O mnie

Moje zdjęcie
Kobieta wciąż zadziwiona otaczającym ją światem. Z wykształcenia archeolog, z wyboru Wolny Człowiek i Kustosz we własnym Muzeum. Z urodzenia Wrocławianka, z wyboru mieszkanka małej wsi. Na pytania miejskich kolegów: "co ty robisz do licha na tej wsi"??? odpowiada: "żyję!!!". Zawsze niepokorna i pozostanie taką do śmierci. Wyznaje w życiu maksymę: "Ludzie posłuszni żyją, aby spełniać oczekiwania innych. Nieposłuszni realizują swoje marzenia". Kobieta owa ma wciąż wiele pomysłów, które uparcie realizuje na powyższej zasadzie. Posiadaczka 2 psów i 1 Chłopa. Chce się dzielić z ludźmi swoim kawałkiem życia prowadząc Gospodarstwo Agroturystyczne, Muzeum Dwór Feillów oraz Hodowlę Psów Rasy Golden Retriever.

niedziela, 18 grudnia 2011

Przedświąteczna muzyczna dedykacja.

Alternatywą dla coniedzielnych "ludowych", jakie serwuje nam o poranku Radio Wrocław (pamiętacie ludowe? Jeśli nie, to zapraszam do poczytania TUTAJ), jest dla mnie czeska regionalna stacja nadająca z przygranicznego, pobliskiego miasta Liberec. W tym czasie puszcza bowiem nostalgicznie brzmiące hity z lat 70-tych i 80-tych, jakich nie mogę złapać w polskim radio. Są to te śmieszne, obciachowe, dyskotekowe piosenki, które przywołują klimat wczesnego dzieciństwa. Jakiś czas temu usłyszałam tam piosenkę "One way ticket" w czeskiej wersji i spadłam ze stołka. Brzmiało to "prażski ekspres", czy jakoś tak. Dziś libereckie radio powaliło mnie czeską wersją "Last Christmas", którą uparłam się znaleźć na youtube na wszelkie sposoby, ale mi się to nie udało. Konia z rzędem temu, kto znajdzie mi "Last Christmas" po czesku, a królestwo za "Prażsky ekspres" :-)

Wszelkie moje dryfowanie po zasobach youtuba kończą się zawsze albo na Leonardzie Cohenie, albo na Marilyn Mansonie :-) Czasem, jak mam wyjątkowo dobry humor, to kończę Rammsteinem. Atmosfera przedświąteczna sprzyja wyciszeniu, a ja ostatnio ciężko doświadczałam Was trudną muzyką.  Leonard Cohen też łatwy w odbiorze nie jest, ale ta akurat piosenka zrobiła prawdziwą furorę i wdarła się do ludzkich serc również z tego względu, że powstało wiele jej coverów. Nie przepadam za nią właśnie dlatego, że zawsze była hitem. Dziś jednak dałam się skusić i porwać jej nastrojowi. Pragnę wszystkim przypomnieć, że "Hallelujah" nie jest "piosenką ze Szreka!" Nie jest też piosenką Alexandry Burke. Była, jest i będzie zawsze piosenką Leonarda Cohena.
Oto oryginał z epoki:



Pośród licznych coverów i wykonań tej piosenki najbardziej ujmuje mnie wersja Bon Jovi, być może dlatego, że jest najbliższa oryginałowi i zaśpiewana od serca i ze zrozumieniem.
A przy okazji. Jon jest dla mnie kolejnym dowodem na to, że faceci są jak wino- im starsi tym lepsi. Pamiętacie, jakim był "pajacem" w latach 80-tych? :-) Podczas, gdy my-babeczki, po trochu umieramy z każdym siwym włosem, zmarszczką, czy mijającym rokiem, faceci szlachetnieją i są coraz bardziej "do schrupania". Zapraszam więc babeczki na małe co nieco, od czego w końcu mamy wyobraźnię :-)




niedziela, 11 grudnia 2011

Obraz nędzy i rozpaczy.


