-setkę e-maili :-)
-skomplikowaną i smutną sytuację rodzinną :-(
-stęsknionego Chłopa
-stęsknione pieski
-nie do końca ogarniętą rzeczywistość według moich standardów :-)
Chłop podczas mojej nieobecności spisał się wspaniale. Wprawdzie psiaki nie widziały przez te 10 dni szczotki ni grzebienia, ale za to miały błogie miny i nieco bardziej zaokrąglone kształty, niż sobie tego życzę. Jednym słowem, żarcia im nie pożałował. Moje plany dietetyczne też we Francji nie wypaliły (kto by się oparł tym bagietkom i croissantom :) zatem od wiosny czeka nas wszystkich, prócz Chłopa rzecz jasna, dieta.
Z tej racji, że po owych 10 dniach muszę ogarnąć rzeczywistość, aby była jednak zgodna z moimi standardami (sprzątnie, psia fryzjerka i kosmetyka), zanim znajdę czas na szczegółowy opis tego, co w Prowansji widzialam, co przeżyłam, a czego mam niedosyt, dla ciekawych przygotowałam relację z wakacji w pigułce.
Prowansja powitała nas kapryśną pogodą, niczym w Bollywood- czasem słońce, czasem deszcz. Egzotyczny klimat towarzyszył nam od samego poczatku. Na ten przykład odkryłam alternatywny Starożytny Egipt:
oraz Pompeje:
Nie obyło się bez pikantnych szczegółów, gdyż wdałam się w płomienny romans z Ramzesem, który niestety szybko się zakończył, ponieważ obiekt moich westchnień wydawał się być taki jakiś plastikowy...
Potem przymierzyłam się do Murzyna, ale ten z kolei był zimny, jak stal:
Nie pozostało mi zatem nic innnego, jak skierować swoje uczucia ku istotom z krwi i kości. Zachwycili mnie i wszystkie babeczki z wycieczki, Polinezyjczycy w rytualnym tańcu plemiennym (poświęcę wkrótce temu tematowi osobny wpis)
ach, te plemienne tatuaże, hmmm.... :-)
przed kempingiem...
...i ponad lazurami Morza Śródziemnego
wszędzie też, przytulałam się do palmy:
...ja zastanawiałam się nad rozwiązaniem współczesnych problemów w kraju z dostępem do mąki z lokalnych młynów.
Dotknęłam prawdziwych starożytnych rzymskich ruin we Frejus:
I omal nie zaciągnęłam się do pracy przy wykopaliskach (tamże):
Nie przepuściłam żadnej starej kamieniarce:
Uprawiałam wspinaczkę w kilku pięknych miejscach...
...oraz znalazłam się zupełnie niespodziewanie w bajecznych krajobrazach:
szmaragdowe wody rzeki Verdon
most niedaleko wąwozu Verdon
Eze- bajeczna droga gdzie Fryderyk Nietzsche stworzył swoje dzieło "Tako rzecze Zaratustra"
Koniec drogi Nietzschego
droga dookoła wąwozu Verdon jest obłędna! :-)
Widok z autokaru-
co za emocje, kiedy twoje życie zależy od kierowcy autokaru!
Wszystkie krzaki z czerwonymi kwiatkami identyfikowałam, jako róże :-)
Kamelie do złudzenia przypominają róże.
Rozpoznawałam jedynie magnolie:
Co do reszty kwiecia było mi wszystko jedno. Spragniona zieleni i kolorów innych niż biały śnieg, łapałam każdą okazję:
Wpadłam na kawę do Monte Carlo...
Tam też, pod książęcym pałacem zamarzyło mi się takie autko:
Ostatecznie jednak zdecydowałam się wraz z koleżankami wziąć udział w słynnym rajdzie Monte Carlo...
...a potem poszłyśmy stracić fortunę w kasynie:
Podczas całego pobytu wino lało się litrami...
...aż zaczęłam podejrzewać, że mam delirium widząc różne dziwne stwory...
To tyle w skrócie. Mam nadzieję, że Was zachęciłam i zajrzycie za kilka dni na porządną relację z mojego odkrywania Prowansji :-)
Z niecierpliwością czekamy na szczegółową relację :-)
OdpowiedzUsuńPs. to czerwone na cokole zafascynowało mnie!
