przyjdzie do nas raz na dwa tygodnie, to nie może znaleźć tego, co go interesuje.
I tu nastąpiła opowieść o traktowaniu poniemieckiej dokumentacji jeszcze w
latach 90-tych. Podobnie, jak po wojnie dworska biblioteka na Woli (i tysiące
jej podobnych po innych dworach) niemieckie archiwalia, w nowszych czasach, płonęły na
stosie, służyły za rozpałkę do pieców i lądowały na makulaturze. Jak zwykle
ludzie obudzili się z ręką w nocniku, kiedy niewiele z tej dokumentacji
pozostało. Grunt jednak, że się w ogóle obudzili.
Zaiste, ten kraj zmienia się na moich oczach i to zmienia się, w moim odczuciu,
na lepsze. Mentalna cywilizacja, w ciągu zaledwie kilku lat, ogarnęła coraz
więcej umysłów, oby tak dalej. Chociaż…
Dwa dni przed wyjazdem na Wolę zwiedzaliśmy, wraz z profesorem i kolegami ze
studiów, okolice Świdnicy. Profesor pokazał nam palcem śliczny, ale znajdujący
się w ruinie barokowy pałac i rzekł do nas-absolwentów kierunku Zarządzanie
Dziedzictwem Kultury:
-
No i powiedzcie, co mamy robić z takimi obiektami?
Zapadła niezręczna cisza…
-A może by tak zwrócić je spadkobiercom przedwojennych właścicieli?-
wypaliłam wiedząc, że to temat niepoprawny politycznie.
-No co też pani, Niemcom chce Pani oddawać?!- oburzył się profesor.
Rany boskie!!!
W każdym razie mam nadzieję, że z tej racji, że przyszliśmy
i odebraliśmy, co należało do rodziny, nie będziemy wrzuceni do jednego wora z tymi
niedobrymi Niemcami rzekomo wyciągającymi swoje chciwe łapska po nasze prastare
piastowskie ziemie.
Wiem, że najbardziej czytelników interesuje nasza decyzja
związana z wyborem domu oraz jej motywy. Ta decyzja jeszcze nie do końca do
mnie dociera i na razie stanowi puste słowa, które jak sytuacja nam na to
pozwoli, obrócimy w czyn. Sprawy jednak wyglądają tak, że na Woli mamy to
wszystko, co mamy tutaj, tylko jeszcze bardziej :-) Zaraz wyjaśnię tę tajemniczą
składnię zdania. Staraliśmy się wziąć pod uwagę przede wszystkim czynniki
racjonalne, sentymenty odłożyć na bok. Jednak, szczerze mówiąc, nawet sentymenty
świadczą na korzyść Woli, ponieważ nie da się porównać 12 lat włożonej pracy i
serca w nasz obecny dom, z obiektem założonym i zbudowanym w latach 60-tych XIX
wieku przez rodzinę, która mieszkała w nim przez kilka pokoleń, aż ograbił ją z
majątku PRL i wydał zakaz zbliżania się do dworu na odległość 30 km (tyle jest
do Krakowa). Potem były dziesiątki lat przeczekiwania PRL-u, a następne
pokolenia wysłuchiwały opowieści i legend o dawnym, pięknym życiu. Rodzina żyła
przez cały czas nadzieją na odzyskanie swojego dziedzictwa i na zwrot nie tylko
obiektu, ale co za tym idzie, swojej tożsamości. Teraz, kiedy batalia
dziesiątek lat została stoczona i to zwycięsko, naprawdę trudno to zignorować.
Oczywiście, nie porzucę domu w Zapuście, ponieważ bez jego
sprzedaży nie mamy możliwości ruszyć z czymkolwiek w ogołoconych murach dworu.
