Gdzie jest granica pomiędzy rupieciarstwem a gadżeciarstwem? Ano, gdzieś tak pomiędzy Chłopem i Babą.
Przywiązuję się do przedmiotów. Nie do wszystkich oczywiście, bo to domena Chłopa. Gdybym nie ogarniała od czasu do czasu wszystkich kątów i nie urządzała przynajmniej powierzchownego sprzątania, dom wyglądałby jak garaż, dwie stodoły i kotłownia, czyli miejsca, których Baba prawie palcem nie tyka.
Mimo wszystko i ja przywiązuję się do rzeczy martwych. Być może jest to atawizm- pozostałość po pierwotnej religii-animizmie, która nadaje duszę wszystkim żywiołom. Kto ma stare auto, ten wie, że ma ono swoją osobowość, fanaberie, dni lepsze, czy gorsze.
Takie auta spełniają też niekiedy nasze życzenia.
Ostatnio zaliczyliśmy awarię. Samochód zatrzymał się na środku krajowej 30-stki, w miejscu absolutnie do tego nie nadającym się, w dodatku było pod górkę. Kiedy zdenerwowany Chłop gmarał kluczykiem w stacyjce, ja cichutko jęczałam: „no rusz, rusz...” i wiecie, co się stało? Seat ruszył! Czyż to nie piękne? Dlatego odpowiedzią na bezbrzeżną miłość Chłopa do Syfa, jest moje delikatne ciepłe uczucie do Seata, który w tym roku osiągnął pełnoletność. Jeszcze trochę poczekamy i zrobimy z niego pojazd historyczny.
Seata Toledo nabyliśmy w innej epoce, bo jeszcze przed wejściem do Unii Europejskiej. Dziś takie auto może wzbudzać politowanie, a w najlepszym wypadku nikt na niego nie spojrzy, lecz wtedy przesiedliśmy się z siedemnastoletniego, zdezelowanego poloneza, a świeżo jeszcze w pamięci mieliśmy jazdy maluchem. Nie było widać, iż pojazd ma już 10 lat, za to w oczy rzucał się elegancki seledynowy metalic, welurowe siedzenia, podłokietniki i inne cuda wianki. Zatapiając się w te welury, czułam się wyjątkowo, gdyż właśnie tyłek na owe welury przeniosłam z dziurawego polonezowskiego fotela, który lada moment wyleciałby dołem przez zgnitą podłogę. Był to ostatni moment na sprzedanie poloneza, a i tak tydzień bałam się odbierać telefonów w obawie, czy nie dzwoni nabywca z karczemną awanturą, pozwem do sądu, lub ostrzeżeniem przed ruską mafią.
Ale to nie owe welury, podłokietniki i inne gadżety wzbudziły mój największy zachwyt, ale malutki, niewidoczny guziczek, sprytnie ukryty pod tapicerką, na który Chłop mówił „immobilizer”. Guziczek ów mnie fascynował i rozśmieszał, a czasem powodował przyspieszone bicie serca. Zanim Chłop nauczył się automatycznie naciskać guziczek przed uruchomieniem auta, troszkę czasu upłynęło, a my przez ten czas przeżywaliśmy przygody. Notorycznie zatrzymywaliśmy się po stu metrach pod oknami sąsiadów i wyliśmy alarmem. Mniej śmiesznie było, jak taka przygoda spotykała nas na ruchliwej ulicy, gdy wyjeżdżaliśmy spod sklepu, czy z innych miejsc. Ale z czasem owych wpadek było coraz mniej.
Upłynęło kilka lat, auto bardzo dobrze się sprawowało, niestety, zaczęła wysiadać elektronika związana z zabezpieczeniami. Auto, po zamknięciu, potrafiło samo się otworzyć i zacząć wyć w nieprzewidzianych momentach, aż zrobiło się to na tyle uciążliwe, że prosiłam Chłopa o pozbycie się alarmu. Prosiłam bez skutku, Chłop wymawiał się, że akutrat na tym się nie zna i zbyt dużo czasu zajęłoby mu rozgryzanie całego systemu. Aby pójść z tym do specjalisty, jakoś nie pomyślał, pomimo, że jego kolega wykonuje tego typu zlecenia.
Jeździliśmy z tym następne miesiące, a może i lata. Chłop klął, ja się martwiłam, aż wreszcie Seat zrobił mi niespodziankę- podczas podróży na wystawę psów do Leszna, alarm sam odpadł. Nie żeby od razu wszystkie kable, ale sam buczek urwał się na jakiejś dziurze. Odetchnęłam z ulgą. Nawet jeśli drzwi się same otwierały, przynajmniej nie było tego słychać, a przed ewentualną zakusą odjechania, podczas naszej nieobecności z parkingu, dzięki magicznemu guziczkowi, wiedzieliśmy, w jakim promieniu szukać ewentualnego porywacza seatów, czy amatora welurów.
