O mnie

Moje zdjęcie
Kobieta wciąż zadziwiona otaczającym ją światem. Z wykształcenia archeolog, z wyboru Wolny Człowiek i Kustosz we własnym Muzeum. Z urodzenia Wrocławianka, z wyboru mieszkanka małej wsi. Na pytania miejskich kolegów: "co ty robisz do licha na tej wsi"??? odpowiada: "żyję!!!". Zawsze niepokorna i pozostanie taką do śmierci. Wyznaje w życiu maksymę: "Ludzie posłuszni żyją, aby spełniać oczekiwania innych. Nieposłuszni realizują swoje marzenia". Kobieta owa ma wciąż wiele pomysłów, które uparcie realizuje na powyższej zasadzie. Posiadaczka 2 psów i 1 Chłopa. Chce się dzielić z ludźmi swoim kawałkiem życia prowadząc Gospodarstwo Agroturystyczne, Muzeum Dwór Feillów oraz Hodowlę Psów Rasy Golden Retriever.

niedziela, 31 marca 2013

Wakacyjna piguła.

Po powrocie z wakacji zastałam:

-setkę e-maili :-)
-skomplikowaną i smutną sytuację rodzinną :-(
-stęsknionego Chłopa
-stęsknione pieski
-nie do końca ogarniętą rzeczywistość według moich standardów :-)

Chłop podczas mojej nieobecności spisał się wspaniale. Wprawdzie psiaki nie widziały przez te 10 dni szczotki ni grzebienia, ale za to miały błogie miny i nieco bardziej zaokrąglone kształty, niż sobie tego życzę. Jednym słowem, żarcia im nie pożałował. Moje plany dietetyczne też we Francji nie wypaliły (kto by się oparł tym bagietkom i croissantom :) zatem od wiosny czeka nas wszystkich, prócz Chłopa rzecz jasna, dieta.
Z tej racji, że po owych 10 dniach muszę ogarnąć rzeczywistość, aby była jednak zgodna z moimi standardami (sprzątnie, psia fryzjerka i kosmetyka), zanim znajdę czas na szczegółowy opis tego, co w Prowansji widzialam, co przeżyłam, a czego mam niedosyt, dla ciekawych przygotowałam relację z wakacji w pigułce.

Prowansja powitała nas kapryśną pogodą, niczym w Bollywood- czasem słońce, czasem deszcz. Egzotyczny klimat towarzyszył nam od samego poczatku. Na ten przykład odkryłam alternatywny Starożytny Egipt:


oraz Pompeje:

Nie obyło się bez pikantnych szczegółów, gdyż wdałam się w płomienny romans z Ramzesem, który niestety szybko się zakończył, ponieważ obiekt moich westchnień wydawał się być taki jakiś plastikowy...


Potem przymierzyłam się do Murzyna, ale ten z kolei był zimny, jak stal:


Nie pozostało mi zatem nic innnego, jak skierować swoje uczucia ku istotom z krwi i kości. Zachwycili mnie i wszystkie babeczki z wycieczki, Polinezyjczycy w rytualnym tańcu plemiennym (poświęcę wkrótce temu tematowi osobny wpis)

ach, te plemienne tatuaże, hmmm.... :-)

W tym romantycznym nastroju pozostałam już do końca grając smętnie na gitarze gdzie tylko się dało:

przed kempingiem...



...i ponad lazurami Morza Śródziemnego

wszędzie też, przytulałam się do palmy:



Czasem robilam skok w bok w opuncje:


Podczas gdy inni buszowali w rozmarynie...


...ja zastanawiałam się nad rozwiązaniem współczesnych problemów w kraju z dostępem do mąki z lokalnych młynów.


Dotknęłam prawdziwych starożytnych rzymskich ruin we Frejus:


I omal nie zaciągnęłam się do pracy przy wykopaliskach (tamże):


Nie przepuściłam żadnej starej kamieniarce:


Uprawiałam wspinaczkę w kilku pięknych miejscach...