Z tego powodu, że nie wiem, kiedy znajdę nabywcę na obecny dom, a mam nadzieję,
że takiego samego człowieka z pasją, który będzie kontynuował naszą pracę i
kochał to miejsce równie mocno, jak my, nie żyjemy na walizkach. Realizujemy
wszystko to, co mieliśmy do realizacji. Gości przyjmujemy, a remont muzeum idzie swoim rytmem. Jak
się zakończy, złożymy wniosek o rozliczenie (jak może pamiętacie, mamy na to
przyznaną dotację). Może tylko więcej i szybciej posprzątamy i pozbędziemy się
rupieci, aby nie zostawiać bałaganu nowemu nabywcy. Chcielibyśmy, aby dokonało
się to jak najszybciej, ponieważ dwór nie może też całe lata na nas czekać, ale
bierzemy też pod uwagę, że nie znajdziemy nabywcy tak szybko, jakbyśmy chcieli.
Z tego powodu nasze życie toczy się dalej swoim wyznaczonym wcześniej rytmem.
W tym miejscu chciałabym wyjaśnić wszystkim tym, którzy
mówią o tym, „sprzedaż Tuskulum”, że Tuskulum to przede wszystkim stan mojego
umysłu i serca, który zawsze będzie z nami. Jestem pewna, że klimat w większej części
zależy nie od miejsca, ale od ludzi. Wiem, że pod marką „Dwór Feillów”
stworzymy podobny genius loci.
Wszyscy domownicy szybko poczuli się jak u siebie. Fiona
Mantra
Dzięki Jaskrowi, który pochodzi z krakowskiej hodowli Kwintesencja,
mamy całkiem spore grono zaprzyjaźnionych krakusków :-)
-Wy to macie szczęście do takich miejsc- rzekli zaprzyjaźnieni, stali bywalcy Tuskulum, zaniepokojeni naszym planowanym transferem.- Myśleliśmy,
że tu nie trafimy.
-Straszne zadupie, prawda?- śmieję się z ich reakcji. Mamy kilku stałych klientów,
którzy martwią się na zapas utratą cichego azylu myśląc, że 30 km od Krakowa
nie da się uniknąć cywilizacji. Kto miał blisko, został zaproszony na oglądanie
włości.
–Chyba trudniej tu trafić, niż do Zapusty- pada stwierdzenie i ciężko się z nim
nie zgodzić.
Ale Anglicy trafili. Podczas naszej tam bytności, mimo, że
obiekt, jako hotel nie funkcjonuje już od 2,5 roku, przybyło dwóch anglojęzycznych panów z
pytaniem, czy mogliby skorzystać z noclegu (read about us
in English). Jak widać, miejsce potencjał ma.
Co to zatem znaczy, że na Woli jest tak samo, tylko
bardziej? :-)
Odległość do najbliższego miasteczka jest identyczna. Tu
mamy 6 km do Gryfowa, tam 6 do Gdowa. Tu do większego miasta, Jeleniej Góry,
mamy 30 km, tam 30 km do Krakowa. Jeleniej Góry nie da się porównać, zarówno
wielkością, jak i mentalnie do Krakowa i tu właśnie pasuje owo „bardziej” :-) Do
najbliższego wiejskiego sklepiku mamy też identycznie- 3 km. Tyle, że na Woli
jest skrót przez las, to wychodzi 1 km. My w Zapuście jesteśmy bardzo schowani
pomiędzy bocznymi drogami, tam jest identycznie, lub jeszcze bardziej.
Zjazd z drogi z Gdowa
Za siódmą górą, za siódma rzeką...
Na szczycie tej górki jest Stara Wola, lub jak mieszkańcy mówią- Wólka.
Najbliższy
sąsiad mieszka w podobnej odległości, jak w Zapuście, w każdym razie sąsiedztwa
nie widać. Wiejska droga przechodzi równie blisko, tyle, że w Zapuście tuż
przed naszym nosem- od frontu podwórka, na Woli z boku domu. Cisza panuje niemal identyczna, z tym, że na Woli
słychać odgłosy piania kogutów i gdakanie kur. Zastanawialiśmy się, czy dla
naszych zapuściańskich gości nie zmontować takich odgłosów i nie puszczać z
mp3-ki:-) W końcu mamy agroturystykę. Raba płynie niemal w tej samej odległości co tutaj Kwisa, tylko, że jest na północy. Stąd na Woli mam jeszcze problemy z kierunkami świata. Mamy nawet jezioro z zaporą- tu Złotnickie, tam Dobczyckie.
