Kapryśna pogoda tej wiosny w Prowansji spowodowała, że każdego
ranka budziłam się nasłuchując, czy przypadkiem krople deszczu nie bębnią o
dach domku. Tego dnia było to o tyle istotne, że wybieraliśmy się do Wąwozu
Verdon. Piękna pogoda byłaby bardzo polecana. Przed wyjazdem do Prowansji zerknęłam w internet, ale zobaczyłam coś tak zdumiewającego pod hasłem Verdon, że uznałam, że to nie może być prawda, a co najwyżej jakiś fotomontaż. Jak zwykle zdjęcia nie oddały rzeczywistości, a przerosła ona moje oczekiwania, ale nie uprzedzajmy faktów.
Po uchyleniu kotary w oknie, okazało się, że niebo jest błękitne, ptaszki śpiewają, zapowiada się wspaniały
dzień. Zatem złapałam kije do trekkingu, włożyłam najwygodniejsze buty i byłam
gotowa na przeżycie wspaniałej przygody.
Przemierzając piechotą dziesiątki kilometrów zeszłego lata, przy okazji wędrówek po Via Regia, rozsmakowałam się w tej formie poznawania
terenu. Dopóki nie dotkniesz stopami ziemi, wszelkie zwiedzanie przypomina
cukierka, którego liżesz przez papierek. Objazdówki są dla mnie mało
wartościową formą zwiedzania. Owszem, lepsze to niż nic, jednak nic nie zastąpi
wędrówki, kiedy możesz nie tylko poczuć kilometry, ale i wchłonąć zmysłami cały
klimat miejsca, posłuchać dźwięków otoczenia, poczuć zapach okolicy. Celebrując
slow travel czuję się naprawdę
szczęśliwa i spełniona. Zapominam o obowiązkach i zmartwieniach, gdyż cała
świadomość skupia się jedynie na tu i teraz.
Tego dnia sprzyjała nam pogoda, ale mimo rozbudzonych nadziei,
ten dzień nie do końca był dla mnie udany. Najpierw znalazłam się w raju, aby
potem trafić do piekła. Cóż, nie można mieć wszystkiego.
Mogę z całą stanowczością stwierdzić, że Moustiers Sainte- Marie to najpiękniejsza miejscowość, jaką w życiu widziałam i dobrze się tam czułam. Muszę się Wam
przyznać, że po powrocie zaczęłam wertować strony internetowe w poszukiwaniu
noclegów właśnie tam. Miejsce to spełnia wszystkie wymogi, które kojarzą mi się
z cudownymi wakacjami: urocze położenie, bliskość szmaragdowego jeziora, szlaki
turystyczne, które gwarantują niezapomniane emocje i wrażenia. Można tam spędzać wakacje i co rok wracać. Niestety, najtańsze
ceny pokojów, nawet nie w samym ścisłym miasteczku, ale tuż obok, mnie osobiście
rzuciły o podłogę. Niezależnie zatem od poglądów na zorganizowane wycieczki i
objazdowe zwiedzanie miejsc, jestem wdzięczna za to, że mogę w ogóle
uczestniczyć w tych wycieczkach i posmakować klimatu Prowansji.
Zwróćcie uwagę na te jednolite dachy
dachówka typu: "mnich-mniszka" (półokrągłe)
Moustiers Sainte- Marie promuje się, jako producent lokalnej ceramiki, jednak ja z góry założyłam, że nic i tak nie przebije naszego lokalnego bolesławieckiego stylu i skupiłam się nie na produktach, ale na krajobrazie i historii. Przede wszystkim wcale mnie nie dziwi, że ludzie zamieszkiwali te rejony już w czasach paleolitu. Sprzyjał temu klimat oraz dogodne położenie pośród skał, które pełniły też funkcję obronną. Ludzi od zwierząt wyróżnia poczucie estetyki, zatem moim skromnym zdaniem walory naturalne tego obszaru też mogły mieć wpływ na osadnictwo. Ja w każdym razie poczułam się tam, jak w domu.
W centum zdjęcia kryje się świątynia.
Jakie mam z tego dnia wnioski? Nie czuję, żebym zaliczyła Wąwóz Verdon. Nawet nie polizałam tego cukierka przez papierek. Pomachano mi cukierkiem przed nosem i zabrano go :-) Jeśli będę miała kiedykolwiek szansę wrócić w tamto miejsce, chciałabym móc posmakować go poprzez wędrówkę po fragmencie okolicy. Nie upieram się, aby pokonywać go z góry na dół, czy iść 40 km piechotą wokół wąwozu. W każdym razie nigdy więcej nie dam się namówić na przejażdżkę autokarem :-)
Miałam jeszcze napisać, jak następny dzień odwrócił moje poczucie niespełnienia się w wędrówce, ale jak zwykle się rozpisałam :-) Wrażenia z pięknego, spokojnego Eze i ciekawego Monte Carlo zostawię na następny raz.