Bardzo długo omijałam szerokim łukiem tematy związane z naszym gminnymi miasteczkiem-Olszyną. Pomimo, że zaangażowałam się w działalność lokalnego stowarzyszenia mającego na celu przywrócenie Olszynie chociaż cień dawnej świetności, prywatnie uważam, że jest to sprawa beznadziejna. Garstka mieszkańców tego małego i świeżego miasteczka, jeszcze przed paru laty, dużej wsi, w dodatku będąca w opozycji do burmistrza i większości rady miejskiej, ma niewielką moc sprawczą. Wiem, trzeba próbować małymi kroczkami coś zmieniać. Tymczasem sama Olszyna jawi mi się, jak w tytule. Niegdyś hulała tu słynna fabryka mebli Ruscheweyha. Zasłynęła z opatentowania rozkładanych stołów. Ze zdumieniem odkryliśmy jakiś czas temu, że stół, który przywieźliśmy z Wrocławia i wstawiliśmy do stodoły, aby czekał na swoją kolej do renowacji, wyszedł właśnie z tej fabryki. I był to jeden z bogatszych modeli- obiekt westchnień współczesnych miejscowych lokalnych patriotów. Trzeba będzie potraktować go priorytetowo i zabrać się za niego w pierwszej kolejności.
Dziś po fabryce mebli pozostały zgliszcza i ruiny. Złomiarze przepijają dawną jej świetność. Podobnie stało się z pięcioma majątkami, jakie funkcjonowały we wsi. 

Tydzień temu postanowiliśmy wyskoczyć na jednen taki były majątek i zrobić dokumentację fotograficzną, póki jeszcze cokolwiek stoi. Po pałacyku nie został nawet smrodek, stoją jedynie fragmenty zabudowań folwarcznych i "czworaki", gdzie mieszkają obywatele Olszyny. Teren po majątku został wykupiony przez lokalnego mięsnego bonza. Wieść gminna niesie, że miał zbudować w tym miejscu zakład do rozbiórki kurczaków. Coś nie widać początków prac, jednak jak znam życie, budynki zostaną wkrótce zniwelowane.
Może to jesienna zgniła aura mnie tak nastraja, może energia samego miasteczka jest kompletnie rozminięta z moją wrażliwością. W każdym razie trudno mi zachwycić się się tym widokiem, a mojej wyobraźni nie staje, aby ujrzeć obraz takim, jakim był w przeszłości.
Po prostu udokumentowałam te resztki, które wkrótce znikną z krajobrazu Olszyny. Uwierzcie, że wcale nie pomoże to wizerunkowi miasteczka. Mam wrażenie, że miejsce to składa się z samych resztek.







To były przepiękne stajnie

Z granitowymi kolumnami


z krzyżowymi sklepieniami






Dolnośląskie "czworaki" wyglądają, jak niejeden dwór w głębi kraju. Mieszkali tu robotnicy zatrudnieni na majątku.


-Zrób mi zdjęcie instalacji elektrycznej, bo to bardzo ciekawe- poprosił mnie Chłop.
Cyknęłam, ale nie zdążyłam zapytać, co do diabła jest ciekawego w tych drutach i jakież to nowatorskie rozwiązanie tu zastosowano, bo do pomieszczenia zajrzała mieszkanka okolicznych "czworaków". 
-Dzień dobry- uśmiechnęłam się i zaczęłam tłumaczyć, że my tu nic nie niszczymy, ani śmieci nie wyrzucamy, tylko chcemy utrwalić na fotografii miejsce, które niedługo będzie tylko wspomnieniem.
-Pani, a co mnie to obchodzi- mówi na to mieszkanka, z racji wczesnej pory (niedzielne przedpołudnie), jeszcze trzeźwa. -Macie papierosy?
-Eee... nie, nie palimy. 
-A dwa złote, bo mi zabrakło.
-A jakoś tak bez portfela wyskoczyliśmy sobie na wycieczkę...- uśmiechnęłam się robiąc nieszczerze zbolałą minę.