Odczuwam niedosyt podobnych dzieł na naszych ulicach;-)))
Tych czerwonych form było więcej, ale tak padało, że nie miałam siły cykać fotek. Jeśli to nie wystawa czasowa, to mam nadzieję, że jeszcze uda się to zarejestrować, jeśli los pozwoli mi wrócić w to miejsce.
UsuńTo czerwone coś nieodmiennie kojarzy mi się z kolorowymi krowami, których kiedyś całe mnóstwo poustawiano na warszawskich ulicach, parkach, skwerach. Ożywiły krajobraz. Nie wiem, czy jeszcze są, ale mnie pasowały:)
UsuńWitaj Kobieto z gitarą:-)
OdpowiedzUsuńDzięki za pigułkę wakacji, ale czekamy na więcej.
Rzeka Verdon..................
Piękna!
Wróciłam z przekonaniem, że tam wszystko jest piękne. Nawet modernistyczne bloki z lat 60-tych mnie zachwyciły :-)
UsuńByłam kiedyś w kanionie Verdon, na samym dnie tego kanionu!
OdpowiedzUsuńPogoda jest tam tak nieprzewidywalna, że na ścianach kanionu są co jakiś czas umieszczone tzw. drogi ucieczkowe. To sznurowe drabiny ewakuacyjne na wypadek nagłego załamania pogody i zalania kanionu, co czasem się zdarza...
Szczęściem, nie musiałam korzystać...
Pozdrawiam.
Właśnie z tego powodu nie zdecydowaliśmy się na pieszą wędrówkę. Uczestnicy prezentowali różny stopień zaawansowania, jeśli chodzi o sprawność. Ja sama miałabym chyba obawy co do wspinania się po drabinach.
UsuńTe czerwone róże to są autentyczne kamelie jak z "Damy kameliowej". Ten most, też tam kiedyś byłam. Fajnie, że udało się wypocząć. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńJuż teraz zapamiętam, dzięki skojarzeniu z Dama Kameliową, bo jestem fanką Dumasa :-) Rzeczywiście, wyglądają, jak róże, tylko w wersji poprawionej, bez kolców. Szkoda, że nie można w naszym klimacie trzymać ich w ogrodzie.
UsuńMoże i by się dało, tylko na zimę pewnie do domu do ciepłego. Nie mam doświadczeń.
UsuńNo właśnie, spóźniłam się - to nie róże, to kamelie! Piękne wspomnienia, zazdraszczam pogody, Verdon, Eze i Lazurowego Wybrzeża...
OdpowiedzUsuńCieszę się, że wycieczka sie udała i masz dużo wrażeń. I mam nadzieję, że nie przegrałaś zbyt dużo w kasynie?
Czy zjadłaś swoje kulinarne zapasy, czy też całkowicie uległaś tym bagietkom i croissantom? Uległaś? Wiedziałam, że tak będzie. Następnym razem nie wlecz jedzenia z Polski do kraju bagietek, sera i wina!
Czekam niecierpliwie na pełną relację i pozdrawiam, odpocznij po podróży:-))) I nie przesadzaj z odchudzaniem, intensywne spacery z psami załatwią sprawę Twojej i ich "tuszy".
Z kasynem to był żarcik, oczywiście :-) Zwiedziliśmy go z zewnątrz.
UsuńO żarciu w Prowansji i weryfikacji moich oczekiwań co do wyżywienia będzie wkrótce na KZ :-)
Pogoda mogłaby być lepsza (w sumie przez 3 dni lało), ale po powrocie do kraju stwierdzam, że grzechem byłoby narzekać :-) Obecnie jesteśmy zasypani śniegiem i odcięci od świata :-)
Ty tu na pogode nie narzekaj, sama widzialam, ze w krotkich rekawkach wystepowalas! Wyjdz sobie u nas tak ubrana... Przynajmniej twoje oczy odpoczely od bieli, ja zaczynam watpic, ze inne kolory istnieja w naturze. Verdon przepiekne, Eze tez. Dobrze, ze juz jestes.