...oraz znalazłam się zupełnie niespodziewanie w bajecznych krajobrazach:

szmaragdowe wody rzeki Verdon

most niedaleko wąwozu Verdon

 Eze- bajeczna droga gdzie Fryderyk Nietzsche stworzył swoje dzieło "Tako rzecze Zaratustra"

Koniec drogi Nietzschego

droga dookoła wąwozu Verdon jest obłędna! :-)

Widok z autokaru- 
co za emocje, kiedy twoje życie zależy od kierowcy autokaru!

Wszystkie krzaki z czerwonymi kwiatkami identyfikowałam, jako róże :-)

Kamelie do złudzenia przypominają róże.
Rozpoznawałam jedynie magnolie:


Co do reszty kwiecia było mi wszystko jedno. Spragniona zieleni i kolorów innych niż biały śnieg, łapałam każdą okazję:


Wpadłam na kawę do Monte Carlo...


Tam też, pod książęcym pałacem zamarzyło mi się takie autko:


Ostatecznie jednak zdecydowałam się wraz z koleżankami wziąć udział w słynnym rajdzie Monte Carlo...


...a potem poszłyśmy stracić fortunę w kasynie:


Podczas całego pobytu wino lało się litrami...


...aż zaczęłam podejrzewać, że mam delirium widząc różne dziwne stwory...



 Próbowałam zaciągnąć się w rejs na jakimś wypasionym jachcie:



Ale pogoda się popsuła, zatem wróciłam do domu wraz z uczestnikami wycieczki:


To tyle w skrócie. Mam nadzieję, że Was zachęciłam i zajrzycie za kilka dni na porządną relację z mojego odkrywania Prowansji :-)

czwartek, 21 marca 2013

Mam już dość! Uciekam stąd!

Mam już dość tej wszechobecnej bieli, tej zimy, która chyba nigdy się nie skończy, tych dni bez promieni słońca, które wciągają w depresję i dzięki którym w umysłach ludzkich budzą się demony. Mam dość, znikam, wylogowuję się stąd, uciekam do ciepłych stron.

Jadę na wakacje do Prowansji i tylko o tym chcę już teraz myśleć. Od jutra mój świat nie będzie wreszcie biały. Na chwilę będzie kolorowy, inny, z lekka szalony. Co do tego ostatniego mam absolutną pewność :-) Będziemy chodzić po Alpach, pić wino na plaży w Saint Tropez i śpiewać, aż zachrypniemy. Już ja się o to postaram :-) Będzie pięknie, bo musi być pięknie!

Podejmując 12 lat temu decyzję o stworzeniu gospodarstwa agroturystycznego wiedziałam, że tym samym muszę zrezygnować z tak oczywistych dla większości ludzi potrzeb, jak konieczność wypoczynku. I tak mi zleciał ten czas na organizacji wakacji innym. Ale od wszystkiego trzeba wreszcie odpocząć, nawet od własnej bajki.


Zatem jadę. Nasz cel podróży to Port Grimaud, tuż obok Saint Tropez, gdzie dotrzemy w sobotę wczesnym popołudniem. Będziemy uprawiać trekking w Masywie Esterel i w wąwozie Verdon. Zwiedzimy kilka ciekawych miejsc: Frejus, Niceę, Monaco, Vence, Gassin. Wszystko to jest dla mnie nowe, niepoznane, kuszące.

Nie piszę dłużej, bo jak zwykle na ostatnią chwilę jest tysiąc spraw do organizacji. Trzeba przed wyjazdem ogarnąć dom, zaopatrzyć wszystkie stworzenia, które mam pod opieką, z Chłopem na czele, w prowiant. Dla nich to sytuacja awaryjna, której jeszcze Tuskulum nie widziało, jak długo istnieje.

Zatem żegnam się z Wami piosenką o Saint Tropez. Do zobaczenia w okolicach świąt.


niedziela, 17 marca 2013

Mroczne oblicze Pogórza Izerskiego.


 Od niemal trzech lat pokazuję Wam tutaj życie jak z sielskiego obrazka. Piękne widoki na okolicę, zabytki, przysypane śniegiem pola i łąki, domowe sery i pyszne żurki, złote sztabki i miłe ludzkie relacje. Tymczasem pod tą piękną powłoczką kryją się czasem krew w żyłach mrożące historie.

