Gmina Olszyna reklamuje się hasłem „Urokliwy i wyjątkowy
zakątek Polski”. Jest to według mnie jakiś
ponury żart. Prawda jest taka, że symbole dawnej świetności tej miejscowości
powoli, ale systematycznie i planowo znikają z krajobrazu.
Pisałam jakiś czas temu o zagrożonych wyburzeniem resztkach majątku, które bez problemu można byłoby wyremontować. Żal ścisnął mi serce i
nie tylko serce, kiedy spojrzałam na archiwalne, zrobione przed dwoma laty fotografie
stajni (powyższe zdjęcia). Tego typu obiekty powinny być chronione przez konserwatora. Niestety,
zamiast ochrony, skazuje się je na zniszczenie. Po tym obiekcie nie został już
kamień na kamieniu. Jakieś dwa tygodnie po naszej wizycie, przyjechał spych i
zniwelował teren. Przez półtora roku nic się nie działo, aż tu nagle wyrosła
buda będąca częścią przetwórni lokalnego producenta mięsa. Nie mam nic
przeciwko temu producentowi, ponieważ bardzo sobie chwalę jego wyroby, niemniej
jednak widok budy na miejscu historycznego i pełnego uroku majątku, źle działa
na moje poczucie estetyki.
Po zniszczeniu majątku, włodarze gminy zabrali się za systematyczne
wyburzanie wspaniałego zabytku techniki, jakim była słynna na cały świat
fabryka mebli Roberta Ruscheweyha. Budynki fabryki były w bardzo dobrym stanie,
decyzja o ich dewastacji jest dla mnie kompletnie niezrozumiała. Krążyły
wieści, że burmistrz chce sobie w tym miejscu wybudować rynek. Olszyna jest
miastem zaledwie od kilku lat. Była to zawsze duża, bogata, przemysłowa wioska
i nigdy nie było w niej żadnego rynku. W każdym razie wyburzenia trwają, z
każdym miesiącem fabryki ubywa, a był to niegdyś symbol i duma tej wsi. Z
reguły w dzisiejszych czasach tego typu zabytki i lokalną historię wykorzystuje
się do reklamowania miejscowości. W Olszynie te pamiątki się niszczy. Pozostają
po nich tylko fotografie. Zainteresowanych zapraszam na wirtualny spacer po
fabryce mebli w Olszynie i zapoznanie się z historią tego kiedyś ciekawego
miejsca. Niestety, nie można tego powiedzieć o dzisiejszej Olszynie.
A tak wygląda to dziś:
Zwróćcie uwagę na kuriozum, jakim jest plac zabaw. Jest tam tablica z napisem, że plac zostanie oddany do użytku na wiosnę. Póki co, bytują tam żule.
Jeszcze za moich czasów, a mieszkam tu zaledwie 12 lat,
fabryka działała, a bydynki były w świetnym stanie.
Pewnego pięknego dnia, podczas poszukiwania jakichś rzeczy w
obszernej stodole, Chłop doznał oświecenia. Przybiegł z rozwianymi szatami,
błyskiem w oku i rzekł takie oto słowa:
-My mamy w stodole stół z fabryki Ruscheweyha.
-No jak to? Przecież nie kupowaliśmy żadnych mebli w Olszynie? Został po poprzednich właścicielach?
-Przyjechał z nami z Wrocławia.
-No jak to? Przecież nie kupowaliśmy żadnych mebli w Olszynie? Został po poprzednich właścicielach?
-Przyjechał z nami z Wrocławia.
Osłupiałam. Wydało mi się to dosyć pokrętne. Stół,
niewątpliwie w stanie opłakanym, skoro znalazł się w stodole, a nie w domu,
powrócił był na ojczyzny łono? Otóż tak. "Zdobyty na Niemcach" we Wrocławiu stół,
stał tam sobie do roku 2001 w jadalni i stopniowo podupadał na kondycji.
Zabrany w pośpiechu do Zapusty (nowy nabywca dał nam na wyprowadzkę 2
tygodnie!), będąc w stanie mało reprezentacyjnym, został zrzucony bez
sentymentu do stodoły, jako stary strupel, którego jeszcze żal wyrzucić, ale w
sumie to nie warto się nad nim pochylać. Ot, stół jak stół, jakich wiele na allegro.
Kiedy Chłop przeglądając stare
katalogi fabryki Ruscheweyha odkrył, że to dzieło z tej fabryki, stół przeszedł
proces rehabilitacji. Rehabilitacja polegała na tym, że przez kilka lat kiwaliśmy
się nad tym meblem przy każdej wizycie w stodole i obiecywaliśmy mu renowację. No, wiecie, rozumiecie jakoś się nie składało.