OdpowiedzUsuńWidząc tę dzisiejszą biel za oknem, grzechem byłoby narzekać na te 3 dni deszczu w Prowansji :-) Co do rękawka, to kurteczka i sweterek był w pogotowiu. Słonko świeciło, ale czasem tak powiało nad tym morzem, że przenikało do szpiku kości.
UsuńWłaśnie o tym samym pomyślałam, czytając i oglądając. My tu w zimowych kurtach, ciepłych buciorach i czapach, szarość i biel uznając za jedyne kolory dostępne, popadamy w odrętwienie. A tam kwiatki, zieleń, róże zwane kameliami (też bym myślała, że to róże), moje ukochane magnolie i krótki rękawek, co tam, na sweterek i adidasy też bym się zgodziła!!!! Dobrze, że nam tę namiastkę innego niż biały świata pokazałaś:)
UsuńJak miło zobaczyć, że są takie miejsca na Ziemi, gdzie można pomykać bez swetrów i (tfu) kożuchów!!!!
OdpowiedzUsuńPodniosłaś nas na duchu.
Pzdr.
Kochana dobrze, że wróciłaś. Podczas gdy zwiedzałaś Prowansję w krótkim rękawie, my jeździliśmy na nartach w Świeradowie w niedzielę wielkanocną. To chyba Wasze rejony. Mocno pozdrawiam i czekam na relację szczegółową.
OdpowiedzUsuńTak, to zaledwie kilka kilometrów od nas :-) Mam nadzieję, że dobrze spedziliście czas w naszych rejonach i tym razem obyło się bez przygód :-)
UsuńProwansja, to region, który kocham bezkrytycznie i jedyne jak dotąd miejsce w Europie, w którym poza Polską byłabym w stanie zamieszkać. Zazdraszczam Ci więc tej wycieczki i tyle!!!
OdpowiedzUsuńJa też jestem oczarowana tym miejscem i będę się starała wrócić tam w przyszłym roku :-)
UsuńMoze w pigulce ale relacja swietna! Z niecierpliwoscia czekam na szczegolowe relacje.
OdpowiedzUsuńFantastyczne zdjecia, i widac wielkie zadowolenie na Twojej twarzy, wiecej takich wypadow zycze.
A z dieta nie przesadzaj, wygladasz super:)
Poza tym, co już napisałam, cieszę się, że masz wiele wrażeń, wspomnień, przemyśleń. Że zobaczyłaś, dotknęłaś, poczułaś czegoś innego. Życzę Ci właściwie dwóch rzeczy. Po pierwsze powrotu w te przepiękne strony. Po drugie tego, by wspomnienia i przeżycia dały Ci siłę do ogarnięcia rzeczywistości, pozwolą na dystans, na podjęcie właściwych decyzji.
OdpowiedzUsuńA właściwie to jeszcze jedno, byś swymi fotkami i myślami sprowadziła wiosenkę. Wtedy wszystko nabiera innego wymiaru, wydaje się być łatwiejsze. :)
Coś mnie blogger od rana nie lubi i nie działa funkcja odpowiedzi bezpośrednio pod komentarzami :-/
OdpowiedzUsuńAtaner- z dietą nie przesadzam, oczywiście. Rozsądnie do tego podchodzę i reaguję na każde zbędne 2 kg, żeby potem nie obudzić się z nadwagą 20 kilo, jak wszyscy w mojej rodzinie. Panikuję i mam lekkiego świra na punkcie wagi i diety ze względów zdrowotnych i genetycznych predyspozycji do tycia.
Anita- chyba przez ten krótki rękawek nie mogę jeszcze wyjść z przeziebienia. Ale i tak warto było :-)
Oj chciałabym mieć taką moc sprawczą, by myślami wiosnę przywołać, tymczasem wracając z Prowansji, w pn Włoszech natknęłam się na ten front atmosferyczny, który tak dał nam w kość podczas świąt. Zamieszczę wkrótce zdjęcia.
Moja Droga, czy mam rozumieć, że w pojemnym luku bagażowym autokaru przywiozłaś z Włoch ten front?!!! No to już wiemy, kto ponosi odpowiedzialność za białe Święta:)Czaruj więc teraz, mieszaj i kombinuj, aby wiosnę przywołać:)
UsuńCo tam przeziębienie, ważne przeżycia, widoki, wspomnienia. Zdrówka Ci życzę:)