Pewnego wieczora, pod koniec lat 90-tych siedziałam sobie przed telewizorem w naszym wrocławskim mieszkaniu. Pamiętam jak dziś, kiedy w wiadomościach usłyszałam informację, że w okolicach miejscowości Leśna doszło w lesie do strzelaniny, w wyniku której zginęło pięć osób. Początkowo wiązano to z porachunkami mafijnymi, ale wkrótce okazało się, że była to pomyłka i ludzie ci zginęli przypadkiem. 
Słowo daję, że nie mam pojęcia dlaczego akurat ta informacja zapadła mi w pamięci. Nie miałam wówczas pojęcia, gdzie jest miejscowość Leśna i że za kilka lat będę mieszkała 2 km od tego miejsca. Asfaltowa droga biegnąca przez las, to dziś nasza trasa do weterynarza, który ma gabinet w Leśnej. Na drzewie przybity jest krzyż, a niegdyś często widywaliśmy zapalone znicze, mimo że od wypadku minęło już sporo czasu.

Nasza okolica w latach 90-tych była objęta „opieką” mafii Carringtona. Zajmował się on głównie przemytem spirytusu i papierosów. Miejscowa ludność pracowała dla tego człowieka z kilku powodów. Po pierwsze, w latach 90-tych, kiedy upadły gospodarstwa rolne, jakoś trzeba było związać koniec z końcem, a po drugie Carrington był uznawany za bardzo solidnego pracodawcę. Charakteryzował się tym, że był lojalny względem swoich ludzi i to niezależnie, jak wysoko w hierarchii znajdował się jego pracownik. Jednym zdaniem Carrington dbał o ludzi i przejmował się ich losem. I to bardzo. Jest do dziś tutaj bardzo ciepło wspominany.


Do historii  miejscowych opowieści przeszła jedna z bardziej spektakularnych akcji, po której mało kto miał ochotę na konfrontację z Carringtonem. Bogacący się na przemycie Carrington był łakomym kąskiem dla konkurencji. Jedna z mafii postanowiła przejąć jego interes. Wysłani ludzie uprowadzili pracowników Carringtona i uwięzili ich w jakimś odludnym miejscu, jeśli dobrze pamiętam, w okolicach Lubomierza.
Myślicie, że szef odwrócił się plecami do swoich ludzi? Nie dosyć, że zorganizował akcję odbicia swoich pracowników, to jeszcze wysłanników mafii, będących na gościnnych występach w naszej okolicy, znaleziono jakiś czas potem utopionych w studni. 
Tak właśnie dba się o swoich przyjaciół.

Historia Carringtona jest już przeszłością, choć jeszcze żywo pamiętaną przez mieszkańców. I co najciekawsze, ciepło wspominaną. Nie wszystko jednak należy do historii. Przetrwała bowiem idea. O los przyjaciół i o ich interesy dbamy tutaj nadal. Niech za tymi słowami przemówi przykład:

Jeden z dobrych kolegów Chłopa, człowiek miejscowy, znany z różnych hmm… ciekawych kontaktów, opowiedział nam pewną historię, która może wpisywać się w tradycję spuścizny po Carringtonie.
Jego dobry znajomy kupił na allegro generator, który okazał się wadliwy. Sprzedawca został o tym poinformowany oraz uprzejmie poproszony o zwrot pieniędzy. Niestety, nie poczuwał się do uregulowania zobowiązań, przestał odpowiadać na maile, nie odbierał telefonów.

-I co- mówi kolega- Sytuacja wyższa. Przecież każdy z nas może znaleźć się w podobnych okolicznościach, koledze trzeba pomóc. Nie ważne, że daleko, nie ważne, że dzień trzeba poświęcić. Dziś jemu pomożesz, jutro on pomoże tobie.

Wspaniały przykład lojalności i wsparcia.

W tym przypadku obeszło się bez interwencji i bez podróży. Wystarczyło roztoczyć przed nieuczciwym sprzedawcą wizję, co stanie się, jak wpadnie mu do domu ekipa.