O jeżu.... jakie widoki....
OdpowiedzUsuńJa tam chcieć jechać!
Szukałam właśnie na mapie, gdzie Ty byłaś. Hmmm, jakieś 1600 km?
OdpowiedzUsuńNaprawdę podróż życia. Zazdraszczam, ale tak serdecznie i ciepło.
Pozdrawiam po sąsiedzku.
Wiesz, nawet nie sprawdziłam, ile to kilometrów. Wsiadłam w autokar, zapomniałam zabrać kupionej pół roku wcześniej mapy Prowansji i poddałam się chwili :-)
UsuńNiewątpliwie jest to moja podróż dwudziestolecia :-) 20 lat temu równie piękne wspomnienia, choć ze względu na czas i specyfikę regionu, troszkę inne, miałam z Bretanii na samym koniuszku Francji z "widokiem" na Amerykę :-). To chyba najdalej, gdzie mogę lądem dotrzeć na zachód, bo samolot w rachubę nie wchodzi.
Nie ważne, która podróż jest podróżą życia- w Prowansji jestem zakochana. Mogłabym tam zamieszkać.
Dzięki za wizytę, po sąsiedzku zapraszam na kawkę w któryś piękny słoneczny dzień, a tych ostatnio u nas nie brakuje :-)
Dzięki serdeczne, wcześniej czy później pozbieram się i wpadnę.
OdpowiedzUsuńO rety, ale mnóstwo wrażeń! Też zazdroszczę oczywiście, widoki niezapomniane. Rozumiem twoje przeżycia w autobusie, miałam bardzo podobne podczas jazdy przez góry Grecji, bałam się patrzeć w te przepaście na dole i przed każdym zakrętem trzeba było trąbić, bo nie było się jak minąć.
OdpowiedzUsuńJa chcę do Prowansji!!!
Pozdrawiam
Ja też chcę, ale już bez takich przeżyć koszmarnych :-)
UsuńMnie niezmiennie zachwyca właśnie koloryt wody na południu. Można patrzeć, i patrzeć, i patrzeć. Do tego wszystko wokół co pokazałaś na zdjęciach i niczego więcej do szczęścia nie potrzeba.
OdpowiedzUsuńTeż byłabym rozczarowana, gdybym zamiast pieszej wędrówki miała objazd autokarem. Generalnie nie mam zaufania do tego środka transportu, szczególnie na wąskich drogach. Ale podróż w Pirenejach, autem, z osobistym mężem godnym zaufania jako kierowcy, też wprawił mój błędnik w dziki stan.
Tych podróży życia można odbywać wiele, zależy od miejsca, ludzi, oczekiwań. Życzę Ci wielu takich, które spełnią marzenia w każdym calu:)
Pozdrówka:)
Małym autem mogłabym tam się przejechać bez większego strachu, jednak co można zobaczyć przez szybę?! Aby w pełni poczuć i oddać się chwili, trzeba to po prostu przejść.
UsuńProwansja jest miejscem, w którym chciałabym żyć, gdyby było to możliwe. Tam nawet dachów nie ocieplają! I za strop mają żywe dachówki!
OdpowiedzUsuńMam, niestety, podobnie. Nikt, nigdy nie namówi mnie na taką jazdę! To jest - w pewnym sensie - kalectwo. Nie jestem w stanie przełamać lęku i wiele przez to tracę. Spociłam się od samego czytania Twojej relacji.
Pozdrawiam
Witaj Hana :-) To prawda, lęki nas niestety ograniczają. Niekiedy wymuszają radzenie sobie w inny sposób. Zamiast wsiadać do gondoli, wolę wejść na piechotę na Stóg Izerski. Zamiast zasiąść wygodnie w Harrachovie na wyciągu krzesełkowym, miałam okazję wejść na sam szczyt samej mamuciej skoczni :-) Z korzyściami wizualnymi i pożytkiem dla zdrowia :-) Pozdrawiam :-)
UsuńTam, gdzie da się wleźć, to wlezę, ale są takie miejsca, których nigdy nie zobaczę. Zwykła, banalna latarnia morska w Gądkach jest dla mnie niedostępna, a co tu gadać o wąwozie Verdon, czy podróży do Chorwacji - tam podobno same takie. Znam tylko ze słyszenia i ze zdjęć, i tak - niestety - chyba zostanie. A może na starość coś mi się odkręci?