Aż w końcu przyszedł ten moment, że dokonując wizualizacji
przyszłego umeblowania jednego z dworskich saloników, ujrzałam oczyma wyobraźni
na środku pokoju ów stół. Rehabilitacja się dokonała, czas na renowację i
rewitalizację porzuconego, jak cała fabryka Rucheweyha, stołu. Słowo się
rzekło, Chłop został zagoniony do roboty. Początkowo jęczał i popiskiwał, że
bez stolarza się tu nie obejdzie, że nie da rady, że zżarty, że brzydki. Jak
już sobie pojęczał, to okazało się, że doskonale sami damy sobie radę. Zajęłam
się czyszczeniem, retuszowaniem kolorów oraz woskowaniem, a Chłop naprawą,
czyli szpachlowaniem, docinaniem brakujących elementów i klejeniem.
Po lewej: kula od nogi po poklejeniu i szpachlowaniu,
po prawej: kula po retuszu, olejowaniu i woskowaniu. Taki będzie efekt końcowy.
Stół jest wielki i zapomniałam wcześniej dodać, że dębowy. Przy złożonych blatach może zasiąść przy
nim swobodnie 6 osób (140 cmx100). Rozłożony mieści już osób 16 (400 cm x 100
cm). Mechanizm rozkładający to prawdziwe cacko. Pieścimy nasz stół już od
tygodnia, ale jeszcze sporo roboty przed nami. Ta praca oraz wiosenne porządki
są przyczyną mojej małej ostatnio aktywności w sieci.
S[art 141 KW]ów, którzy dopuścili do takiej ruiny należałoby końmi rozwłóczać.
OdpowiedzUsuńNiepojęta jest dla mnie ich mentalność i motywy działania. Po prostu ręce opadają i słów mi brak.
UsuńAż się ciśnie na ust pąkowie banał pt.: nie ma tego złego...chociaż w tym wypadku na dobre wyszło tylko (aż?) Wam i stołowi.
OdpowiedzUsuńTaki obiekt! Jeden i drugi mam na myśli - zarówno stajnię, jak i budynki pofabryczne. Kto na to pozwolił? Lokalny kacyk rządzi się jak u siebie i nic? I ten plac zabaw... śmiać się, czy płakać?
Jak Polska długa i szeroka, żywota dokonują pałacyki i zabudowania gospodarskie, których dewastację rozpoczęły PGR-y. W Wielkopolsce jest ich bardzo dużo, w mojej okolicy prawie w każdej wsi. Zwłaszcza jeden działa na moją wyobraźnię. Jest tam staw, a na jego brzegu murowane, ze stopniami i ozdobnymi kolumienkami na donice, wygodne zejście do wody. Po stawie zapewne pływały łódki... Pałacyk już się przewraca, ceglany mur rozbierany jest po kawałku, staw przypomina bagnisko i tylko to zejście do wody mówi o dawnej świetności. I wiekowe drzewa w parku.
Te lokalne kacyki wywodzą się niestety jeszcze z czasów PGR-ów . W takich małych społecznościach dobrze się czują. Nie na darmo kończyły uniwersytety marksistowsko-leninowskie, dobrze ich tam nauczyli manipulować ciemnym ludem. Daję głowę, że większość mieszkańców- wyborców ma podobne zdanie, co ich włodarze, części ludzi to zwisa, a jedynie nieliczni pochylają się nad tematem. Tylko co mogą ci nieliczni? Jedynie żałować, i ręce załamywać.
UsuńStół byśmy jeszcze chętniej poddali renowacji, gdyby tradycja fabryki została zachowana. Byłoby się do czego odnieść, czym chwalić. A tak to co? Za niedługo stół nie będzie miał żadnego punktu odniesienia, bo pamięć o fabryce zniknie.
Bardzo nieliczni i to tacy, którzy nie mają żadnej siły przebicia. Zdumiewa mnie fakt, jak wielu ludzi nie przywiązuje wagi do tego, skąd się wzięli, nie obchodzi ich własna przeszłość, a co tu mówić o jakichś tam ruderach? Cieszą się, że się buduje, "rozwija", że przed plastikową budą stoją plastikowe donice z plastikową zielenią i jest "ładnie". U nas, na skraju wsi był niewielki stawek. Sołtys zasypał go z dnia na dzień, bo mu żaby przeszkadzały. I co? I nic! Telefon do Gminy pozostał bez odpowiedzi. Mało tego. Ten sam sołtys wiele lat temu (jeszcze tu nie mieszkałam) zlikwidował w całej wsi ceglane, piękne mury, takie ażurowe. Teraz we wsi straszą betonowe koszmarki z girlandkami, przy każdym obejściu inny. Sołtys jest bardzo z siebie zadowolony, że taki porzundek we wsi zrobił. A ludność wybiera go w kółko od 40 lat. I wszystko w tym temacie.