-Pamiętaj- mówi kolega do Chłopa- Jak ty, czy ktoś z Twoich bliskich będzie miał jakieś kłopoty, będzie zalegał z pieniędzmi lub skrzywdzi ci babę, mówisz słowo i masz ekipę.

Wielu ludzi pyta się nas, czy nie boimy się mieszkać na odludziu.  Hmm… cóż my mamy odpowiedzieć…
My nie. To niech inni się boją :-)

wtorek, 12 marca 2013

Wielka i totalna rozpierducha.

Wiosna zrobiła nas wszystkich w balona. Wprawdzie nie zdążyłam się tak bardzo do niej przyzwyczaić, gdyż śniegi u nas nie stopniały od ostatnich opadów, niemniej jednak ciepłe dni i piękne słońce dały nam nadzieję na rychłe stopienie lodów i zadomowienie się wiosny na stałe. Podczas gdy wszyscy na Facebooku wrzucali piękne przebiśniegi i krokusy, u nas panował taki oto nastrój.


tylko psiaki maja radochę z takiej pogody :-)

Słońce i dłuższe dni spowodowały, że postanowiliśmy jednak rozpocząć sezon remontowy, gdyż terminy nas gonią. Remont sali ekspozycyjnej naszego małego Muzeum odbywa się w ramach PROW (Program Rozwoju Obszarów Wiejskich) i mamy nadzieję na refundację części poniesionych kosztów (70%). Do 1 czerwca 2013 roku musimy złożyć wniosek o rozliczenie projektu. Cała ta papierkowa robota, to prawdziwa orka po ugorze. Zdążyli nas poinformować o tym ludzie, którzy mają rozliczenia już za sobą. Chciałabym zostawić sobie na to miesiąc czasu. Mam zatem ambitny plan wyremontować salę w już nie całe dwa miesiące. Na początku maja zaplanowałam otwarcie ekspozycji w nowo otwartym lokum. Terminem ostatecznym jest 26 maja, ponieważ na ten dzień udostępniliśmy nasz dom na potrzeby regionalnej imprezy Dnia Otwartych Domów Przysłupowych.

Po wyniesieniu muzealiów do składzika wewnątrz domu, przystąpiliśmy do skuwania starych tynków. Nie wszystko dało się wynieść. Piec chlebowy został opakowany folią. Podobnie stało się z wialnią. Jak widać, robota jest ciężka i brudna. Kondycja i zastane po zimie stawy wymagają stopniowania wysiłku.

Pierwsza taczka gruzu. Po rundce podarowalismy sprzątanie za każdym razem :-)

Chłop robi badania stratygraficzne :-)

Chłop przygląda się swojemu dziełu :-)

Chłop zabiera się do roboty.

Działam ostro i ja :-)

 Walę młotkiem, robię rozpierduszkę i przy okazji obserwuję, co pokazuje się pod tynkiem. Ogołocona z tynku ściana ukazuje nam swoją historię. Tu gdzieś były zamurowane dawno drzwi i z jakiegoś powodu obecny otwór wykuto w nowym miejscu. Tynk sypie się nieregularnie. Raz odpada płatami, a czasem trzeba użyć wiele siły, by odsłonić kamień. Szukam miejsca, gdzie będzie można zostawić fragment nieotynkowany, aby pokazać strukturę kamienia. Niestety, na obecną chwilę nie znalazłam takiego miejsca, które nadawałoby się do ekspozycji. Widać, że to pomieszczenie, dawna obora, było łatane mnóstwo razy, nie tylko kamieniem, ale również gruzem ceglanym. Pierwotnie kamienne ściany też nie były jakoś specjalnie pieszczone. Budowano je z polnego, nieobrobionego, nieregularnego kamienia. Po zrzuceniu starych tynków będzie kłopot z położeniem nowych ze względu na duże różnice w wystawaniu kamieni.