Przeciętna obywatelka Olszyny udała się zatem szukać swojego szczęścia gdzieś indziej, a my podążyliśmy do włości pewnego barona, do miejsca, które chętniej polecę moim turystom, jako obiekt do zwiedzania, dlatego znalazło się na blogu turystycznym. 
Zapraszam Was na króciutką wycieczkę do:



poniedziałek, 5 grudnia 2011

Temat śliski.

Po bojowym temacie ostrym, dla równowagi będzie temat śliski. Jest to krótka historia mojej porażki i pean na cześć innej, utalentowanej osoby.
Pamiętacie moje próby ze zrobieniem własnych mydełek? Obiecałam wówczas, że następne mydła będą już prawdziwe, robione od początku do końca samodzielnie, a nie przetapiane z innych. Niestety, pierwsza próba mi nie wyszła. Za bardzo skupiłam się na kwestiach najważniejszych, mianowicie na bezpieczeństwie. W końcu jest to praca z substancją żrącą. Trochę przekombinowałam z tym wszystkim, przez co umknęła mi jedna z ważniejszych spraw, jakiej nie zrobiłam przy procesie produkcji. Mianowicie przeoczyłam, że przed wylaniem masy do formy, trzeba bardzo dokładnie i długo substancje mieszać, aż uzyska się konsystencję budyniu. A ja po zmieszaniu składników zabełtałam trzy razy łyżką i zadowolona przelałam coś, co miało być przyszłym mydłem, do rynienki. Moje "mydło", które po dobie nie zmieniło konsystencji (był to olej z jakimiś białymi drobinkami) wylądowało trzeciego dnia za stodołą razem z formą :-) Nic to! Najważniejsze, że wiem, gdzie jest błąd oraz że mam nie popadać w paranoję i histerię z tymi zasadami BHP. Mam nadzieję, że następnym razem będzie lepiej, bo nie zamierzam się poddawać.

Tymczasem chciałam Was zaprosić na bloga niezwykle uzdolnionej w tym temacie dziewczyny. Czerpię od niej inspiracje. Na razie tylko się przypatruję, bo cóż innego mi pozostaje? :-) Mogę co najwyżej mieć jeszcze nadzieję, że jakiś zabłąkany św. Mikołaj zaplącze się przypadkiem o mój komin, a z wora wypadnie mu paczuszka z takimi "pysznościami" bez kalorii.

Poniższe zdjęcie przedstawia tylko wycinek tego, co Soap Bakery przygotowała na tegoroczne święta. Całą resztę możecie zobaczyć pod tym linkiem:
 http://soapbakery.blogspot.com/2011/12/bajecznie-swiatecznie-oraz-smakowicie.html



piątek, 2 grudnia 2011

Biała broń- bagnety.


Dzisiaj zafunduję Wam ostrą jazdę i nie jest wykluczone, że następne wpisy będę snuła spoza krat zakładu penitencjarnego. Zamierzam bowiem bez skrępowania obnażyć jeden z aspektów chorego, polskiego prawa, a to się wielu może nie spodobać. Przy okazji sobie ulżę, bo coś dziś mam bojowy nastrój. Zawsze lepiej się wygadać, niż komuś bez powodu przypieprzyć.