UsuńCzego Ci życzę :-) Generalnie jestem w stanie pokonać niektóre z moich lęków, byle na własnych nogach. Skocznie staram się zaliczać, na latarnię nigdy nie miałam okazji wejść.
UsuńNo pięknie! Wiele straciłaś, zajmując baniem się:-))) Ja nie miałam perspektyw na pieszą wędrówkę, więc ucieszyłam się i z jazdy autokarem. Mam lęk wysokości, ale kierowca (rodowity prowansalczyk, który po tych drogach jeździł ciężarówką będąc w wojsku) i autobus (całkiem nowy, piękny mercedes) wzbudzali zaufanie. Mając w ręce kamerę zupełnie zapomniałam o ewentualnym niebezpieczeństwie, pochłonęły mnie wspaniałe i zupełnie nieoczekiwane widoki... Zgadzam się, że nawet najpiękniejsze zdjęcia nie oddają tego, co można tam zobaczyć na własne oczy, przez co nie można się przygotować na ogrom wrażeń. Zza każdego kolejnego zakrętu wyłaniały się widoki wzbudzające coraz głośniejsze "achy" i "ochy" zamkniętych w autokarze podróżników.
OdpowiedzUsuńA co do Moustiers Sainte-Marie i jego "fajansowej" historii - żałuję, że nie nabyłam tam jakiegoś ładnego talerzyka. Gdy bowiem wróciłam do domu i zaczęłam szukać rozmaitych informacji dotyczących odwiedzonych miejsc - dowiedziałam się, że z fajansu pochodzącego stamtąd jadał już król Filip Piękny (1268-1314), a i wcześniejszym władcom też pewnie się zdarzało. Były to bardzo cenne naczynia. I przyznać trzeba, że piękne! No - skoro jadali królowie, to i ja bym chciała...
Pozdrawiam i czekam na dalsze relacje, w zapowiadanym Eze niestety nie byłam, chętnie się zapoznam!
Tak, to prawda, ten fragment dnia spędzony w Wawozie był dla mnie stracony.
UsuńW Moustiers Sainte-Marie dostałam takiego pozytywnego estetycznego szoku ze względu na położenie, atmosferę i krajobraz, że po prostu nie wystarczyło mi zmysłów, aby ogarnąć jeszcze ceramikę :-) Postaram się to następnym razem jakoś nadrobić (jeśli będzie okazja do ponownej wizyty) i bardziej się skupić na detalach :-)
Zatem w razie następnej Twojej wizyty w tym pięknym miasteczku zamawiam jakąś ceramikę. Przywieziesz? Bo ja to mam niewielkie szanse wrócić w to miejsce...
UsuńJeśli będzie to w granicach mojego portfela, to może i przywiozę :-) Na pewno obiecuję przyjrzeć się tej ceramice dokładniej :-) I ją docenić :-)
UsuńMimo, ze od ponad dwudziestu juz lat mieszkam we Francji, to Prowansje znam dosc powierzchownie i wszystkie możliwe odkrycia , ochy i achy jeszcze przede mna :) Postanowiłam jednak napisac tu, z powodu Moustiers.
OdpowiedzUsuńPosiadam w domu piekna mise na owoce z Moustiers. Nie jest najnowsza, bo moj małżonek odziedziczył ja po swoich rodzicach. Musze go zapytać kiedy mogli ja kupic.
Zabrałam ja do mego mieszkania "roboczego" w Brukseli (tzn do mieszkania gdzie mieszkam w dni robocze, czyli w tygodniu) , żeby mi przypominała południe Francji.
No a przy tym jest bardzo ładnie wyeksponowana we współczesnym otoczeniu, jako jedyny element dekoracyjno-uzytkowy.
Zdjecia sliczne i nie dziwie sie, ze chcesz tam powrócić.
Pozdrawiam bardzo serdecznie Nika
A wiesz, że przed wyjazdem do Francji nawet u Ciebie trochę po blogu pobuszowałam :-)
UsuńTo dobrze, że misa nie jest najnowsza, bo przynajmniej z przedmiotem łaczą się zapewne i wspomnienia.
Bedę do Ciebie zaglądać. Dziekuję za odwiedziny :-) Pozdrawiam serdecznie :-)