W projekcie wykazaliśmy ponad tonę zaprawy tynkowej. Rubryczka ta została oznaczona przez urzędnika znakiem zapytania. Zapewne niedowierzał on liczbom, co świadczy, że nigdy nie miał do czynienia z pracami budowlanymi. Tymczasem obawiam się, że tona może nam nie wystarczyć do wyrównania ścian. Oczywiście, zanim położy się tynk, większe dziury zamuruje się zaprawą murarską. 
Tynki pomoże nam założyć pan Zbychu. Miłośników retro klimatów od razu uprzedzam, że pan Zbychu nie potrafi kłaść krzywych tynków, co mnie bardzo ucieszyło. Nie wiem, czemu ludzie upierają się, że stara dziewiętnastowieczna chata powinna mieć nierówno kładzione tynki. Ja lubię proste gładkie ściany i takie chcę mieć w swoim domu przynajmniej tam, gdzie kładziemy je na nowo. Na jednej z tych prostych ścian chciałam zostawić fragment gołego kamiennego muru. Na razie jednak nie widzę takiego miejsca, które by się nadawało do ekspozycji.


Moim marzeniem było, aby zbić tynki na stropie i wyeksponować tam gołą cegłę. Wydaje mi się to ciekawym dekoracyjnym akcentem do prostych tynkowanych ścian. Strop ceglany i surowa betonowa podłoga, która zostanie jedynie naprawiona, podkreśliłaby dawny gospodarczy charakter tego pomieszczenia. Praca nad stropem jest ciężka, a niektóre fragmenty wręcz wydaje się, że odeprą atak młotków i łomu. Ceglany strop, jeszcze nawet przed oczyszczeniem wygląda bardzo ciekawie, dlatego zamierzam uprzeć się i jakoś pokonać te trudne fragmenty. Nie wiem, może pożyczymy jakiś młot pneumatyczny?


Jak widać, toniemy teraz w pyle i mamy sporo do roboty. Żeby rozrywek było więcej, dziś podczas podróży po materiały budowlane, zepsuł się Chłopu samochód na krajowej 30-tce. A tu pada śnieg i znajomi też mają problemy z wyjazdem z domu. Chłop mimo wszystko miał sporo szczęścia. Szybko zdiagnozował awarię (cewka zapłonowa), udało się też ściągnąć kolegę, który podwiózł go do domu. Pośród dziesięciu tysięcy rupieci, które gromadzi w garażu i w stodołach Chłop, udało się odszukać sprawną pasującą cewkę i tym samym materiały potrzebne na jutro przyjechały. Gdyby nie ta zima, wszystko wyglądałoby inaczej. Materiały budowalne przywiózłby nam sklep. W tych okolicznościach przyrody dojeżdża do nas jedynie listonosz i chwała mu za to.

Kilka dni temu listonosz doniósł pismo z Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków, w którym WUOZ informuje nas, że w związku z wydaniem prawomocnego orzeczenia Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w sprawie o wydanie nam kserokopii kart ewidencyjnych zabytków archeologicznych dla terenu Pogórza Izerskiego, uznaje nasze żądanie za zasadne. Materiały zostaną nam przekazane w ciągu 2 miesięcy. Tym samym dokonaliśmy przeczyszczenia WKZ-u. Osoby, które mają lub miały kiedykolwiek do czynienia z WKZ zdają sobie sprawę, jakiej rangi jest to decyzja. Walka o udostepnienie materiałów, które powinny być jawne dla wszystkich obywateli w tym kraju, zajęła nam równo 8 miesięcy- od czerwca 2012 do lutego 2013 roku.

Tymczasem w przerwach od tłuczenia ścian młotkiem studiuję już na drugim semestrze. Nadal jest pięknie, chociaż dosyć ciężko ze względu na natłok zajęć w ciągu zjazdów. Tym razem jednak, kiedy pogoda się poprawi, będziemy częściej wyruszać w teren, by pochylać się nad tym, na co wielu nie zwraca wcale uwagi. Ale nie będę uprzedzać faktów, wszystko opiszę w swoim czasie na blogu.

