Warto było przemierzyć kolejne 25 km szlakiem Via Regia, aby
ujrzeć taki oto obrazek:
Zdjęcie zrobiłam w późnoromańskim kościele w Arnsdorf,
ewangelickim oczywiście. Tym samym średniowieczną katolicką histerię związaną z
przekonaniem, że heretycy czczą koty, niniejszym radośnie potwierdzam :-)
Kot nie zmienił pozycji nawet, jak przetoczyło mu się nad
głową blisko trzydzieści osób. Strzygł jedynie uszami, co pozwoliło mi mniemać,
że nie został złożony w ofierze przez kacerzy.
Na kolejny odcinek Via Regia, już niemiecki, zjechało się
sporo osób z różnych części Polski; z Wrocławia, Sycowa, a nawet z Warszawy.
Zdominowali nas muszelkowcy, czyli ci, którzy podążają szlakiem św. Jakuba.
Miałam okazję porozmawiać z pielgrzymującymi, zapytać o logistykę
przedsięwzięcia, jakim jest dotarcie na nogach do Santiago de Compostela z
francuskiego Saint Jean Pied de Port, które jest najczęściej wybieranym
miejscem startu. To tylko jakieś 750 km, żaden problem :-) Czas, jaki na to trzeba
poświęcić, to 3 tygodnie. Nie spytałam o koszty, ale się jeszcze wypytam. Na
trasie jest wiele schronisk i domów pielgrzymów, można zatem zupełnie
spontanicznie ruszyć w stronę zachodzącego słońca. Jest ktoś chętny? :-)
Najbardziej odjechany i w pełni zrealizowany pomysł na Drogę
zaprezentował człowiek, który po prostu poszedł sobie do Rzymu. Zajęło
mu to 57 dni.
-Jak wyglądał powrót?- zapytałam.
-Dwie godziny samolotem- rzekł.
:-)
To jest dopiero dystans, a nie jakieś marne 200 km przez Via
Regia i to w etapach.
Przestałam się bać sumowania przebytych kilometrów,
ponieważ przemierzyłam już półmetek i wspaniale daję sobie radę. Z etapu na
etap jest coraz lepiej i z kondycją i z dochodzeniem do siebie na drugi dzień,
choć wciąż ze względu na chore stawy, asekuruję się dzień przed i dzień po
tabletkami przeciwbólowymi. Zrobiliśmy ok. 100 km w Polsce, drugą setkę
rozpoczęłam w minioną sobotę po stronie niemieckiej. Doszliśmy z Goerlitz do
miejscowości Melaune i stamtąd rozpoczniemy kolejną wędrówkę za 3 tygodnie.
Mimo, że nie lubię srać do własnego gniazda, nie mogę
przejść obok tego, co zobaczyłam, obojętnie. Naszą wizytówką, czyli pierwszą
rzeczą, jaką zobaczy Niemiec, kiedy stanie na polskiej ziemi, jest budynek
dworca w Zgorzelcu:
Wstyd!
Wizytówką Niemców jest całe Gorlitz- perełka pod wieloma
względami, wypieszczona, jak tylko się dało. Możemy tam zobaczyć i zabytki z
głębokiego średniowiecza stojace ot tak, na ulicy...
... i najstarszy budynek w całych
Niemczech- renesans, którego nie powstydziłyby się najsłynniejsze europejskie
stolice.
Na dzień dzisiejszy Goerlitz mnie jeszcze przytłacza i
oszałamia (nie ukrywam, że w porównaniu ze Zgorzelcem i każdym innym miasteczkiem po polskiej stronie, jest to szok kulturowy), ale za jakiś czas podejmę próbę ogarnięcia tematu na blogu
turystycznym. Warto przyjechać w te strony choćby po to, aby zobaczyć to
miasto.
Co jeszcze widziałam w kraju kacerzy?
Nie tylko koty są tam czczone, ale również niejaki Flyns:
Flyns to hybryda człowieka, świni i wilka- serbołużyckie bóstwo śmierci , dziś sprowadzony do roli opiekuna miejscowej knajpki. Ponoć niemiecka nazwa
Świeradowa Zdroju- Bad Flinsberg, pochodzi właśnie od tej dziwnej kreatury.
W kraju tym, w zamku na wodzie, żyją też krasnoludki...
...a młodzież, na widok ludzi w czapkach z polskim orłem, nie biega z bejsbolem, ale pozdrawia ich serdecznym i śpiewnym 'helo'.
W Zgorzelcu zarówno przed wyruszeniem, a tym bardziej wieczorem po powrocie, bełkocząca polska młodzież przywitała nas dzierżąc flaszkę.
Widok na Landeskrone
Na ostatniej wędrówce Dzwonkową Drogą punktem stałym była
Ostrzyca. W sobotę rolę jej przejęła góra Landeskrone- stożek wulkaniczny u
stóp którego powstało miasto zwane pierwotnie w języku łużyczan Zhorjelc (dziś Zgorzelec/Goerlitz).
Piękne widoki psuły co rusz wykwity chorej cywilizacji- wiatraki. Trzeba jednak
przyznać, że Niemcy stawiają je naprawdę daleko od ludzkich siedzib i prócz
rysy w krajobrazie, nie zagrażają one bezpośrednio ludziom.
Kiedy do Melaune, po całym dniu wędrówki, przyjechał po nas
autobus, kierowca nie mógł przez całą drogę (czyli przez pół godziny :-) otrząsnąć się z szoku, że przemierzyliśmy 25 km
piechotą. To, że nogi służą do chodzenia jest dla niektórych ludzi taką
abstrakcją, że nie mam wątpliwości, iż za kilka milonów lat, ewolucja
spowoduje, że będziemy mieć wystające z dupy kółka.
Zgorzelec przywitał mnie... Jakubami. Coś ostatnio dużo tych
jakubów kręci się dokoła mnie. Tym razem prosto z Jakubowej Drogi wpadliśmy na
doroczną Zgorzelecką imprezę zwaną Jakuby na cześć słynnego mistyka, mieszkańca
Zgorzelca- Jakuba Bohme.
Byłam strasznie już zmęczona, a tłumy ludzi nie
pozwalały nam sprawnie dotrzeć do samochodu. Odkryłam wówczas inne zastosowanie
kijków do Nordic Walking, dyskretnie waląc po kostkach pełzającą w ślimaczym
tempie tłuszczę :-)
Z małymi przystankami na:
-Spalenie jednej czarownicy...
-Wkręcenie się w datek dla potrzebujących...
-Wysłuchanie Orkiestry św. Mikołaja...
...dotarliśmy do celu.
Mam nadzieję, że za 3 tygodnie, jeszcze głębiej w kraju kacerzy, czekają na mnie jakieś nowe przygody.