UsuńPodobno o gustach się nie dyskutuje. Czasem jednak nóż się w kieszeni otwiera i zęby bolą, jak się patrzy na estetykę niektórych ludzi :-(
UsuńJasne, że się nie dyskutuje. Sołtys w swoim domu niech sobie robi, co chce! Jednak 100-letnie murki to już nie jest sołtysowe poletko. Gdzie była Gmina - pytam grzecznie? Ktoś na to musiał pozwolić, nikomu, w całej wsi i okolicach nie spracowało, że coś nie gra? To tępota, nic więcej. Dla większości tutejszych to, co stare, jest do wyrzucenia, bo... stare.
UsuńNiestety moje obserwacje z Pomorza potwierdzają to o czym piszesz. Lokalnym władzom brak wyobraźni i obycia, aby stawiały na zachowanie lokalnego dziedzictwa. Tuż obok mnie właśnie burzona jest legendarna fabryka zapałek w Sianowie. Wybudowana w XIX w była źródłem dobrobytu tego miasteczka. Po upadłości zakładów, nie tylko nie zabezpieczono zabytkowych budynków, ale nawet nie zgromadzono eksponatów, które mogłyby być zaczątkiem izby muzealnej w Sianowie. Efekt jest taki, że ktoś kupił od syndyka teren i burzy to co chce. Miasto samo pozbawiło się części własnego dziedzictwa, a innych tak wyrazistych nie posiada.
OdpowiedzUsuńSytuacja jest rzeczywiście identyczna. Wokół tej fabryki również ludzie budowali swoje majątki, a co za tym idzie, ciągnęli region do przodu. Zamiast dziś to wykorzystać, bezrefleksyjnie niszczy się dziedzictwo.
UsuńCoś podobnego chyba dzieje się w Mysłakowicach. Wielki żal, bo len z tamtejszej fabryki jeszcze parę lat temu przywiozła nam sąsiadka...
OdpowiedzUsuńMysłakowice to prawdziwy kryminał. Tam zniszczono bezcenny obiekt, który był wpisany w rejestr zabytków. Najgorsze było dla mnie to, że ludzie mówili dziennikarzom, że to dobrze, bo nie zawali się nikomu na głowę. Po zdjęciach sądząc, obiekt był w dobrym stanie technicznym. Konserwator wytoczył sprawę właścicielowi, a ten ma to w nosie. Dostanie jakąś symboliczną karę i będzie mieć teren deweloperski. To skandal!
UsuńNa pewno nie mogło być tak źle, skoro jeszcze parę lat temu coś tam produkowali...
UsuńMnie to szlag trafia jak widzę takie barbarzyństwo. Co gorsza, panoszy się to jak zaraza.
OdpowiedzUsuńIstotnie, nie jest to odosobniony przypadek. Kiedyś obudzimy się z ręką w nocniku. Po prostu zniszczymy wszystko, co stanowiło o naszym dziedzictwie. Zostaną nam bloki z wielkiej płyty i pustaków.
UsuńPewnie, że ściska; pozbywają się w ten sposób problemu, bo a nuż jeszcze ktoś by im suszył głowę i upominał się o remont; nie są to popularne tematy, nie chce im się zajmować takimi sprawami, źle piszą wnioski, albo za późno, może celowo; obserwuję urzędniczą niemoc, papier na papier, nazywamy to z mężem dupochrony, żeby za nic nie odpowiadać, mnożą się durne przepisy, ale nie w kierunku, żeby pomóc; przypadkowi ludzie na nieodpowiednich stanowiskach; chociaż ostatnio byłam na wykładzie dziewczyny archeolog, kopali przy murze klasztornym, wydobywali jakieś skorupki, co za pasja! opowiadała, ile trzeba różnych pozwoleń, żeby wykopać dołek; namnożonych różnych służb, licho wie, po co; stół przepiękny, i do tego dębowy, będzie Wam służył jeszcze wiele lat, na nowym miejscu; pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńJest tak, jak piszesz. Nie ma "starego strupla", nie ma problemu dla urzędasów ;-(
UsuńSzlag mnie trafia, na taka bezmyslnosc, glupote, no wiem co jeszcze..
OdpowiedzUsuńTu wladze miasta trzymaja stara fabryke traktorow i wyprzedaja powoli lokale na lofty, da sie!
I podziwiam Wasza robote przy tym stole, szapo!
Oczywiście, że się da, a nikt bardziej nie potrzebuje mieszkań dla ludzi, jak miasto Olszyna. Ta miejscowość jest dewastowana powodziami średnio co dwa lata. Ludzie są zrozpaczeni, co wyremontują, to stracą. Bardzo podoba mi się przykład Łodzi, gdzie wspaniałe, imponujące pomieszczenia fabryczne przerobiono na markety, galerie i lofty. Zamiast brać przykład, u nas idzie się po najmniejszej linii oporu.
UsuńO kurczę, obejrzałam ten katalog i chyba moi rodzice też mają jeden z tych stołów, muszę go dokłądnie obejrzeć :]
OdpowiedzUsuńOj koniecznie! Skoro włodarze nie przykładają się do ochrony własnej historii, to chociaż my, biedne żuczki, miejmy świadomość minionej świetności tego terenu.
Usuń