I przyszedł wreszcie ten dzień. Dzień pożegnania się z magicznym guziczkiem. Kiedy na owej wspomnianej krajowej 30-stce Zgorzelec-Jelenia Góra, zostaliśmy na chwilę zastopowani, po wnikliwej analizie Chłop odkrył, iż przyczyną jest ów nadal rozbudowany alarm. W końcu pozbyliśmy się tylko buczka, wszystkie bebechy zostały i powodują jakieś zwarcia. W domu nastąpiła narada, niczym na czas wojenny. Co robić? Jak będziemy teraz funkcjonować?
-I jak to będzie teraz niby wyglądać? Rozumiem, że likwidujesz cały system alarmowy? Prujesz kable, tak?- pytam dziwiąc się, kiedy nabył wiedzę na ten temat? Jeszcze niedawno zarzekał się, że nie potrafi tego zrobić. A może on chłonie wiedzę z powietrza? Może łączy się z Uniwersalnym Mózgiem Wszechświata, który sączy mu powolutku mądrości techniczne? Zaiste, umiejętności mojego Chłopa są dla mnie niepojęte. W końcu żyjemy ze sobą trzynasty rok legalnie, a już nie liczę, ile bez papierów i takie rzeczy, jak zdobywanie wiedzy i nauki drogą konwencjonalną nie mogłyby mi umknąć. Szkoda jedynie, że Chłop nie ma połączenia z bogami kulinarnymi, gdyż jedyne, czego mi do szczęścia potrzeba, to podane pod nos śniadanko czy obiadek raz...hm, no niech będzie... na pół roku.
-Tak- przerywa mój potok myśli Chłop- wszystko wylatuje.
-Zaraz, zaraz, czy to oznacza, że nie będzie już guziczka pod tapicerką?- pytam szczerze zaniepokojona.
-Wreszcie się go pozbędę- z ulgą mówi Chłop.
-Hm... a jak ktoś nam ukradnie Seata?
Chłop patrzy, jakby planował zakutanie mnie w kaftan bezpieczeństwa.
-Bucha ha ha ha ha...-wybucha śmiechem
-Uuuu ha ha...- odpowiadam.
Kiedy już sturlani po podłodze ze śmiechu i obsmarkani po pachy, wstaliśmy na nogi, zapytałam:
-Czy to znaczy, że auto będzie otwierane z kluczyka? Wyrzucamy pilota?
-A nie, nie...
-A po co pilot?- pytam, bo ten guziczek akurt mnie mocno denerwował. Otwierał się i zamykał, kiedy sam chciał.
-Pilot musi być. Zrobię jeszcze tak, aby migacze błyskały przy otwieraniu i zamykaniu drzwi.
-Na boga świętego, PO CO CI TO???
-No, jak to po co? Przecież lansik na parkingu przed Biedronką musi być!!!
W zeszłym roku, ze względu na pogarszający się stan blacharki (tym razem Chłop omal dołem z fotelem nie wyleciał), musieliśmy podjąć ważne decyzje. Jako, że mechanicznie Seat jest w stanie bardzo dobrym, uznaliśmy, że mądrzej i rozsądniej będzie zrobić mu gruntowny remont, niż nabywać "nowe" stare auto i inwestować w wymianę tego, co w seacie już zostało zrobione.
Seat został wykluczony z użytku na miesiąc, Chłop ujawnił jeszcze jeden talent, którego nikt się po nim nie spodziewał. Zabrał się za spawanie blach.
Seat podczas rozbierania go na czynniki pierwsze:
Manewry na podwórku mające na celu odpowiednie ustawienie auta do podwieszenia:
Spawanie w kanale jest bardzo niewygodne i szkodliwe dla zdrowia. Chłop wymyślił inny sposób. Na podnośniku gibnęliśmy seata na bok i podłożyliśmy stemple:
Bardzo niebezpieczna sytuacja- Mantra kręci się w przestrzeni roboczej. To incydent. Pieski miały troszkę ograniczone przestrzenie przez ów remont.
Pospawana podłoga przed zakonserwowaniem. Chodziły tu do nas wycieczki, gdyż mało kto wierzył w talent do spawania miejskiego intelektualisty. Fachowiec określił te spawy, jako artystyczne, a szacun teraz we wsi taki, że ho ho... :-)
Pomagałam, jak tylko mogłam. Srebrzyłam to coś srebrnego powyżej i nakładałam konserwację.
Auto podczas składania. Zdjęcie zrobiłam ze względu na ten fotel kierowcy :-)
Opinia fachowca zaowocowała tym, że podesłał nam już od tamtej pory dwóch znajomych, aby zaspawać im jakieś dziury. Zastanawiamy się, czy się nie przebranżowić :-) W dobie kryzysu i galopujących cen, ludzie chyba częściej będą łatać dziury, niż kupować "nowe" stare auta.
Obecnie zastanawiam się, czy nie założyć Chłopu portfolio :-)
Obecnie zastanawiam się, czy nie założyć Chłopu portfolio :-)