Idę do szkoły :-)

Kiedy zbierałam się do wyjazdu z Wrocławia do domu dostałam od siostry książkę Paulo Coelho „Być, jak płynąca rzeka”. W tym pośpiechu, który mi teraz towarzyszy, nie spodziewałam się, że treść i specyficzny dla Coelho nastrój w ogóle do mnie dotrą. Ale właśnie wtedy, gdy siedziałam w niemal pustym autobusie, zostawiając za sobą jeden świat, zmierzając ku innemu, dałam się porwać temu nastrojowi. W każdym z tych opowiadań odnajdywałam odbicie swojego życia. Czytałam i zalewałam łzami stronę po stronie. 
Przeczytajcie fragmenty (P.Coelho. Być, jak płynąca rzeka. Myśli i impresje 1998-2005, wyd. Świat Książki, Warszawa 2006, str.30-32):

Wskazówki, jak chodzić po górach.

Znajdź górę, na którą chcesz wejść. Nie sugeruj się opiniami tych, którzy mówią, że tamta wygląda piękniej, lub ta jest o wiele łatwiejsza (…) Jesteś jedyną osobą odpowiedzialną za to, co robisz.

Zastanów się, jak do niej dotrzeć. Bardzo często góra podziwiana z oddali wydaje się piękna, interesująca, zapowiada wyzwania (…). Nie prowadzi tam żadna droga, a ciebie od celu dzieli las. To, co proste na mapie, w rzeczywistości okazuje się trudne. Dlatego wypróbuj wszystkie ścieżki, aż kiedyś staniesz przed szczytem, który chciałeś zdobyć.

Ucz się od ludzi, którzy zdobyli szczyt. Niezależnie od tego, jak bardzo jesteś przekonany o swej niepowtarzalności, zawsze znajdzie się ktoś, kto wcześniej miał podobne marzenia (…) To twoja wspinaczka, twoja odpowiedzialność, ale nie zapominaj, że cudze doświadczenie jest pomocne.
(…)
Podziwiaj zmieniający się krajobraz.  (…) Czasem warto się zatrzymać, by podziwiać widoki, z każdym pokonanym metrem możesz spojrzeć trochę dalej. Wykorzystaj to, by odkryć rzeczy, których dotąd nie rozumiałeś.

Szanuj swoje ciało. (…) Idź, nie wymagając od siebie rzeczy niemożliwych (…) Podziwiaj widoki, pij źródlaną wodę, korzystaj z owoców, którymi tak hojnie obdarza cię natura, ale idź naprzód.

Szanuj swoja duszę. Nie powtarzaj sobie ciągle „uda mi się” (…) Obsesja nie ułatwia znalezienia celu i odbiera przyjemność wspinaczki (…)

Przygotuj się na to, że musisz przejść o kilometr więcej. Dojście na szczyt trwa zawsze dłużej, niż myślimy. Nie daj się zwieść. Przyjdzie moment, gdy uznasz, że jesteś już blisko, a jeszcze będziesz miał przed sobą szmat drogi (…)

Ciesz się, gdy wejdziesz na szczyt. (…) Jakie to wspaniałe, że to, co było ledwie snem, odległą wizją, teraz stanowi część twojego życia. Udało się!

Złóż przyrzeczenie. (…) Obiecaj sobie, że odkryjesz inną górę i zacznij nową przygodę.

Opowiedz swoją historię. TAK, OPOWIEDZ SWOJĄ HISTORIĘ. DAJ PRZYKŁAD. POWIEDZ O TYM, JAK NAJWIĘKSZEJ LICZBIE OSÓB, DZIEKI CZEMU ONE TAKŻE ODNAJDĄ W SOBIE ODWAGĘ I STANĄ PRZED WŁASNA GÓRĄ.

Jadąc tym autobusem, myślałam o tym, jak wbrew wszelkim argumentom mojej rodziny znalazłam swoje własne marzenia, które krok po kroku, w bardzo wolnym, ale właściwym tempie realizuję. Myślałam o moich prywatnych bohaterkach, kobietach które są dla mnie wzorem, które po cichu podziwiam i przyglądam się temu, co osiągnęły. Myślałam o tym, że za kilka lat chcę osiągnąć choć część z tego, co one. I wreszcie pomyślałam sobie, że dzięki temu, iż dzielę się z innymi swoją historią, ktoś może kiedyś powie mi, że to ja byłam inspiracją dla jego marzeń.