W obu przypadkach jesteśmy na Pogórzu. Z okolic Zapusty rozciąga się widok na Stóg Izerski, tam mamy oszałamiające widoki na Beskidy (kilka kilometrów od dworu):
Mogę pewnie jeszcze wiele wymieniać,
ale sedno tkwi w tym, że na Woli odnaleźliśmy wszystkie te cechy, które mamy w
Zapuście i które czynią oba te miejsca dla nas wartościowe- ciszę, spokój,
miejsce odosobnienia. Jednocześnie doszło kilka czynników dodatkowych, które
zwiększają atrakcyjność dworu i są dla nas cennym atutem. Bliskość Krakowa i 20 km do
autostrady A4 daje szansę na to, że przez dworek będą przewijali się goście. Chcielibyśmy
dostosować charakter naszej działalności do miejsca, w którym przyjdzie nam ją
prowadzić.
Na stronie p.Macieja Rydla -
Dwory Polskie- znalazłam takie zdanie: „
Niestety, nie ma w Polsce ani jednego dworu,
który pozostając w rękach spadkobierców przedwojennych właścicieli, żyłby z
ziemi, a równocześnie był dostępny do zwiedzania. Po prostu nie ma takiego przykładu.
Są w Anglii, Francji, w Niemczech, czy Szwecji. W Polsce nie ma!"
No to będzie! Przynajmniej jego namiastka, ponieważ autentyczną
substancję, zarówno większość wnętrz, jak i całe umeblowanie wraz z budynkami
gospodarczymi, zdewastowała i rozkradła PRL.
Pytacie też, co się stanie z naszym muzeum? To akurat nie
jest żaden problem, ponieważ mamy tam o niebo lepsze warunki do ekspozycji
zbiorów. Obok dworu znajduje się dawna służbówka (niejeden chciałby dzis mieszkac w takim domku- jest całkiem spory), która znakomicie nadaje się
do wyeksponowania muzealiów związanych z rolnictwem i gospodarstwem domowym
wiejskim oraz płaski plac na maszyny rolnicze, z czym sobie tutaj, w Zapuście, poradzić nie
mogę.
Urokliwy domek, ale zwróćcie uwagę na "dworski" płotek :)
Takie popereelowskie detale są tam obecne na każdym kroku :-)
Wnętrze domku
Jeśli znajdzie się tam kącik poświęcony Pogórzu Izerskiemu, to tylko
lepiej, ponieważ w ten sposób o domach przysłupowych i drewnianych wodociągach
usłyszy więcej ludzi. Nie przestaniemy zatem i tam promować Pogórza Izerskiego,
bo też nigdy nie wymażemy z naszej pamięci tych wielu cudownych lat spędzonych
w Zapuście. Nasze muzeum stanie się też odbiciem naszej prywatnej historii.
W
samym dworze jest na tyle dużo pomieszczeń, aby wyeksponować resztę zbiorów,
która obecnie leży w pudłach i domowych szafach- piękną dworską porcelanę, historyczne
militaria, rodzinne zdjęcia dawnych mieszkańców, etc. Dwór jest zbyt duży na samą agroturystykę, a tego chcemy się
trzymać, aby nie stracić intymnej atmosfery miejsca oraz nie płacić haraczu
państwu. Dwór Feillów nie byłby zatem hotelem, takich w okolicy jest wystarczająca
liczba, lecz namiastką dawnego dworu, który można zwiedzać w ramach muzeum,
spędzić w nim noc lub kilka oraz- tu wyzwanie dla mnie- smacznie zjeść.
Jestem za stara, aby przewartościowywać swój świat. Nie interesuje mnie robienie biznesów i hucznych imprez, czego świadkiem było to miejsce przez ostatnie 20 lat. My chcemy żyć jak do tej pory, poszukując spokoju i wyciszenia, dając świadectwo minionym czasom i dzielić się tymi wartościami z ludźmi.
Takie są nasze plany i jesteśmy gotowi na ich realizację,
trzymajcie za nas kciuki.