Jeśli myślicie, że żyjemy w cywilizowanym, praworządnym kraju, to udowodnię, że jest wręcz przeciwnie. Rzecz dotyczy bulwersujących regulacji prawnych wobec kolekcjonerów i poszukiwaczy. Wyobraźcie sobie, że w Polsce można szukać, ale nie wolno niczego znaleźć. Jeśli znajdziesz cokolwiek zakopanego w ziemi, co pochodzi sprzed 1945 roku, automatycznie stajesz się przestępcą i grozi ci postępowanie karne. Wykrywacz metali możesz zakupić wszędzie, możesz nawet trochę sobie z nim pochodzić, ale też nie w każdym miejscu. Jeśli jednak coś ci tam zapika i wbijesz w ziemię saperkę, módl się, aby była to twoja zagubiona obrączka ślubna lub kawał drutu z czasów komuny. Jeśli wykopiesz z ziemi na przykład ruski hełm, stajesz się przestępcą. Ten sam hełm możesz z powodzeniem i bez konsekwencji (chyba, bo sama jestem skołowana tymi regulacjami prawnymi) znaleźć pod krzaczkiem w lesie, gdzie poszedłeś na siusiu.

Państwo polskie wymusza na ludziach, by stawali się przestępcami. Demoralizuje młodych ludzi, którzy zainteresowani historią, szukając i znajdując, stają się przestępcami. Czego to dowodzi? A otóż tego, że z punktu widzenia państwa dobry obywatel to taki, który nie ma żadnych zainteresowań. Dobry obywatel powinien usiąść grzecznie po pracy na ławeczce, jedną stroną przyjmując opatrzone akcyzą płyny, a stroną przeciwną pierdzieć w deskę, na której siedzi.

Być może niektórzy zbagatelizują sprawę i powiedzą- w czym problem? Przecież nie musisz podawać źródła pochodzenia znaleziska, znalazłeś coś podczas grzybobrania i już. Mnie osobiście wydaje się trochę śmieszna i mocno głupia historia, że jakiś dzieciak poszedł na grzyby i nagle, pod krzaczkiem objawiła mu się ogromna skrzynia z pałacową porcelaną. Proponuję do tej historii dodać dwóch spoconych dźwiganiem skrzyni krasnoludków, będzie równie wiarygodnie. Taki znalazca, jeśli nawet chce oddać znalezisko, będzie się bał, jak jego historia o krasnoludkach zostanie potraktowana. W Polsce bowiem obowiązuje domniemanie winy.

To nie są historie wyssane z palca. Od czasu do czasu środowiskiem poszukiwaczy wstrząsają historie o uczciwych ludziach, którzy (uwaga!) okazali się na tyle naiwni i "głupi", że postanowili oddać cenne dla kultury znalezisko lub swoją kolekcję i… zostały im postawione zarzuty z kodeksu karnego. Czy przypadkiem takie historie nie są dla nas wszystkich demoralizujące? Czy można liczyć na to, że ludzka uczciwość zostanie pozytywnie wzmocniona?

Jestem pewna, że wielu poszukiwaczom i kolekcjonerom przeszkadza fakt, że w świetle prawa są przestępcami. Nie wyobrażacie sobie, jak wiele cennych dla naszej wiedzy przedmiotów ludzie ukrywają po domach. Nie boją się pospolitych rabusiów. Ludzie boją się złodziei, którzy ukradną im kolekcje w majestacie prawa.

Naprawdę nie wiem, na jakiej zasadzie działają fora internetowe skupiające poszukiwaczy, ale właśnie stamtąd dochodzą mnie słuchy o kolejnych nalotach na domy kolekcjonerów. 
Poszukiwacze posługują się szyfrem. Rzeczy znalezione w ziemi określają mianem „ziemniaki”, a znaleziska po kątach, to po prostu „strychy”. Pewnego razu, ktoś zapytany publicznie o pochodzenie przedmiotu, zmuszony był liczyć na inteligencję pytającego odpowiadając, że przedmiot jest „ziemniakiem, ale w skorupce”. Chodziło o bardzo ładnie zachowany, cenny drobiazg odnaleziony w szkatułce zakopanej w ziemi.
Mocno dała mi też do myślenia zamieszczona w czasopiśmie skupiającym poszukiwaczy skarbów informacja:

 ”Szanowni Państwo. Jeśli posiadacie informacje dotyczące tematyki naszego pisma, dokonaliście interesujących odkryć, macie własne obserwacje i teorie, znaleźliście ciekawe miejsca, tajemnicze obiekty lub wykopaliście coś fajnego i chcielibyście się tym podzielić z innymi poszukiwaczami, prosimy o kontakt. Zapewniamy tajemnicę dziennikarską”.

Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że poszukiwacze są jedyną grupą przestępczą, która ma własny organ prasowy.

Niestety, to nie wszystko. Chore prawo umożliwia szerokie pole dla korupcji. Pewnego czasu słynna była sprawa staruszka- powstańca warszawskiego, który od dziesiątków lat gromadził zabytkową broń. Jego kolekcja była bardzo cenna i niezwykle bogata. Dziadek chciał ją zarejestrować, aby móc pokazywać ją ludziom. Robił to, co my teraz- starał się o utworzenie prywatnego muzeum. W trakcie tego procesu, współczesna „ubecja” zrobiła mu nalot na dom, kolekcję zabrano, dziadka zamknięto i założono mu sprawę karną. Dziadek był przy prawie, sprawę przeciwko niemu umorzono, ale trwało to kilka lat. W tym czasie spora część kolekcji tajemniczo wyparowała. W telewizji mogliście usłyszeć, że trafiła do państwowego muzeum. Nie powiedziano najważniejszej rzeczy- do muzeum trafiła mała część kolekcji i to mocno zdekompletowana. Przypomina mi to historię, kiedy media poinformowały o tym, że skarb srebrnych monet rozpuścił się podczas konserwacji. Te i mnóstwo innych przykładów ludzi, których nawet znamy osobiście dowodzi, że rabowane w majestacie prawa rzeczy trafiają do prywatnych kolekcji „ubeków” i ich kolesi. Wiele takich nalotów, zakończonych rabunkiem, robionych jest na zamówienie.

Proszę, kiedy usłyszycie w wiadomościach, że zlikwidowano zbiory kolekcjonera pamiątek z czasów II wojny światowej, spójrzcie na to inaczej. Nie chodzi bowiem o to, że ktoś ma wielce niebezpiecznego, starego zdezelowanego i niekompletnego Mausera i jest potencjalnym terrorystą, tylko o to, że w kolekcji ma coś bardzo cennego, co podczas procesu rozpłynie się w mrokach policyjnych magazynów.

Zwolenników konkretnych opcji politycznych informuję, że proceder ten ma miejsce od lat i nie jest zależny od tego, czy rządzą nami POpaprańcy, PISuary, czy „czerwona mafia”. Nie mogę uwierzyć, że ludzie tworzący w tym kraju prawo są aż takimi głupcami. Przypuszczam, że taka regulacja prawna odpowiada  ich własnym interesom.

To chore prawo i skorumpowany system, w którym żyję, powodują, że sama czuję się zastraszona i zdezorientowana, co ja mogę w domu posiadać. To, że jestem przestępcą jest jasne. Wszak nie raz, przy kopaniu grządek i plewieniu kwiatków zdarzyło mi się natrafić na szczątki garnków po Niemcu. Pomysł aby biec z tym do konserwatora zabytków wydał mi się idiotyczny, a poza tym… wszak je wykopałam, zatem mogą mnie nawet zamknąć.
Jestem pewna, że po tej lekturze wielu z Was również ze zdumieniem odkryje, że są przestępcami.

Wróćmy jednak do tytułowych bagnetów. Nabyte drogą legalną stanowią dozwoloną prawem polskim kolekcję.  Dopóki komuś coś się za bardzo nie spodoba, mogę spać spokojnie.  "Ubeków" i konfidentów uprzejmie informuję, że sypiam z bagnetem do Lebela pod poduszką i będę bronić swojej własności.  Bladym świtem, kiedy "smutni chłopcy" pojawiają się w drzwiach mieszkań kolekcjonerów, jestem nieobliczalna. Tak łatwo okraść się nie dam.

----------------------------------
Bagnet Argentyna wzór 1909 wyprodukowany przez zakłady Weyersberga w Solingen. Z powodu wybuchu I wojny światowej bagnety te nie zostały dostarczone do Argentyny.
Stan bardzo dobry. Przedmiot zakupiony na giełdzie staroci we Wrocławiu.





-----------------------------------
Bagnet szwedzki.
Zakupiony na giełdzie staroci we Wrocławiu. Niestety, nic więcej nie potrafię o nim powiedzieć. Trzeba przegrzebać internet.




-------------------------------
Niemiecki bagnet paradny, wzór KS 98, wyprodukowany przez firmę Eckhorn Solingen. Posiada ruchomy zatrzask i w pełni funkcjonalna szynę, co oznacza, że można założyć "bagnet na broń" :-) w odróżnieniu od większości tego typu bagnetów.
Odkupiony od kolegi w Świerzawie.


zwróćcie uwagę na tę śmieszną wiewiórę:

---------------------------
Bagnet Mauser, wzór 1884/98. Najpowszechniejszy niemiecki bagnet, wersja produkowana w III Rzeszy, lata 30- te XX wieku.
Stan bardzo dobry. O ten bagnet Chłop potknął się w okolicach obecnie budowanego stadionu piłkarskiego we Wrocławiu. Cóż było robić, jak nie podnieść go. 



--------------------------------------------
Bagnet niemiecki , wzór 1898/05 do karabinu Mauser. Tzw "liść". Piła została usunięta (wersja humanitarna :-) Używany podczas I wojny św. 
Stan bardzo dobry, bagnet nabyty we Wrocławiu, a pochwa w okolicach Zielonej Góry.


--------------------------------------------
Bagnet belgijski.
Nabyty od pewnego krasnoludka , który spadł w Żaganiu z końca tęczy dzierżąc w ręku ów oręż. 



-----------------------------------------------------------
Bagnet francuski, wzór 1886 do karabinu Lebel. Wzór używany powszechnie do wybuchu II wojny światowej. Najczęściej podczas I wojny w armii francuskiej.
Nasze lokalne krasnale są również niczego sobie. Wyobraźcie sobie nasze zdumienie, kiedy będąc na spacerze z psem w olszyńskich lasach, podszedł do nas pewien łysy gnom i wręczył nam ten "rożen".




-------------------------------------------------------
Jatagan, wzór 1866 do karabinu Chassepot. Tego typu bagnety wraz z karabinami Chassepot zostały zdobyte w większej ilości przez armię pruską w czasie wojny prusko-francuskiej (1870-71).
Jatagan dostaliśmy od kolegi z Kotliny Kłodzkiej, który również ma znajomości pośród uczynnych krasnali.





---------------------------------------------------------
Tasak francuski produkowany od czasów napoleońskich do końca XIX wieku.
Jeżeli na podstawie bić ktoś jest w stanie coś więcej o nim powiedzieć, proszę o informację. Krasnal z Bożkowic rzucił nam go bowiem pod nogi i uciekł bez jednego słowa.





------------------------------------------------
I na koniec rarytasik
Kord paradny Luftwaffe, tzw. druga wersja- "ozdobna". 
Kiedy krasnal z lasów olszyńskich przyniósł go pod nasze drzwi, Chłop popłakał się ze szczęścia.




Teraz sobie przypominam, że ten gnom wyglądał identycznie, jak koleś u góry :-)

Późniejszy dopisek: Od dnia 5 stycznia 2012 roku, Muzeum Techniki i Rzemiosła Wiejskiego w Zapuście posiada regulamin uzgodniony przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego i ma tym samym status prawdziwego, zgodnego z przepisami prawa, prywatnego muzeum. Nasze zbiory są pod prawną opieką wyżej wspominanego Ministerstwa.